Literatura i problem "odnawiania znaczeń"...
Czas płynie. Świat się zmienia. Nasze wyobrażenia o nim i o nas samych się zmieniają. Globalizacja i technologia cyfrowa robią swoje. Może się zdarzyć, że literatura, zdawałoby się, dobrze „oswojona” odsłoni z nagła swe nowe albo inne z aktualnej perspektywy i w aktualnym kontekście, a dotąd pomijane, niezauważane, niekoniecznie szlachetne, znaczenia. Zwykle wybucha wtedy związany z takimi odkryciami medialny rwetes, nabierający szczególnej mocy, jeśli w jakiejś mierze teksty tego rodzaju dotyczą lektury szkolnej lub wydawniczych wznowień. Naznaczone takim rwetesem dzieła oskarża się o utrwalanie stereotypów i rozprzestrzenianie zgubnych, „niepoprawnych politycznie” idei. W konsekwencji wytacza się im procesy ze staraniem o wyrok skazujący na „leżakowanie” w „magazynach literatury”. Z reguły dzieje się tak na zasadzie „nie ma tekstu, nie ma sprawy”. Tam mogą liczyć co najwyżej na zainteresowanie badaczy-dłubaczy i już nikomu nie zaszkodzą. Może się też zdarzyć sytuacja odwrotna i do boju ruszą równie zdeterminowani obrońcy postponowanych dzieł, zwłaszcza gdyby miały być zagrożone wartości patriotyczne, narodowe, religijne. Może się jednak zdarzyć również, że ktoś rozpocznie proces weryfikacji, przewartościowywania czy odnawiania znaczeń takich tekstów. W historii i w kulturze, która się zmienia, jest też jakaś ciągłość. Świat nie powstaje co rusz całkiem od nowa. O tym właśnie za chwilę…
Na razie zauważmy, że stany takich wzmożeń zainteresowania literaturą mogą aktualnie chwilami trochę dziwić, jeśli równocześnie pamiętać o wynikach systematycznie prowadzonych i ogłaszanych badań nad czytelnictwem. Tym bowiem towarzyszy na ogół lament, gdyż wskazują one na systematyczny spadek zainteresowania literaturą we współczesnym świecie. Chociaż – uwaga! Ostatnio sytuacja podobno szczęśliwie uległa poprawie. Zdaje się, że dzięki pandemii, która trzyma nas w domowych więzieniach, otwierając w ten sposób na przeczytanie tego lub owego. Kto by pomyślał, że coś dobrego może się wydarzyć d z i ę k i pandemii! „Dziwny jest ten świat” – śpiewał kiedyś Czesław Niemen…
Poza tym jednak nie wszystko, co związane z odnawianiem czy też zmianą znaczeń, jest tak proste i oczywiste, jak się niektórym wydaje. Podobnie jak nie zawsze próba wymazywania pewnych dzieł literackich z kanonu stanowi dobre wyjście. Niekoniecznie bowiem skutki odpowiadają zamierzeniom tych, którzy przy kanonie tak czy inaczej dłubią i zdaje im się, że z takich lub innych powodów mają do tego prawo, bo wierzą, że są nieomylni, choć to w istocie oznacza cynizm. Przychodzi taka myśl do głowy zwłaszcza wtedy, gdy się odróżnia pojęcie kanonu kulturowego (załóżmy, że pisanego przez duże K) od listy szkolnych lektur – wyznaczanej centralnie, dość dowolnie, jednakowej dla wszystkich, zawsze z ideologicznym nacechowaniem – za to z uporem godnym lepszej sprawy także nazywanej kanonem (choć, jak niektórzy proponują, sensowniej byłoby go opisywać przez małe k). Zwykle bowiem to, co zaistniało w swoim czasie w kanonie kulturowym – powtórzmy już raz wyrażoną tu myśl – trwa niezależnie od rozmaitych doraźnych, nawet bardzo poważnych gestów krytycznych, chociaż w nieco może innej wersji niż pierwotna.
