Feudalizm dzisiaj – niektóre rodzaje wyborczej patologii

Tak, będzie znowu o prawyborach, których opis – w miarę pełny – próbowałem niedawno zebrać w tekście z konieczności długim, z pewnością dość nudnym i w związku z tym przeczytanym przez niewielu. Prawybory przedstawiłem tam – jak to zawsze robili Obywatele RP – jako sposób na „odsunięcie zła”, czyli na wygraną z PiS. Ale równocześnie same w sobie oznaczają one przewrót niekoniecznie może aż kopernikański, ale na pewno w bardzo poważny sposób zmieniający bardzo podstawowy mechanizm polityki. Dla Obywateli RP jest to jedna z bardzo zasadniczych zalet pomysłu, bo tworzy nadzieję takiej naprawy systemu, w którym zagrożenia populistyczną rewoltą znikną. Równocześnie jednak właśnie to jest przyczyną, dla której prawybory – choć są zupełnie oczywistą wygrywającą strategią – okazywały się dotąd nierealne i przez partyjne sztaby były zwalczane z całą, nie przebierającą w środkach zaciekłością. Patologie życia publicznego – mało o tym myślimy i mało wiemy – mają bowiem to do siebie, że są wyjątkowo trwałe. Dzieje się tak dlatego, że spore grupy ludzi, które zdołały się do nich przystosować, żyją dziś dobrze dzięki nim – a wcale nie pomimo. Tu o jednej z takich patologii. I o jednej z takich grup, które zrobią wiele, by patologia przetrwała. Nieszczęście polega po prostu na tym, że to jest grupa, od której zależymy.

Proporcjonalność – wasale zamiast reprezentantów

Wiemy dobrze, że algorytm d’Hondta dzieli mandaty nieproporcjonalnie w stosunku do głosów oddanych na poszczególne partie lub komitety, premiując najsilniejsze z nich kosztem najsłabszych. To właśnie z tego powodu wspólna lista szerokiego bloku opozycji, którą wyłaniają prawybory, jest tak silną zaletą tego pomysłu. Ale sama zasada proporcjonalności, w której liczy się nie tyle wynik kandydata, co całej listy jego komitetu, ma konsekwencje, które umykają już naszej uwadze niemal całkowicie. Jak to działa?

Pomijając matematyczne szczegóły algorytmu d’Hondta, który da się zastąpić metodą Sainte-Laguë’a, Hare’a-Niemeyera czy dowolnym innym podziałem, proporcjonalność w każdym z tych przypadków dzieli „wyborczy tort” na porcje przypadające poszczególnym partiom lub komitetom wyborczym. Matematyczne reguły są tu istotne, ale nie najistotniejsze – kawałki tortu można dzielić mniej lub bardziej sprawiedliwie, wybór metody jest ważny, kwestionować można i prawdopodobnie trzeba zarówno wielkość jak samo istnienie progów wyborczych. Natura tej proporcjonalności pozostaje jednak niezmieniona niezależnie od tych szczegółów i dlatego możemy je pominąć. Swój kawałek tortu otrzymują przede wszystkim całe „drużyny”, a nie pojedynczy „wojownicy”. Obsadzanie mandatów nazwiskami jest już osobnym i mniej ważnym procesem, który od głosów wyborców zależy w stopniu minimalnym, a najczęściej po prostu w żadnym. To pozostaje wyłącznym przywilejem partyjnych szefów. Ich decyzje są w wyborach weryfikowane niezwykle rzadko i w minimalnym stopniu. Nieliczne wyjątki w żaden sposób nie zmieniają patologicznej logiki systemu.

Można w teorii dostać nawet setki tysięcy głosów i nie uzyskać mandatu, bo cała lista nie zdoła przekroczyć progu, albo uzyska słaby wynik. Można nie uzyskać ani jednego głosu i mandat dostać – znów tylko w teorii, ale to wyłącznie dlatego, że w praktyce kandydat głosuje na siebie i ma przynajmniej jakąś ciotkę, która zechce sprawić radość siostrzeńcowi. W polskiej praktyce przypadków tego rodzaju jest mnóstwo – da się powiedzieć zgodnie z rzeczywistością, że spora większość mandatów przypada ludziom z minimalnym poparciem. Konkurenci politycznego establishmentu przepadają natomiast w systemie. To jest oczywiście niesprawiedliwe. Ale to jest problem najmniejszy. Fatalna jest związana z tym inna rzecz.

