Władza pcha się nam w ręce i parzy


PiS dołuje w sondażach. W obozie władzy trzeszczy. Kryzys zagrażałby tej władzy również i bez rys na jej jedności. W tej sytuacji, obok wielu innych autorów Adam Szłapka jako jedyny z polityków napisał ważny tekst, w którym rysuje szkic planu na przyszłość, a który z pewnością znów nie doczeka się odpowiedzi, podobnie jak nie było jej, kiedy wizję Konstytuanty jako celu działania opozycji i pomysłu na jej integrację Szłapka sformułował ponad dwa lata temu po raz pierwszy

To zmora polskiego życia publicznego. Jeśli nawet z rzadka pojawiają się polityczne teksty programowe, wątek zrywa się zanim się zacznie – nikt nie próbuje dyskusji i sporów, nikt też nie podejmuje propozycji. Wszyscy czekamy, aż w zaciszu gabinetów i gąszczu trudnych negocjacji „dojrzeją polityczne decyzje” partyjnych liderów – a kiedy już one dojrzeją naprawdę, np. na miesiąc przed wyborami, zastajemy nazwiska na gotowych listach i głosujemy, nie mając wyboru, bo przecież „inaczej wygra PiS”. I PiS wygrywał. Jak będzie teraz? I kiedy to będzie?

Art. 4. Konstytucji mówi, że:

1. Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu.

2. Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio.

Powinniśmy działać „bezpośrednio”.

Właśnie w tym jednym miejscu zasadniczo różnię się z Adamem Szłapką. W niemal wszystkich innych sprawach myślę tak samo, jak on. Tak samo myślą Obywatele RP.

Niech nikt nie udaje, że propozycji nie ma

Pomysły Szłapki są od lat w zaskakująco wielu momentach zbieżne z programem, który usiłują proponować i realizować Obywatele RP i który zbiegiem okoliczności ogłosiliśmy równocześnie z tekstem Szłapki sprzed dwóch lat. Rzecz jasna inna jest Szłapki rola i instrumenty działania, ale prawdopodobnie jeszcze bardziej różni nas temperament. Poza poglądami w wielu sprawach łączy nas natomiast – by tak rzec – smutny los. Ten los nie na tym jednak polega, że jesteśmy w opozycji do autorytarnej władzy, bo raczej o to tu chodzi, że od lat przede wszystkim gadamy do ściany głównego nurtu opozycji, który uparcie milczy, ignorując wszelkie programowe postulaty. Być może jednak w tej ścianie pojawiają się właśnie rysy.


 PRZECZYTAJ TAKŻE: #meToo


Niedawny apel Ewy Łętowskiej, Ireneusza Krzemińskiego, Jana Lityńskiego i Pawła Śpiewaka w sprawie koniecznych ich zdaniem przedterminowych wyborów przeszedł jak zwykle bez echa. Podobnie zwracający uwagę wywiad Pawła Wrońskiego z Pawłem Kowalem – gdzie z kolei miażdżącej krytyki doczekała się owa najwyraźniej dominująca strategia polskich liberalnych Burbonów czekających na upadek reżimu Napoleona w nadziei na restaurację własnej władzy. O potrzebie konstytucyjnej reformy pisał również Rafał Matyja oraz bardzo niedawno Maciej Kisilowski – i tu znów darmo byłoby oczekiwać odpowiedzi polityków. Samo jednak pojawienie się tych niemal równoczesnych  głosów coś być może oznacza.

