Hipokrates i słowa na wiatr

Po pierwsze nie szkodzić. Dziś ta zasada starego medyka i mędrca – gdyby ją chcieć stosować w polityce, zwłaszcza „rewolucyjnej” – byłaby mottem konserwatyzmu. A ten w „naszej bańce” odrzucamy. W modzie jest radykalizm. Nieważne, że coraz bardziej izolowany. Radykalizm jest sexy.

Obywatele RP za radykalnych uchodzili, co niektórych z nas napawało dumą, ale większość – mnie również – przede wszystkim zdziwieniem, bo my raczej myśleliśmy, że jesteśmy po prostu konsekwentnie racjonalni. Pamiętam sytuacje, w których to zdziwienie bywało obustronne. Kiedy np. ludzie z innych środowisk dołączali do naszych akcji w miesięcznice i nie mogli zrozumieć naszej zasady niezakłócania smoleńskich modłów i nawet przemówienia Kaczyńskiego. My zaś powoływaliśmy się na konstytucyjną wolność zgromadzeń należną każdemu – im też – oraz na zwykły rozsądek: „nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”. Radykał powinien wrzeszczeć Kaczyńskiemu „wypierdalaj”. Skoro zaś my na to nie pozwalaliśmy, „wypierdalaj” krzyczano do nas.

Znam dobrze i sam wielokrotnie wypowiadałem szyderstwa o balonikach – swego czasu ulubionych na demonstracjach KOD. Nie widzę jednak żadnej wielkiej różnicy pomiędzy tamtymi balonikami, a dzisiejszym „jebać PiS”. Niecenzuralność razi mnie niespecjalnie, o ile w ogóle. Akurat zresztą „jebanie PiS” to zajęcie, którego polubić nijak nie umiem – zamiast tego na myśl o nim raczej mną wstrząsa i niczego tu nie zmienia perspektywa bycia w akcie „jebania” stroną dominującą. Rzecz jednak w tym, że wszystkie te okrzyki to czysty folklor. „Wypierdalać”, czy „obalimy dyktaturę” – a co to za różnica? Jedno i drugie to przede wszystkim słowa rzucane na wiatr. Kompletnie bez pokrycia. A tego robić nie wolno.

Gorączka rodzi apatię

Zagrożenie wiatrem, z którym ulecą każde, najmocniejsze nawet słowa, jest moim zdaniem dzisiaj daleko większe niż było w przypadku tamtych grzecznych, pierwszych, wielkich demonstracji KOD. To dlatego, że krzyczący „wypierdalać” mają prawdopodobnie – to tylko intuicje, twardych danych nie ma, choć te nieliczne tę intuicję potwierdzają – o wiele większe przekonanie, że ich słowa staną się ciałem i będą miały moc sprawczą. Okrzyki na marszach KOD miały zdecydowanie bardziej charakter rytuału. Tak czy owak, jeśli nie następuje bezpośredni efekt demonstracji, a miarą sukcesu i satysfakcji uczestników jest wielkość i stały wzrost protestującego tłumu, to jest to prosta recepta na załamanie i klęskę. Bo tłum przestanie rosnąć – to jasne. Przyjdzie kac, poczucie wypalenia i frustracja. Wzrośnie poczucie osamotnienia najtwardszych aktywistów. Niektórych skłoni to dalszej radykalizacji, choć – być może na szczęście – jest to na ogół radykalizm czysto werbalny. Obliczony na to, by „obudzić” bierną, nie dość zaangażowaną resztę. Kompletnie jednak nieskuteczny. Odklejony od rzeczywistości, w której żyją ci „uśpieni”, nie dość świadomi, „zwykli ludzie”.

Widzieliśmy to już wiele razy. Zawsze tragicznie. Piotr Szczęsny – obudził kogoś? Mógł obudzić? Ludzie wypaleni mniej od niego dosłownie przeżywają dramaty i konsekwencje na własną, z pewnością mniejszą, ale i tak dramatyczną miarę.

Po pierwsze więc nie szkodzić. Jeśli to prawda, znaczy ona po prostu tyle, że im mniej akcji protestu – tych masowych, angażujących wielką ilość ludzi i wielkie emocje – tym lepiej. Po co w takim razie organizowaliśmy własne? Przecież Obywatele RP tym się charakteryzowali, że z ulic w zasadzie nie schodzili. W pantoflach emeryta widzę to wyraźniej. Wprawdzie większość naszych akcji miała bardzo konkretne cele i nauczyliśmy się je osiągać – np. doprowadzając w końcu Kaczyńskiego do istotnej zmiany scenariusza smoleńskich ceremonii, a w sądach osiągając wyroki wbrew ustawom na podstawie konstytucji – ale na ulice wychodziliśmy w dużej mierze w tej samej gorączce, która ogarniała wszystkich. I choć ze wszystkich sił unikaliśmy demonstracji obliczonych na frekwencję i nastawionych na wyrażenie sprzeciwu, próbując precyzyjnie definiować cele naszych wystąpień w kategoriach realnego oporu, to podobnie jak wiele innych środowisk staraliśmy się utrzymać na powierzchni fali protestu, możliwie blisko wierzchołka. Kogo bowiem nie widać „na ulicy”, ten znika. Każdy z obywatelskich aktywistów to wie. Cóż, Hipokrates i tak nadal ma rację. Im więcej akcji protestu i im są większe, tym głębsza jest frustracja i apatia potem.