Interesuję się polityką w Polsce. Ale i tak spośród 560 parlamentarzystów – licząc posłów i senatorów – nie jestem w stanie wymienić więcej niż 150 nazwisk. Na logikę konkurencji list, a nie ludzi, zdecydowaliśmy się w Polsce u progu jej politycznej samodzielności między innymi właśnie z tego powodu. Szyld partii jest rozpoznawalny łatwiej niż nazwiska tak wielu jej działaczy. Logika dzielenia parlamentarnego tortu między partie, a nie ludzi, jest więc dobrze uzasadniona oczywistą niewiarą w to, że przeciętny Kowalski będzie miał wiedzę, która w rzeczywistości cechuje bardzo nielicznych znawców. Ale ta logika prowadzi dziś do konsekwencji, których niektórzy z nas postanowili nie widzieć, a większość nie widzi ich naprawdę.

Wynikiem konkurencji partii i jej liderów – którzy czasem w wyborach pełnią funkcję wyborczych „jedynek”, więc też wyborczych „lokomotyw”, ciągnących zdobywanymi przez siebie głosami całą partyjną kolejkę – są „miejsca biorące”. To są lenna. Łupy zdobywane w kampanii wyborczej i potem dzielone pomiędzy partyjnych wasali.

Na długo przed wyborami da się je wskazać. Wystarczy kalkulatorem d’Hondta przeliczyć sondaże, by dostać w efekcie bardzo dobrze przybliżenie tego, co nastąpi po wyborach. O wyborczych zwycięstwach i porażkach decyduje – jak wiemy – przewaga mandatów. Tu gra toczy się jednak o ich wąski margines – języczek u wagi. Partyjne lenna pozostają na ogół w miarę stabilne z dokładnością do tego niewielkiego marginesu.

Roli „jedynek” również nie należy przeceniać. Leszek Miller na „jedynce” w wyborach europejskich w Poznaniu raczej nie „ciągnął listy”. Pytanie brzmiało, czy jej przypadkiem nie wyhamuje. Wyszło z tego wszystkiego co wyszło. Niewielki procent wyborców zaznacza na kartach do głosowania kogokolwiek innego niż pierwszy na liście i nie da się dziś powiedzieć, czy i na ile jest to wynik rzeczywistej popularności ludzi z „jedynek”, czy może odwrotnie – tę popularność uzyskują ci ludzie właśnie w wyniku partyjnej nominacji. Polityczne fakty są w każdym razie takie, że nawet największym partiom nie starcza dziś kadr rzeczywistych „fighterów”, by nimi obsadzić pierwsze miejsca list w 41 okręgach wyborczych do Sejmu. Pozostali – ogromna większość – całą swoją polityczną karierą zawdzięcza nie naszym głosom, a rekomendacjom partyjnych central.

Feudalna zależność wasala od suwerena była mniejsza. Lenna dawano dożywotnio i dziedzicznie. Tu zaś los polityka decyduje się co cztery lata i spoczywa całkowicie w rękach szefa. Jego władzę ograniczają co najwyżej dworskie kamaryle. Nie będę opisywał konsekwencji tej sytuacji, bo są bardzo rozmaite i rozległe. Dotyczą zarówno wewnętrznej demokracji w partiach zamienionej w klientyzm, dotyczą także lojalności posłów wobec partyjnych szefów zamiast wobec wyborców, „jakości” posłów ciągniętych partyjnym szyldem i „lokomotywami”, wreszcie samej logiki politycznej wojny między partiami, która rzeczywiście bardziej przypomina walkę gangów skupionych wokół wodzów, niż rzeczywisty spór o polityczne rozwiązania, w którym ścierają się racje, czy choćby interesy grup wyborców. Dość powiedzieć, że bronić status quo będą w tej sytuacji zarówno partyjni suwerenowie, dla których ten feudalny mechanizm jest podstawą ich władzy i pozycji, jak partyjni wasale, którzy bez feudalnych nadań ze strony suwerena musieliby walczyć o swoje lenna samodzielnie, a ogromna większość z nich nie robiła tego nigdy.

Pragmatyzm – idealizm na bok

Większość z nas – wyborców – zaangażowanych w dzisiejszą wojnę z PiS, jak w nią sam jestem zaangażowany, nie podziela tej dziwnej troski, jaką u Obywateli RP wywołują niedomagania partyjnego ustroju, opisany tu feudalizm rzeczywistych stosunków, jakość partyjnej reprezentacji czy partyjnych programów. Ze zrozumiałych i przecież słusznych powodów liczy się przede wszystkim odsunięcie PiS. Na ile sensowne są rachuby na czas po tym wymarzonym zwycięstwie – to w dużym stopniu zależy, owszem, od jakości samych partii i demokracji w nich. Ale to sprawa osobna. Zmartwienie „idealisty”. Liczy się przecież skuteczność. Nic więcej.