W tej nadziei piszę – myśląc, że chodzi nie tylko o grzeczność wobec podobnie rozumujących, a o dyskusję, która czemuś być może da początek. W sprawie mizerii publicznej debaty klucz mają w rękach oczywiście ludzie mediów. Gdyby kolejny medialny wywiad choćby z Borysem Budką zawierał pytanie, dlaczego PO milczy o postulowanej przez Szłapkę konstytuancie, o apelu o przedterminowe wybory, albo może o naszym postulacie, by wspólna lista opozycji powstała w oparciu o międzypartyjne prawybory z udziałem obywateli raczej niż w drodze targów w zamkniętych gabinetach – gdyby dziennikarze zmuszali polityków do twardej odpowiedzi zamiast zwykłych w takich razach uników i przekazów dnia – wtedy być może w naszym życiu publicznym  zagościłaby od lat nieobecna programowa debata. To głównie na mediach spoczywa obowiązek, by nie dało się udawać, że nikt nie położył na stole propozycji alternatywnych wobec dotychczasowych, stale przegrywających strategii.

Czy ramy dyskusji istnieją?

Wydaje się, że wreszcie je widać, choć gra politycznych pozorów każe wątpić w najbardziej nawet oczywiste spostrzeżenia. Wydaje się także, że rozmawiając poważnie, należy sobie darować ogólniki o łączących nas wszystkich wartościach demokratycznego i praworządnego państwa, czy o szacunku dla praw i wolności człowieka – bo tego rodzaju oczywiste deklaracje bywają niestety nudnymi z powodu oczywistości rytualnymi frazesami i niczym więcej.

Myślę, że opinia publiczna ma prawo zobaczyć dzisiaj liderów demokratycznego obozu porozumiewających się w kilku sprawach na pewno kluczowych, choć niektóre z nich mogą być wciąż kontrowersyjne – albo toczących o nie spór niechby i ostry. Kluczem powinna być opinia publiczna, pytania, które powinny być zadane otwarcie i których nie da się zbyć ogólnikami.

Wymieńmy te najprostsze i najważniejsze – odnotowując, że tym razem wszystkie z nich zadano choćby w tekstach wymienionych wyżej autorów:

