13.03.25. Uwikłani w Historię...

Ukazała się cztery miesiące temu nowa edycja książki, która powstała ponad siedemdziesiąt lat temu w reakcji na naszą ówczesną sytuację polityczną oraz na związane z nią obserwacje i doświadczenia autora. Mowa o Zniewolonym umyśle Czesława Miłosza (Znak, Kraków, listopad 2024). Przedmowę do nowej edycji napisał Timothy Snyder (przeł. Bartłomiej Pietrzyk), opatrując ją w tytule parafrazą Kartezjuszowej formuły: Jestem zniewolony, więc jestem. Czytamy w niej na wejściu:

Jest to być może najmądrzejsza krytyka komunizmu dokonana od wewnątrz – przez kogoś, kto sam zasmakował wiary w ustrój i stracił kilku przyjaciół po tym, jak wybrał wolność, emigrując na Zachód. Rdzeniem książki są studia przypadków tych przyjaciół: ich życie przed drugą wojną światową, doświadczenia wojenne i wreszcie wybór, by zostać komunistami. Miłosz przedstawia te biografie, które są tak naprawdę częścią jego własnej, posługując się dwoma religijnymi obrazami zaczerpniętymi z literatury: Murti-Binga i Ketmana.

I jeszcze:

Zniewolony umysł wciąż jest umysłem. Sam fakt, że można go zniewolić, dowodzi jego istnienia. Jestem zniewolony, więc jestem.Zniewolony umysł wciąż jest umysłem. Sam fakt, że można go zniewolić, dowodzi jego istnienia. Jestem zniewolony, więc jestem.Zniewolony umysł wciąż jest umysłem. Sam fakt, że można go zniewolić, dowodzi jego istnienia. Jestem zniewolony, więc jestem.

Znajdziemy w tym wydaniu również Przypis po latach, to jest dodane w 1999 roku, uzupełniające objaśnienie samego Miłosza. Brzmi ono tak:

Książka ta została napisana w 1951 i na początku 1952 roku, w pełni „zimnej wojny”, przez kogoś, kto odmówił służenia propagandzie sowieckiej, ale nie po to, żeby służyć propagandzie amerykańskiej. Ponieważ istniały wtedy jedynie dwie strony frontu, dbając o niezależność mojej myśli, narażałem się na podejrzenie o bezstronność. Tak, w skrócie wyglądały przygody Zniewolonego umysłu, atakowanego latami za jego fanaberyjne, jak twierdzono, wymysły. A ja naprawdę wobec stalinizmu czułem przede wszystkim zdumienie obserwatora: że coś podobnego gatunkowi ludzkiemu mogło się przytrafić.
Życiem ludzkim rządzi zasada zapominania. Pewne fakty, a zwłaszcza ich aura czy klimat, nie dają się później odtworzyć, a nawet wyobrazić. Stosuje się to nie tylko do młodych pokoleń, które nie mogą mieć wiedzy z pierwszej ręki. Również uczestnicy i świadkowie wydarzeń odsuwają pamięć o nich od siebie, niepewni, czy zdarzyły się one naprawdę. Działają tutaj znane mechanizmy obronne. Czytany dzisiaj, Zniewolony umysł wygląda na baśń. Łatwiej jest, niewątpliwie, wyjaśniać wszystko terrorem i strachem jego ofiar, niż uznać, że wielu obywateli kraju umiało przekonać siebie o słuszności doktryny, posługując się zawiłym rozumowaniem. Bo przecież nierzadko umysł zapędza się w ślepą ulicę, a potem nie pojmuje, jak mógł tak myśleć.
Treść książki nie może być zastosowana wyłącznie do pewnego okresu w dziejach Polski, gdzie klasyczny leninizm-stalinizm trwał względnie krótko. Bohaterami Zniewolonego umysłu są równie dobrze intelektualiści paryscy pochwalający terror, jak ich uczniowie w Wietnamie i Kambodży, zmieniający teoretyczne wskazania w praktykę. „Pranie mózgów” w Chinach i tamtejsze obozy „wychowawcze” też pochodzą z opisywanych w książce  doktrynalnych założeń. Z tych względów czytelnicy na kilku kontynentach znajdowali w wersji angielskiej mego traktatu analizę zjawisk im znanych. Dlatego też Zniewolonemu umysłowi przypadło podwójne życie – polskie i międzynarodowe.

