Nawrócenie Tomasza – strach przed Dniem Ostatnim i… – kasą z Unii


Opozycja boi się Dnia Ostatniego – przedterminowych wyborów. Finansowanych tym razem kasą z Unii Europejskiej, która popłynie do rąk Kaczyńskiego zanim Unia zdoła zakręcić kurek z powodu połamania przez Polskę wszystkich podstawowych zasad demokratycznej praworządności. W tej sprawie odezwał się wczoraj w Gazecie Wyborczej, Marszałek Senatu Tomasz Grodzki.

 

Niewierność Tomasza

Grodzkiego wielokrotnie krytykowałem, wielokrotnie apelowali doń Obywatele RP, z goryczą notując jego wyniośle lub po prostu arogancko milczące odmowy. Cóż, szczególnie dorosłe to z naszej strony nie było – najwyraźniej chcieliśmy kochać innego Grodzkiego niż Grodzki prawdziwy.

Grodzki prawdziwy nie miał zaś samodzielności, odwagi ani wyobraźni, by stać się na przykład politycznym wyrazicielem społecznych protestów ostatnio, kiedy Kaczyński rozpętał wojnę o aborcję, budząc tym nie tylko wściekłość i mobilizację „naszej strony”, ale również przerażenie wśród wyborców PiS, którzy jednak nie popierali całkowitego zakazu i nie uważali, by wojna z opozycją była najlepszym pomysłem w czasie groźnie galopującej zarazy. Zabrakło mu odwagi i wyobraźni, by twardo określić warunki pokoju w tej wojnie i by doprowadzić do realizacji tych warunków za pomocą niemałych instrumentów, które posiada. No, mężów stanu nie mamy dziś w nadmiarze. Grodzki mężem stanu nie jest także, choć wielu z nas chciało go w nim zobaczyć.

Krytykowałem Grodzkiego również między innymi za taki drobiazg, że przez długie miesiące jedynym i uznanym autorem wiarygodnych danych o pandemii w Polsce był pewien nastolatek i dowodzona przezeń grupa internetowych wolontariuszy, a nie kancelaria opozycyjnego Senatu tworzącego własną politykę, społeczne i samorządowe sztaby kryzysowe i zalążek władzy przejmowanej tu i teraz. Wstydliwa dla nas prawda jest wszakże i taka, że nie zrobił tego również żaden z ruchów obywatelskich i żadna z zasłużonych gdzie indziej organizacji społecznych.

 

Nawrócenie

Grodzki nie po raz pierwszy rzecz jasna wypowiedział wszystkie konieczne w takich razach zaklęcia – o rozpadającym się państwie, nawet (co jest już jakoś wyjątkowe u niego) o moskiewskim zagrożeniu dla polskiej racji stanu, o galopujących kosztach kryzysu. To modlitewny, że tak powiem, rytuał opozycji. Nic więcej. Ale na nieznaną wcześniej miarę Grodzki zdefiniował problem tym razem konkretnie. Otóż przedterminowe wybory są jego zdaniem możliwe. Nie są jednak szansą – tu znów odzywa się stary i znany Tomasz niewierny – wbrew dzisiejszym sondażom byłyby zagrożeniem. Dlaczego? Z powodu kasy z Unii, która wpadnie Kaczyńskiemu w łapy i posłuży w kampanii jak zwykle. Skracając rozumowanie Grodzkiego, środki z Funduszu Odbudowy są właśnie tym, o co walczyć trzeba do śmierci. Kto dostanie tę kasę, będzie rządził.

Co zresztą przy okazji pokazuje fatalne uboczne skutki błogosławionej skądinąd europejskiej integracji. Najpierw przystosowywaliśmy ustrój i gospodarkę do unijnych standardów. W całych rozległych obszarach nawet więc nie musieliśmy sami wymyślać własnego państwa – wystarczyło iść za dziejową koniecznością kopiowania europejskich wzorców i wypełniania rekomendacji. To oczywiście było rozsądne, ale równocześnie to była też najprostsza droga do alienacji od polityki, w której niewiele od nas zależy, a nasza rola ogranicza się do odhaczania punkt po punkcie unijnych dyrektyw. To również prosta droga dla umysłowych leni, którym za całą polityczną kulturę i doświadczenie starczają rozmowy z cywilizowanymi kolegami z Zachodu. Przede wszystkim jednak polityka straciła związek z odpowiedzialnością. Kosztowne projekty nie wymagały już troski o budżetową równowagę, szukania rezerw i potencjału rozwojowego. Wystarczyło rozsiąść się wygodnie i sterować szerokim strumieniem unijnych pieniędzy, cieszyć się z „zielonej wyspy” w czasach kryzysu – nawet nie było trzeba wiele myśleć o przeznaczeniu tej fortuny, bo w ogromnej mierze również te decyzje podjęto za nas. Na ogół zresztą na nasze szczęście. W taki oto sposób wychowaliśmy sobie za pieniądze z Unii klasę politycznych trutni, dla których polityka to sama radość – władza bez odpowiedzialności.