  • Co z przedterminowymi wyborami? Szłapka jest za, Łętowska, Krzemiński, Śpiewak i Lityński również. Obywatele RP także. To jest również jeden z głównych postulatów Strajku Kobiet i protestu, któremu on przewodzi. Jest skandalem demokracji po opozycyjnej stronie, że nie widzieliśmy dotąd oświadczeń opozycyjnych partii i ich debaty o tym. Co najmniej wszyscy tu wymienieni powinni współpracować, by przedterminowe wybory stały się jasno zadeklarowanym, wspólnym celem całej opozycji.
  • Ile ma być list? Szłapka uważa, że jedna – my też. Tu już niestety można się spodziewać różnicy zdań. Oraz konfliktów partyjnych interesów. Polska 2050 Szymona Hołowni jest przeciw – jak zresztą każda aspirująca siła polityczna, która obiecuje nowość i musi się radykalnie odcinać od wszystkiego, co stare i zużyte. W przeszłości partyjne partykularyzmy przesądzały o wyborczych klęskach. Już choćby z tego powodu należy uznać, że pytanie musi zostać postawione twardo, a rzetelna dyskusja o tym musi się odbyć publicznie, a nie w zamkniętych partyjnych gabinetach – choć dziś sondaże wskazują na przegraną PiS nawet wobec rozbicia opozycji. Pytanie o listy ma jednak tylko pozornie techniczny charakter wyboru skutecznej strategii wyborczej. Ma ono w rzeczywistości fundamentalne znaczenie dla projektu Polski po PiS. Postawione być musi, a zwolennicy wspólnej listy mają tu zdecydowanie silniejsze instrumenty nacisku niż tylko perswazja prowadzona w kuluarach.
  • Czy chcemy konstytucyjnych zmian ustroju? Za jest Szłapka, Matyja, Kisilowski, Obywatele RP. Wszyscy wymienieni uważają, że chodzi nie tylko o „bezpieczniki demokracji”, ale również o to, że III RP odeszła bezpowrotnie niezależnie od wszelkich naszych ewentualnych tęsknot. To zresztą jest równocześnie silny argument za jedną listą – chodzi nie o zwykłą przewagę, a o większość konstytucyjną. Różne określenia się tu proponuje. Konstytuanta, nowy Sejm Wielki, nowa umowa społeczna. W tej sprawie jednak na poziomie konkretów dominuje wciąż milczenie. Również wśród ruchów obywatelskich. A milczeć nie wolno – milczenie powinno kompromitować milczących, publiczna debata jest zaś akurat w tej sprawie wystarczającym środkiem nacisku.
  • Jakimi instrumentami dokonać politycznej zmiany? I zmieniać rzeczywistość Polski? Czy tylko wybory? To skomplikowane, rozległe i niezwykle ważne zagadnienie, w którym politycy – i Adam Szłapka, i Paweł Kowal, i prawdopodobnie ogromna większość parlamentarzystów – zdają się kompletnie nie rozumieć znaczenia innych niż klasycznie polityczne, parlamentarne zatem formy działania. Tu prawdopodobnie różnić się będziemy najbardziej. Z perspektywy ruchów obywatelskich widzimy bardzo wyraźnie, że np. realną siłę autorytetu władzy sądowniczej, której niezawisłości bronimy, budują nie polityczne inicjatywy i nie propozycje legislacji, ale obywatelski ruch protestu i fakty przezeń dokonane. Widzimy również gwałtowną zmianę świadomości wagi praw kobiet i praw człowieka w ogóle – tu także sprawczość należy do obywatelskich ruchów, nie zaś do klasycznej polityki pozostającej zresztą w tych sprawach daleko z tyłu. Politycy – choć na ogół nie cenią znaczenia obywatelskiej sprawczości, nie rozumieją jej lub wręcz się jej obawiają – muszą wszakże wiedzieć, że o wybory, również terminowe, najpewniej przyjdzie nam walczyć, że inaczej one się po prostu nie odbędą. Nie da się więc uniknąć debaty na temat strategii i tożsamości ruchu obywatelskiego oporu, którego zwieńczeniem będzie ustrój nowej Rzeczypospolitej. Czyja będzie inicjatywa w tym ruchu – to jest ta kwestia fundamentalna i to ona rodzi wzajemne, dotąd nawet niewypowiedziane obawy wśród zawodowych polityków i działaczy obywatelskich: jedni boją się dominacji znanego jak zły szeląg „partyjniactwa”, drudzy obywatelskiej „anarchii”, która podkopie ich pozycję.

Interregnum – kiedy władza jest gorącym kartoflem

Na poziomie konkretów niby wszyscy chcemy po prostu końca rządów PiS, nawet jeśli niektórzy z nas – należę do nich – uważają to za program niewystarczający i jak dotąd również nieskuteczny. Okazuje się jednak, że nawet zgoda w tej sprawie tylko wydaje się oczywista. Kłopoty zaczną się natychmiast, gdy zapytamy kiedy i w jakim trybie miałoby to nastąpić.

Z jednej strony postulat przedterminowych wyborów nie wydaje się już dziś na szczęście budzić żadnych zastrzeżeń zasadniczych: władzę PiS legitymacji pozbawia już nie tylko łamanie reguł praworządności, ale także wyraźna utrata mandatu zaufania, a przy tym wszystkim kryzys pandemiczny, rozpętana w nim polityczna wojna o najważniejsze prawa człowieka i groźne awanturnictwo w UE czynią sprawę pilniejszą niż kiedykolwiek dotychczas. 


PRZECZYTAJ TAKŻE: Chce się rzygać – lament impotentów


Istnieją jednak argumenty przeciw. To mianowicie obawa przed przejmowaniem odpowiedzialności za wywołany przez PiS kryzys. O ile wiem, jedynym, który wypowiedział tę obawę odważnie i otwarcie, jest Radosław Markowski. Niech PiS wypije piwo, którego nawarzył – mówi nam dzisiaj Markowski – bo przecież nie opozycja, która nie odpowiada za sytuację, w której się znaleźliśmy. Wybory nie dlatego więc mają nie mieć sensu, że w ustroju, który cenimy, nie zarządza się „reasumpcji”, kiedy nas najdzie taki nastrój i pokażą to sondaże – przyspieszone wybory mają nie mieć sensu dlatego przede wszystkim, że zmiany władzy nie chcemy. Nie dziś.