Weźmy oto Lolitę Vladimira Nabokova. Powieść od dość dawna zaliczana do kanonu światowej literatury (pierwsze wydanie 1955), przetłumaczona na wiele języków, wydana w ogromnej liczbie egzemplarzy, dwukrotnie sfilmowana, aktualnie ląduje na cenzurowanym. Historia jej recepcji może być w takim razie dobrą ilustracją problemu kulturowej zmiany i związanego z tym procesu weryfikowania i odnawiania znaczeń. Historia ta dotyczy nas na dodatek bezpośrednio. I nie tylko dlatego, że chodzi o element światowego kanonu literackiego, ale przede wszystkim dlatego, że wiąże się z nią kwestia pedofilii, a to dziś temat gorący.
Hasło tych Zapisków, więc wyrażenie „odnawianie znaczeń”, jest – dodajmy dla porządku wywodu – pożyczką. Taki właśnie tytuł nosi jedna z książek Marii Janion. Autorka zamieściła w niej szereg interpretacji rozmaitych, dawniejszych i nowszych, tekstów z zakresu literatury polskiej i obcej, dowodząc, że reinterpretacje są stałym elementem kultury literackiej. Dotyczące tej kwestii ogólne uwagi profesor Janion wydają się aktualne także w stosunku do problemów niżej omawianych i dobrze byłoby się nad nimi gruntownie zastanowić (Odnawianie znaczeń, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1980, ss. 368):
Jeśli używam słowa „odnawianie”, to dlatego, że oddaje ono intencję, towarzyszącą podejmowanym przez mnie próbom zrozumienia naszej teraźniejszości. „Lire c’est re-lire”, jak mówi klasyk krytyki tematycznej, Georges Poulet. „czytać to znaczy czytać ponownie”, „czytać jeszcze raz”. Lektura określa charakter przyjętej metody interpretacji – lektura znaczeń, których ukryta potencjalność domaga się wprost bezustannego ponawiania procesu czytania. […] nie ma bowiem większej oczywistości nad tę, że znaczenia są i na stałe zakotwiczone w tekstach kultury, i zarazem cechuje je pewna płynność, zależna od odbiorcy; że zachowują one kształt pierwotny i że jednocześnie podlegają historycznej przemianie; że odbywa się ciągły dialog między owymi dwiema ich postaciami i że bez tego toczącego się bez przerwy dialogu kultura prawdopodobnie by upadła. […]
Największa tajemnica dzieła literackiego zbliża się do tajemnicy człowieka. Jak i czy dzieło literackie zachowuje tożsamość w historii? Jak i czy człowiek pozostaje tym samym, zmieniając się w swym rozwoju biologiczno-historycznym od młodości do starości. Jak mogą być i człowiek, i sztuka, którą tworzy – wieczne i historyczne zarazem? Czas w wymiarze wieczności i czas w wymiarze konkretnej historii, wielość czasów jednostkowych i zbiorowych, historycznych i kosmicznych – to z pewnością najbardziej nękające zagadki dziejów człowieka i dziejów literatury. Toteż hermeneutyka [sztuka / praktyka interpretacji] zastanawia się bezustannie nad wielowymiarowym czasem dzieła literackiego, a zwłaszcza nad sposobem istnienia arcydzieł, usiłuje również, a nawet jest do tego zobowiązana, podjąć dialog między historycznością „pierwotną” a historycznością „własną”. Dialog toczy się nie tylko między „historią” a „teraźniejszością”, ale również między interpretatorem a tekstem. Ponieważ nieraz przypomina on walkę racji, pole interpretacji staje się polem boju. Usiane wyrwami, lejami po wybuchach, dołami i pagórkami, pole to nie powinno być mechanicznie wygładzane i równane. Im więcej śladów zmagań o znaczenia, tym lepiej.
Proceder „odnawiania znaczeń”, uprawiany przez sztukę i humanistykę określa w istocie bieg historycznego życia kultury (Odnawianie znaczeń, s. 5-6).
Na wszelki wypadek podkreślmy, że literatura nie jest adresowana wyłącznie do literaturoznawców, więc wszelkie zabiegi przewartościowywania znaczeń lektury przez nieprofesjonalistów wymagają, by najpierw w ogóle o znaczenia pytać i samodzielnie je w jakiś zracjonalizowany sposób ustanawiać. Nie mówimy bowiem o sytuacji, w której czytelnik zdanie na temat tekstu lub jego brak ukrywa – jakby to ujął Michał Paweł Markowski – „za parawanem komunałów”, które mu „przekazała” szkoła lub studia.