Wynika z tej dygresji, że politycy – czy sobie z tego zdają sprawę, czy nie, czy mają tę świadomość, czy tylko lękowe przeczucia – dobrze wiedzą, czym jest diagnoza, którą Tomasz Grodzki wypowiedział wczoraj w Wyborczej. Tekst Grodzkiego wskazuje obok wielu innych rzeczy, że władza – choć dziś pcha się w ręce – pozostaje dla opozycji gorącym kartoflem, bo odpowiedzialność tym razem spadnie wraz z nią ogromna. A jednak… Nie sądy, nie Adam Bodnar, nie aborcja – to kasa z Unii jest tym, o co walczyć trzeba na śmierć i życie. Oto więc Tomasz zobaczył i dotknął. Uwierzył, że czas podjąć walkę. Choć wciąż możliwe, że tylko tak mówi.

 

Ewangelia Tomasza

Nie jestem pewien źródeł natchnienia. Czy jest nim partyjne zaplecze Grodzkiego, czy to jego własne olśnienie. Adresat jest w każdym razie widoczny. Cała opozycja – podkreśla Grodzki z naciskiem, mając prawdopodobnie na myśli nerwowość w ustaleniach stosunku do głosowania w sprawie unijnych pieniędzy, w którym Kaczyński liczy na opozycję, ostentacyjnie ignorując opór własnych przystawek – jak to było w przypadku piątki dla zwierząt, której przystawki nie poparły, ale poparła opozycja. Grodzki wzywa opozycję do współdziałania. Oraz wypowiada ofertę dla możliwych do przeciągnięcia szabel z obozu władzy. Stwórzmy rząd – powiada. Przejmijmy TVP i unijne pieniądze. Wtedy wygramy.

Czy ktokolwiek Grodzkiego posłucha? Moim zdaniem – przy całym sarkazmie powyższego, z którym kryć się nie ma sensu, bo kto by w to uwierzył – Grodzki zasługuje na wsparcie. Opowiada się wyraźnie za przejęciem władzy – po wszystkich dowodach na to, że opozycja jej nie chce. Sam stanowi potencjalny ośrodek opozycyjnej polityki. Ma sporo możliwości, choć sam Senat w tradycyjnie pojmowanej układance parlamentarnych rachunków może bardzo niewiele. Senat jest również naturalnym miejscem dla rozmaitych ponadpartyjnych inicjatyw społecznych i obywatelskich. Nie wiemy, jak zachowa się niewierny Tomasz ze wsparciem nie zarządu PO, ale obywatelskim. Nie wiemy, kim byłby Tomasz samodzielny.

Senat może powołać panel obywatelski jako „Trzecią Izbę”. Proponowaliśmy Trzecią Izbę w sprawie konstytucji, w sprawie aborcji, klimatu. Trzecia Izba mogłaby się zaś zająć również Funduszem Odbudowy i realną polityką odbudowy. Senat mógłby natomiast z góry uchwałą potwierdzić, że decyzje i rekomendacje Trzeciej Izby – jakiekolwiek będą – będą dlań wiążące. To znacząca deklaracja o możliwych doniosłych skutkach. Zarówno ustrojowo, jak „wizerunkowo” – kampanijnie. Izba obywatelska – panel obywatelski – powstaje w drodze statystycznie kontrolowanego losowania. Ze swej natury wyłania reprezentantów całego społeczeństwa. Nie tylko wyborców opozycji, ale również wyborców PiS. Taka decyzja wymaga więc odwagi. Ale daje niesłychanie potężny atut i mandat.

Marszałek Grodzki prawdopodobnie nie aż tak głęboko dotknął i zobaczył, by aż nabrać skłonności do wysłuchiwania tego rodzaju porad. Niemniej zwłaszcza obserwacji kogoś tak sceptycznego jak ja mógłby choćby w minimalnym stopniu zaufać. Mandat zaufania dla „obywatelskiego marszałka” jest wciąż w jego zasięgu. Wystarczy zdobyć się na odwagę i sięgnąć po niego. To atut znacznie mocniejszy niż apele do polityków – zwłaszcza tych wciąż pod wpływem Kaczyńskiego, który jest samym złem i to złem wciąż potężnym.

O autorze

5 thoughts on “Nawrócenie Tomasza – strach przed Dniem Ostatnim i… – kasą z Unii

  1. Te szpile trzeba jednak wbijać Tomaszowi w akupunturowe punkty energetyzujące, a nie tak, żeby się nadąsał i opadł z sił pod wpływem zgryźliwości. Trzecia Izba – natychmiast. Potrzebne są konkrety: kto losuje, spośród kogo (bo przecież wylosowany czysto statystycznie X może wcale nie chcieć być w takiej Izbie), kto i kiedy określa jej strukturę, jak dalece jej opinie są wiążące dla Senatu, kto i w jaki sposób wypełnia jej postanowienia?

    1. Jak się dobiera uczestników paneli, to wiedza specjalistyczna, skomplikowana i — przyznam — nie w pełni tę rzecz rozumiem, choć na szczęście mamy w Polsce sporo fachowców od tego. Problemów natury „techniczno-statystycznej” jest bez liku. Wspomniany przez Ciebie „response-rate” (ilość tych, którzy się godzą na udział w stosunku do tych, których wylosowano i udział zaproponowano) jest jednym z zagadnień. Niski współczynnik zgody zaburza reprezentatywność próby. Nie jest reprezentatywna, jeśli zawiera tych, którzy się godzą, bo oni są inni niż większość. No, jakoś sobie z tym radzą fachowcy od badań, zapewniając — co po wielokroć sprawdzano — że próby w panelach rzeczywiście są reprezentatywne. Kolejnym dla mnie kłopotem jest fakt, że typowy panel to nie więcej niż 100 osób, podczas, gdy próba reprezentatywna dla Polski (wiemy z licznych sondaży), to 1004 osoby. No, ale to jest ta „wiedza tajemna”, którą mają zajmujący się tym socjologowie.