Problem w tym – i coraz wyraźniej to sobie uświadamiamy – że koszty poniosą tu nie politycy, a obywatele państwa, które właśnie przestaje istnieć. I będą to koszty, których ignorowanie jest zbrodnią. Być może nie opłaca się dziś brać władzy, ale wymaga tego dokładnie ta sama przyzwoitość, o której opowiadał kiedyś Bartoszewski: choć bardzo często się to nie opłaca, przyzwoitym być mimo to warto. Odpowiedzialnym też. Cynicy mówią za Talleyrandem, że gorsza od zbrodni bywa głupota. Naiwna wydaje się więc wiara, że na gruzach upadłego państwa zakwitną pachnące europejską elegancją kwiaty demokracji, skoro to raczej brunatne, stepowe osty faszyzujących populizmów są zdecydowanie częściej spotykane w znanej nam historii. Scenariusz upadku PiS wraz z państwem i jego gospodarką tylko w naiwnych marzeniach prowadzi do restauracji status quo ante – na polskiej scenie wschodzą nowe gwiazdy nowych populizmów i to raczej one skorzystają.

Zastrzeżenia Markowskiego są jednak istotne i moje powyższe uwagi tej istotności nie znoszą. W tym świetle w zrozumiały sposób silniejsza jest zgoda co do innej sprawy niż przejęcie władzy teraz. Chodzi o rozwiązania prowizoryczne – w tym m.in. o rząd techniczny. W planie szkicowanym przez Adama Szłapkę miałby to być po zmianie marszałka Sejmu krok następny. Konstrukcja jest tu dziwna i byłaby wynalazkiem zaiste cudownym – rząd, za który nikt nie bierze odpowiedzialności. W dzisiejszym układzie parlamentarnym, w którym naprzeciw sypiącej się większości obozu władzy nie widać skonsolidowanej i zdeterminowanej opozycji zdolnej i chcącej rzeczywiście przejmować władzę, sama władza staje się gorącym kartoflem. Kaczyński jest dziś być może jedynym politykiem na tyle nierozgarniętym, by naprawdę władzy chcieć. Rząd z premierem Budką, wicepremierami Czarzastym, Kosiniakiem-Kamyszem i w dodatku np. z Gowinem, bo ktoś taki musiałby dołączyć, skoro to czyjaś zdrada ma przesądzić o załamaniu pisowskiej większości – no, trudno byłoby sobie wyobrazić społeczne poparcie dla takiego tworu i skuteczność jego działania. W tej sytuacji koncept rządu technicznego – mniejszościowego, ale z poparciem nowej większości – kusi pozorami łatwości, a przy tym wydaje się dobrą ucieczką od grozy, którą wywołuje historiozoficzna myśl o tym, co zwykle powstaje na gruzach upadłej autokracji.  


PRZECZYTAJ TAKŻE: List do granatowego bandyty


Adam Szłapka słusznie zwraca tu zresztą uwagę, że proponowane przezeń preludium – zmiana marszałka i prezydium Sejmu oraz wynikające stąd przywrócenie przynajmniej części reguł stanowienia prawa – oznaczać musi samo w sobie bardzo zasadniczą zmianę przy minimalnych kosztach zarówno dla tracącego władzę PiS, jak dla niezdecydowanej opozycji. Ta minimalizacja kosztów ma jego postulat uczynić realnym. Żaden Rubikon nie zostałby jeszcze przekroczony – jeszcze Kaczyński nie idzie siedzieć, a Budce jeszcze nie wali się na głowę odpowiedzialność za zrujnowane państwo i jego również zrujnowane finanse. Tym, co chyba najsilniej łączy myślenie Szłapki z poglądami Pawła Kowala, jest próba realistycznego wyobrażenia sobie właśnie rodzaju interregnum w postaci mniejszościowego rządu prawicy – prawdopodobnie dla wszystkich partii opozycji byłoby to rozwiązanie najwygodniejsze. Obawiam się, że obaj ci szukający realizmu politycy opisują jednak w tym punkcie polityczną baśń, a nie rzeczywistość – ale to jest już sprawa osobna i ona nie zmienia faktu, że techniczny rząd tymczasowy jest naprawdę pilnie potrzebny.