I teraz pytanie, jak się ma kwestia dzisiejszego przewartościowywania znaczeń do „sprawy Nabokova” i jego Lolity? Przede wszystkim lektura tej powieści pozwala zauważyć, że na sposób ich odkrywania i konstruowania w zasadniczy sposób wpływa rzeczywiste zainteresowanie czytelnika i kontekst, w którym podejmuje on lekturę. W tym jego własna sytuacja egzystencjalna. Do przykładów przejdziemy nieco później.
Impulsem do sugerowanego tu namysłu może być w każdym razie szkic Ewy Stusińskiej pod tytułem Czy Nabokov jest winny. O trudnym czytaniu „Lolity” po #MeToo i kolejnych skandalach pedofilskich (zob. „Książki. Magazyn do Czytania” z kwietnia 2021, nr 2, s. 20-23). Znajdziemy tam między innymi informację o ostrej facebookowej dyskusji, która w kwietniu miała miejsce na profilu polskiego wydawnictwa W.A.B., a sprowokowana została informacją o nowym wydaniu powieści. Dyskusję sygnowało hasło „Dlaczego to romantyzujecie, przecież to pedofilia”. Jeszcze bardziej jednoznaczna jest wzmianka o brytyjskim wydawcy Salmana Rushdiego [czytaj: wydawcy odważnego], który podobno w ogóle nie wyobraża sobie dziś wydania Lolity, bo nie zgodziłby się na to zespół jego w większości trzydziestoletnich współpracowników.
Jak to możliwe w takim razie, że tekst był wcześniej opisywany jako powieściowy i językowy majstersztyk, który dawał podstawę do rozważań o tym, czym jest literatura, jak działają intertekstualne nawiązania, czym w ogóle odznacza się dobra powieść, w tym powieść drogi czy romans ukazujący tragizm i cierpienie kochanków. I jak to się dzieje, że nagle wszystko to przestało mieć znaczenie. Że opowiadane zdarzenia stały się, mówiąc z prosta, historią cynicznego, lubieżnego pedofila, deprawatora, który gustując w 9-14-letnich dziewczynkach, Lolitę zgwałcił. A jakby tego było mało, jej przypisał uwodzenie i deprawację. Sam zaś, korzystając ze swego świetnego wykształcenia, śmiał się przedstawiać jako zdradzony, nieszczęśliwy kochanek przywołujący kulturowe wzorce takich sytuacji poprzez nazwiska Dantego, Petrarki i innych wielkich literackich twórców. Podczas czytania tych dawnych tekstów jakoś bowiem nikomu nie przychodziło kiedyś do głowy pytać, ile lat miały opiewane przez nich wybranki…
W podtekście szkicu Stusińskiej pulsuje pytanie o winowajcę, który spowodował / powoduje relacjonowane pomieszanie / przemieszczanie się / zmianę znaczeń. Winny jest autor, dzieło czy czytelnik? Autorka przypomina w związku z tym kontekst powstawania powieści, podpowiadając ewentualność odniesień powieściowych sytuacji do konkretnych wydarzeń wałkowanych wtedy przez prasę. Opowiada też o bezradności Nabokova wobec sytuacji, w której dzieło zaczęło żyć własnym życiem. W tym między innymi w przekładzie na zwyczaje halloweenowe, gdy do jego drzwi pukały małe dziewczynki, wołając „cukierek albo psikus”.
