Rzeszowski poligon – political fiction

Kiedy to piszę, trwa jeszcze głosowanie w pierwszej turze uzupełniających wyborów samorządowych – choć opublikować to mogę o 21.00, kiedy lokale wyborcze zostaną zamknięte. Głosowanie odbywa się dziś w ponad 150 okręgach wyborczych, w kilkunastu przypadkach wybory dotyczą wójtów burmistrzów i prezydentów, ale oczywiście cała Polska patrzy na Rzeszów i na Konrada Fijołka – wspólnego kandydata wszystkich partii i środowisk opozycyjnych, startującego przeciw podzielonej opozycji.

Fijołek ma wygraną w kieszeni – że sobie pozwolę na tę dość oczywistą wróżbę. Rzeszów nie jest pisowski, choć PiS wygrywa na Podkarpaciu. Podział na prawicy dodatkowo ułatwia Fijołkowi zadanie. Gra idzie o wygraną już dzisiaj, w I turze. To z oczywistych powodów prestiżowych, ale również dlatego, że w II turze podzielone głosy jego przeciwników mają szansę przepłynąć w jakimś stopniu do najmocniejszego z jego przeciwników. Sondaże i doświadczenia pokazują jednak, że również w tym przypadku Fijołek bać się raczej nie ma czego. Frekwencja obserwowana gdzieniegdzie w Rzeszowie wskazuje na to, że pierwsza tura może się udać. Czytający niniejsze będą znali wyniki. Sondaże exit poll obejmują w Rzeszowie 25% komisji.

Tadeusz Wallenrod-Ferenc

Kto i jak podzielił obóz władzy w Rzeszowie? Otóż zrobił to Tadeusz Ferenc – wieloletni prezydent Rzeszowa, w okolicznościach będących przedmiotem nieweryfikowalnych dzisiaj domysłów. Ktoś go zmusił? Może jest chory? No, ma 81 lat. Za komuny z PZPR-owskiej nomenklatury dyrektorował w wielu państwowych przedsiębiorstwach. Po komunie związał się z SdRP, potem z SLD. Towarzystwa i zwyczajów zatem nie zmienił. W samorządzie od II kadencji z epizodem poselskim w ramach SLD – przerwanym z powodu wygranych wyborów prezydenckich. Dwukrotnie bezskutecznie kandydował do Senatu. Popierał nie tylko SLD – wystąpił z Sojuszu późno, bo w 2019 roku – ale również prezydencką kampanię Komorowskiego i Kosiniaka-Kamysza. Politycznie raczej interesowny niż lojalny. Stosownie do tego zmienny. Ustępując – niektóre plotki mówią o hakach znalezionych nań przez ekipę Ziobry – wskazał następcę, żołnierza Ziobry, Marcina Warchoła.

Ferenc być może uległ naciskom, a może szantażom. Być może jednak po prostu mu „odbiło” politycznie – nie byłby to pierwszy raz. Może postarzał się aż tak, że zwyczajnie ma wszystkiego dość. Może wszystko to zagrało jednocześnie. Dość, że bardzo skutecznie wrzucił granat w szambo. Nie było przecież tak, że Ferenc cokolwiek kombinował „dla przyszłych pokoleń”. Taki scenariusz to właśnie political fiction. Gdyby jednak Ferenc kombinował właśnie w ten sposób, byłby to strzał w dziesiątkę. Nie ma lepszej recepty zarówno na podział w obozie Zjednoczonej Prawicy, jak na jedność po stronie opozycji. Oto więc Tadeusz Ferenc, który żadnej nowej kariery nie zrobi i niewiele ma w związku z tym do stracenia, wdziewa polityczny pas szahida i odpala go z precyzją kalkulującego z bezwzględnym chłodem zawodowego zabójcy. Opowiadam polityczną bajkę o rzeszowskim Wallenrodzie, bo choć bardzo nie lubię gabinetowej polityki, to świadomie prowadzony nacisk obliczony na erozję jedności władzy i sprzyjające jej działania polityków stosujących tego rodzaju instrumentarium był dla mnie zawsze bardzo oczywistą potrzebą. W Rzeszowie ta potrzeba zrealizowała się przypadkiem w wyniku aktu szaleństwa Ferenca. I przynosi efekt – niezwykle ważne dla „opozycyjnego morale”, niemal pewne zwycięstwo Konrada Fijołka. Rzeszów pokazuje w ten sposób wartość owej politycznej fikcji. Myślenie w kategoriach strategii miałoby przyszłość, gdyby istniało.