Aktualnie, w 2025 roku, skoro nieustannie słychać w naszej przestrzeni publicznej sugestie charakteryzujące postawy oraz działania niektórych polityków jako postkomunistyczne lub wręcz z gruntu komunistyczne, można by spokojnie dodać, że to „podwójne życie” Zniewolonego umysłu i zawarte w nim analizy odnoszą się zarówno do historycznej przeszłości, jak i do pewnych aspektów teraźniejszości. W 1999 roku można było rzeczywiście chyba czytać Zniewolony umysł jak baśń, ale dziś już niekoniecznie i to nie tylko na naszym gruncie.

„Zniewalanie umysłów”, zaznacza wyżej Miłosz, jest przecież – ni mniej, ni więcej – tylko synonimem „prania mózgów”. To określenie znane jest zaś powszechnie i stosowane nie tylko ze wskazaniem na politykę, lecz także na funkcjonowanie reklam chociażby. Napędzające je przyczyny i mechanizmy – dążenie do władzy i bogactwa – ostatecznie zawsze jednak pozostają takie same. Zmieniają się realia, media, techniki i konkretne cele stosowanych przy tym działań. W 2015 roku na przykład książkę dotyczącą tego rodzaju problemów wydał deklarujący niedawno wolę startu w naszych prezydenckich wyborach Piotr Szumlewicz. Jej tytuł to Wielkie pranie mózgów (Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2015). Autor z lewicowych pozycji opowiadał w niej, jak zgodnie z politycznymi interesami przedstawiano świat w telewizji, gdy tam pracował. Rynek wydawniczy oferuje zresztą coraz to nowe analizy z tego zakresu.

Lektura Zniewolonego umysłu w zarysowanym wyżej kontekście stwarza natomiast dobrą okazję, by postawić pytanie, czym w istocie jest  komunizm i na czym polegało kiedyś uwikłanie w Historię przez duże „H” oraz jak się te sprawy mają dziś? Kto i w jaki sposób dąży do światowej rewolucji, powielając stalinowskie wręcz nastawienie i kto oraz w jaki sposób tej demonstracji sił sprzyja?

Miłosz jako sposoby oswajania politycznie nowej, narzucanej rzeczywistości i zniewalania wpisanych w nią umysłów wskazywał w każdym razie dwie zasadnicze metody: logikę Murti-Binga i reguły Ketmana. Może warto przypomnieć na wszelki wypadek ich charakterystykę. Odtwarza ją w  skrócie w przedmowie do prezentowanej tu edycji książki Miłosza Snyder. Pisze:

Murti-Bing oznacza rodzaj leku uspokajającego. Miłosz zaczerpnął tę koncepcję z Nienasycenia Stanisława  Ignacego Witkiewicza. Witkacy – jak go nazywano – był jednym z wybitnych pisarzy polskiego międzywojnia, a powieść łączy tematy ściśle cielesne (tytuł odnosi się do różnicy miedzy kobietami i mężczyznami) z głęboko filozoficznymi. Jej autor podkreślał, że filozofia będzie musiała uwzględnić sprawy ciała, i wyraźnie widać, że Miłosz przychyla się do tego stanowiska. W fabule występuje jednak najeźdźcza armia ze wschodu, która przygotowuje grunt pod swój tryumf,  rozdając pigułki Muri-Binga. Narkotyk ten nie rozwiązuje żadnych metafizycznych dylematów – sprawia zwyczajnie, że zdają się one nieistotne. Nikt nie widzi sensu stawiania oporu najeźdźcom. Obrońcom Europy, którzy udają się na negocjacje, ścina się głowy, lecz nikt się tym zbytnio nie przejmuje. […] Historia była po ich stronie. Po co więc stawiać opór? Stąd właśnie logika Murti-Binga: zaakceptować, że Historia ma większy sens bez względu na to, jak straszne rzeczy dzieją się wokół nas. Pozwolić im stać się nierzeczywistymi. Wyższą wartością jest to, co ma nadejść, czymkolwiek by to było. Należy się do tego dostosować.

