Święto Niepodległości nie niesie ani radości, ani poczucia wspólnoty

Święto Niepodległości – wielkie, radosne, państwowe czy samorządowe parady w największych polskich miastach, pikniki w mniejszych i na wsiach, okazja do spotkań towarzyskich z jakąś tradycyjną potrawą czy obrzędem, które przez 30 lat wyrosły i wrosły w rodziny i wspólnoty. Fajerwerki radości w rozmaitych formach. Tworzące wspólnotę…

Poprosiłam kilka znajomych kobiet, aktywnych społecznie i politycznie, z różnych stron Polski, o odpowiedź na pytanie, co w nich uruchamia data 11 listopada. Większość odpowiedziała na prośbę, nie wszystkie. Te, które odpowiedziały, przeważnie sugerowały żebym coś wybrała z ich tekstu, napisały, że starały się pisać oględnie. Przedstawiam te odpowiedzi w zasadzie niemal bez korekty.

To co mnie uderzyło w tych tekstach, to przede wszystkim brak radości. Zaraz potem, że data 11.11. od kilku lat jest związana z oporem, sprzeciwem, i co znamienne, wpatrzona głównie w Warszawę.  Jednocześnie kobiety nie przebierają w oględnych słowach. Napisały o faszystach i nazistach, nie wdając się w niuanse neo-. 

Mam wielki żal do wszystkich władz państwowych, że były tak marne, że nawet z tej jednej, zwycięskiej ogólnopaństwowo, niekontrowersyjnej daty, nie potrafiły stworzyć wspólnoty odpornej na polityczne spory. Że nie potrafiły stworzyć wspólnoty radości, którą można by zwieńczyć tradycję martyrologii i klęsk. Że nie potrafiły zapobiec zawłaszczeniu tego święta przez bandę skrajnych nacjonalistów, rasistów i homofobów.

Te wszystkie kobiety, z różnych miejsc w Polsce, chcą radości i miłości, chcą dumy z przyjaznej Polski. Czy są reprezentacją mniejszości, lub tylko moimi znajomymi? Nie sądzę. Natomiast wiem, że w Warszawie 11 listopada 2019 znowu przejdzie faszystowski marsz. Będzie mu podporządkowane całe centrum stolicy, będzie oswajany „rodzinami z dziećmi”, które rzekomo nie wiedzą w czym biorą udział i to on skupi na sobie uwagę mediów. Stanie się wizytówką i tego święta i obecnej Polski, wygrażającej różańcem w zaciśniętej pięści. Zamiast dumy – wstyd. Zamiast radości – strach. Zamiast święta – przemykanie bocznymi ulicami, odwracanie wzroku, udawanie.

Katarzyna Urbaniak – Kalisz:

fot. Katarzyna Pierzchała

Jako dziecko cieszyłam się, bo to był dzień wolny od zajęć w szkole. W przeddzień odbywała się akademia, była biała bluzka i granatowa spódniczka.

Później kiedy dorosłam było to dla mnie święto upamiętniające odzyskanie niepodległości przez Polskę, po 123 latach zaborów to bardzo ważna data. Do niepodległości wiodła długa droga. Kilka pokoleń walczyło o niepodległość. 11 listopada 1918 r. to moment pełen nadziei i optymizmu.

Od kilku lat dzień ten kojarzy mi się ze wszystkim co najgorsze i spędzam to „święto” w Warszawie. Dzień ten zawłaszczyli sobie narodowcy. Ulicami miast maszerują grupy łysych, napakowanych sterydami kolesi. Ich ciała zdobią swastyki, krzyże celtyckie i inne symbole nawołujące do nazizmu. Z ich gardeł wydobywają się okrzyki pełne nienawiści.

Chcą pokazać, że są realną patriotyczną siłą, że nie idą na kompromisy i nie chcą tęczowej republiki zboczeńców, ani żydowskiej kolonii, ale Wielkiej Niepodległej Polski. Nikt i nic ich nie zatrzyma. No i ta Warszawa, Warszawa która płonie od rac i smród, który wdziera się w moje ciało nosem, ustami. Piekące oczy, ogromny ból głowy.

I strach, tak ogromny strach mi towarzyszy, bo przecież dla nich skopać, pobić a nawet zabić w imię ich idei to żaden problem.

W tym roku też pojadę do Warszawy. Pojadę, bo muszę, pojadę bo nie mogę inaczej. Pojadę i stanę kolejny raz naprzeciwko nich, bo nie ma mojej zgody na brunatną falę, która zalewa także moją ojczyznę.