      Na politycznym poziomie ważne jest ustalić właśnie jak dalece wyniki prac panelu są wiążące. Tu zwykle określa się po prostu przedmiot prac i podejmuje decyzję — „tak, wasze wyniki uznajemy za przesądzające”. Czasem robi się to z warunkiem osiągnięcia w panelu jakiejś zakładanej progowo większości.

      Masz rację, Grodzkiemu nie należy wbijać szpil, kiedy się z nim chce rozmawiać. Ja sobie przyznałem to prawo, bo nie ja będę rozmawiał — z tego się również wycofałem. Zajmuję właśnie wygodną pozycję komentatora. I zamierzam złośliwości rozdawać równo tym, którzy na nie według mnie zasługują. Z tej perspektywy sądzę, że Grodzkiego i tak potraktowałem łagodnie. To, co nawypisywał, jest w rzeczywistości przerażające. Jak demokrata może się bać wyborów?! Jak w trawionej kryzysem Polsce, w której ruina postępuje każdego dnia, można się bać wyborów przedterminowych? A właśnie ten lęk i pewność zwycięstwa PiS przebijał w myśleniu Grodzkiego, pomimo wezwań do boju.

      Grodzki powiedział, żeby PiS pozbawić władzy przed wyborami. Celem jest unijna kasa i TVP. To da perspektywę zwycięstwa. No, racjonalne to jest, owszem, choć niczego spójnego nie tworzy. Po co to wszystko mianowicie — poza kasą i TVP dla naszych, a nie dla nich — tego wciąż nie wiemy. Mężem stanu Grodzki nie jest. Jest smutnym przeciwieństwem kogoś takiego. No, ale wyszło mu, że władzę trzeba brać. To dobrze. Nie śmiem pytać, kto ją ma wziąć. Cała opozycja — mówi Grodzki. Co to jest dokładnie? A, to już państwo wybaczą — powiedziałby Grodzki w wywiadzie — to jest przedmiot ustaleń pomiędzy liderami i tych rozmów nie będziemy przecież prowadzili za pośrednictwem kamer. Dobra, niech będzie. Przydałoby się jednak, żeby ktoś te ustalenia żyrował. Wtedy być może da się w nie uwierzyć, choć nadzieję mam słabą.

  2. Ten tekst jest przepojony duchem niewolnictwa, czy może lepiej poddaństwa. Tak zwany „obywatel” błaga na kolanach przedstawiciela władzy okupacyjnej nadanej „przez Boga” o swoje poddańcze prawa. O wysłuchanie, o uwzględnienie, o obywatelskie instytucje. To jest żenujące.

    Demokracja, to jest ustrój, w którym z definicji wolni obywatele wybierają w sposób wolny swoich przedstawicieli. My nie mamy w najmniejszym stopniu demokracji, lecz dyktaturę nomenklaturowych partyjno-medialnych sitw. System okupacyjny, który się kryje się za jedyną legitymizacją, jaką jest „wybór mniejszego zła”. Ja oczywiście nie biorę udziału w tej wyborczej farsie, ale trochę rozumiem tych ogłupionych Polaków, którzy w tej farsie biorą udział i „wybierają mniejsze zło”. W końcu PiS to mniejsze zło niż hitlerowcy, którzy rozstrzeliwałi masowo mieszczuchów łapanych w łapankach, czy chłopów w palonych wioskach. Taki wybór zniewolony naród nieraz podejmował. Na przykład Gomółka to był mniejsze zło niż Bierut, a Gierek to była mniejsze zło niż Gomółka. Ale dlaczego niby Tomasz Grodzki i KO miałyby być „mniejszym złem” niż Jarosław Kaczyński i PiS? Ten okupant i tamten okupant. Bez żadnej legitymizacji. Bez istotnych różnic. Nie „mniejsze zło”, lecz to samo zło.

    1. Gdzie Pan tu widzi błagalny ton, nie wiem. Powyżej dostałem z kolei prztyczka za niedostatki dyplomacji, co wydało mi się uzasadnione. Grodzki zadeklarował chęć przejęcia władzy, ja zasugerowałem spotkanie (nie dojdzie do niego, łaskawość Grodzkiego ma wyraźne granice) po to, by opowiedzieć, jakie są warunki poparcia takich projektów — zarówno te, które uważamy za minimalne warunki konieczne powodzenia takiego projektu, jak i te, które dla nas są niezbędne, żeby móc tę opozycyjną politykę w ogóle poprzeć.

