25.08.24. "Historia nie ma końca

Przejmująca opowieść o miłości i nienawiści, tęsknocie i rozpaczy, a przede wszystkim o cierpieniu i walce o przetrwanie w Palestynie, Ziemi Świętej, Ziemi Obiecanej, która nie potrafi pomieścić wszystkich uważających się za jej jedynych prawowitych właścicieli.

Tak polski reportażysta, Wojciech Jagielski, charakteryzuje w okładkowej nocie uhonorowaną Nagrodą Pulitzera w dziedzinie literatury faktu w maju tego roku książkę Nathana Thralla Jeden dzień z życia Abeda Salamy (przeł. Monika Bukowska, Znak, Kraków 2024). Noam Chomsky, światowej klasy językoznawca i filozof, określa ją jednym tylko słowem: „Wstrząsająca”. W kolejnych notach pisarze – południowoafrykański i australijski noblista z 2003 roku, J.M. Coetzee, oraz amerykański, Adam Hochschild – zwracają uwagę na jej aktualność jako dojmującego reportażu o ciągle „trwającej tragedii Palestyny”. Szczególnie istotna jednak wydaje się przy tym zapowiadana w zdaniu Jagielskiego wielowarstwowość reporterskiej narracji Thralla.

Na pierwszym planie są tu silne, indywidualne emocje ludzi doświadczonych tragedią spowodowaną pewnym wypadkiem drogowym. W tle książki pulsuje natomiast historia. Bliższa – dotycząca konfliktu i różnie pojmowanych relacji między Izraelem i Palestyńczykami – oraz dalsza, głęboka. Ta, która obejmując tysiące lat żydowskiego życia w diasporze, to jest w rozproszeniu po całym dosłownie świecie. Ta, która wywołuje eksponowane przez Jagielskiego pytanie o to, kto jest „jedynym prawowitym właścicielem” niewielkiego w sumie terytorium – podobno ze czternaście razy mniejszego od Polski – czyli Ziemi charakteryzowanej w Biblii jako Obiecana.  Pytanie to bywa, siłą rzeczy, równoznaczne z pytaniami o ludzką tożsamość, która wynika z przynależności religijnej i historii narodu. Nie było przecież tak – dodajmy na marginesie – że od dwóch tysięcy lat czy nawet dłużej, więc od epoki Tytusa Flawiusza (I wiek n.e.) lub wręcz od czasów Nabuchodonozora (VI wiek p.n.e.), czyli od początku żydowskiego rozproszenia w diasporze po utracie państwa, do momentu powtórnego jego utworzenia w 1948, nikt się tam przez te setki lat nie osiedlał, jak  zdawali się problem widzieć syjoniści lansujący od XIX wieku hasło „Ziemia bezludna dla ludu bez ziemi”. Hasło to mogło zresztą oznaczać, że tych, którzy tam mieszkają, trzeba po prostu usunąć, żeby biblijnej sprawiedliwości, zwłaszcza po straszliwych doświadczeniach Holokaustu, stało się zadość. To, co aktualnie dzieje się w Gazie, jakoś się z tą historią wiąże…

W każdym razie katastrofa, która dała początek reporterskim dociekaniom Thralla, wydarzyła się 16 lutego 2012 roku na jednej z palestyńskich dróg w pobliżu Jerozolimy. Głównym bohaterem tej opowieści jest Abed Salama, mieszkaniec Anaty. W centrum uwagi są zaś przyczyny i tragiczne skutki wypadku, w którym stracił on pięcioletniego syna.

Obszerną recenzję książki Thralla zainteresowani znajdą w czerwcowym numerze „Książek. Magazynu do Czytania” (zob. Emilia Dłużewska, Nie odwracaj wzroku, s. 14-15). Recenzentka podkreśla, że jest to lektura wciągająca, choć „wolałaby wierzyć, że ta historia nie wydarzyła się naprawdę”. Pisze też, co mogę bez wahania potwierdzić, że po kilkudziesięciu przeczytanych stronach znika gdzieś pamięć o tym, iż mamy do czynienia z reportażem, a nie z literacką fikcją. Trzeba tylko opanować cudzoziemskie nazwiska i jednak studiować w odpowiednich momentach załączone mapki, bo jeśli ktoś nie zajmuje się zawodowo problemami skomplikowanej sytuacji i historii Bliskiego Wschodu, wie o nich na ogół niewiele albo ma wiedzę zbyt powierzchowną. Dość trudno jest zresztą nadążyć wyobraźni za uwagami o rozgraniczeniach przestrzeni zajmowanej aktualnie przez Palestyńczyków i Izraelczyków…

Między innymi ze względu na objaśnienia dotyczące tych kwestii warto zajrzeć do opublikowanej parę dni temu (3 sierpnia) na łamach krakowskiego wydania „Gazety Wyborczej” rozmowy Agnieszki Jucewicz z Nathanem Thrallem na temat jego książki.