A kiedy wrócę do Kalisza przez tydzień będą kotłowały się w mojej głowie myśli, jak mogliśmy dopuścić do takiej sytuacji? Czy o taką niepodległość walczyli nasi przodkowie?

Kolejny raz będę musiała odchorować mój wyjazd na obchody Święta Niepodległości.

Eliza Brzozowska-Płońska – Węgorzewo:


Fot. Dziewuchy Węgorzewo

Nigdy nie byłam osobą w jakikolwiek sposób celebrującą święta państwowe. Teraz, gdy zbliża się data 11 listopada, budzi się we mnie wielki niepokój. Nie zgadzam się na zawłaszczanie mojej Ojczyzny i jej historii przez skrajną prawicę. Zdaję sobie sprawę, że moim obowiązkiem w tym dniu jest być w Warszawie, na ulicy, po drugiej stronie tych, którym się wydaje, że to wyłącznie ich święto.


Beata Siemaszko – Zajęczniki:

fot. Artur Siemaszko

Pierwsze legalne obchody 11 listopada 1989 r., premier Mazowiecki mówił w TV o wartościach, które sprawiły, że niepodległość dla Polaków stała się tak droga i tym wartościom chcemy dalej służyć. Wierzyłam. I lała się otucha w serca, i duma.

Tego święta dla mnie już nie ma. 

Jeszcze nie mówiło się o narodowcach. Jeszcze się to nazywało wybrykami chuligańsko-kibolskimi, kiedy Święto Niepodległości w Warszawie dymiło i płonęło samochodami.

Teraz na czele marszu narodowców idą butni ludzie, z hasłami nacjo-nazi, wybuchającymi bezrozumnym skandowaniem: Bóóóg, honooooor i oj-czyz-naaaa! Polska biała albo żadna! Ręce z otwartą dłonią wyciągnięte ku górze, znaki SS trwale wżarte w skórę. Poraża mnie ta swoboda wyrażania nienawiści i agresji. Przypominam sobie, że w 2011 r. za lżenie policjantów, uczestnika marszu skazano na więzienie. Dziś zabrakłoby miejsc w więzieniach.

Najbardziej mnie boli, kiedy słyszę, że wystarczy unikać „zadymiarzy” i na marszu jest super atmosfera! Nie potrafię wytłumaczyć, że udział nie jest demonstracją wspólnoty niepodległego narodu, jest adoracją hasającego coraz swobodniej neonazizmu.

Mylił się Tadeusz Mazowiecki co do wartości, którym chcemy służyć. Nie przewidział. Któż mógłby?

11 listopada nie będę myśleć o niepodległości, o święcie, o „biada ci Polsko”, będę myśleć o 14 Kobietach z Mostu, po to, żeby do końca nie utracić sensu.


Marzenna Zatorska – Świnoujście:

fot. Archiwum prywatne

Z wielu powodów 11 listopada wzbudza we mnie mieszane uczucia. Przy tym nie ma najmniejszego znaczenia fakt, czy data ta jest naturalną konsekwencją wydarzeń historycznych, czy jak twierdzą niektórzy, skutkiem decyzji politycznych.

Istotniejsze, a odzwierciedlające mentalność i sposób działania jest to, że ledwo podpisano rozejm w Compiègne, a w kraju (również poza jego granicami) już trwała walka „o rząd dusz”. Odgrzewano odwieczne spory o to „Kto bardziej przyczynił się do odrodzenia państwa polskiego”, „Kto bardziej zasługuje na główną nagrodę – legitymizację rządów”. Spierano się o odcień czerwieni na fladze, o koronę orła, czy o nazwę ciała przedstawicielskiego, które zostanie wyłonione w celu uchwalenia konstytucji.

Każdy obóz polityczny prezentując swoją koncepcję działania jednocześnie dezawuował dokonania przeciwników. Obrzucano się przy tym błotem, wyśmiewano wzajemne koncepcje i programy, swoim nadając szerszy, z czasem silnie zmitologizowany kontekst.

Do dziś, bez względu na to kto przejmuje w kraju ster, w większym lub mniejszym stopniu jego mojszość musi być najmojsza, choćby wokół wszystko miało się walić. Szczególnie widoczne jest to w ostatnich latach. Ludzi prących do władzy najmniej interesuje jakość, jednostka, czy prawda, a bardziej rzucanie w przestrzeń wydumanych „swoich racji”, kompensowanie małości i kompleksów „dumnym” wypinaniem piersi i unoszeniem pięści w stronę „wrogów”.

Święto, które powinno być radosne, napawające dumą i poczuciem bezpieczeństwa, jest pokazem brutalnej siły, wykluczeniem, zagrożeniem dla jednostek i mniejszości. To pokazuje, że tak naprawdę nigdy nie odzyskaliśmy prawdziwej wolności.