Nie ma przywództwa

Również Maciej Kisilowski zwraca uwagę, że z jakichś powodów nie widać w Polsce porozumienia liderów opozycyjnych partii ani w sprawie zagrożeń kryzysowych, ani w sprawie rozpadu państwa, ani w sprawie przejęcia władzy, która tym razem wreszcie sama pcha się im w ręce. Z polityków jedynie Kowal i Szłapka piszą i mówią o możliwych tutaj krokach. Teksty obu z nich są politycznym gestem – wyraźną ofertą dla potencjalnych i pożądanych renegatów z obozu pisowskiej większości: przejdźcie, a możecie liczyć na miękkie polityczne lądowanie. Tyle tylko, że Szłapka i Kowal to – jakby nie patrzeć – politycy „peryferyjni”, którzy tego rodzaju ofert nie mogą składać na tyle poważnie, by je potem z pewnością móc wypełnić, jak zdołał to zrobić Schetyna wobec Ujazdowskiego. Opozycja zaś jako całość takiej oferty nie formułuje.

Opozycja jako całość nie podjęła zresztą również składanej jej wiosną oferty Gowina – wolała zamiast tego wystawić w pseudo-wyborach kandydata, który przywrócił należne miejsce wiodącej partii opozycji. Pozostali kandydaci odbudowywali w tym czasie pozycję lewicy, „liczyli się” lub realizowali inne ważne cele i żadnego „boju o Polskę” nie było, jak to celnie punktuje Kisilowski. Tym bardziej więc trzeba dbać o Szłapkę – jest szefem Nowoczesnej, a jednak dba nie o partyjny interes, tylko o wspólnotę opozycji i zdecydowanie ponadpartyjny projekt. Piszę to z obawą – na ile poznałem partyjne obyczaje, obywatelska pochwała polityka ma wszelkie szanse raczej mu zaszkodzić niż pomóc.

Jednak ze wszystkich przytoczonych tu zachowań (a można ich listę wydłużać niemal dowolnie) oraz z rozsądnej ostrożności kolejnych kroków projektowanych przez Adama Szłapkę wnoszę przede wszystkim diagnozę bardzo ponurą. Gdyby mianowicie nastąpił dziś np. kryzys budżetowy lub zarysowała się szansa na konstruktywne wotum nieufności – to opozycja wsparłaby zachwianą pisowską większość nieobecnością posłów, pomylonymi przyciskami lub wprost głosami, jak to już nie raz robiła w fatalnie zawstydzający sposób. Być może niestety – wobec poszerzających się rys w pisowskiej jedności – najbliższa przyszłość tę moją bezczelną hipotezę potwierdzi. Oby nie. Obawiam się jednak bardzo, że moje życzenie uniknięcia blamażu o tak wielkiej skali może się zrealizować wyłącznie poprzez brak okazji…


PRZECZYTAJ TAKŻE: Wzajemna pomoc. Zbiórka pieniędzy dla ofiar prześladowań politycznych


Tymczasem dołujące rekordowo sondaże PiS są charakterystycznie umiarkowanie komentowane przez polityków. Zakłopotanie? Z pewnością. Ludzie chcą zmiany władzy, której nie chcą politycy. Równocześnie ludzie nie ufają opozycji i nie wierzą w skuteczność jej rządów, co pokazują inne, dość szokujące badania. 62% Polaków nie ma złudzeń, że zmiana władzy przyniesie cokolwiek pozytywnego. Moim zdaniem, bardzo słusznie.