Pojęcie Ketmana z kolei pochodziło z książki francuskiego dyplomaty, niejakiego Arthura Gobineau. Pożyczył ją Miłoszowi w swoim czasie Józef Czapski, by pomóc mu zrozumieć, jak działa sowiecki świat. Stosowanie opisywanej przez Gobineau  techniki, sygnowanej tym pojęciem, wprowadzało do życia stosującego ją człowieka swoistą podwójność: mówić i robić, co każą, a myśleć swoje. Snyder pisze:

Pojęcie Ketmana z kolei pochodziło z książki francuskiego dyplomaty, niejakiego Arthura Gobineau. Pożyczył ją Miłoszowi w swoim czasie Józef Czapski, by pomóc mu zrozumieć, jak działa sowiecki świat. Stosowanie opisywanej przez Gobineau  techniki, sygnowanej tym pojęciem, wprowadzało do życia stosującego ją człowieka swoistą podwójność: mówić i robić, co każą, a myśleć swoje. Snyder pisze:

Praktykujący Ketman sądzi, że przechytrza władze, czyniąc wszystko po ich myśli, a zarazem żyjąc w zgodzie – przynajmniej wewnętrznie – z wyższą i lepszą prawdą. Oczywiście z czasem staje się całkiem prawdopodobne, że taka osoba oszukuje jedynie siebie, gdyż jej własne działania zaczęły naruszać i zmieniać wewnętrzną świątynię wolności. Wszyscy ci, którzy afirmują komunizm, niezależnie od ich prywatnych motywów, stwarzają u innych poczucie nieuchronności. W ten sposób Ketman staje się Murti-Bingiem.

Miłosz funkcjonowanie oraz oddziaływanie wprowadzanego do Polski komunizmu ukazuje w każdym razie na przykładzie swoim i swych przyjaciół – literatów.  Poszczególne  rozdziały Zniewolonego umysłu sygnowane są tytułami: Alfa, czyli moralista; Beta, czyli nieszczęśliwy kochanek; Gamma, czyli niewolnik dziejów i Delta, czyli trubadur. Chodzi w nich kolejno o Jerzego Andrzejewskiego, Tadeusza Borowskiego, Jerzego Putramenta i Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Warto w związku z tym zauważyć, że ukazały się właśnie także obszerne, bardzo interesująco opracowane biografie dwóch z nich, a więc dzieło Marty Byczkowskiej-Nowak Nieocalony. Tadeusz Borowski (Znak Litera Nowa, Kraków 2025) – pierwsza taka biografia autora Kamiennego świata i Pożegnania z Marią –  oraz wznowienie pracy z 2013 roku Anny Arno pt. Konstanty Ildefons Gałczyński. Niebezpieczny poeta (Wydawnictwo Znak 2025). Nie można zapominać także o biografii pt. Miłosz  autorstwa Andrzeja Franaszka (Znak, Kraków 2011) i o relacjonowanych w niej między innymi reakcjach na fakt, że autor Zniewolonego umysłu, początkowo politycznie aktywny, nawet reprezentujący przez jakiś czas Polskę na dyplomatycznym stanowisku we Francji, postanowił „wypisać się” z nowego ustroju i wybrał emigrację. Historia absolutnie fascynująca…

W tym kontekście i wobec tego, co się dziś w różnych krajach oraz generalnie w geopolityce dzieje, ciekawa może się okazać natomiast pewna powtórka z innej jeszcze lektury. Otóż, niedawno krakowski Teatr Stary zorganizował tydzień wspomnień o życiu i aktorskiej twórczości Jerzego Stuhra. W ramach tej akcji można było w teatrze obejrzeć telewizyjne nagranie spektaklu wyreżyserowanego przez Andrzeja Wajdę na początku lat osiemdziesiątych, a mianowicie Zbrodnię i karę Fiodora Dostojewskiego. Główne role grali w tym przedstawieniu Jerzy Stuhr i Jerzy Radziwiłowicz.  Stuhr był  Porfirem Piotrowiczem prowadzącym śledztwo w sprawie zamordowanych parę dni wcześniej lichwiarki i jej siostry. Radziwiłowicz wcielił się w rolę Rodiona Raskolnikowa. Grali rewelacyjnie. Adaptacja powieści Dostojewskiego ograniczona została tu głównie do ich rozmowy. Porfiry Piotrowicz zdaje się Raskolnikowa podejrzewać o wspomniany mord, choć na razie jeszcze nie ma mowy o rzeczywistym oskarżeniu. Tematem dyskusji staje się zaś między innymi pewien artykuł Raskolnikowa, który Porfiry, jak się okazuje, miał okazję poznać, i  wykładana w nim idea.

