11 lutego 2011. Czas jako kredyt indywidualny i w skali pranety
„Mam przykrą, wręcz dojmującą świadomość […], że czas, jaki został mi dany, jest, jak to mówią, na kredyt” – czytamy w Krótkich odpowiedziach na wielkie pytania Stephena Hawkinga (przeł. Marek Krośniak, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2018, ss. 264; dalej cytaty z wypowiedzi Hawkinga według tego wydania).
I jeszcze:
Mam do czasu bardzo osobisty stosunek. Po pierwsze, moja bestsellerowa książka, dzięki której stałem się znany poza środowiskiem naukowym, nosiła tytuł Krótka historia czasu (polski przekład: Piotr Amsterdamski, Wydawnictwo Zysk – S-ka, Poznań 2015; I wydanie – Wydawnictwo Alfa 1990). […] Po drugie, jako ktoś, komu w wieku dwudziestu siedmiu lat lekarze oznajmili, że ma przed sobą co najwyżej pięć lat życia, i któremu stuknęło siedemdziesiąt sześć lat w 2018 roku, mogę się uważać za eksperta od czasu w innym, znacznie bardziej intymnym znaczeniu (s. 174-175).
Krótkie odpowiedzi na wielkie pytania to ostatnia książka Hawkinga. Światowej sławy kosmolog, chory na stwardnienie zanikowe boczne, od lat całkowicie sparaliżowany, komunikujący się za pomocą syntezatora mowy, w wymiarach fizycznych zależny całkowicie od innych, intelektualnie niezależny najzupełniej, niezmordowany badacz między innymi problemu czarnych dziur czy teorii strun, nad tą książką pracował tuż przed śmiercią. Jej wydania nie doczekał. Książka jest oparta – informuje angielski wydawca – na zbiorach przemówień, wywiadów, esejów, odpowiedzi na pytania zadawane uczonemu i przez niego samego formułowane, a gromadzone przez lata w domowym archiwum. Została ostatecznie przygotowana do druku „wspólnym wysiłkiem akademickich współpracowników, członków rodziny oraz fundacji Stephen Hawking Estate” (s. 7). We wstępnej części jest tu wspomnienie Eddiego Redmayne’a – aktora, który w filmie Teoria wszystkiego (2014) grał „przystojniejszą wersję” Hawkinga, jak uczony sam z siebie żartował (s. 35). Jest też opowieść Kipa S. Thorna, amerykańskiego astrofizyka, który zaprosił Hawkinga z rodziną i zespołem badaczy na rok do Pasadeny w Kalifornii, by mogli tam podjąć wspólne prace. Książkę zamyka wzruszające posłowie córki uczonego, Lucy Hawking – pisarki, która wspólnie z ojcem napisała między innymi parę adresowanych do młodzieży przygodowych powieści z włączonymi w nie informacjami o wszechświecie, planetach, czarnych dziurach i teorii strun (zob. polskie przekłady w wydaniu Naszej Księgarni oraz Wydawnictwa Zysk i S-ka: Jerzy i tajny klucz do Wszechświata, Jerzy w poszukiwaniu kosmicznego skarbu, Jerzy i Wielki Wybuch; w wydaniu Zysk i S-ka w tytułach pozostawiono ang. imię George).
Tytułowe „wielkie pytania” dotyczą powstania wszechświata: tego, czy miał on początek, dlaczego jest, jaki jest, czy będzie miał koniec, czy jest jedyny w swoim rodzaju, dlaczego ma trzy wymiary, czy wiąże się z nim jakiś konkretny cel, czy istnieje Bóg, co było przed początkiem albo czym się zajmował Bóg, zanim uczynił wszechświat, co jest wewnątrz czarnych dziur, a także: dlaczego my istniejemy i skąd się wzięliśmy oraz czy nasze w świecie istnienie ma jakiś specjalny sens, czy są inne rozumne istoty we wszechświecie, czy da się przewidywać przyszłość, czy możliwe są podróże w czasie, czy kosmos jest do skolonizowania, czy ludzkość przetrwa na Ziemi, czy sztuczna inteligencja zdominuje ludzką, a przede wszystkim, dlaczego ludzie od zawsze prawie „wielkie pytania” zadawali oraz dlaczego zadawać je trzeba stale, gdy na dodatek każde z nich wywołuje cały ciąg pytań następnych…
Tytułowe „krótkie odpowiedzi” formułuje Hawking przede wszystkim na gruncie swej specjalistycznej wiedzy fizyka teoretycznego, astronoma i kosmologa. Matematycznych równań, poza E = mc², czytelnikowi oszczędza. Niektóre zagadnienia podejmuje niejako dodatkowo, interpretując rozmaite „donosy z otaczającej rzeczywistości”.
