13.06.24. Transformacja z perspektywy czasu

Parę dni temu, 4 czerwca, minęło trzydzieści pięć lat od naszych częściowo wolnych wyborów do Sejmu i całkowicie wolnych do Senatu. Pierwszych  takich po II wojnie światowej. Zorganizowanych według zasad ustalonych przez przedstawicieli władz PRL, demokratycznej opozycji oraz Kościoła katolickiego przy Okrągłym Stole. Powszechnie wiadomo, że Solidarność wygrała w tych wyborach wszystko, co było do wygrania. Oznaczało to zaś – jak w pewnym telewizyjnym programie skonstatowała w słynnym od tej pory zdaniu Joanna Szczepkowska: „Proszę państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm”. W konsekwencji  żyjemy dziś w świecie po transformacji, która się udała, choć jej tempo i rezultaty trudno było wówczas przewidzieć.

Dziś, w skrócie mówiąc, należymy do Unii Europejskiej i jesteśmy właśnie po wyborach posłów do Europejskiego Parlamentu. Nowe pokolenia szczęśliwie nie muszą już pytać, „za czym kolejka ta stoi…”. Podziały zarówno między Wschodem i Zachodem, jak i wewnętrzne, u nas i gdzie indziej, pulsują za to wciąż z całą mocą, a do politycznych gier wykorzystuje się w sposób porażający na przykład migrantów, ludzkie nieszczęście i ludzką śmierć, o czym bez wątpienia świadczy sytuacja na polsko-białoruskiej granicy. Właściwie dobrze byłoby wobec tego przypominać sobie od czasu do czasu choćby tylko tytuł parę razy przywoływanej już w tych Zapiskach książki Krótka historia o tym, jak spieprzyliśmy wszystko Toma Phillipsa (przeł. Maria Gębicka-Frąc, Albatros, Warszawa 2019). Dobrze byłoby też może wrócić do pytań, jak się to stało, że doszło u nas do fundamentalnej zmiany ustrojowej w trybie pokojowym.

Pod koniec maja ukazały się akurat dwie książki w reporterskich ujęciach podejmujące tę problematykę, a mianowicie: (1) Michała Przeperskiego Dziki Wschód. Transformacja po polsku 1986-1993 (WL, Kraków 2024; premiera 22 maja) oraz (2) Marcina Napiórkowskiego, Katarzyny Szyngiery i Mirosława Wlekłego 1989. Pozytywny mit (Znak, Kraków 2024; premiera 29 maja).

 O musicalu pt. 1989, czyli o rapowanej historii zdarzeń, które doprowadziły do wyborów 4 czerwca, każdy miał już chyba okazję słyszeć, a nawet spektakl obejrzeć. Jeśli nie w teatrze, to 27 maja w telewizji. W moich Zapiskach też była o nim półtora roku temu mowa (zob. tekst Pozytywne mity w lustrach historii  z 10.12.2022). Internet pełen jest poza tym nagrań rozmaitych fragmentów tego musicalu i recenzji przedstawienia. Single z poszczególnymi piosenkami ze spektaklu mają się systematycznie ukazywać w  najbliższym czasie, a na jesień zapowiedziano płytę z nagraniem całości.

Sygnalizowana tu książka przedstawia natomiast opis historycznych zdarzeń, które doprowadziły do Okrągłego Stołu. W tym na podstawie rozmów prowadzonych przez autorów musicalu z pierwowzorami jego bohaterów. W tekście zapowiadającym spektakl Napiórkowski wspominał kiedyś, że w ramach tych przygotowań nagranych zostało „kilkadziesiąt godzin dyskusji” (zob. My, naród w: „Tygodnik Powszechny 2022, nr 49, s. 62-66). Rozmawiano oczywiście z Lechem Wałęsą, Władysławem Frasyniukiem, Bogdanem Borusewiczem, z Danutą Wałęsą czy z synem Anny Pienkowskiej i innymi. Także z przedstawicielami strony wtedy partyjnej (w przypisach odnotowywane są odwołania do przeprowadzonych wywiadów). Czas jednak ucieka. W niektórych przypadkach była to ostatnia okazja, by rozmawiać z byłymi opozycjonistami i odkrywać wersję minionych wydarzeń z ich perspektywy. W innych trzeba się było odwoływać do materiałów pozostawionych przez nieżyjących już uczestników „karnawału Solidarności” oraz do rozmaitych prac na ten temat. Powstało ich już całe morze. Fascynujące w takim kontekście są na przykład opowieści Karola Modzelewskiego (zob. Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca, Iskry, Warszawa 2013) czy esej Marcina Króla (zob. Byliśmy głupi, Czerwone i Czarne, Warszawa 2015).