Strategia w Rzeszowie jest wynikiem przypadkowego aktu szaleństwa. Strategia w opozycyjnej polityce to wciąż political fiction. Obawiam się bardzo, że polska polityka w ogóle nie jest wciąż niczym więcej.

Fikcyjny naród polityczny

Jedność opozycji – jak to się stało? Zasługa Ferenca jest tu tylko częściowa, choć ważna. Gdyby – rozważając znów raczej niemożliwą fikcję zamiast rzeczywistości – Ferenc wskazał Fijołka zamiast Warchoła (Fijołka może nawet bardziej niż Warchoła dałoby się uznać za człowieka Ferenca), mielibyśmy do czynienia z kontrofensywą PiS i raczej jednak uzgodnionym kandydatem, zamiast dość otwartego konfliktu, choć przecież w Rzeszowie w zasadzie tego konfliktu dziś nie ma. Warchoła nie wspiera otwarcie Solidarna Polska Ziobry, jego sondażowe notowania nie tworzą zaś problemu porównywalnego z tym, że prezydenckie notowania prawicy są słabsze od jej potencjału. Nadzieja na podział głosów spowodowała jednak, że wybory w Rzeszowie wszyscy w opozycji uznali za szansę. Kandydatów – co charakterystyczne – aktywnie poszukiwała jednak wyłącznie PO. Jej proponowani próbnymi balonami przecieków spadochroniarze, w osobie np. Pawła Kowala, nie znajdowali jednak uznania i wobec tego sami nie wyrażali zgody.

Obywatele RP jak zwykle opowiadali się za wspólnym kandydatem i za wyłonieniem go w prawyborach. To drugi element political fiction, która w Rzeszowie zagrała w nieco inny sposób niż baśń o przebiegłym Ferencu. Patrzyliśmy na poszukiwania spadochroniarzy i sądziliśmy, że partie – jak zwykle – zechcą obstawać przy własnych tego rodzaju pomysłach. Liczyliśmy również na to, że właśnie Konrad Fijołek – zdecydowany kandydować i wyraźnie obstający przy rzeszowskiej, miejskiej, a nie partyjnej tożsamości – zdoła wymusić na partiach prawybory. Jak zwykle się przeliczyliśmy. Proklamacja prawyborcza przeszła bez echa i dalszych konsekwencji, ku zauważalnej satysfakcji pozostałych, w tym niestety KOD, którego rzeszowscy działacze poparli ją początkowo. Fijołka kilka dni później wsparły wszystkie partie opozycji. Co ciekawe i co jest nowością – włącznie z Polską 2050 Hołowni. W tej sytuacji prawybory – gdyby nawet miały szansę akceptacji ze strony zainteresowanych partii, środowisk i ich kandydatów – i tak odbyłyby się bez głosowania, podobnie jak czasem odbywają się same wybory, kiedy nie zgłosi więcej niż jeden kandydat. Innych niż Fijołek po prostu w Rzeszowie nie było. „Miała być demokracja, a znowu jest jeden przeciw” – miał kiedyś powiedzieć Lech Wałęsa. Jak by nie patrzeć, o demokratycznej kondycji dobrze nie świadczy brak innych kandydatów.

Partie pogodziły się z jego niezależnym statusem i zrezygnowały z próby zapisania go do swojej drużyny na rzecz lepszego pomysłu wspólnego poparcia, co warto odnotować z jakimś uznaniem, bo choć jest to rozwiązanie oczywiste, to dotychczasowa historia pokazuje, że oczywistość rozwiązań na ogół politykom nie wystarczała. Nie odnotowaliśmy też z drugiej strony jakiegoś szczególnego społecznego zainteresowania „braniem spraw we własne ręce” i chęci obywatelskiego udziału w decyzji o tym, kto będzie wspólnym kandydatem tych, którzy nie godzą się na pisowską samowolę w Polsce i w samym Rzeszowie. Prawybory po raz kolejny okazują się political fiction. Idea „obywatelskiego sprawstwa” również.