Liczne recenzje tego spektaklu, które powstawały po poprzednich prezentacjach nagrania, są bez kłopotu dostępne w sieci, ale warto może przeczytać też odpowiedni fragment tej publikowanej najpierw w odcinkach w 1866, a w całości wydanej w 1867 roku powieści. Zdaje się, że dość łatwo byłoby zidentyfikować współczesnych nam  polityków, którzy odpowiadają  zarysowanej  przez Raskolnikowa koncepcji…

Rozmowę zaczyna Porfiry Piotrowicz, odpowiada mu Raskolnikow, wtrąca swoje trzy grosze Razumichin, kumpel Raskolnikowa:

… przypomniał mi się teraz, a zresztą i dawniej mnie to interesowało, pewien pański artykulik: „O zbrodni”… czy jak to tam było u pana, zapomniałem tytułu […] mnie właściwie zaciekawiła tylko pewna myśl  rzucona  pod koniec artykułu, ale którą  pan, niestety, porusza tylko mimochodem, nie dość jasno… Słowem, jeśli pan pamięta, jest tam aluzja, że podobno istnieją na świecie pewne osoby, które mogą… nie, nie tylko mogą, lecz mają całkowite prawo popełniać wszelkie łotrostwa i przestępstwa i że jakoby kodeks ich nie obowiązuje. […]

            – Co? Jak? Prawo do zbrodni? Ale chyba nie dlatego, że „środowisko spaczyło człowieka”? – poinformował się Razumichin aż z jakimś przestrachem.

– Nie, nie, niezupełnie dlatego – odparł Porfiry. – Cała rzecz w tym, że podług artykułu pana Raskolnikowa wszyscy ludzie dzielą się na rzekomo „zwykłych” i „niezwykłych”. Zwykli powinni żyć w posłuchu i nie wolno im przekraczać praw, a to dlatego, uważasz, że są zwykli. Niezwykli zaś mają prawo do wszelkich zbrodni i wykroczeń, mianowicie dlatego, że są niezwykli. Zdaje się, że tak to było u pana? Nie mylę się?

Raskolnikow znów się uśmiechnął […] Zdecydował się podjąć rękawicę.