Konserwatyzm obywatelskich ruchów należy widzieć odwrotnie niż na to wskazuje instynkt aktywisty. Gorączka ulicznych demonstracji jest właśnie konserwatyzmem ze wszystkimi jego wadami. Każe trwać przy nawykach i starych wzorcach, choć one dawno już się wyczerpały. Charakterystycznie dla konserwatysty skostniałego, jego upór i skostnienie rosną wraz z wyczerpaniem i nieadekwatnością starych nawyków. Postęp znaczy umieć rozpoznać moment zwrotny. Umieć określić przełom.

Moment zwrotny

Ostatnie wielkie protesty kobiet miały bardzo wyraźną, dającą się przewidzieć i w dużej mierze zaplanowaną kulminację. Przypadła na sobotę 31 października. Demonstracje ogarnęły całą Polskę, a w Warszawie na ulice wyległ gigantyczny tłum. Zakazy władzy nie zdały się na nic. Łamiąca je demonstracja przejęła władzę w mieście. Ale właśnie równocześnie nie przejęła niczego, o co niektórzy spośród „bojowców” mieli potem pretensje. Cóż, zwykłe w takich razach gadanie. Łatwiej powiedzieć niż zrobić i zwłaszcza – wziąć odpowiedzialność za setki tysięcy ludzi na ulicach, którzy są w dodatku bardzo młodzi i żadnych „bojowych” doświadczeń dotąd nie mieli. Odpowiadając w tej sytuacji również na pytanie „w czyim imieniu” – liderki OSK znają przecież to pytanie na pamięć i traktują poważnie.

Tak czy owak jednak był to ów moment progowy, ponieważ było jasne, że odtąd każda kolejna demonstracja będzie już tylko mniej liczna, że zatem zewnętrzne oznaki będą wskazywać na słabnięcie ruchu. Klasyczny moment, w którym ruch społeczny – jeśli ma przetrwać – musi znaleźć nową formułę działania.

Cóż, można było marzyć o przejęciu TVP. Liderki Strajku Kobiet formułę znalazły w czym innym. Nazajutrz – w niedzielę, 1 listopada (co za data!) ogłoszono powołanie Rady Konsultacyjnej Strajku. Skład (spotkał mnie zaszczyt zaproszenia) budził ogromne nadzieje, a po ogłoszeniu wywołał tym większe rozczarowanie – powszechnie oczekiwano jakiegoś wręcz rządu tymczasowego, który wkrótce przejmie władzę. Znowu – łatwo powiedzieć, a zrobić o wiele trudniej. Jednym z naszych największych problemów jest to, co się wówczas pokazało z całą mocą: ja sobie nie umiem wyobrazić, kto musiałby się znaleźć w Radzie, by ona sprostała oczekiwaniom. Twierdzę, że żaden taki skład nie istnieje. To jeden z bardzo wielu powodów, dla których prawybory opozycji uważam za pomysł zarówno dobry, jak i konieczny. Ale to osobna sprawa.

Obywatele RP próbowali różne rzeczy wtedy proponować. Dało się – myśleliśmy – wyłonić polityczne centrum protestu i ulokować je przy Senacie, którego marszałek ma unikalną możliwość wygłaszania orędzi i za ich pośrednictwem docierania przez TVP również do wyborców z drugiej strony polskiej wojny. Proponowaliśmy, by opozycyjne centrum w Senacie wezwało do zakończenia wojny, którą – wyborcy PiS mieli wówczas tego świadomość – Kaczyński rozpętał we własnych politycznych celach nieodpowiedzialnie w czasie katastrofalnie rosnącej fali pandemii. W której rozchwianie społecznej dyscypliny i całkowity upadek zaufania do służb państwa przyniesie fatalne następstwa, z czego wszyscy zdawali sobie wówczas sprawę. Proponowaliśmy również, by określić twarde, oczywiste warunki pokoju. Zaniechanie represji i zamrożenie skutków oświadczenia Przyłębskiej, zaprzestanie ofensywy w sądach, w tym w Sądzie Najwyższym, konsensualny i zgodny z konstytucją wybór Rzecznika Praw Obywatelskich, stan nadzwyczajny, zamrożenie wszelkiej niedoraźnej polityki, techniczny rząd z siłowymi resortami pod kontrolą opozycji i udział opozycji w roboczych zespołach antykryzysowych. Wiedzieliśmy rzecz jasna, że PiS taką ofertę odrzuci – chcieliśmy jednak, by koszt odrzucenia pokoju obciążył władzę, by odwróceniu uległ pisowski szantaż o władzy pomagającej ludziom i opozycji rzucającej jej kłody pod nogi dla własnych politycznych interesów. Proponowaliśmy równocześnie powołanie przez Marszałka Senatu „Trzeciej Izby” obywatelskiej, zajmującej się rozwiązaniem aborcyjnego konfliktu, oraz centrum obywatelskich i samorządowych sztabów kryzysowych – widząc w tym krok w stronę realnego przejmowania władzy.