W książce Napiórkowskiego, Szyngiery i Wlekłego znajdziemy też uwagi o tym, jak te odkrywane podczas rozmów wizje zdarzeń przetwarzano na użytek spektaklu i jakie nowe wątki wprowadzały one do planowanego widowiska. Dzięki nim rozwinięty został na przykład problem udziału kobiet w relacjonowanej historii.  

Ta książka, zgodnie z tytułem, nastawiona jest na odkrywanie istoty i sensu pozytywnego mitu, więc tego wszystkiego, co – mimo rozmaitych stanowisk, przekonań, uraz, gwałtownych sporów, kłótni i wzajemnych oskarżeń – ostatecznie doprowadziło jednak do jakiegoś porozumienia trzech generacji polskich opozycjonistów – więc tych, dla których reprezentatywni byli   dwudziestoparoletni Frasyniukowie, trzydziestoparoletni Wałęsowie i czterdziestoparoletni Kuroniowie – oraz strony partyjno-rządowej. Ukazuje ona również sytuacje, gdy rozmaite mityzujące opowieści zderzają się ze sobą i to, jak odmienne sensy ich zwolennicy wiążą z historią, w której działają. Przy czym kontekst zewnętrzny ma znaczenie oczywiste. To zaś, czego doświadczali w trakcie opisywanych zmagań opozycjoniści i ich rodziny jakoś mimowolnie wręcz i niezależnie od starań o zachowanie właściwych proporcji przywodzi w trakcie lektury na pamięć znane skądinąd motto: „Ludzie ludziom”… Pytania i deklaracja sformułowane we Wstępie do książki brzmią w każdym razie tak:

Bo co to było, co się właśnie wydarzyło? Jak to możliwe, że wbrew kalkulacjom mędrców po obu stronach Atlantyku zmiana zapoczątkowana przez Solidarność okazała się skuteczna i trwała? Jakim cudem rewolucji dokonał ruch zbudowany ze sprzeczności, wewnętrznie podzielony, oparty ma improwizowanej strukturze, ruch, którego twarzą był ten nieobliczalny elektryk?
O tym właśnie będzie ta opowieść (s. 18)

Intencje stworzenia książki o pozytywnym micie naszej historii jej autorzy objaśniają z kolei następująco:

Nowe czasy potrzebują nowej historii. I nie chodzi tu bynajmniej o oddalanie się od faktów. Przeciwnie. Z każdym rokiem wychodzą na światło dzienne nowe dokumenty. Ukazują się nowe rozmowy ze świadkami historii, którzy z perspektywy czasu inaczej patrzą na minione wydarzenia. Ale same fakty to nie wszystko. Równie ważny jest sens. Zadawanie nowych pytań o to, czego właściwie możemy nauczyć się z historii.
Jakiej pamięci o Solidarności potrzebujemy dzisiaj w obliczu problemów związanych z nierównościami? Jaka wiedza o przebiegu negocjacji przy Okrągłym Stole mogłaby nam pomóc w zredukowaniu politycznej polaryzacji dzielącej społeczeństwo? Jakich lekcji masowy zryw sprzed czterech dekad może nam udzielić w kwestii walki o prawa kobiet albo pomocy udzielanej uchodźcom? (To nie przypadek, że badacze analizujący oddolne formy pomocy uciekinierom z Ukrainy często dostrzegają w nich reinkarnację solidarnościowego etosu!).
Z tego, co się wydarzyło w ostatniej dekadzie PRL, moglibyśmy dziś wyciągnąć ważne wnioski. Niestety, tak się nie dzieje.
Przespaliśmy tę lekcję. Zgubiliśmy gdzieś prawdziwą, fascynującą opowieść o Solidarności silnej różnorodnością, podzielonej, lecz wierzącej w dialog, czasem zdezorientowanej, lecz wytrwale poszukującej własnej drogi. Zastąpiliśmy ją naiwnym mitem Solidarności idealnej, którą w pewnym momencie ktoś nam ukradł. Zamiast różnobarwnych bohaterów z krwi i kości dostajemy czarno-białe klisze zbudowane na przeciwstawieniu cudownej jedności i najgorszej zdrady.
W procesie kanonizowania lub demonizowania Solidarności wyrwaliśmy jej kły. Pozbawiliśmy ją wewnętrznych pęknięć, które w rzeczywistości stanowiły o jej sile. Dlatego potrzebujemy dziś nowego, pozytywnego mitu Solidarności, który pozwoli nam sprostać wyzwaniom, jakie przyniesie przyszłość (s. 13).