Chociaż dziś – inaczej niż we wszystkich dotychczasowych wyborach po 2015 roku – PiS traci władzę nawet przy skrajnym rozbiciu opozycyjnych bloków, to jednak ani KO, ani Polska 2050 Hołowni nie mają co marzyć o samodzielnych rządach i są wobec tego na siebie skazane, jeśli nic się tu nie zmieni. Konieczność niewygodnej koalicji jest kolejnym z powodów zakłopotania na twarzach polityków, które przecież powinny promienieć euforią z powodu bezprecedensowego spadku poparcia PiS i widoków na łatwe i pewne zwycięstwo.

Historykom polityki należy zostawić poszukiwanie wśród historycznych analogii cienia nadziei w tego rodzaju sytuacji. Powinniśmy dobrze wiedzieć, co niestety może oznaczać obserwowana dziś dezintegracja. Sam tylko przypomnę, że kiedy wiosną na ulice wyszli ludzie określający się jako protestujący przedsiębiorcy, to nie było przy nich demokratów pokazujących, że obronić ich może tylko konstytucja i praworządność niezawisłych sądów, a zamiast nich pojawili się Konfederaci i Tanajno. Tamten protest nie doprowadził do wybuchu – być może w tej sytuacji na szczęście – ale jesienna fala protestów ten potencjał miała i wciąż ma. A choć jest tym razem wspierana przez opozycję, to jednak jej uczestnicy nie darzą opozycji żadnym zaufaniem, demonstrując raczej wyraźną nieufność. Chaosem bezkrólewia po obu stronach pożywią się jak zwykle zgoła niedemokratyczne żywioły.

Nie ma też sprawstwa

Choć zatem mnóstwo spraw widzę jak Adam Szłapka i choć niemal identycznie cel działania opozycji widzę w ustroju przyszłej Rzeczypospolitej, a nie w jakichś politykach obiecywanych zwykle przez partie, to jednak mam zupełnie inny plan działania. Bo zupełnie inaczej widzę zarówno kwestię przywództwa, które nie może należeć do polityków, jak i istotniejszą od przywództwa kwestię sprawstwa.

Podobieństw ze Szłapką mam jeszcze ileś. Nie uważam na przykład za sensowne przygotowywać dzisiaj projektów ustaw w sprawach, które Polacy skądinąd uważają za najważniejsze – co pokazują sondaże i nawet do pewnego stopnia protesty. Nie sądzę więc, żeby sensownym zajęciem opozycji politycznej i ruchów obywatelskich było np. przygotowywanie projektów ustaw o ochronie zdrowia i planowanie dla niej budżetu na poziomie sześciu, czy dziesięciu procent PKB. Polacy uważają wprawdzie te sprawy za ważniejsze niż np. trójpodział władzy, ale równocześnie nie mają żadnych złudzeń, że jakakolwiek polityczna zmiana władzy cokolwiek pozytywnego jest tu w stanie przynieść na poziomie interesującego ich konkretu. Polacy przede wszystkim nie wierzą więc w politykę i myśląc o wyborach, albo o przejęciu władzy trzeba się dziś zająć przede wszystkim tym, by polityka stała się sprawą wyborców-obywateli i by to one i oni byli w niej sprawczą siłą – właścicielami instytucji demokracji. Bo nimi dotąd nie byli – i właśnie to spowodowało kryzys 2015 roku.