      Być może realizuje Pan własny pryncypializm nie uczestnicząc w wyborach, które uważa Pan za farsę. Podzielając w jakiejś części powody tego Pańskiego przekonania, od lat usiłujemy działać na rzecz zmiany tej patologii. Tak, żeby coś z tego miało szansę wyniknąć. Nie wynika, oczywiście. Więc się przyglądaliśmy błędom, próbując modyfikować strategie, sposób typowania i (lub) pozyskiwania sojuszników itd. Odmowa udziału wydaje się mi w tym konkretnym przypadku metodą z wielu względów najgorszą z możliwych. Nie tylko jest nieefektywna, ale pogłębia patologię. Symetrii między Grodzkim i Kaczyńskim też nie ma. Jest zasadnicza, bardzo głęboka asymetria, niezależnie od tego, jak głęboka jest moja niewiara w świętość Grodzkiego, czy innych po „naszej stronie”.

      I jeszcze coś, jeśli Pan pozwoli. Zwracam na to uwagę, choć to przecież nic w stosunku do tego, co się wyprawia np. na Facebooku. Ale jednak. Jeśli pisze Pan „tak zwany 'obywatel'”, to brzmi to inwektywnie. To mi nie przeszkadza, wolę ten język od okrągłych sformułowań. Ale to jest ocena rzucona bez uzasadnienia, choć być może dlatego jestem obywatelem „tak zwanym”, że klęczę przed Grodzkim, o coś go błagam itd. No, nie widzę tego — już pisałem. Byłem tym — nie było takich wielu w Polsce — który się postawił gabinetowemu „paktowi senackiemu” wystawiając własną kandydaturę. Prawdopodobnie trudno byłoby mi opisać tu Panu koszty oraz cudny zapach tych pomyj, które na moją głowę wtedy wylano, niemniej niezależnie od tego, trudno tę postawę uznać za klęczącą. Nie chcę nawet wchodzić w tę dyskusję — chcę jednakże prosić, by zechciał Pan jednak unikać ocen nieuzasadnionych.

      1. Napisałem przecież: „Demokracja, to jest ustrój, w którym z definicji wolni obywatele wybierają w sposób wolny swoich przedstawicieli.” W tym jest zawarta również definicja rzeczywistego obywatelstwa, które obowiązuje już od starożytnej Grecji. Obywatel to ktoś, kto zarówno może kandydować, jak i zgłaszać własnych kandydatów oraz w sposób wolny wybierać swoich reprezentantów. W I RP obywatelami była szlachta, ale już nie byli nimi 90% poddanych z gorszych sortów społecznych. Jak się ma numer PESEL, to może jest się obywatelem formalnie, ale nie jest się obywatelem rzeczywistym w sensie demokracji przedstawicielskiej. Jak się nie ma podstawowewego atrybutu obywatela to jest się niby, tak zwanym, czy pseudo obywatelem. Jest się poddanym w systemie niby, tak zwanym, czy pseudo demokratycznym. Tak było w komunie, i tak jest też dzisiaj. Zarówno Pan, jak i ja jesteśmy pseudo obywatelami, bo nie mamy obaj wolności kandydowania i wolności wybierania autentycznych reprezentantów do Sejmu, który ma praktycznie 100% władzy w państwie.

        I Pan to doskonale wie. Wie Pan, że nie może Pan kandydować do sejmu bez koncesji jakieś scentralizowanej pseudo-partyjnej mafii. I wie Pan jaki jest decydujący atrybut obywatelstwa, bo to jest w elementarzach dotyczących demokracji, w międzynarodowych paktach i deklaracjach praw człowieka (np. art. 25) i wiedzy powszechnej już od czasów starożytnej Grecji. Nie ma co udawać, że nigdy Pan tego nie słyszał.

Skomentuj Paweł Kasprzak Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Emeryt na niedzielę

Paweł Kasprzak jest jednym z pomysłodawców i założycieli ruchu Obywatele RP. Był także wydawcą i inicjatorem Obywateli.News. Po z górą pięciu latach aktywności w pełnym wymiarze godzin wycofał się z działalności z powodu sytuacji, w jakiej znalazła się jego rodzina. Kasprzak jest znany z kilku rzeczy, w tym z publicystki, w której próbował programowo szukać dróg „zbawienia Ojczyzny”. Sam nazywał to waleniem głową w mur – „walił” zresztą nie tylko tekstami, ale też innego rodzaju aktywnością. Dziś Kasprzak twierdzi, że z „kanapy emeryta” rzeczywistość wygląda nieco inaczej. Czy lepiej? Zobaczymy. Kasprzak obiecuje starać się pisać krócej, choć zastrzega, że za efekt nie ręczy. Co tydzień tekst, skoro nie udało mu się utrzymać cyklu codziennych komentarzy wideo.

Wiadomość w butelce: „Save Your Souls”

Żyjemy w takiej części świata, którą wkrótce być może Europejczycy oznaczą na mapach, jak to kiedyś robili Rzymianie: „tu żyją lwy”. Istotnie, jest ich tu pełno i są groźne. Zanim nas zjedzą, wiadomość w butelce, którą ktoś być może znajdzie: lwy żyją wszędzie, uważajcie.