Warto może dodać, że Marcin Napiórkowski, autor pomysłu stworzenia musicalu o polskiej historii na wzór amerykańskiego Hamiltona, dzieła Lina-Manuela Mirandy, opowiadającego o jednym z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych, jest semiotykiem kultury i napisał też książkę pt. Mitologia współczesna (PWN, Warszawa  2018). „Ludzkim” językiem wyjaśnia w niej tym, którzy na gruncie tradycyjnej edukacji szkolnej przywykli łączyć pojęcie mitu wyłącznie z opowieściami o greckich bogach i bohaterach, że mity to nie tylko to, bo w istocie produkujemy je właściwie bez końca i traktować je trzeba jako znaki poszukiwania i nadawania otaczającemu światu sensu. W książce o „pozytywnym micie” naszej historii jej autorzy, powołując się na doświadczenia bezpośrednich uczestników minionych wydarzeń, polską transformację ukazują więc w kategoriach semiotyki kultury.

Inną perspektywę przyjmuje Michał Przeperski we wspomnianej wyżej książce Dziki Wschód. Transformacja po polsku 1986-1993.  Autor, urodzony w 1986 roku historyk, to już zupełnie inna generacja w stosunku do kreatorów transformacyjnego zwrotu, choć na przykład opisów „kolejkowego życia”, o którym tekst śpiewany przez Krystynę Prońko napisał Ernest Bryll, w  książce Przeperskiego nie brakuje. Nie są to jednak opisy z autopsji. Znajdziemy tam za to rozdział, który już  poprzez tytuł zapowiada na przykład kontrowersję wobec rozpoznań Marcina Króla: (Nie) byliśmy głupi (s. 126-137).

Przeperski pracuje w Polskiej Akademii Nauk i w Muzeum Historii Polski. Specjalizuje się w dziejach Europy Wschodniej XX wieku. Polskę sprzed transformacji określa, jak podpowiada tytuł jego książki, jako „Dziki Wschód” (zob. też np. s. 67). Wprost do wyborczego 4 czerwca nawiązuje tu okładkowa gra z wyborczym plakatem, w którym ukazany był Gary Cooper w roli szeryfa namawiającego w 1989 roku do głosowania (w książce Napiórkowskiego i S-ka zob. s. 377). Ta gra wydaje się znacząca, a w książce o naszym Dzikim Wschodzie także przeczytamy co nieco o mitach i ich zderzeniach, choć niekoniecznie z punktu widzenia semiotyki kultury. Przeperski pisze:

Wielopłaszczyznowa  transformacja miała być po części powolna i łagodna, a po części błyskawiczna i bezlitosna. To, co ze sobą niosła, okazało się w wielu aspektach krańcowo inne od tego, co do tej pory uważano za normę. W ciągu kilkunastu miesięcy Polska doświadczyła nieprawdopodobnego przyspieszenia. […] A zatem historia gigantycznego sukcesu? To jedna z możliwych opowieści. Według przeciwstawnej narracji transformacja ustrojowa to historia zniszczenia państwa, które może nie płynęło  mlekiem i miodem, ale było stabilne i obliczalne, a jego mieszkańcom niczego nie brakowało [tu przypis do stanowiska Rafała Wosia – zak].

W tej książce tworzenie narracji nie stanowi centralnej kwestii. Najważniejsza jest próba wyłowienia kluczowych doświadczeń transformacji, która w latach 1986-1993 stała się udziałem Polski i Polaków. Chcę pokazać te doświadczenia z bliska, w całej złożoności. Wierzę, że w ustaleniu relacji między tymi doświadczeniami a współczesnymi sporami o transformację, leży klucz do lepszego zrozumienia tego, co się wówczas wydarzyło. To próba nakreślenia historii społecznej – różne sposoby przy użyciu różnych źródeł. […]

Nie ma jednego „właściwego” spojrzenia na transformację. Ta ostatnia była procesem zbyt złożonym, stanowiła „rodzaj tygla przemian oddolnych i jednocześnie instytucjonalnych”. Nie da się też zrozumieć „nowej”, współczesnej Polski bez tego, co wydarzyło się na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych w „starej” Polsce. Doświadczenia zebrane przez Polaków w systemie socjalistycznym mają kluczowe znaczenie  dla zrozumienia ich funkcjonowania w systemie kapitalistycznym.

Przeszłości nie da się odkreślić grubą kreską. Podoba nam się to czy nie, wszyscy jesteśmy z transformacji (s. 12-15).