Tej większości z nas, która zmartwień idealistów nie podziela i po prostu chce zwycięstwa opozycji, chcę wobec tego zwrócić uwagę na niedostrzeganą dotąd i rzadko opisywaną możliwą konsekwencję prawyborów. Gdyby miało do nich dojść, kwestią otwartą pozostaje sposób przeliczania głosów. Alternatywa, którą postawił swego czasu Kukiz, każąc nam opowiadać się albo za okręgami jednomandatowymi, albo za „partiokracją” list proporcjonalnych, jest fałszywa. Głosowanie większościowe jest możliwe również w wielomandatowych okręgach. Nie jestem przekonany ani do JOW-ów, ani nawet do większościowych głosowań w wielomandatowych okręgach. Niemniej, gdyby tak właśnie przydzielać miejsca na wspólnej liście – nie dzieląc na niej wyników zgodnie z proporcjami uzyskanymi przez partie tylko ustawiać kandydatów wyłącznie według głosów, które sami zdobyli lub stosując jakiś wariant mieszany – na wspólnej liście znaleźliby się sami „fighterzy” umiejący samodzielnie zdobywać głosy, a nie ludzie, którzy – jak zwykle – wszystkie swoje dotychczasowe pozycje zawdzięczają popieraniu lidera, wartości partyjnej marki i wynikowi „jedynki” listy. Nie trzeba wyjaśniać, że skuteczność tak dobranej „drużyny” w starciu z PiS wzrasta bardzo zdecydowanie.

O autorze

2 thoughts on “Feudalizm dzisiaj – niektóre rodzaje wyborczej patologii

  1. To co Pan tu nazywa „feudalizmem” ja od lat nazywam „obywatelstwem pańszczyźnianym”. Obywatel jest pozbawiony od 30 lat swoich podstawowych wyborczych praw, a więc wolnego wybierania swoich przedstawicieli z wolno zgłaszanych kandydatów na ich przedstawicieli. Rolę feudalnych władców przejęły nomenklaturowe pseudo-partyjki łamiąc wszelkie prawidła demokracji i zapisy Konstytucji.

    Nierządy PiS-u są ukoronowaniem tego systemu, a nie jakimś wypadkiem przy pracy, albo wypaczeniem „demokracji”. Tak na prawdę to demokracji w III RP nigdy nie wprowadzono. Mamy tylko kolejną karykaturę demokracji po Sanacji, Generalnym Gubernatorstwie i PRL-u. Okupanci się zmieniają, ale obywatele ciągle nie są suwerenem i są bezwolną, pozbawioną elemantarnych praw masą „pańszczyźnianą”.

    1. To prawda, że żyjemy w pańszczyźnianym folwarku. Natomiast mechanizmy wewnątrz partii są rodem z okresu kształtowania się feudalnego porządku. Gdzie indziej powoływałem się na „proto-liberalną” tradycję, która w Anglii rozpoczyna się od Wielkiej Karty Swobód, więc to jest jeszcze średniowiecze i reakcja wasali na samowolę suwerena. W Polsce to Pacta Conventa, we Francji dopiero Deklaracja Praw.

      To jest również prawda, że te zjawiska należą do najgłębszych przyczyn polskiego kryzysu i że rządy PiS są tylko puentą, dopisaną językiem Barei. Potrafię wymienić inne przyczyny, nie wiem, czy ta jest najistotniejsza, ale jest prawdopodobnie pierwszą w „porządku chronologicznym” i tak to próbowaliśmy zapisać w programie Obywateli RP. To dlatego, że system sam się nie naprawi, partie nie zostaną własnymi sędziami i chirurgami. Dokładnie z tego powodu postulowane przez nas prawybory są nie tylko (dla nas nie przede wszystkim) skuteczną strategią „przeciw PiS”, ale również narzędziem zmiany. Wydaje się jasne, że polityce należy wyznaczyć najpierw reguły gry. Niech będzie, że to partie w parlamencie — w końcu nie bardzo znamy inne rozwiązania. Ale według reguł przynajmniej jakoś zdrowszych.