Czytaj

Z wizytą na antypodach albo podróż do wnętrza bestii

Pytania, które zadają sobie dokonujący apostazji katolicy oraz te, które im często zadajemy – jak możecie wspierać ten zinstytucjonalizowany skandal własną obecnością – są jak najbardziej zasadne. Tak bardzo zasadne, że szczerze współczuję ich adresatom, bo wiem, że żadna dobra odpowiedź nie istnieje. Albo jest skrajnie trudna. Nie da się więc – co więcej, nie powinno się próbować – oddzielić uczciwego myślenia o świeckim państwie od tego kontekstu, czasem przecież krwawego w najdosłowniejszym sensie. Niemniej demokracja np. prawo głosu daje każdemu.

Czytaj

Demony i gotowość na nie

Pewien jestem tego przede wszystkim, że to są ważne sprawy. Że trzeba o nich poważnie rozmawiać. Twardo. Bo cena będzie też twarda. Twardsza niż wszystkie inwektywy latające w obie strony w kolejnej facebookowej awanturze aktywistów…

Czytaj

5. „Ludzie tacy jak my”. Demokracja 2.0

Alienacja klasy politycznej jest faktem, a nie mitem propagowanym przez wyznawców spiskowych teorii – choć to niekoniecznie zła wola i powszechny cynizm leży u jej źródeł, a często po prostu prawa społecznej psychologii i naturalny bezwład ewolucji systemu. Korekty znanego nam dziś systemu politycznej reprezentacji, jak te sygnalizowane już w tym cyklu, są konieczne, ale nie wystarczą. Trzeba szukać nowych rozwiązań.Alienacja klasy politycznej jest faktem, a nie mitem propagowanym przez wyznawców spiskowych teorii – choć to niekoniecznie zła wola i powszechny cynizm leży u jej źródeł, a często po prostu prawa społecznej psychologii i naturalny bezwład ewolucji systemu. Korekty znanego nam dziś systemu politycznej reprezentacji, jak te sygnalizowane już w tym cyklu, są konieczne, ale nie wystarczą. Trzeba szukać nowych rozwiązań. Nie wolno po prostu bronić starego porządku. Zwolennicy ancien regime’u w czasach Wielkiej Rewolucji mieli powody lepsze niż my dzisiaj, by bronić ładu, cywilizacji i zwykłej przyzwoitości przed barbarzyńskim, zbuntowanym ludem. Ich tragiczny los nie na tym polegał, że trafili na szafot – nie mieli historycznej racji.

Czytaj

4. Media i sztandary

Wypada powiedzieć wyraźnie, że w kryzysie polskiej demokracji zawiodły również media, nie tylko instytucje demokracji. W bardzo czytelny sposób wyborcy PiS odrzucili w 2015 roku nie tylko ówczesne elity polityczne, ale także związane z nimi – jak nie bez racji sądzono – media ówczesnego głównego nurtu. Ważne byłoby w takim razie zastanowić się, czy dzisiejszym naszym problemem jest TVP obsadzona ludźmi rządzącej partii i wystarczy w związku z tym po prostu wymiana kadr, czy może chodzi o wady strukturalne, które umożliwiły tak łatwe przejęcie mediów publicznych i zamienienie ich machinę propagandy rządzącej partii. Czy w modelu i faktycznym funkcjonowaniu mediów – nie tylko publicznych, ale również prywatnych sprzed 2015 roku – nie da się znaleźć źródeł choroby tak wyraźnie widocznej dzisiaj i na czym dokładnie ta choroba polega.

Czytaj

Sondaże i nadzieje

276 i 305 mandatów oraz – co ważniejsze – wymagane dla nich co najmniej 50 lub 60% poparcia. Trzeba przede wszystkim wiedzieć, że to kompletnie nierealne nie tylko w świetle bieżących i dających się wyobrazić sondaży, ale w logice polityki, którą uprawia się w Polsce. W historii III RP żaden taki wynik nie zdarzył się nigdy od czasu pamiętnego 4 czerwca 1989 roku, kiedy kandydaci Komitetu Obywatelskiego „S” uzyskiwali poparcie od 60 do 80%. Nigdy potem nic podobnego się nie zdarzyło. Nigdy nikomu – choć wiele przeszliśmy. Pomyślmy o tym przez chwilę. Cud nie zdarzy się więc i tym razem, bo w świecie polityki jaką znamy to nie jest możliwe.

Czytaj

3. Wyborcza wojna książąt i wasali

Zamachu na rządy prawa dokonuje w Polsce partia wodzowska, o autorytarnej strukturze, skrajnie niedemokratycznym statucie i praktyce funkcjonowania koncentrującej wszystkie decyzje w rękach lidera. To nie jest przypadek. Poczynania Kaczyńskiego nie byłyby możliwe w partii prawdziwie demokratycznej. Prawny zakaz ubiegania się o władzę w wyborach organizacji nieprzestrzegających zasad demokracji w relacjach wewnętrznych byłby zatem kolejnym z tym bezpieczników demokracji, który mógłby skutecznie zapobiec polskiemu kryzysowi. To jeden z twardych wniosków z polskich doświadczeń kryzysu.

Czytaj

2. Do trzech zliczyć

O trójpodziale władzy mówiliśmy i wykrzykiwaliśmy przez ostatnie 7 lat sporo. Na myśli mieliśmy jednak zawsze tylko sądy i władzę polityczną, a to przecież trójki nie czyni – co jakoś do głowy przez te długie 7 lat nie przyszło właściwie nikomu. Trochę to dziwne. Mówiliśmy trzy, a zliczyć umieliśmy najwyraźniej tylko do dwóch, a przecież mamy się za rozumną elitę. Jak nie patrzeć, trójpodziału władzy w III RP nie było nigdy. Gdyby był, historia ostatnich lat wyglądałaby zdecydowanie inaczej i bez wątpliwości lepiej. Może czas nauczyć się liczyć do trzech.