Jak łatwo było przewidzieć, nasze jak zwykle „naiwne propozycje” zignorowano. A przy tym dość wyraźnie pokazała się polityczna tendencja – widoczna nie tylko u władzy, ale również i polityków opozycyjnych – by wszelkie ruchy obywatelskiego protestu przeczekać, wyborczo dyskontując z nich co się tylko da i o ile się da bez podejmowania ryzyka. Ani Rada Konsultacyjna, ani protest w ogóle nie doczekały się w każdym razie żadnej politycznej odpowiedzi – a to była jedyna szansa na to, żeby ruch protestu uzyskał sprawczą siłę i po prostu przetrwał.

Uważam, że liderki OSK – lawirując pomiędzy przywództwem, a reprezentacją i pomiędzy obywatelską czystością, a brudem politycznego zaangażowania – wykonały w granicach możliwości 200% normy. Mogę sobie marudzić przez wieczność – uważając zresztą marudzenie za własny podstawowy obowiązek – ale nie da się przecenić tego, co zrobiły. Efekty tej fali protestów – w stopniu nieporównywalnie większym niż inne wielkie fale – będą przy tym trwałe.

Podobna historia zdarzyła się kiedyś w KOD. Mateusz Kijowski zaproponował i nawet ogłosił koalicję WRD złożoną ze wszystkich partii demokratycznych i niejako „społecznie nadzorowaną” ale też „żyrowaną” przez KOD — wówczas na szczycie fali. Świetny pomysł. Z ogromną nadzieją witany przez większość komentatorów. Cóż, Schetyna odmówił – kiedy już wszyscy inni dołączyli, na czele z Petru, który wówczas był Schetyny największym konkurentem i prawdopodobnie największym zmartwieniem. „Nie i chuj” – powiedział Schetyna, a konsternacja i niedowierzanie trwały jeszcze kilka dni. Po tygodniu temat przestał istnieć i kogokolwiek interesować. KOD również stulił uszy po sobie, czemu się trudno dziwić. Nadal „popieraliśmy naszych” – i ta zasada obowiązywała jako naczelna. Od tego momentu było już jasne z całą pewnością, że z kodowskiego wzmożenia nic w politycznym sensie nie będzie, politycy będą grać na jego rozładowanie. Nie znajdzie się żadna siła, która świadomie przejmie inicjatywę – a tylko KOD mógł nią być w tamtych czasach. Teraz mógł to być OSK. Albo może nie mógł – w każdym razie nic takiego się nie stało.

Jakiś przyszły przełom?

Jeśli jakakolwiek fala miałaby nastąpić, powinniśmy wiedzieć, co robić, by uniknąć opisanego scenariusza, a uruchomić nowy – dotąd nieznany w działaniu. Identyfikowanie władzy jako celu i adresata społecznych postulatów wydaje się w każdym razie błędem. Identyfikowanie politycznej opozycji jako sojusznika – niestety dość podobnie. Uchowaj Boże nie oznacza to, że partie opozycji powinniśmy w tej grze uważać za przeciwników – znaczy to tyle, że to zwłaszcza z ich punktu widzenia silny obywatelski ruch jest zagrożeniem. O tym powinniśmy wiedzieć, widząc w zachowaniach partii źródło naszych istotnych problemów, a nie tylko drobnych lub poważniejszych rozczarowań. Każdy ruch obywatelski, który chciałby cokolwiek wywalczyć w Polsce lub dla Polski musi się liczyć z koniecznością określania własnej, podmiotowej strategii wyborczej, bo tylko wtedy stanie się dla partii partnerem nie do zignorowania.

Na obywatelskie wzmożenie dzisiaj liczyć się nie da. Rzut oka na wykres Google Trends w stopce tego działu nie jest wprawdzie rzetelnym dowodem, ale mocnych poszlak dostarcza. Widzieliśmy właśnie „złożenie z urzędu” Adama Bodnara i niemal żaden wywołany nim odzew społeczny. Czy to znaczy, że nas to nie obeszło? Nie – znaczy to tyle, że nikt nie wierzy w możliwość odwrócenia losu Bodnara, bo w ostatniej fali wielkich protestów sami sobie po raz kolejny dowiedliśmy własnej bezradności. Jeśli więc cokolwiek miałoby się wydarzyć w poważniejszej skali, wyzwolić to może wyłącznie polityczna inicjatywa. Wczoraj odezwał się w tej sprawie Tomasz Grodzki. Czy to ma szanse i jakie – o tym osobno następnym razem. W tym miejscu niech stanie na tym, że takie możliwości istnieją, a w czasie wyobrażalnie nieodległym – tylko takie.