Tu dodajmy w takim razie, że w październiku 2023 roku nakładem Wydawnictwa Literackiego, więc podobnie jak w przypadku pracy Przeperskiego, ukazała się książka Andrzeja Brzezieckiego Betonowy umysł. Historia twardogłowych towarzyszy z PZPR. Organizowane są nawet wspólne spotkania autorskie twórców tych prac, podczas których można usłyszeć, że myślenie o transformacji były u nas właściwie równoznaczne z dążeniem do przeskoku z jednej utopii – tej komunistycznej, w drugą – tę, z którą wiązało się  nastawienie magiczne wręcz, charakteryzującą wyobrażenia o życiu Zachodu…

W okładkowej nocie książki o „betonowych umysłach” przeczytamy zaś:

Zamordyści, twardogłowi ortodoksi. Tak nazywano ciemne jądro PZPR. Mówiono o nich – „betony”, a oni o Gomułce, że jest liberałem i sługusem kapitalistów. Byli antysemitami, nie cierpieli inteligentów i wyrażali ostentacyjną wrogość wobec elit. To oni rozpętali antyżydowską kampanię w marcu 1968 roku i zawsze opowiadali się za rozwiązaniami siłowymi, zręcznie manipulując nastrojami społecznymi.
Jak to się stało, że nigdy nie zdołali przejąć pełni władzy między 1944 a 1989 rokiem? Dlaczego Moskwa jedynie się nimi posługiwała, ostatecznie na nich nie postawiła?
Pogrobowcy „betonu” nie rozpłynęli się w powietrzu, podobnie jak nie zniknęły tęsknoty za władzą silnej ręki.
I choć od dawna nie ma już PZPR, to mechanizmy władzy i polityki są wieczne.

Andrzej Brzeziecki to urodzony w 1978 roku historyk, dziennikarz i publicysta. W swej książce – czytamy w innym miejscu przywoływanej noty:

rozczytuje ten nieustanny wyścig po władzę między: „liberałami”, takimi jak Gomułka czy Gierek, a „dogmatykami”. Prowadzi nas przez zakulisową historię Polski, wciągając w pełne intryg zmagania partyjnych frakcji. Z dziennikarską ikrą przedstawia plejadę najróżniejszych typów ludzi z betonu: na czele z budzącym grozę Mieczysławem Moczarem, z błędnymi rycerzami komunizmu, cynicznymi graczami i bezwzględnymi partyjnymi graczami.

Co powiedzieć na koniec? Otóż, wszystkie wymieniane w dzisiejszych Zapiskach książki czyta się gładko, choć sumarycznie, mimo sukcesów i uznania dla „pozytywnego mitu” jako ludzie nie wypadamy w nich nadzwyczajnie. Kto chciałby jednak i mimo wszystko znaleźć jakieś narzędzia do interpretacji otaczającej rzeczywistości, lektura go nie zawiedzie…

Gdyby natomiast chodziło w tym kontekście o edukację z zakresu historii, dobrze byłoby zapewne, gdyby osoby odpowiedzialne za tworzenie jednolitych programów szkolnych z „jedynie słuszną” interpretacją historycznych zdarzeń pamiętały pytanie, które w powieści Michaiła Bułhakowa Mistrz i Małgorzata Piłat, według relacji niejakiego Wolanda, zadał Jezusowi: „Czym jest prawda?” Nie zaszkodziłoby też pewnie, gdyby rozważyli czasem zdanie, które znaleźć można w powieści Elizabeth Finch brytyjskiego laureata Nagrody Nobla, Juliana Barnesa: „Historycy bywają również świetnymi beletrystami”. Jest to przecież ewidentny synonim „niezłych zmyślaczy”. Sugeruje, że stale należy pamiętać o rozgraniczaniu faktów i interpretacji. I to właśnie jest podstawowe zadanie dla dobrej szkoły ze względu na poznawanie historii…

O autorze

Zapiski na marginesach starych i nowych lektur

Fot. Wikimedia

Fot. Franciszek Vetulani

Zofia Agnieszka Kłakówna – mieszka w Krakowie, polonistka, literaturoznawczyni, od zawsze i stale zajmuje się problemami edukacji — w teorii i w praktyce, w różnych rolach, w różnych szkołach, w różnych miejscach, w Polsce i poza jej granicami, jest autorką paru książek na ten temat, współautorką koncepcji edukacyjnej i odpowiadających jej podręczników pod nazwą To lubię! Sztuka pisania, przez wiele lat redagowała czasopismo „Nowa Polszczyzna”. Zdaniem recenzentów jej prac – „skrajna indywidualistka, która przedziwnym sposobem prawie zawsze pracuje w zespole”. 

Wszystkie zapiski