Skomentuj bisnetus Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Emeryt na niedzielę

Paweł Kasprzak jest jednym z pomysłodawców i założycieli ruchu Obywatele RP. Był także wydawcą i inicjatorem Obywateli.News. Po z górą pięciu latach aktywności w pełnym wymiarze godzin wycofał się z działalności z powodu sytuacji, w jakiej znalazła się jego rodzina. Kasprzak jest znany z kilku rzeczy, w tym z publicystki, w której próbował programowo szukać dróg „zbawienia Ojczyzny”. Sam nazywał to waleniem głową w mur – „walił” zresztą nie tylko tekstami, ale też innego rodzaju aktywnością. Dziś Kasprzak twierdzi, że z „kanapy emeryta” rzeczywistość wygląda nieco inaczej. Czy lepiej? Zobaczymy. Kasprzak obiecuje starać się pisać krócej, choć zastrzega, że za efekt nie ręczy. Co tydzień tekst, skoro nie udało mu się utrzymać cyklu codziennych komentarzy wideo.

Wiadomość w butelce: „Save Your Souls”

Żyjemy w takiej części świata, którą wkrótce być może Europejczycy oznaczą na mapach, jak to kiedyś robili Rzymianie: „tu żyją lwy”. Istotnie, jest ich tu pełno i są groźne. Zanim nas zjedzą, wiadomość w butelce, którą ktoś być może znajdzie: lwy żyją wszędzie, uważajcie.

Czytaj

Z wizytą na antypodach albo podróż do wnętrza bestii

Pytania, które zadają sobie dokonujący apostazji katolicy oraz te, które im często zadajemy – jak możecie wspierać ten zinstytucjonalizowany skandal własną obecnością – są jak najbardziej zasadne. Tak bardzo zasadne, że szczerze współczuję ich adresatom, bo wiem, że żadna dobra odpowiedź nie istnieje. Albo jest skrajnie trudna. Nie da się więc – co więcej, nie powinno się próbować – oddzielić uczciwego myślenia o świeckim państwie od tego kontekstu, czasem przecież krwawego w najdosłowniejszym sensie. Niemniej demokracja np. prawo głosu daje każdemu.

Czytaj

Demony i gotowość na nie

Pewien jestem tego przede wszystkim, że to są ważne sprawy. Że trzeba o nich poważnie rozmawiać. Twardo. Bo cena będzie też twarda. Twardsza niż wszystkie inwektywy latające w obie strony w kolejnej facebookowej awanturze aktywistów…

Czytaj

5. „Ludzie tacy jak my”. Demokracja 2.0

Alienacja klasy politycznej jest faktem, a nie mitem propagowanym przez wyznawców spiskowych teorii – choć to niekoniecznie zła wola i powszechny cynizm leży u jej źródeł, a często po prostu prawa społecznej psychologii i naturalny bezwład ewolucji systemu. Korekty znanego nam dziś systemu politycznej reprezentacji, jak te sygnalizowane już w tym cyklu, są konieczne, ale nie wystarczą. Trzeba szukać nowych rozwiązań.Alienacja klasy politycznej jest faktem, a nie mitem propagowanym przez wyznawców spiskowych teorii – choć to niekoniecznie zła wola i powszechny cynizm leży u jej źródeł, a często po prostu prawa społecznej psychologii i naturalny bezwład ewolucji systemu. Korekty znanego nam dziś systemu politycznej reprezentacji, jak te sygnalizowane już w tym cyklu, są konieczne, ale nie wystarczą. Trzeba szukać nowych rozwiązań. Nie wolno po prostu bronić starego porządku. Zwolennicy ancien regime’u w czasach Wielkiej Rewolucji mieli powody lepsze niż my dzisiaj, by bronić ładu, cywilizacji i zwykłej przyzwoitości przed barbarzyńskim, zbuntowanym ludem. Ich tragiczny los nie na tym polegał, że trafili na szafot – nie mieli historycznej racji.

Czytaj

4. Media i sztandary

Wypada powiedzieć wyraźnie, że w kryzysie polskiej demokracji zawiodły również media, nie tylko instytucje demokracji. W bardzo czytelny sposób wyborcy PiS odrzucili w 2015 roku nie tylko ówczesne elity polityczne, ale także związane z nimi – jak nie bez racji sądzono – media ówczesnego głównego nurtu. Ważne byłoby w takim razie zastanowić się, czy dzisiejszym naszym problemem jest TVP obsadzona ludźmi rządzącej partii i wystarczy w związku z tym po prostu wymiana kadr, czy może chodzi o wady strukturalne, które umożliwiły tak łatwe przejęcie mediów publicznych i zamienienie ich machinę propagandy rządzącej partii. Czy w modelu i faktycznym funkcjonowaniu mediów – nie tylko publicznych, ale również prywatnych sprzed 2015 roku – nie da się znaleźć źródeł choroby tak wyraźnie widocznej dzisiaj i na czym dokładnie ta choroba polega.