Jeśli i to nie nastąpi – a wszystko na to wskazuje – czekają nas dwa możliwe scenariusze. W jednym z nich władza PiS upada pod własnym ciężarem i rządy obejmuje opozycyjna koalicja – z konieczności zresztą dość przypadkowa w chaotycznej sytuacji kryzysu. Tym, jak nieszczęśliwy to scenariusz, trzeba by było zająć się osobno. Sam już to robiłem wielokrotnie, Obywatele RP próbowali rozmowy o tym w ramach projektu 150 Pytań.

Scenariusz drugi, to kolejna fala społecznego buntu. W trudnej dziś do wyobrażenia nowej sytuacji. I w związku z tą nową sytuacją, wyznaczoną przez całkowitą nieudolność polityków po obu stronach politycznej wojny, powinien to być – i być może będzie – obywatelski bunt zwrócony przeciwko klasie politycznej w całości. W poprzek dzisiejszej politycznej wojny. Moim zdaniem to, czy będę złym prorokiem niebezpiecznej antysystemowej rewolty, zależy dziś od polityków. Działacze obywatelscy zrobili już, co tylko umieli. Jeszcze długo nie będą mieli okazji.

Na zdjęciu — Hipokrates odmawia darów Artakserksesa — obraz Girodeta, domena publiczna

O autorze

2 thoughts on “Hipokrates i słowa na wiatr

  1. Przymusowa pauza „rewolucyjna” bardzo sprzyja pańskiemu intelektowi. Te cykliczne „walenie głową w mur” wyraźnie odbiło się na pańskich klepkach, i wydawało się że zmiany będą nieodwracalne, ale być może się myliłem. Intelektualna rekonwalescencja być może zadziała. Jeszcze ostatni wpis wspierający Michnika w łaskawym przyzwoleniu pedofiliskim katolikom do wyrażania swoich wartości i poglądów w sferze publicznej, a w sumie do prawo do niezagazowania i do życia był wyrazem zaawansowanego zboczenia umysłowego obu osobników uważających się za „demokratów”, ale ten wpis świadczy chyba, że jest nadzieja na wyleczenie.

    Osobiście życzę panu siły i wiary w próbie sprostania trudnej życiowej i rodzinnej sytuacji. Tutaj mój pełny szacunek. To jest 1000 razy więcej warte i trudne niż wypisywanie jakiś ideologicznych bredni domorosłego „zbawiciela narodu i demokraty”.

    1. Cóż, życie domorosłego zbawiciela jest pełne bolesnych doświadczeń — nie jestem pewien, czy Pańskie doświadczenie w jakimkolwiek stopniu tego dotyczy, moje natomiast tak. Uznania tego rodzaju spodziewam się przede wszystkim i nie rozczarowuję się. Ciekawy jest przegląd środowisk, z których słychać odgłosy ulgi 😉

Skomentuj bisnetus Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Emeryt na niedzielę

Paweł Kasprzak jest jednym z pomysłodawców i założycieli ruchu Obywatele RP. Był także wydawcą i inicjatorem Obywateli.News. Po z górą pięciu latach aktywności w pełnym wymiarze godzin wycofał się z działalności z powodu sytuacji, w jakiej znalazła się jego rodzina. Kasprzak jest znany z kilku rzeczy, w tym z publicystki, w której próbował programowo szukać dróg „zbawienia Ojczyzny”. Sam nazywał to waleniem głową w mur – „walił” zresztą nie tylko tekstami, ale też innego rodzaju aktywnością. Dziś Kasprzak twierdzi, że z „kanapy emeryta” rzeczywistość wygląda nieco inaczej. Czy lepiej? Zobaczymy. Kasprzak obiecuje starać się pisać krócej, choć zastrzega, że za efekt nie ręczy. Co tydzień tekst, skoro nie udało mu się utrzymać cyklu codziennych komentarzy wideo.

Wiadomość w butelce: „Save Your Souls”

Żyjemy w takiej części świata, którą wkrótce być może Europejczycy oznaczą na mapach, jak to kiedyś robili Rzymianie: „tu żyją lwy”. Istotnie, jest ich tu pełno i są groźne. Zanim nas zjedzą, wiadomość w butelce, którą ktoś być może znajdzie: lwy żyją wszędzie, uważajcie.

Czytaj

Z wizytą na antypodach albo podróż do wnętrza bestii

Pytania, które zadają sobie dokonujący apostazji katolicy oraz te, które im często zadajemy – jak możecie wspierać ten zinstytucjonalizowany skandal własną obecnością – są jak najbardziej zasadne. Tak bardzo zasadne, że szczerze współczuję ich adresatom, bo wiem, że żadna dobra odpowiedź nie istnieje. Albo jest skrajnie trudna. Nie da się więc – co więcej, nie powinno się próbować – oddzielić uczciwego myślenia o świeckim państwie od tego kontekstu, czasem przecież krwawego w najdosłowniejszym sensie. Niemniej demokracja np. prawo głosu daje każdemu.