Przywołuje też Stusińska relację o całkiem niedawnych (2015 rok) doświadczeniach pewnej profesorki, Mikity Brottman, która w Marylandzie, w więzieniu o zaostrzonym rygorze, prowadziła klub książki. W ramach klubowych spotkań czytała zaś z więźniami różne utwory literackie, w tym Lolitę. Przystępując z nimi do tej lektury, która dla niej była „historią tragicznej miłości, opowiadającą o cierpieniu kochanków, ale również opowieścią o samej literaturze” właśnie, obawiała się, relacjonuje Stusińska, że „więźniowie – osadzeni za zbrodnie równie poważne jak gwałt – przeczytają tę książkę inaczej niż ona. Że sprowadzą ją do jednego wątku. I – co najgorsze – będą czuli jakiś rodzaj sympatii dla narratora. Sympatii innej natury niż żywiła ona, profesor literatury, dla której alegoria i intertekstualne gry mistrza Nabokova nie były przecież obce”. Raz dwa się okazało, że więźniowie określają rzecz jednoznacznie, wyrażając opinię o Humbercie-bohaterze-narratorze językiem dalekim od wysublimowania.
„To po prostu stary pedo” – rzucił z obrzydzeniem jeden z więźniów. Widzę go na wylot. To wszystko ściema. „Wiem, co chce z nią zrobić” – dorzucił drugi. A gdy próbowała oponować, tłumaczyć językowe zasadzki, kadencję zdań, cały geniusz pomysłu Nabokova, trzeci podsumował: „Lolita nie jest historią miłosną. Odłóż na bok ten wymyślony język, sprowadź do najniższego wspólnego mianownika – i masz dorosłego faceta molestującego małą dziewczynkę”.
Tego dnia w więzieniu o zaostrzonym rygorze w Maryland nikt poza Brottman nie miał co do tego wątpliwości.
Dlaczego pani profesor była zdruzgotana? Dotarło do niej, że członkowie więziennego klubu książki, spośród których niektórzy byli winni strasznych zbrodni, od początku sympatyzowali z 12-letnią Dolores, podczas gdy ona, wykształcona kobieta i wykładowczyni akademicka, wzięła stronę mężczyzny, który dopuścił się gwałtu na dziewczynce. Oni kibicowali Dolly, gdy robiła się coraz sprytniejsza, cieszyli się, kiedy wreszcie uciekła od Humberta. Ona zaś zachwycała się humbertowską frazą, rozwodziła nad maestrią satyry. Dała się uwieść.
Jak wiemy, nie tylko ona.
Dalej idą inne jeszcze przykłady reakcji na tekst, po czym Stusińska pisze:
Do niedawna czytelnicy, którzy stawali po stronie Dolores Haze, bo tak właśnie nazywała się uwiedziona dziewczynka, często spotykali się z krytyczną reakcją tych, którzy bronili Lolity jako literatury. Wystarczyła wzmianka o pedofilii albo o niezgodzie na romantyczną interpretację utworu, by zawsze znalazł się życzliwy – najczęściej mężczyzna, oczywiście biały, liberalny i wykształcony – który stanowczo tłumaczył – najczęściej kobiecie – że nie można tak czytać wybitnej książki. Że to Literatura i Wielki Pisarz, że przecież kanon, gra, zagadki szachowe, intertekstualne nawiązania do innych tekstów kultury, do kilkudziesięciu w sumie utworów. Że nie można trywializować takiej lektury i w ogóle jak można traktować Nabokova jak pierwszego lepszego erotomana? […]
Dziś po #MeToo, kolejnych skandalach pedofilskich, a także krytycznej lekturze Lolity przez ofiary molestowania seksualnego, wahadło lektury wychyliło się w drugą stronę. Obrońca Lolity z orędownika Literatury zamienił się w dziadersa, a sojusznik Dolores z naiwnego czytelnika – w głosiciela jedynej słusznej Prawdy. Wielu nie chce już słyszeć ani o literackości, ani o jej właściwościach typu rozdzielność narratora i pisarza, fikcji i rzeczywistości. Na fali kultury unieważniania […] coraz częściej kwestionują pozycję dzieła w kanonie. Ba, gotowi są nawet go zakazać.
Konkluzja szkicu brzmi:
Skoro nie znaleziono dowodów winy ani pisarza, ani powieści, czy na karę nie zasłużył raczej czytelnik, który z kolei pomylił sztukę z życiem? Niech się więc teraz broni.
A może jednak jest jeszcze całkiem inaczej. Może nie trzeba sztuki i życia traktować rozdzielnie. Może sztuka – jak pisał Paul Ricoeur – stanowi „laboratorium eksperymentów myślowych”, które da się odnieść do siebie przy próbach uświadamiania sobie własnej sytuacji egzystencjalnej. Problem zaś w tym, kto, po co, kiedy, w jakiej sytuacji coś czyta oraz jak i w jakim kontekście czyta.