Czytaj

Sondaże i nadzieje

276 i 305 mandatów oraz – co ważniejsze – wymagane dla nich co najmniej 50 lub 60% poparcia. Trzeba przede wszystkim wiedzieć, że to kompletnie nierealne nie tylko w świetle bieżących i dających się wyobrazić sondaży, ale w logice polityki, którą uprawia się w Polsce. W historii III RP żaden taki wynik nie zdarzył się nigdy od czasu pamiętnego 4 czerwca 1989 roku, kiedy kandydaci Komitetu Obywatelskiego „S” uzyskiwali poparcie od 60 do 80%. Nigdy potem nic podobnego się nie zdarzyło. Nigdy nikomu – choć wiele przeszliśmy. Pomyślmy o tym przez chwilę. Cud nie zdarzy się więc i tym razem, bo w świecie polityki jaką znamy to nie jest możliwe.

Czytaj

3. Wyborcza wojna książąt i wasali

Zamachu na rządy prawa dokonuje w Polsce partia wodzowska, o autorytarnej strukturze, skrajnie niedemokratycznym statucie i praktyce funkcjonowania koncentrującej wszystkie decyzje w rękach lidera. To nie jest przypadek. Poczynania Kaczyńskiego nie byłyby możliwe w partii prawdziwie demokratycznej. Prawny zakaz ubiegania się o władzę w wyborach organizacji nieprzestrzegających zasad demokracji w relacjach wewnętrznych byłby zatem kolejnym z tym bezpieczników demokracji, który mógłby skutecznie zapobiec polskiemu kryzysowi. To jeden z twardych wniosków z polskich doświadczeń kryzysu.

Czytaj

2. Do trzech zliczyć

O trójpodziale władzy mówiliśmy i wykrzykiwaliśmy przez ostatnie 7 lat sporo. Na myśli mieliśmy jednak zawsze tylko sądy i władzę polityczną, a to przecież trójki nie czyni – co jakoś do głowy przez te długie 7 lat nie przyszło właściwie nikomu. Trochę to dziwne. Mówiliśmy trzy, a zliczyć umieliśmy najwyraźniej tylko do dwóch, a przecież mamy się za rozumną elitę. Jak nie patrzeć, trójpodziału władzy w III RP nie było nigdy. Gdyby był, historia ostatnich lat wyglądałaby zdecydowanie inaczej i bez wątpliwości lepiej. Może czas nauczyć się liczyć do trzech.

Czytaj

1. Granice władzy i Przemysław Czarnek

Ograniczenie rządzących, kimkolwiek by byli i jakkolwiek byliby wyłaniani – czy pochodzą z wyborów, zamachu stanu lub obcej interwencji, jak to się zdarzyło w Niemczech i Japonii po II Wojnie, kiedy władzę i jej nowy porządek zainstalowali tam zwycięzcy alianci, czy są np. dziedziczni – ma dla demokracji znaczenie ważniejsze niż sam demokratyczny wybór. Historycznie to ono było pierwsze. To od niego rozpoczął się ład, który w zachodnim świecie uznajemy za cywilizowany i oczywisty. Zasada ograniczenia rządzących świadomą wolą rządzonych jest najważniejszą i pierwotną cechą liberalizmu, znacznie starszą od samego tego pojęcia. W Anglii wywodzi się ona od Wielkiej Karty Swobód, więc z początków XIII w. We Francji to Oświecenie, Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela, zatem późny wiek XVIII. W Polsce – rzadko o tym pamiętamy – to tradycja Odrodzenia i Reformacji, Artykuły Henrykowskie i Pacta Conventa, wiek XVI.

Czytaj

Cud nad Dnieprem

W miejsce zrozumiałej egzaltacji, która dzisiaj dominuje, kiedy patrzymy na bombardowane miasta, śmierć, cierpienie i bohaterstwo, warto zdawać sobie sprawę z rzeczywistości. Jeśli Putin zmiażdży Ukrainę, przyszłość Europy i świata będzie zupełnie inna niż jeśli Ukraina się obroni. To w tym i tylko w tym kontekście zdania Stoltenberga, Blinkena i decyzje Zachodu znaczą w ogóle cokolwiek.