Czytaj

Demony i gotowość na nie

Pewien jestem tego przede wszystkim, że to są ważne sprawy. Że trzeba o nich poważnie rozmawiać. Twardo. Bo cena będzie też twarda. Twardsza niż wszystkie inwektywy latające w obie strony w kolejnej facebookowej awanturze aktywistów…

Czytaj

5. „Ludzie tacy jak my”. Demokracja 2.0

Alienacja klasy politycznej jest faktem, a nie mitem propagowanym przez wyznawców spiskowych teorii – choć to niekoniecznie zła wola i powszechny cynizm leży u jej źródeł, a często po prostu prawa społecznej psychologii i naturalny bezwład ewolucji systemu. Korekty znanego nam dziś systemu politycznej reprezentacji, jak te sygnalizowane już w tym cyklu, są konieczne, ale nie wystarczą. Trzeba szukać nowych rozwiązań.Alienacja klasy politycznej jest faktem, a nie mitem propagowanym przez wyznawców spiskowych teorii – choć to niekoniecznie zła wola i powszechny cynizm leży u jej źródeł, a często po prostu prawa społecznej psychologii i naturalny bezwład ewolucji systemu. Korekty znanego nam dziś systemu politycznej reprezentacji, jak te sygnalizowane już w tym cyklu, są konieczne, ale nie wystarczą. Trzeba szukać nowych rozwiązań. Nie wolno po prostu bronić starego porządku. Zwolennicy ancien regime’u w czasach Wielkiej Rewolucji mieli powody lepsze niż my dzisiaj, by bronić ładu, cywilizacji i zwykłej przyzwoitości przed barbarzyńskim, zbuntowanym ludem. Ich tragiczny los nie na tym polegał, że trafili na szafot – nie mieli historycznej racji.

Czytaj

4. Media i sztandary

Wypada powiedzieć wyraźnie, że w kryzysie polskiej demokracji zawiodły również media, nie tylko instytucje demokracji. W bardzo czytelny sposób wyborcy PiS odrzucili w 2015 roku nie tylko ówczesne elity polityczne, ale także związane z nimi – jak nie bez racji sądzono – media ówczesnego głównego nurtu. Ważne byłoby w takim razie zastanowić się, czy dzisiejszym naszym problemem jest TVP obsadzona ludźmi rządzącej partii i wystarczy w związku z tym po prostu wymiana kadr, czy może chodzi o wady strukturalne, które umożliwiły tak łatwe przejęcie mediów publicznych i zamienienie ich machinę propagandy rządzącej partii. Czy w modelu i faktycznym funkcjonowaniu mediów – nie tylko publicznych, ale również prywatnych sprzed 2015 roku – nie da się znaleźć źródeł choroby tak wyraźnie widocznej dzisiaj i na czym dokładnie ta choroba polega.

Czytaj

Sondaże i nadzieje

276 i 305 mandatów oraz – co ważniejsze – wymagane dla nich co najmniej 50 lub 60% poparcia. Trzeba przede wszystkim wiedzieć, że to kompletnie nierealne nie tylko w świetle bieżących i dających się wyobrazić sondaży, ale w logice polityki, którą uprawia się w Polsce. W historii III RP żaden taki wynik nie zdarzył się nigdy od czasu pamiętnego 4 czerwca 1989 roku, kiedy kandydaci Komitetu Obywatelskiego „S” uzyskiwali poparcie od 60 do 80%. Nigdy potem nic podobnego się nie zdarzyło. Nigdy nikomu – choć wiele przeszliśmy. Pomyślmy o tym przez chwilę. Cud nie zdarzy się więc i tym razem, bo w świecie polityki jaką znamy to nie jest możliwe.

Czytaj

3. Wyborcza wojna książąt i wasali

Zamachu na rządy prawa dokonuje w Polsce partia wodzowska, o autorytarnej strukturze, skrajnie niedemokratycznym statucie i praktyce funkcjonowania koncentrującej wszystkie decyzje w rękach lidera. To nie jest przypadek. Poczynania Kaczyńskiego nie byłyby możliwe w partii prawdziwie demokratycznej. Prawny zakaz ubiegania się o władzę w wyborach organizacji nieprzestrzegających zasad demokracji w relacjach wewnętrznych byłby zatem kolejnym z tym bezpieczników demokracji, który mógłby skutecznie zapobiec polskiemu kryzysowi. To jeden z twardych wniosków z polskich doświadczeń kryzysu.

Czytaj

2. Do trzech zliczyć

O trójpodziale władzy mówiliśmy i wykrzykiwaliśmy przez ostatnie 7 lat sporo. Na myśli mieliśmy jednak zawsze tylko sądy i władzę polityczną, a to przecież trójki nie czyni – co jakoś do głowy przez te długie 7 lat nie przyszło właściwie nikomu. Trochę to dziwne. Mówiliśmy trzy, a zliczyć umieliśmy najwyraźniej tylko do dwóch, a przecież mamy się za rozumną elitę. Jak nie patrzeć, trójpodziału władzy w III RP nie było nigdy. Gdyby był, historia ostatnich lat wyglądałaby zdecydowanie inaczej i bez wątpliwości lepiej. Może czas nauczyć się liczyć do trzech.