Jolanta Barbara Jackiewicz – Rybnik:


Fot. Archiwum prywatne

Kiedy słyszę: 11 listopada, kiedy zbliża się ten dzień, to nie potrafię się cieszyć, bo wszystko przysłania strach, że znów (tak jak od wielu lat) zobaczę tłumy nazioli, tych samych, których widziałam w Białymstoku i Katowicach i na Jasnej Górze. Tych, którzy rzucali w ludzi petardami, butelkami z moczem, zgniłymi jajami. Zobaczę, jak wysoko niosą transparenty białoczerwone z przekazem jasnym, jak brunatna góra, że Polska dla Polaków i Biała Europa. Będą ryczeli bóg, honor i ojczyzna i jeszcze duma, duma, narodowa duma, będą szli z różańcami w rękach zaciśniętych w pięść, z twarzami wykrzywionymi nienawiścią i będzie ich jeszcze  więcej, bo rosną w siłę, bo mają przyzwolenie – rządu i kościoła katolickiego, który zresztą w wielu świątyniach tego dnia odprawi msze w intencji Ojczyzny i pobłogosławi tej pięknej młodzieży, kwiatowi polskiego patriotyzmu. Zobaczę, jak prezydent RP, wojsko, policja i polskie rodziny maszerują ramię w ramię z faszystami (nie, nie nazwę ich inaczej). Przekaz będzie też jasny – że jest tak pięknie, że to nasze wspólne święto, że jest radośnie i  godnie. Zaś na potrzeby tego dnia – dziennikarze, biskupi, niektórzy politycy zmienią język i tak: race staną się fajerwerkami,  naziole – patriotami, obelgi i faszystowskie hasła – ludowymi przyśpiewkami. I będę się bała, że jeśli znów na drodze faszystom staną Kobiety, te z mostu, to co tym razem się stanie?

Nienawidzę tej daty, nienawidzę tego święta – nie niesie z sobą radości , ani poczucia wspólnoty, ani uniwersalnych, humanistycznych wartości – niesie ze sobą NIENAWIŚĆ i „narodową dumę” która nie jest i nie może być moją.

Napisała to Ślązaczka, którą naczelny „wuc” nazwał piątą kolumną, zakamuflowaną opcją niemiecką, gorszym sortem i mordą zdradziecką.


Stanisława Kuzio-Podrucka – Zgorzelec:

Od kiedy pamiętam to 11.11 kojarzy mi się z Marszem Niepodległości w Warszawie. Z hasłami, które z Niepodległością nie mają nic wspólnego. Zawsze zastanawiam się, co w tym roku spalą? Jakie będzie hasło przewodnie? Ile zniszczeń spotka Warszawę? Dla mnie ten dzień jest zsumowaniem faszyzmu w Polsce, który jest. To jest dzień święta faszystów, a nie niepodległości. Nie świętuję tego dnia od pierwszego marszu faszystów przez Warszawę.
Nie mogę patrzeć, gdy w Zgorzelcu jest radość, śpiewanie pieśni, a w tym samym momencie idą faszyści przez Warszawę, idą faszyści przez Wrocław. Nie mogę, nie mogę świętować.

Jolanta Urbańska – Częstochowa:

Takie dostałam pytanie: Co uruchamia we mnie data 11.11? Zrobiło mi się straszno. Emocje: wściekłość, bezsilność, niemoc, bunt. Fizycznie: cholerne zimno. Rondo De’Gaulla 2016. Zaszczucie. My, odizolowani od jurnych durniów z racami i rykami na gębach. Święto Niepodległości (?) 2018. Idę z Antyfaszystami. Właściwie: w kordonie policji. Policja straszy wyglądem. Żółwie Ninja. Kogo zastraszają? Mnie/nas? Odgłosy haseł łamiących wszelkie normy, wulgaryzmy, pogróżki. Tak „świętują” ci spod złego znaku. Znaku nienawiści.

W tym roku będę w Warszawie. 

fot. Pixabay

O autorze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Głosy w dyskusji

Wybory już za:

Dni
Godzin
Minut
Sekund

Znaczenie „partyjnego programu”

Wygrane kampanie PiSu w praktyce uruchamiały spontaniczne działania oddolne (by użyć ukochanego słowa z czasów „Solidarności”) nie tylko działaczy partyjnych, ale bardziej zaangażowanych wyborców PiSu. Program najwyraźniej do nich przemawiał i zostawiał miejsce na włączenie się w akcję za własną partią.

Czytaj »