Przykłady takiej lektury Lolity, która uczy stawiania pytań o znaczenia tekstu w kontekście własnej sytuacji egzystencjalnej wpisanej w określoną kulturę, oferuje książka Azar Nafisi Czytając Lolitę w Teheranie (przeł. Joanna Nowicka i Joanna Pierzchała, Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2005, ss. 440). Jej autorka to była wykładowczyni uniwersytecka, która do czasu rewolucji islamskiej pracowała na uniwersytecie w Teheranie (od 1997 roku w USA, od 2008 z obywatelstwem amerykańskim), po utracie pracy, w swoim teherańskim mieszkaniu prowadziła nielegalne seminarium dla dawnych studentek. W ramach tych spotkań czytały one i omawiały zakazane w Iranie utwory literatury zachodniej. Te młode dziewczyny w wyniku rewolucji, jak wszystkie irańskie kobiety, kompletnie ubezwłasnowolnione, utraciły prawo do nauki. Poprzez odniesienie własnych sytuacji do doświadczeń oferowanych przez literackie „laboratoria” mogły się podczas tych seminaryjnych spotkań uczyć rozpoznawania i nazywania tego, czego doświadczały, by budować swą tożsamość w opozycji do narzucanego im kulturowego otoczenia. Przypadek Lolity był jak zwierciadło, które odbijało ich los.
Polityczno-kulturowy kontekst Nafisi charakteryzuje tak:
Przyszło nam żyć w kulturze, która odmawiała utworom literackim jakiejkolwiek wartości i ceniła je tylko o tyle, o ile pełniły rolę służebną w pozornie pilniejszym dziele – ideologii. Był to kraj, w którym wszystkie gesty i posunięcia, nawet te najbardziej prywatne, interpretowano w kategoriach politycznych. Kolory mojej chustki na głowę, albo jeszcze lepiej krawat ojca, sprowadzano do rangi symbolu zachodniej dekadencji i imperialistycznego odchylenia. Podobnie brak zarostu, podawanie ręki przedstawicielom płci odmiennej, bicie brawa czy gwizdanie podczas wszelkiego rodzaju zgromadzeń publicznych uchodziły za właściwe Zachodowi, a zatem dekadenckie, za element imperialistycznego spisku, który miał doprowadzić naszą kulturę do zguby. […]
Nasze kółko formowało się w tym właśnie kontekście. Było próbą ucieczki przed uporczywym wzrokiem ślepego cenzora, choć na kilka godzin w tygodniu [główny cenzor był rzeczywiście ślepy, cenzurowane teksty kazał sobie czytać na głos]. Tam, w tamtym salonie odkrywałyśmy na nowo, że jesteśmy żywymi, oddychającymi istotami ludzkimi. I bez względu na to jak represyjna stawałaby się władza, bez względu na to, jak byłybyśmy zastraszone i przerażone, podobnie jak Lolita próbowałyśmy wyrwać się z tego narzuconego świata i stworzyć sobie własne małe enklawy wolności. I podobnie jak Lolita przy każdej możliwej okazji dumnie demonstrowałyśmy naszą niesubordynację, pokazując kosmyk włosów spod chustki, przemycając odrobinę koloru do jednolitej monotonii naszych okryć, robiąc manikiur, zakochując się i słuchając zakazanej muzyki (Czytając Lolitę, s. 43). […] my nie byłyśmy Lolitą, ajatollah nie był Humbertem, a ta republika nie była Humbertowym nadmorskim księstwem. Ta powieść nie stanowiła krytyki islamskiej republiki, ale była solą w oku każdej totalitarnej perspektywie (Czytając Lolitę…, s. 55).