Czytaj

1. Granice władzy i Przemysław Czarnek

Ograniczenie rządzących, kimkolwiek by byli i jakkolwiek byliby wyłaniani – czy pochodzą z wyborów, zamachu stanu lub obcej interwencji, jak to się zdarzyło w Niemczech i Japonii po II Wojnie, kiedy władzę i jej nowy porządek zainstalowali tam zwycięzcy alianci, czy są np. dziedziczni – ma dla demokracji znaczenie ważniejsze niż sam demokratyczny wybór. Historycznie to ono było pierwsze. To od niego rozpoczął się ład, który w zachodnim świecie uznajemy za cywilizowany i oczywisty. Zasada ograniczenia rządzących świadomą wolą rządzonych jest najważniejszą i pierwotną cechą liberalizmu, znacznie starszą od samego tego pojęcia. W Anglii wywodzi się ona od Wielkiej Karty Swobód, więc z początków XIII w. We Francji to Oświecenie, Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela, zatem późny wiek XVIII. W Polsce – rzadko o tym pamiętamy – to tradycja Odrodzenia i Reformacji, Artykuły Henrykowskie i Pacta Conventa, wiek XVI.

Czytaj

Cud nad Dnieprem

W miejsce zrozumiałej egzaltacji, która dzisiaj dominuje, kiedy patrzymy na bombardowane miasta, śmierć, cierpienie i bohaterstwo, warto zdawać sobie sprawę z rzeczywistości. Jeśli Putin zmiażdży Ukrainę, przyszłość Europy i świata będzie zupełnie inna niż jeśli Ukraina się obroni. To w tym i tylko w tym kontekście zdania Stoltenberga, Blinkena i decyzje Zachodu znaczą w ogóle cokolwiek.

Czytaj

Kraj sekt

Chodzi mi o to, by na wspólnej liście znaleźli się np. zwolennicy uwolnienia aborcji i przeciwnicy. By się na niej znaleźli głosami ludzi, którzy właśnie na te rzeczy głosują. By nie pozwolić zepchnąć pod dywan rozwiązania tego konfliktu, tylko, by go wreszcie rozwiązać. By ten konflikt i wiele innych przenieść do instytucji demokracji i uczynić przedmiotem sporu, który jest treścią polityki i treścią demokracji – a nie plemiennej wojny, bo jej efektem jest wyłącznie nienawiść i zniszczenie. Git? Dla mnie git. Gotów byłem za to wypruwać bebechy.

Czytaj

Do wyborców PL 2050 i do wyborców lewicy

Nie proponuję Wam głosowania na Tuska. Lewicowcom nie sugeruję głosowania na Hołownię. Proponuję wspólną listę Lewicy, PO i PL 2050 oraz wszystkich pozostałych wyłonioną również Waszymi głosami w otwartych, międzypartyjnych prawyborach – po to, by właśnie dać Wam możliwość głosowania na swoich.

Czytaj

Do tanga trzeba nie tylko dwojga – ktoś musi je najpierw zagrać

Namawiam Monikę Płatek do kandydowania w imię dokładnie tych samych racji o Ojczyźnie w potrzebie, które tak dobitnie wymieniła, wzywając do jedności i wspólnej listy opozycji. Jeśli mam sobie naprawdę wyobrazić wspólną listę ruchu demokratów idących po zwycięstwo, to nijak nie widzę listy warszawskiej albo warszawskich kandydatów do Senatu, bez dr hab. Moniki Płatek, prof. Uniwersytetu Warszawskiego, wybitnej prawniczki, karnistki, obrończyni praw człowieka bezwzględnie w każdych, nawet najtrudniejszych okolicznościach. Obywatelki, której pryncypialnej niezgody na żadną „drogę na skróty” i na żadne obejścia zasad prawa w imię bieżącej potrzeby jestem absolutnie pewny, bo ją wielokrotnie widziałem. Monika Płatek pisze dzisiaj „albo jedna lista, albo nie liczcie na nasze głosy”. Ja napiszę, że albo na wspólnej liście będą ludzie jak ona, albo ta lista będzie niewiele warta i głosów nie zdobędzie. Mam za sobą jedną nieśmiałą osobistą próbę przekonania jej do tego – dzisiaj bezczelnie pozwalam sobie namawiać ją publicznie. Akurat ja mam prawo – w ramach rewanżu. Trudno mi nie skorzystać z tego przywileju.

Czytaj

Wbrew optymizmowi przyszłych sondaży postawa opozycji gwarantuje klęskę

Większość konstytucyjną mielibyśmy gdyby PiS dostał 27%, a Konfederacja 10%. Taki wynik jest dzisiaj prawdopodobny. Jednak do tego szczęścia potrzeba jeszcze pozostałych 63% dla opozycji — najlepiej idącej jednym blokiem. To zaś scenariusz political fiction. Jak to jest możliwe i czy da się z tym jakoś sobie poradzić? Ten największy dziś problem nie będzie politycznie komentowany.

Czytaj

Patrzcie w górę – bo znowu przegramy!

Chodzi o szacunek dla faktów, dla logiki, o chęć ustalenia jednak prawdy, a nie trendów w ponowoczesnym płynnym chaosie. To fundamentalnie ważne. Ważniejsze nawet niż te wybory, które nas znowu czekają. Rozpada się nie tylko Polska, ale cywilizacja w ogóle.