Znamienne szczególnie jest dla jego wypowiedzi to, że często powtarza się w nich zwrot oznaczający zaproszenie-zachętę: „wyobraźmy sobie”. Za tym idą rzeczywiste podpórki dla wyobraźni. Bez niej trzeba by zresztą chyba na drzewa raczej wracać. I w takim razie da się wyprowadzić pierwszy wniosek z lektury książki Hawkinga: byłoby dobrze, gdyby szermierze galopujących reform systemu edukacyjnego uświadomili sobie w końcu, że o wiele ważniejsze od gotowych odpowiedzi są dla rozwoju człowieka warunki i potrzeba stawiania pytań oraz rozwijania wyobraźni… Zwłaszcza że – podpowiada Hawking, odnosząc się do wspomnianych „doniesień z rzeczywistości” – trzeba też pilnie pytać dziś o to, jak wyżywić nieustannie przyrastającą ludność świata, jak zapewnić czystą wodę, produkować odnawialną energię, leczyć choroby i zapobiegać im oraz spowolnić globalne ocieplanie się klimatu” (s. 48).
Takie pytania rodzą świadomość, że czas postrzegany jako kredyt – i tak brzmieć by mogła kolejna część polekturowej konkluzji – dotyczy w oczywisty sposób, po pierwsze, każdego pojedynczego istnienia. W przełożeniu na język poezji uwaga ta przyjęła w swoim czasie postać zdania z wiersza Wisławy Szymborskiej: „Na chwilę tu jestem i tylko na chwilę”. Przy czym bogactwo otaczającego świata, wywołując wprawdzie zachwyt oraz możliwość niekończącego się wyliczania rozmaitych obiektów czy zjawisk – jako „urodzinowych darów” i podstaw do tego zachwytu – powoduje też zakłopotanie niemożliwością ogarnięcia w trakcie tego „skredytowanego komuś czasu” nawet bliskiej rzeczywistości: „Tyle naraz tyle świata ze wszystkich stron świata” … Dalej pojawi się więc dramatyczne wręcz pytanie: „Jak ma się w to bawić osoba żyjąca?” (Wisława Szymborska, Urodziny z tomu Wszelki wypadek, w: Wiersze wybrane, Wybór i układ Autorki, Wydawnictwo a5, Kraków 2002, s. 182). Tym bardziej zatem trzeba pamiętać, że czas postrzegany jako kredyt – i tak brzmieć by mogła dalsza część polekturowej konkluzji z rozważań Hawkinga – określa, po drugie, nie tylko sytuacje poszczególne, pojedyncze, indywidualne, ale i sytuację całej naszej planety.
W takim kontekście powinno być jasne, że tym bardziej potrzebujemy także „wglądu we wszechświat, w którym przyszło nam żyć” (s. 212). Choć „jesteśmy w swej masie bezmyślnymi ignorantami” (s. 177), a w istocie co najwyżej „gwiazdowym pyłem” (s. 212), to gdy „patrzymy na Ziemię z kosmosu, widzimy siebie jako całość. Widzimy jedność, a nie podziały. Ten prosty obraz ma jednak mocną wymowę – wszyscy żyjemy na jednej planecie” (s. 29). Hawking podkreślał w konsekwencji:
Pragnę dołączyć swój głos do tych, którzy wzywają do natychmiastowego działania, by rozwiązać zasadnicze problemy, przed jakimi stanęła nasza globalna społeczność. Wybiegając myślą w przyszłość, mam nadzieję, że nawet kiedy mnie już nie będzie, ludzie u władzy wykażą dostatecznie wiele kreatywności, odwagi i zdolności przywódczych. Oby sprostali konieczności obierania zrównoważonych celów rozwoju i w swych działaniach kierowali się nie interesem własnym, lecz nas wszystkich, Mam pełną świadomość, jak cenny jest czas. Liczy się każda chwila. Należy podjąć niezbędne kroki już teraz (s. 29).