Czytaj

1. Granice władzy i Przemysław Czarnek

Ograniczenie rządzących, kimkolwiek by byli i jakkolwiek byliby wyłaniani – czy pochodzą z wyborów, zamachu stanu lub obcej interwencji, jak to się zdarzyło w Niemczech i Japonii po II Wojnie, kiedy władzę i jej nowy porządek zainstalowali tam zwycięzcy alianci, czy są np. dziedziczni – ma dla demokracji znaczenie ważniejsze niż sam demokratyczny wybór. Historycznie to ono było pierwsze. To od niego rozpoczął się ład, który w zachodnim świecie uznajemy za cywilizowany i oczywisty. Zasada ograniczenia rządzących świadomą wolą rządzonych jest najważniejszą i pierwotną cechą liberalizmu, znacznie starszą od samego tego pojęcia. W Anglii wywodzi się ona od Wielkiej Karty Swobód, więc z początków XIII w. We Francji to Oświecenie, Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela, zatem późny wiek XVIII. W Polsce – rzadko o tym pamiętamy – to tradycja Odrodzenia i Reformacji, Artykuły Henrykowskie i Pacta Conventa, wiek XVI.

Czytaj

Cud nad Dnieprem

W miejsce zrozumiałej egzaltacji, która dzisiaj dominuje, kiedy patrzymy na bombardowane miasta, śmierć, cierpienie i bohaterstwo, warto zdawać sobie sprawę z rzeczywistości. Jeśli Putin zmiażdży Ukrainę, przyszłość Europy i świata będzie zupełnie inna niż jeśli Ukraina się obroni. To w tym i tylko w tym kontekście zdania Stoltenberga, Blinkena i decyzje Zachodu znaczą w ogóle cokolwiek.

Czytaj

Kraj sekt

Chodzi mi o to, by na wspólnej liście znaleźli się np. zwolennicy uwolnienia aborcji i przeciwnicy. By się na niej znaleźli głosami ludzi, którzy właśnie na te rzeczy głosują. By nie pozwolić zepchnąć pod dywan rozwiązania tego konfliktu, tylko, by go wreszcie rozwiązać. By ten konflikt i wiele innych przenieść do instytucji demokracji i uczynić przedmiotem sporu, który jest treścią polityki i treścią demokracji – a nie plemiennej wojny, bo jej efektem jest wyłącznie nienawiść i zniszczenie. Git? Dla mnie git. Gotów byłem za to wypruwać bebechy.

Czytaj

Do wyborców PL 2050 i do wyborców lewicy

Nie proponuję Wam głosowania na Tuska. Lewicowcom nie sugeruję głosowania na Hołownię. Proponuję wspólną listę Lewicy, PO i PL 2050 oraz wszystkich pozostałych wyłonioną również Waszymi głosami w otwartych, międzypartyjnych prawyborach – po to, by właśnie dać Wam możliwość głosowania na swoich.

Czytaj

Do tanga trzeba nie tylko dwojga – ktoś musi je najpierw zagrać

Namawiam Monikę Płatek do kandydowania w imię dokładnie tych samych racji o Ojczyźnie w potrzebie, które tak dobitnie wymieniła, wzywając do jedności i wspólnej listy opozycji. Jeśli mam sobie naprawdę wyobrazić wspólną listę ruchu demokratów idących po zwycięstwo, to nijak nie widzę listy warszawskiej albo warszawskich kandydatów do Senatu, bez dr hab. Moniki Płatek, prof. Uniwersytetu Warszawskiego, wybitnej prawniczki, karnistki, obrończyni praw człowieka bezwzględnie w każdych, nawet najtrudniejszych okolicznościach. Obywatelki, której pryncypialnej niezgody na żadną „drogę na skróty” i na żadne obejścia zasad prawa w imię bieżącej potrzeby jestem absolutnie pewny, bo ją wielokrotnie widziałem. Monika Płatek pisze dzisiaj „albo jedna lista, albo nie liczcie na nasze głosy”. Ja napiszę, że albo na wspólnej liście będą ludzie jak ona, albo ta lista będzie niewiele warta i głosów nie zdobędzie. Mam za sobą jedną nieśmiałą osobistą próbę przekonania jej do tego – dzisiaj bezczelnie pozwalam sobie namawiać ją publicznie. Akurat ja mam prawo – w ramach rewanżu. Trudno mi nie skorzystać z tego przywileju.

Czytaj

Wbrew optymizmowi przyszłych sondaży postawa opozycji gwarantuje klęskę

Większość konstytucyjną mielibyśmy gdyby PiS dostał 27%, a Konfederacja 10%. Taki wynik jest dzisiaj prawdopodobny. Jednak do tego szczęścia potrzeba jeszcze pozostałych 63% dla opozycji — najlepiej idącej jednym blokiem. To zaś scenariusz political fiction. Jak to jest możliwe i czy da się z tym jakoś sobie poradzić? Ten największy dziś problem nie będzie politycznie komentowany.