O 21.00 poznamy dane o frekwencji. Znów pozwolę sobie na wróżbę dość oczywistą – frekwencja będzie wysoka. Skutkiem tego Fijołek być może wygra już w I turze. Frekwencja, entuzjazm, a sam wynik w najmniejszym stopniu, pokaże siłę politycznej wojny z wyraźną kulturową lub wręcz plemienną identyfikacją. Żadne „poczucie sprawstwa” nie jest tu do niczego potrzebne – wystarczy poczucie identyfikacji lub uczestnictwa. No – to właśnie tego mi w Rzeszowie szkoda, bo przez chwilę wydawało się, że była tam szansa zacząć wartość „sprawstwa” budować. W rzeczywistości żadnej takiej szansy jednak nie było.

Cóż, będzie w Polsce nadal tak, że jedyną grupą, która własną sprawczość przechowuje w zbiorowej pamięci, pozostaną górnicy, który zjeżdżając do Warszawy z płonącymi oponami i miotanymi z proc kulkami od łożysk, potrafili cokolwiek wywalczyć. Zwłaszcza szacunek dla siebie, choć zyskiwali go w sposób na szacunek żadną miarą niezasługujący. Piszę o tym, spodziewając się radości w całym kraju po ogłoszeniu wyników wyborów w Rzeszowie. Choć bowiem Konrad Fijołek to porządny facet i choć w Rzeszowie rzeczywiście wiele dobrego się zdarzyło, to właśnie w świetle tego sukcesu kompletną fikcją okazuje się w Polsce nie tylko sama polityka, ale i polityczny naród, obywatelskie społeczeństwo, czy jakkolwiek inaczej zwać to wszystko, co przez lata usiłowaliśmy budować z Obywatelami RP.

O autorze

2 thoughts on “Rzeszowski poligon – political fiction

  1. Sukces „opozycji” polegał tutaj na oddaniu samorządu samorządowcowi walkowerem i niewystawianiu własnych partyjnych kandydatów. W ten sposób Rzeszów reprezentuje około 80 % apartyjnej samorządowej normy, co przy okazji jest również znakomitym wskaźnikiem stopnia wyalienowania społecznego scentralizowanych nomenklatur partyjnych zwanych czasem „klasą polityczną”.

    Należy się oczywiście cieszyć, że partyjni funkcjonariusze z „prawicy” dostali w Rzeszowie baty, ale wątpię, aby był to powód do zbytniego triumfalizmu i nieuzasadnionych nadziei dla tzw. „demokratycznej opozycji”.

  2. Z ciekawości spojrzałem na wyniki prezydenckie w Rzeszowie z 2018 roku. Ferenc – 64%, Pis (ZP) – 29%, reszta ~ 1%,2%,3% (wystąpili: Kukiz, Nowa Prawica, niezależny) „Opozycja” również wtedy nie wystawiła swojego kandydata („walkower”).

    Patrząc na to, można uznać, że w Rzeszowie nic się w istocie i modelowo nie zmieniło, mimo zmienionych okoliczności takich jak: zastąpienie samorządowym „nowicjuszem” samorządowego „starego wygi i hegemona”, nie wpływającego właściwie na nic zjednoczenia, czy niezjednoczenia „prawicy”, czy gambitu Ferenca lewicowca, który poparł kandydata radykalnej „prawicy”, izolowanego charakteru wyborów uzupełniających.

    Niezmiennym zjawiskiem są również nadużycia i fałszerstw interpretacyjne centralnych mediów i środowisk politycznych w odniesieniu do wyborów samorządowych. W ściek-mediach sprzedawano i sprzedaje się to jako starcie nierządów i „opozycji”, co chyba obojętne jest dla większości Rzeszowian.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Emeryt na niedzielę

Paweł Kasprzak jest jednym z pomysłodawców i założycieli ruchu Obywatele RP. Był także wydawcą i inicjatorem Obywateli.News. Po z górą pięciu latach aktywności w pełnym wymiarze godzin wycofał się z działalności z powodu sytuacji, w jakiej znalazła się jego rodzina. Kasprzak jest znany z kilku rzeczy, w tym z publicystki, w której próbował programowo szukać dróg „zbawienia Ojczyzny”. Sam nazywał to waleniem głową w mur – „walił” zresztą nie tylko tekstami, ale też innego rodzaju aktywnością. Dziś Kasprzak twierdzi, że z „kanapy emeryta” rzeczywistość wygląda nieco inaczej. Czy lepiej? Zobaczymy. Kasprzak obiecuje starać się pisać krócej, choć zastrzega, że za efekt nie ręczy. Co tydzień tekst, skoro nie udało mu się utrzymać cyklu codziennych komentarzy wideo.