– U mnie jest niezupełnie tak – zaczął prosto i skromnie. – Przyznaję zresztą, że pan wyłożył moją myśl prawie ściśle… […] Zachodzi tylko ta różnica, że bynajmniej nie nastaję, jakoby ludzie niezwykli koniecznie musieli i byli obowiązani wyczyniać wszelkie łotrostwa, jak pan to nazwał. Sądzę nawet, że takiego artykułu nie ogłoszono by drukiem. Po prostu napomknąłem, że człowiek „niezwykły” ma prawo… właściwie nie prawo urzędowe, tylko sam sobie może w sumieniu pozwolić na przekroczenie… niektórych zapór, i to jedynie w razie, gdy tego wymaga urzeczywistnienie jego idei (niekiedy może zbawiennej dla całej ludzkości). […] Moim zdaniem, gdyby odkrycia Keplera i Newtona, wskutek jakichś okoliczności, żadną miarą nie mogły stać się wiadome ludziom inaczej niż przez ofiarę życia jednego człowieka, dziesięciu, stu i tak dalej, którzy by temu odkryciu przeszkadzali lub stawali mu w poprzek, wówczas Newton miałby prawo, owszem, byłby obowiązany… u s u n ą ć  tych dziesięciu czy stu ludzi, ażeby całą ludzkość zapoznać ze swymi odkryciami. Ale bynajmniej  nie wynika stąd, by Newton miał prawo zabijać, kogo mu się spodoba, ani dzień w dzień kraść ze straganów. […] Co się zaś tyczy mego podziału na ludzi zwykłych i niezwykłych, zgadzam się, jest on trochę dowolny, ale ja przecież nie obstaję przy ścisłych liczbach. Wierzę tylko w swoją myśl zasadniczą. Polega ona na tym, że ludzie podług prawa przyrody dzielą się  o g ó l n i e  na dwie klasy: na klasę ludzi niższych, będących, że tak powiem, materiałem, który służy wyłącznie do wydawania na świat sobie podobnych, oraz ludzi właściwych, to znaczy posiadających dar czy talent, który im pozwala wygłosić  w swoim środowisku  n o w e   s ł o w o. Oczywiście podklas jest bez liku, ale znamiona wyróżniające obu klas są dość dobrze znane: klasa pierwsza, czyli materiał, to ogólnie biorąc, ludzie z przyrodzenia zachowawczy, przykładni, ulegli i swą uległość miłujący. Uważam też, że powinni być ulegli, bo do tego są przeznaczeni i nie ma w tym nic zgoła, co by ich poniżało. Ludzie należący do drugiej klasy wszyscy przekraczają prawo, są burzycielami albo są do tego… skłonni, zależnie od uzdolnień. Przestępstwa tych ludzi, naturalnie, są względne i wielorakie; najczęściej domagają się oni w najróżnorodniejszych wystąpieniach zniszczenia istniejącego stanu w imię lepszego. Lecz jeśli takiemu człowiekowi dla ziszczenia jego idei wypadnie stąpać chociażby po trupach, przez krew, to sądzę, że może on wewnętrznie, w zgodzie z sumieniem, zezwolić sobie nawet na pochód przez krew, co zresztą zależy od tej idei i jej rozmiarów, proszę to sobie zakonotować. Tylko w tym znaczeniu mówię w swoim artykule o ich prawach do zbrodni. […] Ale  powodów do wielkiego niepokoju nie ma: ogół prawie nigdy nie przyznaje im tego prawa, ścina ich i wiesza (mniej lub więcej) i w ten sposób, całkiem słusznie wypełnia swe zachowawcze przeznaczenie, z zastrzeżeniem jednak, że w następnych generacjach  tenże ogół wynosi tamtych ściętych na piedestał i otacza ich czcią (mniej lub więcej). Pierwsza klasa jest zawsze władczynią teraźniejszości, druga klasa – władczynią przyszłości. Pierwsi zachowują świat i go pomnażają liczebnie; drudzy pchają świat naprzód i kierują go ku oznaczonym celom. Jedni i drudzy mają  zupełnie równe prawo istnieć. […]

– Dziękuję. Lecz niech mi pan powie jeszcze: po czym mamy odróżniać tych niezwykłych od zwykłych? Może przy urodzeniu są znaki, co? Chodzi mi o to, żeby nie zawadziła trochę większa dokładność, że tak powiem, więcej określoności zewnętrznej; proszę mi darować zrozumiałą troskę człowieka praktycznego i prawomyślnego, lecz czyby tu nie wprowadzić na przykład jakiegoś uniformu, kazać im nosić odznaki albo cechować się? … Bo sam pan się zgodzi, że jeśli wyniknie plątanina, jeśli człowiek jednej klasy ubrda sobie, że należy do drugiej, i zacznie „usuwać wszelkie zapory”, jak pan to nader fortunnie wyraził, toć…

– O, to bywa bardzo często. I ta pańska uwaga jest jeszcze dowcipniejsza od poprzedniej…

– Bardzo dziękuję.

– Nie ma za co, lecz proszę uwzględnić, że omyłka jest możliwa tylko ze strony pierwszej klasy, czyli ze strony ludzi „zwykłych” (jak ich nazwałem  może bardzo niefortunnie). […]

– Ha […] Cóż, kiedy jeszcze jedna bieda. Proszę mi powiedzieć: dużo jest tych „niezwykłych”, którym wolno zarzynać innych? Naturalnie, gotów jestem uchylić czoła, ale pan się zgodzi, że robi się człowiekowi niewyraźnie, jeśli ma ich być bardzo dużo, co?