Czytaj

Patrzcie w górę – bo znowu przegramy!

Chodzi o szacunek dla faktów, dla logiki, o chęć ustalenia jednak prawdy, a nie trendów w ponowoczesnym płynnym chaosie. To fundamentalnie ważne. Ważniejsze nawet niż te wybory, które nas znowu czekają. Rozpada się nie tylko Polska, ale cywilizacja w ogóle.

Czytaj

Moja pierwsza wojna

Mam ileś wspomnień kombatanta. I mam zawsze mieszane odczucia, bo te kombatanckie wspomnienia są mocno fałszem podszyte i wszystkie one razem składają się na obraz historii kompletnie zafałszowany – i tylko trochę ten fałsz wynika z „polityki historycznej”, a o wiele bardziej z naszych kompleksów.

Czytaj

Aborcja i władza

Senat jest „nasz”, demokratyczny. Mamy w nim 24 kobiety, w tym 9 z PiS. I choć parytetowe proporcje po naszej stronie wyglądają zdecydowanie lepiej, to jednak wcale nie wyglądają dobrze i nawet w „naszej połówce” trudno byłoby wskazać jakąś większość „progresywistów” skłonnych do „otwarcia” w sprawie aborcji. Naprawdę uważamy, że oni mają większe prawo decydować o aborcji niż nasz nadużywający alkoholu, nieokrzesany sąsiad w poplamionej żonobijce, głosujący w referendum? Patrzę na Senat i bardzo wątpię. Która z aktywistek OSK zdecydowałaby się powierzyć rozstrzygnięcie sprawy aborcji tej jego połówce, która jest „nasza”? Skąd nadzieja, że po kolejnych wyborach cokolwiek pod tym względem będzie lepiej? Nieporównanie ważniejsze pytanie ogólne – czy dobre państwo naprawdę na tym polega, że w Senacie są zawsze ci, którzy tam naszym zdaniem powinni być? Wyborcy PiS tak właśnie sądzą. Szli do wyborów w 2015 roku, żeby odsunąć „złodziei z PO”. Efekt znamy, ale wyborcy PiS nadal wierzą, że „swoi” są lepsi od „obcych”, nawet jeśli kradną tak samo albo bardziej. Może więc dobre państwo, to po prostu takie, w którym sprawy naprawdę ważne nie zależą od tego, kto akurat rządzi?

Czytaj

Kiedy już PiS upadnie

Wbrew naszym własnym notorycznym deklaracjom i wbrew zdaniu Tuska, że do zła nie wolno się przyzwyczaić – przyzwyczaić powinniśmy się już dawno. Tusk wrócił, notowania PiS leciały w dół, sondaże od dawna dawały i wciąż dają zwycięstwo opozycji, tym razem niezależnie od tego, ile list wystawi. Jakoś nie było słychać okrzyków triumfu, prawda? Dziwne? Z pewnością dziwić powinno, ale nikogo nie zdziwiło. Dziwaczność wczorajszej sytuacji dobrze wyjaśnił stan dzisiejszy. Dzisiaj jest mianowicie jasne, dlaczego postulat przedterminowych wyborów w warunkach „wojny hybrydowej” byłby szaleństwem. A referendum w sprawie UE? Też?

Czytaj

#MeToo

W mojej pamięci i mojej dzisiejszej ocenie problem w tym konkretnym przypadku Maćka Zięby, którego zapamiętałem jako człowieka po prostu niezwykle dobrego, polega właśnie na tym, jak tak straszna rzecz mogła się zdarzyć komuś tak porządnemu. Bo to, że się notorycznie zdarza szujom i marnym głupkom, jak Jankowski albo Dziwisz czy Jędraszewski, jest akurat bardzo łatwo zrozumiałe i wobec tego niewarte uwagi.

Czytaj

Ach, jacy my wszyscy niewinni…

Z piedestału strącany jest właśnie kolejny duchowny autorytet. Ojciec Maciej Zięba. Był dla mnie i autorytetem, i przyjacielem. Cóż, nie będę miał przyjaciela na piedestale. Ale przyjaźń zachowam. Niniejsze jest więc dla mnie niemal prywatą. Zachowam też jednak i zamierzam wyrazić przekonanie, że Maciek był porządnym, mądrym i wartościowym człowiekiem. Który dopuścił się zła. Niejasna deklaracja w czasach zmagań o fundamentalną prostotę prawdy i fałszu, dobra i zła? Przeciwnie – bardzo jasna.

Czytaj

Nie o taką Polskę…

Przy całym własnym krytycyzmie, ostrym niemal na granicy depresji, najzupełniej poważnie uważam konflikt z PiS za właściwie wygrany. Myślę, że to jest trzeźwa ocena, a nie pijana wizja. PiS zmierza ku zderzeniu z kolejnym murem i albo rozsypie się hamując, albo przypuści jeszcze kolejną szarżę, ale zderzenia już nie przeżyje. Ma go też wreszcie kto dobić – mam tu na myśli oczywiście Tuska. Ta sytuacja powinna skłaniać do radości, a wcale nie skłania. Kompletnie już pomieszaliśmy, z czego należy się cieszyć, a czym martwić.