Czytaj

Kraj sekt

Chodzi mi o to, by na wspólnej liście znaleźli się np. zwolennicy uwolnienia aborcji i przeciwnicy. By się na niej znaleźli głosami ludzi, którzy właśnie na te rzeczy głosują. By nie pozwolić zepchnąć pod dywan rozwiązania tego konfliktu, tylko, by go wreszcie rozwiązać. By ten konflikt i wiele innych przenieść do instytucji demokracji i uczynić przedmiotem sporu, który jest treścią polityki i treścią demokracji – a nie plemiennej wojny, bo jej efektem jest wyłącznie nienawiść i zniszczenie. Git? Dla mnie git. Gotów byłem za to wypruwać bebechy.

Czytaj

Do wyborców PL 2050 i do wyborców lewicy

Nie proponuję Wam głosowania na Tuska. Lewicowcom nie sugeruję głosowania na Hołownię. Proponuję wspólną listę Lewicy, PO i PL 2050 oraz wszystkich pozostałych wyłonioną również Waszymi głosami w otwartych, międzypartyjnych prawyborach – po to, by właśnie dać Wam możliwość głosowania na swoich.

Czytaj

Do tanga trzeba nie tylko dwojga – ktoś musi je najpierw zagrać

Namawiam Monikę Płatek do kandydowania w imię dokładnie tych samych racji o Ojczyźnie w potrzebie, które tak dobitnie wymieniła, wzywając do jedności i wspólnej listy opozycji. Jeśli mam sobie naprawdę wyobrazić wspólną listę ruchu demokratów idących po zwycięstwo, to nijak nie widzę listy warszawskiej albo warszawskich kandydatów do Senatu, bez dr hab. Moniki Płatek, prof. Uniwersytetu Warszawskiego, wybitnej prawniczki, karnistki, obrończyni praw człowieka bezwzględnie w każdych, nawet najtrudniejszych okolicznościach. Obywatelki, której pryncypialnej niezgody na żadną „drogę na skróty” i na żadne obejścia zasad prawa w imię bieżącej potrzeby jestem absolutnie pewny, bo ją wielokrotnie widziałem. Monika Płatek pisze dzisiaj „albo jedna lista, albo nie liczcie na nasze głosy”. Ja napiszę, że albo na wspólnej liście będą ludzie jak ona, albo ta lista będzie niewiele warta i głosów nie zdobędzie. Mam za sobą jedną nieśmiałą osobistą próbę przekonania jej do tego – dzisiaj bezczelnie pozwalam sobie namawiać ją publicznie. Akurat ja mam prawo – w ramach rewanżu. Trudno mi nie skorzystać z tego przywileju.

Czytaj

Wbrew optymizmowi przyszłych sondaży postawa opozycji gwarantuje klęskę

Większość konstytucyjną mielibyśmy gdyby PiS dostał 27%, a Konfederacja 10%. Taki wynik jest dzisiaj prawdopodobny. Jednak do tego szczęścia potrzeba jeszcze pozostałych 63% dla opozycji — najlepiej idącej jednym blokiem. To zaś scenariusz political fiction. Jak to jest możliwe i czy da się z tym jakoś sobie poradzić? Ten największy dziś problem nie będzie politycznie komentowany.

Czytaj

Patrzcie w górę – bo znowu przegramy!

Chodzi o szacunek dla faktów, dla logiki, o chęć ustalenia jednak prawdy, a nie trendów w ponowoczesnym płynnym chaosie. To fundamentalnie ważne. Ważniejsze nawet niż te wybory, które nas znowu czekają. Rozpada się nie tylko Polska, ale cywilizacja w ogóle.

Czytaj

Moja pierwsza wojna

Mam ileś wspomnień kombatanta. I mam zawsze mieszane odczucia, bo te kombatanckie wspomnienia są mocno fałszem podszyte i wszystkie one razem składają się na obraz historii kompletnie zafałszowany – i tylko trochę ten fałsz wynika z „polityki historycznej”, a o wiele bardziej z naszych kompleksów.