– O, co do tego, niech pan również będzie spokojny – tymże tonem ciągnął Raskolnikow. – Na ogół ludzi posiadających nową myśl, ludzi choć odrobinkę zdolnych powiedzieć coś choćby odrobinkę  n o w e g o, rodzi się nadzwyczaj mało, aż dziw bierze jak mało. Jedno jest tylko jasne: że tryb powstawania tych ludzi, tych wszystkich klas i podklas, na pewno rządzi się jakimś określonym i niezachwianym prawem przyrody. Zapewne prawo to nie jest znane obecnie, ale wierzę, że istnieje i z czasem może być poznane. Ogromna masa ludzka, tworzywo, tylko po to bytuje na świecie, żeby nareszcie przez jakiś wysiłek, w drodze jakiegoś zagadkowego na razie procesu, przez jakieś krzyżowanie plemion i ras natężyć się i wydać w końcu na świat… ot, choćby jednego na tysiąc, troszeczkę bodaj samodzielnego człowieka.

(Fiodor Dostojewski, Zbrodnia i kara. Powieść w sześciu częściach z epilogiem, przeł. Czesław Jastrzębiec-Kozłowski, Wydawnictwo Plus, Warszawa; cytowane fragmenty: część III, rozdz. 5., s. 237-242).

Zdaje się, że nietrudno w ideologii Raskolnikowa rozpoznać cechy i sposoby myślenia dzisiejszych politycznych tuzów nie tylko z kraju Dostojewskiego pochodzących…

Gdyby więc teraz, według zwyczaju praktykowanego w tych Zapiskach, podjąć kwestię edukacji, trzeba by chyba powiedzieć, że lektura cytowanego fragmentu powieści Dostojewskiego, podobnie jak znajomość historii opowiadanych przez Miłosza w Zniewolonym umyśle i przez autorów polecanych wyżej biografii, podpowiada, po co w ogóle cokolwiek czytać oraz jak patrzeć na otaczający świat i co w nim sprawdzać, by ujść cało z rozmaitych akcji prania mózgów. Stąd zaś wynikają konkretne sugestie edukacyjne: nie ma sensu zajmować się lekturą w szkole po to, żeby „przekazać”, co się składa na historię literatury i recytować ustalenia znawców tych problemów. Lepiej czytać, żeby o przeczytanym rozmawiać, a to znaczy umożliwiać uczącym się rozpoznawanie i nazywanie istoty dookolnej rzeczywistości oraz konstruowanie na własny rachunek postaw wobec wyłaniającego się z lektur obrazu otaczającego świata oraz jego mieszkańców. Gwarancji, że do władzy tu i ówdzie nie dojdzie jakiś Raskolnikow lub wskazany przez niego „człowiek niezwykły”, nie ma żadnej, ale może przynajmniej „pranie mózgów” nie będzie tak skuteczne, a to już jest coś…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

O autorze

Zapiski na marginesach starych i nowych lektur

Fot. Wikimedia

Fot. Franciszek Vetulani

Zofia Agnieszka Kłakówna – mieszka w Krakowie, polonistka, literaturoznawczyni, od zawsze i stale zajmuje się problemami edukacji — w teorii i w praktyce, w różnych rolach, w różnych szkołach, w różnych miejscach, w Polsce i poza jej granicami, jest autorką paru książek na ten temat, współautorką koncepcji edukacyjnej i odpowiadających jej podręczników pod nazwą To lubię! Sztuka pisania, przez wiele lat redagowała czasopismo „Nowa Polszczyzna”. Zdaniem recenzentów jej prac – „skrajna indywidualistka, która przedziwnym sposobem prawie zawsze pracuje w zespole”. 

Wszystkie zapiski

27.02.25. Gry z przeszłością

Intensyfikacja majstrowania w przeszłości następuje w czasach kluczowych dla podtrzymania, odtworzenia, a nawet zbudowania na nowo poczucia zbiorowej tożsamości

Czytaj »

16.01.25. Informacyjne rewolucje…

„Kiedy piszemy kod komputerowy, to nie tylko projektujemy jakiś produkt, ale też przeprojektowujemy politykę, społeczeństwo i kulturę. I dlatego lepiej by było, gdybyśmy mieli gruntowne rozeznanie w polityce, społeczeństwie i kulturze.”

Czytaj »

2.01.25. Dawać do myślenia…

„W przypadkach kłamstwa politycznego najbardziej zastanawiające nie jest bowiem to, że ten i ów polityk je formułuje i do wierzenia podaje, ale to, że ono samo wykazuje zdumiewającą żywotność i pleni się, jak chwasty, rozsiewane równie dobrze przez władców, jak poddanych.”

Czytaj »