Wiadomość w butelce: „Save Your Souls”

Żyjemy w takiej części świata, którą wkrótce być może Europejczycy oznaczą na mapach, jak to kiedyś robili Rzymianie: „tu żyją lwy”. Istotnie, jest ich tu pełno i są groźne. Zanim nas zjedzą, wiadomość w butelce, którą ktoś być może znajdzie: lwy żyją wszędzie, uważajcie.

Czytaj

Z wizytą na antypodach albo podróż do wnętrza bestii

Pytania, które zadają sobie dokonujący apostazji katolicy oraz te, które im często zadajemy – jak możecie wspierać ten zinstytucjonalizowany skandal własną obecnością – są jak najbardziej zasadne. Tak bardzo zasadne, że szczerze współczuję ich adresatom, bo wiem, że żadna dobra odpowiedź nie istnieje. Albo jest skrajnie trudna. Nie da się więc – co więcej, nie powinno się próbować – oddzielić uczciwego myślenia o świeckim państwie od tego kontekstu, czasem przecież krwawego w najdosłowniejszym sensie. Niemniej demokracja np. prawo głosu daje każdemu.

Czytaj

Demony i gotowość na nie

Pewien jestem tego przede wszystkim, że to są ważne sprawy. Że trzeba o nich poważnie rozmawiać. Twardo. Bo cena będzie też twarda. Twardsza niż wszystkie inwektywy latające w obie strony w kolejnej facebookowej awanturze aktywistów…

Czytaj

5. „Ludzie tacy jak my”. Demokracja 2.0

Alienacja klasy politycznej jest faktem, a nie mitem propagowanym przez wyznawców spiskowych teorii – choć to niekoniecznie zła wola i powszechny cynizm leży u jej źródeł, a często po prostu prawa społecznej psychologii i naturalny bezwład ewolucji systemu. Korekty znanego nam dziś systemu politycznej reprezentacji, jak te sygnalizowane już w tym cyklu, są konieczne, ale nie wystarczą. Trzeba szukać nowych rozwiązań.Alienacja klasy politycznej jest faktem, a nie mitem propagowanym przez wyznawców spiskowych teorii – choć to niekoniecznie zła wola i powszechny cynizm leży u jej źródeł, a często po prostu prawa społecznej psychologii i naturalny bezwład ewolucji systemu. Korekty znanego nam dziś systemu politycznej reprezentacji, jak te sygnalizowane już w tym cyklu, są konieczne, ale nie wystarczą. Trzeba szukać nowych rozwiązań. Nie wolno po prostu bronić starego porządku. Zwolennicy ancien regime’u w czasach Wielkiej Rewolucji mieli powody lepsze niż my dzisiaj, by bronić ładu, cywilizacji i zwykłej przyzwoitości przed barbarzyńskim, zbuntowanym ludem. Ich tragiczny los nie na tym polegał, że trafili na szafot – nie mieli historycznej racji.

Czytaj

4. Media i sztandary

Wypada powiedzieć wyraźnie, że w kryzysie polskiej demokracji zawiodły również media, nie tylko instytucje demokracji. W bardzo czytelny sposób wyborcy PiS odrzucili w 2015 roku nie tylko ówczesne elity polityczne, ale także związane z nimi – jak nie bez racji sądzono – media ówczesnego głównego nurtu. Ważne byłoby w takim razie zastanowić się, czy dzisiejszym naszym problemem jest TVP obsadzona ludźmi rządzącej partii i wystarczy w związku z tym po prostu wymiana kadr, czy może chodzi o wady strukturalne, które umożliwiły tak łatwe przejęcie mediów publicznych i zamienienie ich machinę propagandy rządzącej partii. Czy w modelu i faktycznym funkcjonowaniu mediów – nie tylko publicznych, ale również prywatnych sprzed 2015 roku – nie da się znaleźć źródeł choroby tak wyraźnie widocznej dzisiaj i na czym dokładnie ta choroba polega.