Przy okazji odnosił się Hawking do krążących nieustannie, jak się zdaje, sugestii na temat przejmowania władzy nad światem przez rozmaite gremia. Mówił między innymi:
Jestem dość sceptyczny wobec teorii spiskowych, gdyż uważam, że teoria generalnego bajzlu jest znacznie bardziej prawdopodobna (s. 167).
Brzmi to nad wyraz realistycznie. Tymczasem:
Nasza przyszłość zależy od wyścigu pomiędzy technologiami, jakimi dysponujemy, a mądrością w ich wykorzystywaniu. Róbmy co w naszej mocy, by wygrała mądrość (s. 227).
Niezbędny jest wobec tego namysł nad tym, twierdził – i co znów prowadzi do polekturowych konkluzji – że:
Żyjemy w społeczeństwie coraz bardziej zależnym od nauki, a mimo to coraz mniej młodych ludzi obiera karierę naukową (s. 197). Poświęcamy mnóstwo czasu na studiowanie historii, która – należy to wprost powiedzieć – jest zasadniczo dziejami głupoty (s. 219). Umysł człowieka jest czymś niewiarygodnym. Jest on w stanie uchwycić zarówno wspaniałość niebios, jak i misterność podstawowych cząstek materii. Niemniej każdy umysł, aby wykorzystać swój cały potencjał, potrzebuje iskry ciekawości i zadziwienia. Często iskry tej dostarcza nauczyciel (s. 231). Przyszłość edukacji musi się opierać na szkołach i inspirujących nauczycielach. Ale szkoły dostarczają jedynie elementarnych ram pojęciowych, podczas gdy zakuwanie na pamięć i egzaminy mogą odstraszyć dzieci od dyscyplin przyrodniczych. Większość ludzi preferuje przekaz wiedzy od strony jakościowej, a nie ilościowej (s. 233).
Zachowując wszelkie należne proporcje, chciałoby się powiedzieć: nic dodać, nic ująć i zadedykować powyższe tym u nas, którzy rzucają się, jak mamy to okazję ostatnio obserwować, do gwałtownego reformowania systemu edukacyjnego.
W następstwie można by też zaproponować zainteresowanym dwie inne lektury. Jedna stanowi w zasadzie szerokie rozwinięcie dywagacji w sprawie pytań na temat sztucznej inteligencji formułowanych przez Hawkinga. Mowa o książce Yuvala Noaha Harariego Homo deus. Krótka historia jutra (przeł. Michał Romanek, WL, Kraków 2018, ss. 552).
Hawking sądził, że gdy o te kwestie idzie, „nastanie sztucznej superinteligencji będzie najlepszą bądź najgorszą rzeczą, jaka się przydarzyła ludzkości na przestrzeni jej dziejów” (s. 237) … Pytanie tylko, która z tych opcji wiąże się z marzeniami o przekwalifikowaniu homo sapiens na homo deus. Na ten temat Harari pisze: „Przez tysiąclecia ludzie kłócili się o metody edukacyjne. […] Jednak wszyscy dotychczas zgadzali się, że trzeba reformować szkoły. Dzisiaj po raz pierwszy w dziejach przynajmniej część ludzi uważa, że skuteczniejsze byłoby zmienianie biochemii uczniów” (Homo deus, s. 55). Dzisiaj, „poszukując rozkoszy i nieśmiertelności, ludzie w rzeczywistości starają się wskoczyć na poziom bogów” (Homo deus, s. 59).
Jest to zresztą marzenie dość już chyba stare, ale przy aktualnym stanie biotechnologii wiążą się nim pytania zależne. Kto mianowicie mógłby sobie pozwolić na skorzystanie z odpowiednich bioinżynieryjnych projektów? Przed kim rysują się takie perspektywy i jakie byłyby tego konsekwencje dla innych i dla naszej planety? Tak samo, gdy chodzi o równolegle rozwijane idee konstruowania cyborgów oraz istot nieorganicznych. Kto / co ma szansę przejąć władzę i decydować o przyszłości ludzi i świata?