Czytaj

Aborcja i władza

Senat jest „nasz”, demokratyczny. Mamy w nim 24 kobiety, w tym 9 z PiS. I choć parytetowe proporcje po naszej stronie wyglądają zdecydowanie lepiej, to jednak wcale nie wyglądają dobrze i nawet w „naszej połówce” trudno byłoby wskazać jakąś większość „progresywistów” skłonnych do „otwarcia” w sprawie aborcji. Naprawdę uważamy, że oni mają większe prawo decydować o aborcji niż nasz nadużywający alkoholu, nieokrzesany sąsiad w poplamionej żonobijce, głosujący w referendum? Patrzę na Senat i bardzo wątpię. Która z aktywistek OSK zdecydowałaby się powierzyć rozstrzygnięcie sprawy aborcji tej jego połówce, która jest „nasza”? Skąd nadzieja, że po kolejnych wyborach cokolwiek pod tym względem będzie lepiej? Nieporównanie ważniejsze pytanie ogólne – czy dobre państwo naprawdę na tym polega, że w Senacie są zawsze ci, którzy tam naszym zdaniem powinni być? Wyborcy PiS tak właśnie sądzą. Szli do wyborów w 2015 roku, żeby odsunąć „złodziei z PO”. Efekt znamy, ale wyborcy PiS nadal wierzą, że „swoi” są lepsi od „obcych”, nawet jeśli kradną tak samo albo bardziej. Może więc dobre państwo, to po prostu takie, w którym sprawy naprawdę ważne nie zależą od tego, kto akurat rządzi?

Czytaj

Kiedy już PiS upadnie

Wbrew naszym własnym notorycznym deklaracjom i wbrew zdaniu Tuska, że do zła nie wolno się przyzwyczaić – przyzwyczaić powinniśmy się już dawno. Tusk wrócił, notowania PiS leciały w dół, sondaże od dawna dawały i wciąż dają zwycięstwo opozycji, tym razem niezależnie od tego, ile list wystawi. Jakoś nie było słychać okrzyków triumfu, prawda? Dziwne? Z pewnością dziwić powinno, ale nikogo nie zdziwiło. Dziwaczność wczorajszej sytuacji dobrze wyjaśnił stan dzisiejszy. Dzisiaj jest mianowicie jasne, dlaczego postulat przedterminowych wyborów w warunkach „wojny hybrydowej” byłby szaleństwem. A referendum w sprawie UE? Też?

Czytaj

#MeToo

W mojej pamięci i mojej dzisiejszej ocenie problem w tym konkretnym przypadku Maćka Zięby, którego zapamiętałem jako człowieka po prostu niezwykle dobrego, polega właśnie na tym, jak tak straszna rzecz mogła się zdarzyć komuś tak porządnemu. Bo to, że się notorycznie zdarza szujom i marnym głupkom, jak Jankowski albo Dziwisz czy Jędraszewski, jest akurat bardzo łatwo zrozumiałe i wobec tego niewarte uwagi.

Czytaj

Ach, jacy my wszyscy niewinni…

Z piedestału strącany jest właśnie kolejny duchowny autorytet. Ojciec Maciej Zięba. Był dla mnie i autorytetem, i przyjacielem. Cóż, nie będę miał przyjaciela na piedestale. Ale przyjaźń zachowam. Niniejsze jest więc dla mnie niemal prywatą. Zachowam też jednak i zamierzam wyrazić przekonanie, że Maciek był porządnym, mądrym i wartościowym człowiekiem. Który dopuścił się zła. Niejasna deklaracja w czasach zmagań o fundamentalną prostotę prawdy i fałszu, dobra i zła? Przeciwnie – bardzo jasna.

Czytaj

Nie o taką Polskę…

Przy całym własnym krytycyzmie, ostrym niemal na granicy depresji, najzupełniej poważnie uważam konflikt z PiS za właściwie wygrany. Myślę, że to jest trzeźwa ocena, a nie pijana wizja. PiS zmierza ku zderzeniu z kolejnym murem i albo rozsypie się hamując, albo przypuści jeszcze kolejną szarżę, ale zderzenia już nie przeżyje. Ma go też wreszcie kto dobić – mam tu na myśli oczywiście Tuska. Ta sytuacja powinna skłaniać do radości, a wcale nie skłania. Kompletnie już pomieszaliśmy, z czego należy się cieszyć, a czym martwić.

Czytaj

Pragmatyzm wojny ze złem

Zło wokół widzimy. Bunt przeciw niemu jest zrozumiały. Czy bunt wystarczy za powód, by przyniósł cokolwiek dobrego? Myślę, że tak. Czy buntując się przeciw złu, trzeba koniecznie wskazać dobro, którego się chce? Myślę, że wcale nie. Zostawmy więc pytania o dobro przynajmniej na razie.