To jednak oznacza – i tu pojawiają się różnice – że żaden parlamentarny plan w rodzaju planu Szłapki nie przyniesie niczego nawet jeśli się go jakimś cudem uda przeprowadzić. To nie do polityków w parlamencie ma należeć inicjatywa. Ona musi być obywatelska. Politycy po prostu nie są wiarygodni i łatwo się wiarygodnymi nie staną. To jest zresztą systemowy problem zużytej demokracji – znacznie szerszy co do zasięgu, skali i głębokości zjawiska niż tylko polski polityczny kryzys. To samo dotyczy emocjonującej dziś wszystkich sprawy aborcji, która koniecznie musi się stać przedmiotem działania i również wyborczej aktywności, bo uniknąć się tego tematu nie da i nie pomogą tu żadne taktyczne, czy strategiczne zaklęcia o „tematach zastępczych”, na które teraz nie czas. Przeciwnie – czas jest najwyższy. To jednak nie politycy są w stanie rozwiązać ten problem i mówiąc otwarcie nie mają do tego prawa. W tej sprawie zawiedli i oni wszyscy, i cała III RP, która prawa kobiet przehandlowała w dealu samców w garniturach z samcami w sutannach. Prawa kobiet, jak pozostałe prawa człowieka, decyzje przesądzające o losie i realnym cierpieniu połowy polskich obywateli nie mogą zależeć od chwilowych koniunktur politycznych, gabinetowych układów i czyichś kaprysów. Inicjatywa już tu nastąpiła, jest obywatelska i taką powinna pozostać.

Plan – moment konstytucyjny

Powinniśmy żądać przedterminowych wyborów i robić wszystko, by je wymusić. Teraz.  Doprowadzić się do nich da na kilka konstytucyjnych sposobów – na żaden z nich nie ma szans w żadnym normalnym trybie przy dzisiejszym rozkładzie głosów. Ale rozkład głosów w Sejmie nie jest ani wieczny, ani najważniejszy. Ważny jest nacisk – bez którego zresztą żadne uczciwe wybory się już nie odbędą nawet w zwykłym terminie. Powinniśmy – jako się rzekło – działać „bezpośrednio” w trybie Art. 4. Konstytucji.

Powinniśmy więc zebrać pół miliona głosów pod obywatelskim wnioskiem o referendum w sprawie przedterminowych wyborów. Niczemu nie przeszkadza to, że takie referendum nie miałoby wiążącego wyniku. Wniosek zostanie według wszelkiego prawdopodobieństwa odrzucony – władza poniesie jednak polityczny koszt ignorowania „woli ludu”, a należy i da się zadbać, by w jak największym stopniu była to również wola jej własnych wyborców. Niezależnie od reakcji na wniosek, referendum należy przeprowadzić. Albo w normalnym trybie, albo „po katalońsku” – bez zgody władz. Z pomocą samorządów tam, gdzie da się na nie liczyć lub siłą społecznej samoorganizacji przy wsparciu partyjnych funduszy i struktur tam, gdzie się nie da. Mówiąc zaś „władza”, mam tym razem na myśli nie tylko rząd, ale również parlament, o Dudzie nie wspominając. Parlamentarzyści opozycji powinni więc wreszcie zacząć parlament bojkotować, skoro on również już dawno utracił atrybuty konstytucyjnego organu władzy w państwie. Moment konstytucyjny oznacza – i na tym właśnie polega – zakwestionowanie prawomocności obecnych instytucji państwa. Jest obywatelskim buntem przeciw władzy. Również władzy Sejmu.

Głosujący w referendum wyborcy głosowaliby równocześnie w międzypartyjnych prawyborach wyłaniających wspólną listę demokratów. I wyłaniających równocześnie ich wiarygodne przywództwo z twardym mandatem zaufania i miejscami wynikającymi z poparcia realnych programów i konkretnych ludzi, a nie z gabinetowych targów partyjnych bossów.