Czytaj

Sondaże i nadzieje

276 i 305 mandatów oraz – co ważniejsze – wymagane dla nich co najmniej 50 lub 60% poparcia. Trzeba przede wszystkim wiedzieć, że to kompletnie nierealne nie tylko w świetle bieżących i dających się wyobrazić sondaży, ale w logice polityki, którą uprawia się w Polsce. W historii III RP żaden taki wynik nie zdarzył się nigdy od czasu pamiętnego 4 czerwca 1989 roku, kiedy kandydaci Komitetu Obywatelskiego „S” uzyskiwali poparcie od 60 do 80%. Nigdy potem nic podobnego się nie zdarzyło. Nigdy nikomu – choć wiele przeszliśmy. Pomyślmy o tym przez chwilę. Cud nie zdarzy się więc i tym razem, bo w świecie polityki jaką znamy to nie jest możliwe.

Czytaj

3. Wyborcza wojna książąt i wasali

Zamachu na rządy prawa dokonuje w Polsce partia wodzowska, o autorytarnej strukturze, skrajnie niedemokratycznym statucie i praktyce funkcjonowania koncentrującej wszystkie decyzje w rękach lidera. To nie jest przypadek. Poczynania Kaczyńskiego nie byłyby możliwe w partii prawdziwie demokratycznej. Prawny zakaz ubiegania się o władzę w wyborach organizacji nieprzestrzegających zasad demokracji w relacjach wewnętrznych byłby zatem kolejnym z tym bezpieczników demokracji, który mógłby skutecznie zapobiec polskiemu kryzysowi. To jeden z twardych wniosków z polskich doświadczeń kryzysu.

Czytaj

2. Do trzech zliczyć

O trójpodziale władzy mówiliśmy i wykrzykiwaliśmy przez ostatnie 7 lat sporo. Na myśli mieliśmy jednak zawsze tylko sądy i władzę polityczną, a to przecież trójki nie czyni – co jakoś do głowy przez te długie 7 lat nie przyszło właściwie nikomu. Trochę to dziwne. Mówiliśmy trzy, a zliczyć umieliśmy najwyraźniej tylko do dwóch, a przecież mamy się za rozumną elitę. Jak nie patrzeć, trójpodziału władzy w III RP nie było nigdy. Gdyby był, historia ostatnich lat wyglądałaby zdecydowanie inaczej i bez wątpliwości lepiej. Może czas nauczyć się liczyć do trzech.

Czytaj

1. Granice władzy i Przemysław Czarnek

Ograniczenie rządzących, kimkolwiek by byli i jakkolwiek byliby wyłaniani – czy pochodzą z wyborów, zamachu stanu lub obcej interwencji, jak to się zdarzyło w Niemczech i Japonii po II Wojnie, kiedy władzę i jej nowy porządek zainstalowali tam zwycięzcy alianci, czy są np. dziedziczni – ma dla demokracji znaczenie ważniejsze niż sam demokratyczny wybór. Historycznie to ono było pierwsze. To od niego rozpoczął się ład, który w zachodnim świecie uznajemy za cywilizowany i oczywisty. Zasada ograniczenia rządzących świadomą wolą rządzonych jest najważniejszą i pierwotną cechą liberalizmu, znacznie starszą od samego tego pojęcia. W Anglii wywodzi się ona od Wielkiej Karty Swobód, więc z początków XIII w. We Francji to Oświecenie, Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela, zatem późny wiek XVIII. W Polsce – rzadko o tym pamiętamy – to tradycja Odrodzenia i Reformacji, Artykuły Henrykowskie i Pacta Conventa, wiek XVI.

Czytaj

Cud nad Dnieprem

W miejsce zrozumiałej egzaltacji, która dzisiaj dominuje, kiedy patrzymy na bombardowane miasta, śmierć, cierpienie i bohaterstwo, warto zdawać sobie sprawę z rzeczywistości. Jeśli Putin zmiażdży Ukrainę, przyszłość Europy i świata będzie zupełnie inna niż jeśli Ukraina się obroni. To w tym i tylko w tym kontekście zdania Stoltenberga, Blinkena i decyzje Zachodu znaczą w ogóle cokolwiek.