Czytaj

Moja pierwsza wojna

Mam ileś wspomnień kombatanta. I mam zawsze mieszane odczucia, bo te kombatanckie wspomnienia są mocno fałszem podszyte i wszystkie one razem składają się na obraz historii kompletnie zafałszowany – i tylko trochę ten fałsz wynika z „polityki historycznej”, a o wiele bardziej z naszych kompleksów.

Czytaj

Aborcja i władza

Senat jest „nasz”, demokratyczny. Mamy w nim 24 kobiety, w tym 9 z PiS. I choć parytetowe proporcje po naszej stronie wyglądają zdecydowanie lepiej, to jednak wcale nie wyglądają dobrze i nawet w „naszej połówce” trudno byłoby wskazać jakąś większość „progresywistów” skłonnych do „otwarcia” w sprawie aborcji. Naprawdę uważamy, że oni mają większe prawo decydować o aborcji niż nasz nadużywający alkoholu, nieokrzesany sąsiad w poplamionej żonobijce, głosujący w referendum? Patrzę na Senat i bardzo wątpię. Która z aktywistek OSK zdecydowałaby się powierzyć rozstrzygnięcie sprawy aborcji tej jego połówce, która jest „nasza”? Skąd nadzieja, że po kolejnych wyborach cokolwiek pod tym względem będzie lepiej? Nieporównanie ważniejsze pytanie ogólne – czy dobre państwo naprawdę na tym polega, że w Senacie są zawsze ci, którzy tam naszym zdaniem powinni być? Wyborcy PiS tak właśnie sądzą. Szli do wyborów w 2015 roku, żeby odsunąć „złodziei z PO”. Efekt znamy, ale wyborcy PiS nadal wierzą, że „swoi” są lepsi od „obcych”, nawet jeśli kradną tak samo albo bardziej. Może więc dobre państwo, to po prostu takie, w którym sprawy naprawdę ważne nie zależą od tego, kto akurat rządzi?

Czytaj

Kiedy już PiS upadnie

Wbrew naszym własnym notorycznym deklaracjom i wbrew zdaniu Tuska, że do zła nie wolno się przyzwyczaić – przyzwyczaić powinniśmy się już dawno. Tusk wrócił, notowania PiS leciały w dół, sondaże od dawna dawały i wciąż dają zwycięstwo opozycji, tym razem niezależnie od tego, ile list wystawi. Jakoś nie było słychać okrzyków triumfu, prawda? Dziwne? Z pewnością dziwić powinno, ale nikogo nie zdziwiło. Dziwaczność wczorajszej sytuacji dobrze wyjaśnił stan dzisiejszy. Dzisiaj jest mianowicie jasne, dlaczego postulat przedterminowych wyborów w warunkach „wojny hybrydowej” byłby szaleństwem. A referendum w sprawie UE? Też?

Czytaj

#MeToo

W mojej pamięci i mojej dzisiejszej ocenie problem w tym konkretnym przypadku Maćka Zięby, którego zapamiętałem jako człowieka po prostu niezwykle dobrego, polega właśnie na tym, jak tak straszna rzecz mogła się zdarzyć komuś tak porządnemu. Bo to, że się notorycznie zdarza szujom i marnym głupkom, jak Jankowski albo Dziwisz czy Jędraszewski, jest akurat bardzo łatwo zrozumiałe i wobec tego niewarte uwagi.

Czytaj

Ach, jacy my wszyscy niewinni…

Z piedestału strącany jest właśnie kolejny duchowny autorytet. Ojciec Maciej Zięba. Był dla mnie i autorytetem, i przyjacielem. Cóż, nie będę miał przyjaciela na piedestale. Ale przyjaźń zachowam. Niniejsze jest więc dla mnie niemal prywatą. Zachowam też jednak i zamierzam wyrazić przekonanie, że Maciek był porządnym, mądrym i wartościowym człowiekiem. Który dopuścił się zła. Niejasna deklaracja w czasach zmagań o fundamentalną prostotę prawdy i fałszu, dobra i zła? Przeciwnie – bardzo jasna.

Czytaj

Nie o taką Polskę…

Przy całym własnym krytycyzmie, ostrym niemal na granicy depresji, najzupełniej poważnie uważam konflikt z PiS za właściwie wygrany. Myślę, że to jest trzeźwa ocena, a nie pijana wizja. PiS zmierza ku zderzeniu z kolejnym murem i albo rozsypie się hamując, albo przypuści jeszcze kolejną szarżę, ale zderzenia już nie przeżyje. Ma go też wreszcie kto dobić – mam tu na myśli oczywiście Tuska. Ta sytuacja powinna skłaniać do radości, a wcale nie skłania. Kompletnie już pomieszaliśmy, z czego należy się cieszyć, a czym martwić.