Pytanie też, czy przeszkody w rodzaju pandemii covidowej mogą w tych marzeniach i tendencjach coś namieszać. Tak się bowiem akurat składa, że Harari rozpoczął przywoływaną książkę od uwag na temat podstawowych i powszechnych ludzkich lęków, które – jak twierdzi – zostały opanowane, a wyrażane były jednoznacznie w modlitewnej suplikacji: „Od powietrza, głodu i wojny / wybaw nas, Panie”. Wyliczył przy tym Harari rozmaite choroby dziesiątkujące niegdyś ludzkość i szczęśliwie pokonane… Podobnie zresztą, i także całkiem niedawno, z takiego samego powodu cieszył się Steven Pinker (zob. Nowe Oświecenie. Argumenty za rozumem, nauką, humanizmem i postępem (przeł. Tomasz Bieroń, Zysk i S-ka, Poznań 2018, ss. 660). No, ale właśnie pojawił się covid… Z głodem i wojną też chyba różnie dziś jednak bywa w różnych częściach naszego najlepszego ze światów, co – z drugiej strony – wcale nie uwalnia ani od pytań o kwestie modyfikacji genetycznych, ani od wszelkiego rodzaju innych lęków. Łącznie z tymi, które dotyczą przetrwania ludzi na naszej planecie. Hawking raczej przestrzegał:
Agresja przejawiająca się ujarzmianiem czy zabijaniem innych ludzi oraz rabowaniem ich kobiet i zasobów pożywienia, była czymś zdecydowanie korzystnym dla przetrwania aż do czasów obecnych. Jednakże teraz może doprowadzić do zagłady ludzkości i większości istot żywych na Ziemi. Wojna jądrowa wciąż stanowi zagrożenie, a są i inne, jak epidemie wywołane przez genetycznie zmodyfikowane wirusy czy niepohamowany wzrost efektu cieplarnianego (s. 109-110).
Racje zwykle są po stronie silniejszych. Znów zatem Hawking:
Ziemia staje się dla nas za mała. Nasze fizyczne zasoby są uszczuplane w zatrważającym tempie. Zafundowaliśmy naszej planecie katastrofalną zmianę klimatu. Rosnące temperatury, kurczenie się polarnych czap lodowych, wylesienie, przeludnienie, choroby, wojny, głód, niedobory wody pitnej i zdziesiątkowanie gatunków zwierzęcych… (s. 175-176). Tak czy owak, uważam za prawie nieuniknione, że bądź to konflikt jądrowy, bądź katastrofa ekologiczna obróci Ziemię w perzynę w pewnym momencie w ciągu najbliższego tysiąclecia, co w skali geologicznej jest zaledwie mgnieniem oka. Żywię zarówno nadzieję, jak i przekonanie, że do tego czasu nasza przemyślna rasa znajdzie jakiś sposób na wyrwanie się z dusznych okowów Ziemi, dzięki czemu przetrwa tę katastrofę (s. 179).
I teraz druga z książek zapowiadanych wyżej ze względu na omawiany kontekst: Nikolasa Kardarasa Dzieci ekranu. Jak uzależnienie od ekranu przejmuje kontrolę nad naszymi dziećmi – i jak wyrwać je z transu (przeł. Agnieszka Jarosz, CeDeWu, Warszawa 2018, ss. 328).
Aktualnie książka ta wydaje się znacząca bardziej niż kiedykolwiek dotąd ze względu na spowodowaną covidem przewagę zajęć szkolnych prowadzonych w systemie online i ich częste pozalekcyjne przedłużenia przy ekranach. Zwłaszcza gdy te przedłużenia wiążą się z grami wideo.