Czytaj

Kraj sekt

Chodzi mi o to, by na wspólnej liście znaleźli się np. zwolennicy uwolnienia aborcji i przeciwnicy. By się na niej znaleźli głosami ludzi, którzy właśnie na te rzeczy głosują. By nie pozwolić zepchnąć pod dywan rozwiązania tego konfliktu, tylko, by go wreszcie rozwiązać. By ten konflikt i wiele innych przenieść do instytucji demokracji i uczynić przedmiotem sporu, który jest treścią polityki i treścią demokracji – a nie plemiennej wojny, bo jej efektem jest wyłącznie nienawiść i zniszczenie. Git? Dla mnie git. Gotów byłem za to wypruwać bebechy.

Czytaj

Do wyborców PL 2050 i do wyborców lewicy

Nie proponuję Wam głosowania na Tuska. Lewicowcom nie sugeruję głosowania na Hołownię. Proponuję wspólną listę Lewicy, PO i PL 2050 oraz wszystkich pozostałych wyłonioną również Waszymi głosami w otwartych, międzypartyjnych prawyborach – po to, by właśnie dać Wam możliwość głosowania na swoich.

Czytaj

Do tanga trzeba nie tylko dwojga – ktoś musi je najpierw zagrać

Namawiam Monikę Płatek do kandydowania w imię dokładnie tych samych racji o Ojczyźnie w potrzebie, które tak dobitnie wymieniła, wzywając do jedności i wspólnej listy opozycji. Jeśli mam sobie naprawdę wyobrazić wspólną listę ruchu demokratów idących po zwycięstwo, to nijak nie widzę listy warszawskiej albo warszawskich kandydatów do Senatu, bez dr hab. Moniki Płatek, prof. Uniwersytetu Warszawskiego, wybitnej prawniczki, karnistki, obrończyni praw człowieka bezwzględnie w każdych, nawet najtrudniejszych okolicznościach. Obywatelki, której pryncypialnej niezgody na żadną „drogę na skróty” i na żadne obejścia zasad prawa w imię bieżącej potrzeby jestem absolutnie pewny, bo ją wielokrotnie widziałem. Monika Płatek pisze dzisiaj „albo jedna lista, albo nie liczcie na nasze głosy”. Ja napiszę, że albo na wspólnej liście będą ludzie jak ona, albo ta lista będzie niewiele warta i głosów nie zdobędzie. Mam za sobą jedną nieśmiałą osobistą próbę przekonania jej do tego – dzisiaj bezczelnie pozwalam sobie namawiać ją publicznie. Akurat ja mam prawo – w ramach rewanżu. Trudno mi nie skorzystać z tego przywileju.

Czytaj

Wbrew optymizmowi przyszłych sondaży postawa opozycji gwarantuje klęskę

Większość konstytucyjną mielibyśmy gdyby PiS dostał 27%, a Konfederacja 10%. Taki wynik jest dzisiaj prawdopodobny. Jednak do tego szczęścia potrzeba jeszcze pozostałych 63% dla opozycji — najlepiej idącej jednym blokiem. To zaś scenariusz political fiction. Jak to jest możliwe i czy da się z tym jakoś sobie poradzić? Ten największy dziś problem nie będzie politycznie komentowany.

Czytaj

Patrzcie w górę – bo znowu przegramy!

Chodzi o szacunek dla faktów, dla logiki, o chęć ustalenia jednak prawdy, a nie trendów w ponowoczesnym płynnym chaosie. To fundamentalnie ważne. Ważniejsze nawet niż te wybory, które nas znowu czekają. Rozpada się nie tylko Polska, ale cywilizacja w ogóle.

Czytaj

Moja pierwsza wojna

Mam ileś wspomnień kombatanta. I mam zawsze mieszane odczucia, bo te kombatanckie wspomnienia są mocno fałszem podszyte i wszystkie one razem składają się na obraz historii kompletnie zafałszowany – i tylko trochę ten fałsz wynika z „polityki historycznej”, a o wiele bardziej z naszych kompleksów.