Czytaj

Pragmatyzm wojny ze złem

Zło wokół widzimy. Bunt przeciw niemu jest zrozumiały. Czy bunt wystarczy za powód, by przyniósł cokolwiek dobrego? Myślę, że tak. Czy buntując się przeciw złu, trzeba koniecznie wskazać dobro, którego się chce? Myślę, że wcale nie. Zostawmy więc pytania o dobro przynajmniej na razie.

Czytaj

Tusk: hura, oj, no cóż…

W największym skrócie największej zmiany spodziewają się ci zaangażowani po obu stronach w wojnę tożsamości, która trwa w Polsce co najmniej od 2005 roku i którzy wciąż wierzą, że da się w niej wygrać i że to cokolwiek zmieni. Kto by nie uległ takim emocjom? Sam im ulegam, choć bardzo się staram i choć właśnie w tej wojnie widzę jedną z istotnych przyczyn zła. Chodzi jednak przecież nie tylko o emocje – Tusk ma oczywiście rację, kiedy tę wojnę definiuje w kategoriach walki ze złem. Żadnego odkrycia tym przecież nie czyni.

Czytaj

Ukąszenie Kamińskim

Jak można rozumieć sytuację Bartka i Fundacji Otwarty Dialog? Opiszę, jak ją sam widzę i jakie mam z nią własne doświadczenia. Z osobistej perspektywy. Prywatnej. Interesuje tutaj – i równocześnie bardzo uwiera – osamotnienie Bartka Kramka wśród opozycji. Bo ono pozwoliło go w ogóle zamknąć.

Czytaj

Rzeszowski poligon – political fiction

Strategia w Rzeszowie jest wynikiem przypadkowego aktu szaleństwa. Strategia w opozycyjnej polityce to wciąż political fiction. Obawiam się bardzo, że polska polityka w ogóle nie jest wciąż niczym więcej. Co gorsza, choć Konrad Fijołek to porządny facet i choć w Rzeszowie rzeczywiście wiele dobrego się zdarzyło, to właśnie w świetle tego sukcesu kompletną fikcją okazuje się w Polsce nie tylko sama polityka, ale i polityczny naród, obywatelskie społeczeństwo, czy jakkolwiek inaczej zwać to wszystko, co przez lata usiłowaliśmy budować z Obywatelami RP.

Czytaj

4 Czerwca – wygrać cokolwiek

Charyzma. Poszukujemy jej wciąż. Cała polska historia powinna nas przed nią przestrzegać. Piłsudski, Zamach Majowy, Wałęsa, Wojna na Górze. Marzyłbym, żebyśmy o tym pomyśleli i pogadali w rocznicę 4 czerwca, pamiętając, że rok po tamtej euforii byliśmy wszyscy już na kolejnej wojnie. Ale raczej nie pomyślimy i nie pogadamy. Znowu.

Czytaj

„Kury szczać prowadzać”

Nie miejmy złudzeń. Każdy opowiadający o nowej nadziei, chcący się policzyć, startujący osobno, będzie jak politycy z diagnoz Piłsudskiego. Każdy wódz-uzdrowiciel wejdzie z kolei w dawno temu uszyte przezeń buty kawalerzysty. Efekt będzie ten sam. Zmierzamy w tę stronę.

Czytaj

Przyglądając się ścianie…

W przyrodzie przeżywają przystosowane jednostki, w polityce też. Kryteria rządzące naturalną selekcją znamy. Dobrze byłoby poznać te, które rządzą selekcją w polityce i doprowadzają do stanu, w którym skądinąd przecież niegłupi i wcale nie szmatławi ludzie zachowują się jak ostatnie gnojki, a pieprzą przy tym takie bzdury, że połowa narodu od tego wariuje, a druga rzyga. Poznawszy te mechanizmy, będziemy być może w stanie nie tylko złorzeczyć przed telewizorami, ale cokolwiek zrobić.

Czytaj

Przekaz tygodnia: prawda nas rozwali

Śmiem twierdzić, że o „zdradzie Lewicy” i Funduszu Odbudowy nie przeczytaliśmy dotąd i nie usłyszeliśmy ani słowa prawdy. Czy ktokolwiek w kontekście awantury o Fundusz i o „zdradę Lewicy” widział w mediach na przykład cokolwiek o 90. Artykule Konstytucji? Tym, który przewiduje, że umowy międzynarodowe – jeśli to nie są jakieś umowy handlowe, ale coś, co wchodzi w kompetencje parlamentu i w zakres ustaw – ratyfikuje się w obu izbach kwalifikowaną większością 2/3? Czy ktoś słyszał też, że jednak zwykłą większością Sejm może zdecydować o trybie ratyfikacji i uznać np., że ona wymaga referendum? Że wtedy cytowane od miesięcy sondaże w tej sprawie nabiorą szczególnego i nieco innego znaczenia?

Czytaj

Obywatelski program? Chwila prawdy: ile znaczą ruchy obywatelskie? Strajk Kobiet i jego widoczność z chwilą ogłoszenia orzeczenia Przyłębskiej - ale już choćby w dniach głosowania prezydenckiego? Ruchów obywatelskich nie widać wcale. Jak ich nie widać na ogół - tendencja w trakcie pięciu lat jest wyraźna.