Profesor Nafisi – literaturoznawczyni – podobnie jak wspomniana wyżej profesor Mikita Brottman, która czytała Lolitę z więźniami, interpretacje krytyków znała. Pisze:
„Smarkula”, „mały potwór”, „zepsuta”, „płytka”, „rozwydrzona – takie i podobne etykietki przylepiają Lolicie krytycy. W porównaniu z tymi epitetami, analogiczne ataki Humberta na dziewczynkę i jej matkę wydają się niemal łagodne. Niektórzy – między innymi sam Lionel Trilling [ceniony amerykański krytyk literacki i pisarz, wykładowca Uniwersytetu Columbii] – odbierają tę historię jako wyborny romans, jeszcze inni potępiają powieść, gdyż w ich odczuciu Nabokov przetworzył gwałt na dwunastolatce na przeżycie estetyczne.
Nafisi precyzuje stanowisko własne i swoich seminarzystek:
My nie zgodziłyśmy się na naszych zajęciach z żadną z tych interpretacji. Jednomyślnie (stwierdzam to z niejaką dumą) przyznałyśmy rację Vérze Nabokov [żona, redaktorka, tłumaczka z rosyjskiego tekstów Nabokova] i wzięłyśmy stronę Lolity. „Lolita omawiana jest w recenzjach z wszelkich możliwych punktów widzenia z wyjątkiem jednego, jej piękna i patosu”, napisała Véra w swoim pamiętniku. „Krytycy wolą doszukiwać się symboli moralnych, usprawiedliwienia, potępienia lub wytłumaczenia trudnej sytuacji HH [inicjały Humberta Humberta, który w autoprezentacji stosował taką podwójność imienia; (…)] Ktoś mógłby jednak zwrócić uwagę na czuły opis bezradności tego dziecka, jej wzruszającą zależność od potworowatego HH oraz jej rozdzierającą serce odwagę, która cały czas ją podtrzymuje i doprowadza w końcu do tego jej nędznego, ale w gruncie rzeczy czystego i zdrowego małżeństwa, do jej listu i jej psa. I ten straszny wyraz twarzy dziewczynki, kiedy HH wykręcił się sprytnie od jakiejś drobnej przyjemnostki, którą jej był obiecał. Wszyscy oni przeoczają fakt, że ten okropny bachor o imieniu Lolita jest w istocie bardzo dobry – w przeciwnym razie nie wyprostowałaby się po tak straszliwym ciosie i nie znalazła porządnego życia u boku biednego Dicka, który był bardziej w jej guście niż ten drugi typ mężczyzn”.
Narracja Huberta jest utrzymana w tonie konfesyjnym, zarówno w zwykłym znaczeniu tego słowa, jak i w tym sensie, że przyznaje się on do winy w swoich spisywanych w więzieniu zeznaniach. Oczekuje w nim na proces za zabicie dramaturga Claire’a Quilty’ego, z którym Lolita uciekła, chcąc wyrwać się ze szponów Humberta i który ją odepchnął, gdy odmówiła mu udziału w okrutnych gierkach erotycznych. Humbert jawi nam się zarówno jako narrator, jak i uwodziciel – nie tylko Lolity, lecz także nas, czytelników, których cały czas tytułuje w książce słowami „panie i panowie przysięgli” (czasem też „skrzydlaci przysięgli”). W miarę postępu akcji ujawnia się cięższa zbrodnia, poważniejszy niż zabójstwo Quilty’ego, a mianowicie usidlenie i zgwałcenie Lolity (Czytając Lolitę…, s. 61-62).
Lektura „sytuacyjna”, czytanie w ogarniętym skutkami islamskiej rewolucji Teheranie pozwala uczestniczkom seminarium zauważyć, że Humbert w swej opowieści nie tylko nie udziela głosu Lolicie, opowiadając całą historię z własnej perspektywy, lecz odbiera jej także przeszłość, odbiera dzieciństwo, gwałci ją, usidla i ubezwłasnowolnia. Lolita to opowieść o dziecku, które najpierw utraciło ojca, braciszka, potem także matkę i zostało samo, skazane na Humberta. Nafisi pisze:
Potworną prawdą zawartą w historii Lolity nie jest gwałcenie dwunastolatki przez plugawego starego faceta, tylko zawłaszczenie życia jednej jednostki przez drugą (Czytając Lolitę…, s. 52, wyróżnienie autorki).