Czytaj

Aborcja i władza

Senat jest „nasz”, demokratyczny. Mamy w nim 24 kobiety, w tym 9 z PiS. I choć parytetowe proporcje po naszej stronie wyglądają zdecydowanie lepiej, to jednak wcale nie wyglądają dobrze i nawet w „naszej połówce” trudno byłoby wskazać jakąś większość „progresywistów” skłonnych do „otwarcia” w sprawie aborcji. Naprawdę uważamy, że oni mają większe prawo decydować o aborcji niż nasz nadużywający alkoholu, nieokrzesany sąsiad w poplamionej żonobijce, głosujący w referendum? Patrzę na Senat i bardzo wątpię. Która z aktywistek OSK zdecydowałaby się powierzyć rozstrzygnięcie sprawy aborcji tej jego połówce, która jest „nasza”? Skąd nadzieja, że po kolejnych wyborach cokolwiek pod tym względem będzie lepiej? Nieporównanie ważniejsze pytanie ogólne – czy dobre państwo naprawdę na tym polega, że w Senacie są zawsze ci, którzy tam naszym zdaniem powinni być? Wyborcy PiS tak właśnie sądzą. Szli do wyborów w 2015 roku, żeby odsunąć „złodziei z PO”. Efekt znamy, ale wyborcy PiS nadal wierzą, że „swoi” są lepsi od „obcych”, nawet jeśli kradną tak samo albo bardziej. Może więc dobre państwo, to po prostu takie, w którym sprawy naprawdę ważne nie zależą od tego, kto akurat rządzi?

Czytaj

Kiedy już PiS upadnie

Wbrew naszym własnym notorycznym deklaracjom i wbrew zdaniu Tuska, że do zła nie wolno się przyzwyczaić – przyzwyczaić powinniśmy się już dawno. Tusk wrócił, notowania PiS leciały w dół, sondaże od dawna dawały i wciąż dają zwycięstwo opozycji, tym razem niezależnie od tego, ile list wystawi. Jakoś nie było słychać okrzyków triumfu, prawda? Dziwne? Z pewnością dziwić powinno, ale nikogo nie zdziwiło. Dziwaczność wczorajszej sytuacji dobrze wyjaśnił stan dzisiejszy. Dzisiaj jest mianowicie jasne, dlaczego postulat przedterminowych wyborów w warunkach „wojny hybrydowej” byłby szaleństwem. A referendum w sprawie UE? Też?

Czytaj

#MeToo

W mojej pamięci i mojej dzisiejszej ocenie problem w tym konkretnym przypadku Maćka Zięby, którego zapamiętałem jako człowieka po prostu niezwykle dobrego, polega właśnie na tym, jak tak straszna rzecz mogła się zdarzyć komuś tak porządnemu. Bo to, że się notorycznie zdarza szujom i marnym głupkom, jak Jankowski albo Dziwisz czy Jędraszewski, jest akurat bardzo łatwo zrozumiałe i wobec tego niewarte uwagi.

Czytaj

Ach, jacy my wszyscy niewinni…

Z piedestału strącany jest właśnie kolejny duchowny autorytet. Ojciec Maciej Zięba. Był dla mnie i autorytetem, i przyjacielem. Cóż, nie będę miał przyjaciela na piedestale. Ale przyjaźń zachowam. Niniejsze jest więc dla mnie niemal prywatą. Zachowam też jednak i zamierzam wyrazić przekonanie, że Maciek był porządnym, mądrym i wartościowym człowiekiem. Który dopuścił się zła. Niejasna deklaracja w czasach zmagań o fundamentalną prostotę prawdy i fałszu, dobra i zła? Przeciwnie – bardzo jasna.

Czytaj

Nie o taką Polskę…

Przy całym własnym krytycyzmie, ostrym niemal na granicy depresji, najzupełniej poważnie uważam konflikt z PiS za właściwie wygrany. Myślę, że to jest trzeźwa ocena, a nie pijana wizja. PiS zmierza ku zderzeniu z kolejnym murem i albo rozsypie się hamując, albo przypuści jeszcze kolejną szarżę, ale zderzenia już nie przeżyje. Ma go też wreszcie kto dobić – mam tu na myśli oczywiście Tuska. Ta sytuacja powinna skłaniać do radości, a wcale nie skłania. Kompletnie już pomieszaliśmy, z czego należy się cieszyć, a czym martwić.

Czytaj

Pragmatyzm wojny ze złem

Zło wokół widzimy. Bunt przeciw niemu jest zrozumiały. Czy bunt wystarczy za powód, by przyniósł cokolwiek dobrego? Myślę, że tak. Czy buntując się przeciw złu, trzeba koniecznie wskazać dobro, którego się chce? Myślę, że wcale nie. Zostawmy więc pytania o dobro przynajmniej na razie.