Czytaj

Tusk: hura, oj, no cóż…

W największym skrócie największej zmiany spodziewają się ci zaangażowani po obu stronach w wojnę tożsamości, która trwa w Polsce co najmniej od 2005 roku i którzy wciąż wierzą, że da się w niej wygrać i że to cokolwiek zmieni. Kto by nie uległ takim emocjom? Sam im ulegam, choć bardzo się staram i choć właśnie w tej wojnie widzę jedną z istotnych przyczyn zła. Chodzi jednak przecież nie tylko o emocje – Tusk ma oczywiście rację, kiedy tę wojnę definiuje w kategoriach walki ze złem. Żadnego odkrycia tym przecież nie czyni.

Czytaj

Ukąszenie Kamińskim

Jak można rozumieć sytuację Bartka i Fundacji Otwarty Dialog? Opiszę, jak ją sam widzę i jakie mam z nią własne doświadczenia. Z osobistej perspektywy. Prywatnej. Interesuje tutaj – i równocześnie bardzo uwiera – osamotnienie Bartka Kramka wśród opozycji. Bo ono pozwoliło go w ogóle zamknąć.

Czytaj

Rzeszowski poligon – political fiction

Strategia w Rzeszowie jest wynikiem przypadkowego aktu szaleństwa. Strategia w opozycyjnej polityce to wciąż political fiction. Obawiam się bardzo, że polska polityka w ogóle nie jest wciąż niczym więcej. Co gorsza, choć Konrad Fijołek to porządny facet i choć w Rzeszowie rzeczywiście wiele dobrego się zdarzyło, to właśnie w świetle tego sukcesu kompletną fikcją okazuje się w Polsce nie tylko sama polityka, ale i polityczny naród, obywatelskie społeczeństwo, czy jakkolwiek inaczej zwać to wszystko, co przez lata usiłowaliśmy budować z Obywatelami RP.

Czytaj

4 Czerwca – wygrać cokolwiek

Charyzma. Poszukujemy jej wciąż. Cała polska historia powinna nas przed nią przestrzegać. Piłsudski, Zamach Majowy, Wałęsa, Wojna na Górze. Marzyłbym, żebyśmy o tym pomyśleli i pogadali w rocznicę 4 czerwca, pamiętając, że rok po tamtej euforii byliśmy wszyscy już na kolejnej wojnie. Ale raczej nie pomyślimy i nie pogadamy. Znowu.

Czytaj

„Kury szczać prowadzać”

Nie miejmy złudzeń. Każdy opowiadający o nowej nadziei, chcący się policzyć, startujący osobno, będzie jak politycy z diagnoz Piłsudskiego. Każdy wódz-uzdrowiciel wejdzie z kolei w dawno temu uszyte przezeń buty kawalerzysty. Efekt będzie ten sam. Zmierzamy w tę stronę.

Czytaj

Przyglądając się ścianie…

W przyrodzie przeżywają przystosowane jednostki, w polityce też. Kryteria rządzące naturalną selekcją znamy. Dobrze byłoby poznać te, które rządzą selekcją w polityce i doprowadzają do stanu, w którym skądinąd przecież niegłupi i wcale nie szmatławi ludzie zachowują się jak ostatnie gnojki, a pieprzą przy tym takie bzdury, że połowa narodu od tego wariuje, a druga rzyga. Poznawszy te mechanizmy, będziemy być może w stanie nie tylko złorzeczyć przed telewizorami, ale cokolwiek zrobić.

Czytaj

Przekaz tygodnia: prawda nas rozwali

Śmiem twierdzić, że o „zdradzie Lewicy” i Funduszu Odbudowy nie przeczytaliśmy dotąd i nie usłyszeliśmy ani słowa prawdy. Czy ktokolwiek w kontekście awantury o Fundusz i o „zdradę Lewicy” widział w mediach na przykład cokolwiek o 90. Artykule Konstytucji? Tym, który przewiduje, że umowy międzynarodowe – jeśli to nie są jakieś umowy handlowe, ale coś, co wchodzi w kompetencje parlamentu i w zakres ustaw – ratyfikuje się w obu izbach kwalifikowaną większością 2/3? Czy ktoś słyszał też, że jednak zwykłą większością Sejm może zdecydować o trybie ratyfikacji i uznać np., że ona wymaga referendum? Że wtedy cytowane od miesięcy sondaże w tej sprawie nabiorą szczególnego i nieco innego znaczenia?

Czytaj

Obywatelski program? Chwila prawdy: ile znaczą ruchy obywatelskie? Strajk Kobiet i jego widoczność z chwilą ogłoszenia orzeczenia Przyłębskiej - ale już choćby w dniach głosowania prezydenckiego? Ruchów obywatelskich nie widać wcale. Jak ich nie widać na ogół - tendencja w trakcie pięciu lat jest wyraźna.