Kto to jest „my”? Obywatelskie komitety na rzecz wyborów i obywatelskiego państwa. Obywatele RP są niewielką grupą w szerokim ruchu obywatelskim, w którym przywództwo należało kiedyś do KOD, w jakimś sensie przez moment do Akcji Demokracja, dziś do OSK. W odróżnieniu od partii ruchy obywatelskie – choć również między nimi istnieje rywalizacja, różnice i spory – bez żadnych kłopotów idą w swych działaniach wspólnie, niespecjalnie dbając, komu akurat przychodzi prowadzić. Obywatele RP proszą dzisiaj pozostałych o debatę i współdziałanie. Jesteśmy przekonani, że nadszedł dziś czas, by obywatele zdecydowali o własnej przyszłości. Jesteśmy pewni, że to czas najwyższy i wiemy, że on musi należeć do obywatelek i obywateli. Obywatelskie komitety muszą stać się podmiotem działania. Zróbmy to. Razem możemy.

 Tekst ukazał się również na Wyborcza.pl

O autorze

4 thoughts on “Władza pcha się nam w ręce i parzy

  1. Analizy oparte na fałszywych lub podejrzanych przesłankach są zwykle równie fałszywe i podejrzane. Tak jest z tym podejrzanym sondażem KANTAR, z którego dzisiaj się wyśmiewał sam redaktor Mazurek. Wymieniał 4 sondaże z grudnia, w których wszystkie partie mają jakąś na oko zbliżoną ilość punktów procentowych, z tego trzy również dla PiS-u, a akurat w KANTARZE PiS jest zupełnie zdołowany (i zrównany z KO). Pan Mazurek kiwając głową pytał jak to możliwe, że porównując dwa sondaże uwidacznia się różnica aż 15 procent.

    Spadek poparcia dla PiS-u jest oczywisty (głównie w październiku), a sondaże są zawsze do traktowania z wielką ostrożnością oraz trendy są pewną niewiadomą, ale powoływanie się na tak „odlotowy” sondaż KANTARA świadczy raczej o myśleniu życzeniowym niż analitycznym.

    1. Sondaże zwykle są komentowane. Ten nie jest. To jest charakterystyczne. Bo choć PiS-owi spada, a opozycji rośnie (powiedzmy), to zakłopotanie widać po opozycyjnej stronie. Trendy — te jednak na ogół nie mylą. PiS-owi spada jednak dość wyraźnie i stale. Jak bardzo, to trzeba będzie zobaczyć.

      1. To mamy inny odbiór medialny. Ja mam wrażenie, że tylko ten „dziwaczny” sondaż jest komentowany i jako „wyrok” przyjmowany, a inne nie istnieją w sferze publicznej. Pan Mazurek natomiast to zauważył i wymieniał nawet liczby. Więc postanowiłem to tutaj zaznaczyć.

  2. Art. 4 Konstytucji jest chyba najgłębiej łamanym prawem przez całą „klasę” polityczną, co leży u fundamentów III RP jako niedemokratycznego państwa bezprawia.

    Gdyby rzeczywistość polityczna miałaby być zgodna z Konstytucją, to 4 art. Konstytucji powinien mieć brzmienie:
    Art. 4.
    1. Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Jaśniepańskich Partii, Sił Przewodnich Narodu.
    2. Naród sprawuje władzę przez przedstawicieli kilku partyjnych skurwieli lub bezpośrednio, o ile sukinsyny na to pozwolą i się z wynikami zgodzą.

    Oczywiście „opozycja” nie ma zamiaru zmienić tego stanu, bo dzięki temu w takiej formie w ogóle istnieje. To samo dotyczy tzw. „wolnych” mediów.

Skomentuj bisnetus Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Głosy w dyskusji

Wybory już za:

Dni
Godzin
Minut
Sekund

Znaczenie „partyjnego programu”

Wygrane kampanie PiSu w praktyce uruchamiały spontaniczne działania oddolne (by użyć ukochanego słowa z czasów „Solidarności”) nie tylko działaczy partyjnych, ale bardziej zaangażowanych wyborców PiSu. Program najwyraźniej do nich przemawiał i zostawiał miejsce na włączenie się w akcję za własną partią.

Czytaj »