Czytaj

Pragmatyzm wojny ze złem

Zło wokół widzimy. Bunt przeciw niemu jest zrozumiały. Czy bunt wystarczy za powód, by przyniósł cokolwiek dobrego? Myślę, że tak. Czy buntując się przeciw złu, trzeba koniecznie wskazać dobro, którego się chce? Myślę, że wcale nie. Zostawmy więc pytania o dobro przynajmniej na razie.

Czytaj

Tusk: hura, oj, no cóż…

W największym skrócie największej zmiany spodziewają się ci zaangażowani po obu stronach w wojnę tożsamości, która trwa w Polsce co najmniej od 2005 roku i którzy wciąż wierzą, że da się w niej wygrać i że to cokolwiek zmieni. Kto by nie uległ takim emocjom? Sam im ulegam, choć bardzo się staram i choć właśnie w tej wojnie widzę jedną z istotnych przyczyn zła. Chodzi jednak przecież nie tylko o emocje – Tusk ma oczywiście rację, kiedy tę wojnę definiuje w kategoriach walki ze złem. Żadnego odkrycia tym przecież nie czyni.

Czytaj

Ukąszenie Kamińskim

Jak można rozumieć sytuację Bartka i Fundacji Otwarty Dialog? Opiszę, jak ją sam widzę i jakie mam z nią własne doświadczenia. Z osobistej perspektywy. Prywatnej. Interesuje tutaj – i równocześnie bardzo uwiera – osamotnienie Bartka Kramka wśród opozycji. Bo ono pozwoliło go w ogóle zamknąć.

Czytaj

Rzeszowski poligon – political fiction

Strategia w Rzeszowie jest wynikiem przypadkowego aktu szaleństwa. Strategia w opozycyjnej polityce to wciąż political fiction. Obawiam się bardzo, że polska polityka w ogóle nie jest wciąż niczym więcej. Co gorsza, choć Konrad Fijołek to porządny facet i choć w Rzeszowie rzeczywiście wiele dobrego się zdarzyło, to właśnie w świetle tego sukcesu kompletną fikcją okazuje się w Polsce nie tylko sama polityka, ale i polityczny naród, obywatelskie społeczeństwo, czy jakkolwiek inaczej zwać to wszystko, co przez lata usiłowaliśmy budować z Obywatelami RP.

Czytaj

4 Czerwca – wygrać cokolwiek

Charyzma. Poszukujemy jej wciąż. Cała polska historia powinna nas przed nią przestrzegać. Piłsudski, Zamach Majowy, Wałęsa, Wojna na Górze. Marzyłbym, żebyśmy o tym pomyśleli i pogadali w rocznicę 4 czerwca, pamiętając, że rok po tamtej euforii byliśmy wszyscy już na kolejnej wojnie. Ale raczej nie pomyślimy i nie pogadamy. Znowu.

Czytaj

„Kury szczać prowadzać”

Nie miejmy złudzeń. Każdy opowiadający o nowej nadziei, chcący się policzyć, startujący osobno, będzie jak politycy z diagnoz Piłsudskiego. Każdy wódz-uzdrowiciel wejdzie z kolei w dawno temu uszyte przezeń buty kawalerzysty. Efekt będzie ten sam. Zmierzamy w tę stronę.

Czytaj

Przyglądając się ścianie…

W przyrodzie przeżywają przystosowane jednostki, w polityce też. Kryteria rządzące naturalną selekcją znamy. Dobrze byłoby poznać te, które rządzą selekcją w polityce i doprowadzają do stanu, w którym skądinąd przecież niegłupi i wcale nie szmatławi ludzie zachowują się jak ostatnie gnojki, a pieprzą przy tym takie bzdury, że połowa narodu od tego wariuje, a druga rzyga. Poznawszy te mechanizmy, będziemy być może w stanie nie tylko złorzeczyć przed telewizorami, ale cokolwiek zrobić.

Czytaj

Przekaz tygodnia: prawda nas rozwali

Śmiem twierdzić, że o „zdradzie Lewicy” i Funduszu Odbudowy nie przeczytaliśmy dotąd i nie usłyszeliśmy ani słowa prawdy. Czy ktokolwiek w kontekście awantury o Fundusz i o „zdradę Lewicy” widział w mediach na przykład cokolwiek o 90. Artykule Konstytucji? Tym, który przewiduje, że umowy międzynarodowe – jeśli to nie są jakieś umowy handlowe, ale coś, co wchodzi w kompetencje parlamentu i w zakres ustaw – ratyfikuje się w obu izbach kwalifikowaną większością 2/3? Czy ktoś słyszał też, że jednak zwykłą większością Sejm może zdecydować o trybie ratyfikacji i uznać np., że ona wymaga referendum? Że wtedy cytowane od miesięcy sondaże w tej sprawie nabiorą szczególnego i nieco innego znaczenia?

Czytaj

Obywatelski program? Chwila prawdy: ile znaczą ruchy obywatelskie? Strajk Kobiet i jego widoczność z chwilą ogłoszenia orzeczenia Przyłębskiej - ale już choćby w dniach głosowania prezydenckiego? Ruchów obywatelskich nie widać wcale. Jak ich nie widać na ogół - tendencja w trakcie pięciu lat jest wyraźna.