I dalej:
W którymś momencie prawda na temat przyszłości Iranu stała się równie nieistotna dla ludzi, którzy nią zawładnęli, jak nieistotna jest historia Lolity dla Humberta. Stała się nieistotna w taki sam sposób, jak prawda Lolity, jej pragnienia i życie, które musiały zblaknąć pod naporem wszechobecnej obsesji Humberta, jego pragnienia, by przedzierzgnąć dwunastoletnie, krnąbrne dziecko w swoją kochankę. […] Na kółku wielokrotnie wracałyśmy do tej książki i za każdym razem nasze rozmowy zabarwiały się ukrytymi smutkami i radościami moich studentek. Niczym ślady łez na kartkach listu, te wypady w sferę spraw skrytych i prywatnych towarzyszyły wszystkim naszym dyskusjom na temat Nabokova (Czytając Lolitę…, s. 57).
Nabokov nie jest jedynym autorem, który napisał powieść o lolitce. Jakiś czas temu ukazała się książka Katarzyny Przyłuskiej-Urbanowicz, w 2015 roku nominowana do Nagrody Nike, Pupilla. Metamorfozy figury drapieżnej dziewczynki w wyobraźni symbolicznej XX wieku (Wydawnictwo Słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2014, ss. 328). Znaleźć w niej można poważne wyliczenie i analizy dzieł sygnowanych ważnymi kulturowo nazwiskami, a ukazującymi nimfetki traktowane w kategoriach demoniczności. W tym oczywiście Nabokova.
Książka Azar Nafisi byłaby raczej w kontrze do takich analiz. Może trzeba by zatem, tak jak uczyła profesor Janion, wziąć się za ponowne czytanie Lolity i innych opowieści o lolitkach-wampirzycach, które ściągają w przepaść niewinnych adoratorów. Nie lekceważyć przy tym faktu, że w literaturze, która operuje fikcją, prawda ujawnia się inaczej, na innych poziomach i ma inny wymiar niż w specjalistycznej literaturze naukowej z dziedziny psychologii, socjologii czy kulturoznawstwa. Nie jest wobec życia opozycyjna. Podpowiada raczej, choć nie wprost, jak się w nim orientować. Nie wystarczy też zakazać lektury „trefnych” tekstów, by zlikwidować problem, którego dotyczą. Lepiej odnowić i przewartościować ich znaczenia, biorąc pod uwagę zmieniający się kulturowy kontekst, który z jakiejś przeszłości jednak wyrasta.
Co do szkoły zaś, by podjąć na koniec stały wątek tych Zapisków… Cóż, trzeba uczyć zadawania literaturze pytań, odkrywania znaczeń czytanych tekstów i rozmawiania o nich. Trzeba skończyć z wbijaniem do głów sloganów na temat epok literackich i w ogóle tego rodzaju rzeczy. Nie chodzi przy tym o namawianie do lektury akurat Lolity, bo ten tekst jest odpowiedni raczej dla studentów dopiero, a tu ilustruje tylko fakt, że nie ma ostatecznych, jedynie słusznych interpretacji.
Chodzi natomiast o to, by na różnych poziomach edukacji, stosownie do intelektualnych dyspozycji uczniów, proponować między innymi lekturę, która tworzy kontekst do rozmów o kulturowych mechanizmach umożliwiających jednym zawłaszczanie i podporządkowywanie sobie życia innych. Odkrywanie, opisywanie, nazywanie tego rodzaju mechanizmów, a także namysł nad tym, jak się przed wszelkimi zawłaszczaniami bronić, wydają się w dzisiejszym świecie nieodzowne. Szczególnie gdy pomyśleć o funkcjonowaniu mediów cyfrowych i politycznych fanaberiach. Wszystko to oznacza, że szkołę trzeba wymyślić na nowo. Dla współczesnych nam oświatowych decydentów, by ich talenty nie poszły na marne, zaprojektować zaś możliwości tworzenia, najlepiej w spokojnym odosobnieniu, monologów na wzór opowieści Humberta z Lolity. Jeśli rezultaty będą literacko tak dobre, jak powieść Nabokova, może ktoś je kiedyś przeczyta i się nad nieszczęśliwymi narratorami użali…