Czytaj

Tusk: hura, oj, no cóż…

W największym skrócie największej zmiany spodziewają się ci zaangażowani po obu stronach w wojnę tożsamości, która trwa w Polsce co najmniej od 2005 roku i którzy wciąż wierzą, że da się w niej wygrać i że to cokolwiek zmieni. Kto by nie uległ takim emocjom? Sam im ulegam, choć bardzo się staram i choć właśnie w tej wojnie widzę jedną z istotnych przyczyn zła. Chodzi jednak przecież nie tylko o emocje – Tusk ma oczywiście rację, kiedy tę wojnę definiuje w kategoriach walki ze złem. Żadnego odkrycia tym przecież nie czyni.

Czytaj

Ukąszenie Kamińskim

Jak można rozumieć sytuację Bartka i Fundacji Otwarty Dialog? Opiszę, jak ją sam widzę i jakie mam z nią własne doświadczenia. Z osobistej perspektywy. Prywatnej. Interesuje tutaj – i równocześnie bardzo uwiera – osamotnienie Bartka Kramka wśród opozycji. Bo ono pozwoliło go w ogóle zamknąć.

Czytaj

4 Czerwca – wygrać cokolwiek

Charyzma. Poszukujemy jej wciąż. Cała polska historia powinna nas przed nią przestrzegać. Piłsudski, Zamach Majowy, Wałęsa, Wojna na Górze. Marzyłbym, żebyśmy o tym pomyśleli i pogadali w rocznicę 4 czerwca, pamiętając, że rok po tamtej euforii byliśmy wszyscy już na kolejnej wojnie. Ale raczej nie pomyślimy i nie pogadamy. Znowu.

Czytaj

„Kury szczać prowadzać”

Nie miejmy złudzeń. Każdy opowiadający o nowej nadziei, chcący się policzyć, startujący osobno, będzie jak politycy z diagnoz Piłsudskiego. Każdy wódz-uzdrowiciel wejdzie z kolei w dawno temu uszyte przezeń buty kawalerzysty. Efekt będzie ten sam. Zmierzamy w tę stronę.

Czytaj

Przyglądając się ścianie…

W przyrodzie przeżywają przystosowane jednostki, w polityce też. Kryteria rządzące naturalną selekcją znamy. Dobrze byłoby poznać te, które rządzą selekcją w polityce i doprowadzają do stanu, w którym skądinąd przecież niegłupi i wcale nie szmatławi ludzie zachowują się jak ostatnie gnojki, a pieprzą przy tym takie bzdury, że połowa narodu od tego wariuje, a druga rzyga. Poznawszy te mechanizmy, będziemy być może w stanie nie tylko złorzeczyć przed telewizorami, ale cokolwiek zrobić.

Czytaj

Przekaz tygodnia: prawda nas rozwali

Śmiem twierdzić, że o „zdradzie Lewicy” i Funduszu Odbudowy nie przeczytaliśmy dotąd i nie usłyszeliśmy ani słowa prawdy. Czy ktokolwiek w kontekście awantury o Fundusz i o „zdradę Lewicy” widział w mediach na przykład cokolwiek o 90. Artykule Konstytucji? Tym, który przewiduje, że umowy międzynarodowe – jeśli to nie są jakieś umowy handlowe, ale coś, co wchodzi w kompetencje parlamentu i w zakres ustaw – ratyfikuje się w obu izbach kwalifikowaną większością 2/3? Czy ktoś słyszał też, że jednak zwykłą większością Sejm może zdecydować o trybie ratyfikacji i uznać np., że ona wymaga referendum? Że wtedy cytowane od miesięcy sondaże w tej sprawie nabiorą szczególnego i nieco innego znaczenia?

Czytaj

Obywatelski program? Chwila prawdy: ile znaczą ruchy obywatelskie? Strajk Kobiet i jego widoczność z chwilą ogłoszenia orzeczenia Przyłębskiej - ale już choćby w dniach głosowania prezydenckiego? Ruchów obywatelskich nie widać wcale. Jak ich nie widać na ogół - tendencja w trakcie pięciu lat jest wyraźna.