Tu znów przywołajmy Hawkinga, który pisał: „Jestem przekonany, że przyszłością oświaty i przyswajania wiedzy jest Internet, dzięki temu, że zapewnia interaktywność (s. 239). Lektura książki Kardarasa ostrzega jednak, że nie oznacza to tylko zalet. Wręcz odwrotnie. Na podstawie badań techniką neurobrazowania i własnej praktyki, w ramach której jako „specjaliście od zdrowia psychicznego” przyszło mu „leczyć setki nastolatków” (s. 19), Kardaras twierdzi, że „nadmierna styczność z ekranem może neurologicznie zniszczyć rozwijający się mózg młodej osoby w taki sam sposób, jak uzależnienie od kokainy” (s. 14).
Kardaras odnosi się między innymi do sytuacji, które dotyczą „zanurzenia” w grach określanych przez niego mianem fantasy. Przez swych twórców i producentów są one reklamowane i polecane jako „edukacyjne”. Problem polega jednak na tym, podkreśla Kardaras, że – z jednej strony – „potrzeba mitycznego świata fantasy może być zakorzeniona w naszej ludzkiej psychice” (s. 24). Tu powołuje się na ustalenia Josepha Campbella (zob. Potęga mitu, przeł. Ireneusz Kania, Signum, Kraków 1994, ss. 400; Bohater o tysiącu twarzy, przeł. Andrzej Jankowski, Nomos, Wyd. II, Kraków 2013, ss. 410; Mityczny obraz, przeł. Artur Przybysławski i Tomasz Sieczkowski, Wydawnictwo KR, Warszawa 2004, ss. 554). Od razu można by też przywołać inną książkę wspominanego wyżej Harariego, mianowicie Sapiens. Od zwierząt do bogów (przeł. Justyn Hunia, PWN, Warszawa 2018).
Z drugiej strony jednak – dopowiada autor Dzieci ekranu – „nasze mózgi po prostu nie są stworzone do takiej wizualnej hiperstymulacji, którą bombarduje nas niedawno rozwinięta technologia cyfrowa” (s. 34). Tę hiperstymulację powoduje sytuacja, gdy „głodne znaczenia dziecko znajduje cel w cyfrowym królestwie przygody fantasy, gdzie czekają na nie potwory, które trzeba uśmiercić; rywale, których trzeba pokonać i nagrody, które można zdobyć; daje to zadowalające duszę poczucie sensu i, jeśli w grze bierze udział więcej graczy, dzielone poczucie sensu” (Kardaras, s. 25).
Dodajmy w tym miejscu, co – z powołaniem zresztą na książkę Kardarasa (zwłaszcza na tekst ze s. 39-53) – pisze Timothy Snyder w swojej Amerykańskiej chorobie (przeł. Bartłomiej Pietrzyk, Znak Horyzont, Kraków 2021): „Warto wiedzieć, że założyciele Amazona i Google’a uczęszczali do szkół, w których nie wolno było używać urządzeń elektronicznych, a Steve Jobs trzymał swoje dzieci z dala od gadżetów wyprodukowanych przez jego własną firmę” (Amerykańska choroba, s. 170). Snyder dodaje następnie: „Nikt, kogo znam w Dolinie Krzemowej, nie wysyła swoich dzieci do szkoły, gdzie dozwolone jest używanie urządzeń elektronicznych. Nawet opiekunki do dzieci muszą podpisywać umowy, na mocy których nie wolno im wnosić tych uzależniających produktów do domu (s. 170).
W komentarzu trzeba chyba podkreślić, że wskazywane poprzednio prace mówią o zjawiskach archetypowych, o mitach (Campbell), mity warunkują zaś spójność ludzkich społeczności (Harari). Bez rozumienia ich funkcji trudno o rozumienie rzeczywistości. Są to zatem problemy nie do pominięcia w dobrze zaprojektowanej edukacji szkolnej. Co innego jednak czytać podczas szkolnych zajęć o mitycznych bohaterach oraz sytuacjach, w jakich działali, co innego rozmawiać o tym z nastawieniem na poszukiwanie i odkrywanie znaczeń czytanego, a co innego się do zatraty własnej osobowości z mitycznymi bohaterami utożsamiać i z pewnymi sytuacjami identyfikować. Znaleźliśmy się chyba w szachu, między młotem a kowadłem. Nic bowiem nie jest tak oczywiste i jednoznaczne, jakby się mogło wydawać…