Autor przedstawianego reportażu jest dziennikarzem. Urodził się w San Francisco. Studia ukończył na Uniwersytecie Columbia. Jego dziadkowie byli żydowskimi emigrantami ze Związku Radzieckiego. Obecnie mieszka w Jerozolimie. Okoliczności wypadku, który dał asumpt do całej wielowarstwowej reporterskiej opowieści, relacjonuje Thrall we wspomnianej wyżej rozmowie  tak:

Był paskudny, deszczowy dzień, kiedy grupa przedszkolaków z nauczycielkami z palestyńskiej miejscowości położonej na obrzeżach Jerozolimy wybrała się na wycieczkę do parku rozrywki znajdującego się aż pod Ramallah na Zachodnim Brzegu.

Musiały pokonać długi i niebezpieczny objazd, dlatego że pochodziły z enklawy, która z trzech stron jest otoczona murem separacyjnym, a z czwartej drogą 4370 zwaną drogą apartheidu, przedzieloną na pół ogrodzeniem – po jednej stronie jadą palestyńskie samochody, po drugiej – izraelskie.

Część tej enklawy oficjalnie należy do obszaru administracyjnego Jerozolimy, co oznacza, że niemal połowa ze 130 tys. lokalnych mieszańców płaci podatki miejskie w Jerozolimie, jednak w zamian nie otrzymuje nic a nic.

Nie ma tu chodników ani placów zabaw. Śmieci pali się na środku ulicy, bo służby oczyszczania miasta rzadko się tu zapuszczają. Szkoły są w fatalnym stanie, a dzieci uczą się na zmiany. Miejsce tak zaniedbane, że służby ratunkowe nie przyjeżdżają tu bez eskorty wojska czy policji.

Dzieci nie mogły skorzystać z parku rozrywki, bo go tam nie ma. Nie mogły pojechać na plac zabaw po drugiej stronie muru, w żydowskiej  części, bo tylko część rodziców ma „niebieskie” dowody zezwalające na wjazd do Jerozolimy, a inni dowody „zielone”, które to uniemożliwiały. Został im więc park nieopodal Ramallah.

Tuż za punktem kontrolnym w autobus wjechała rozpędzona ciężarówka. Autobus się przewrócił i zaczął płonąć. Pierwszy izraelski wóz strażacki przyjechał na miejsce wypadku dopiero ponad pół godziny później. Zginęło sześcioro dzieci i nauczycielka.

Miejsce, w którym doszło do wypadku, należy do tak zwanego obszaru C – znajduje się na Zachodnim Brzegu, lecz całkowicie podlega izraelskiej jurysdykcji. To oznacza, że palestyńskie służby ratunkowe mogą tam wjechać tylko na podstawie specjalnego zezwolenia, na wydanie którego trzeba czekać. To izraelska policja wręcza na tej drodze mandaty i to izraelskie służby ratunkowe są odpowiedzialne za to, co się na niej dzieje. […]

Zwykli ludzie, palestyńscy świadkowie wypadku bohatersko wyciągali dzieci z płonącego autobusu i bezskutecznie próbowali ugasić ogień. Jedną z tych osób była nauczycielka Ula. Zmarła w wyniku obrażeń. Druga – Salem, mieszkaniec z okolicy. Uratowali kilkudziesięcioro dzieci.

Osoby z „zielonymi” dowodami zawiozły rannych do szpitala w Ramallah, podczas gdy te z „niebieskimi” rozwiozły je po szpitalach w Jerozolimie. Na miejsce wypadku przyjechał m.in. Abed Salama, ojciec pięcioletniego Milada, uczestnika wycieczki. Zobaczył spalony wrak autobusu i spytał: „Gdzie dzieci?” Otrzymał  różne odpowiedzi: we wschodniej Jerozolimie, w zachodniej Jerozolimie, w izraelskiej bazie wojskowej na końcu drogi, w szpitalu w Ramallah.

Abed miał „zielony” dowód, więc mógł pojechać wyłącznie do Ramallah. Krewnych z „niebieskimi” dowodami prosił, by sprawdzili, czy jego syna nie ma w którymś z jerozolimskich szpitali. Ustalenie tego, co się stało z Miladem, zajęło mu 24 godziny.

Szybka pomoc z izraelskiej strony była możliwa, ale nie nadeszła. Jeśli zaś chodzi o bezpośrednie przyczyny wypadku, należał do nich zarówno fakt, że ciężarówkę prowadził niewykwalifikowany kierowca, jak i to, że autobus przewożący dzieci miał dwadzieścia siedem lat i drewniany dach, a na drodze było ślisko. W komentarzu do takich ustaleń Thrall stwierdza jednak, że prócz bezpośrednich przyczyn katastrofy

wszystko, co się zdarzyło po tym, gdy ciężarówka wjechała w autobus, było całkowicie przewidywalną konsekwencją systemu, który zamknął te dzieci i ich rodziców w miejscu otoczonym z trzech stron murem i radykalnie pozbawił ich wyboru – dobrej, bezpiecznej szkoły, zabawy w bezpiecznych warunkach, możliwości swobodnego przemieszczania się, szybkiego dostępu do pomocy medycznej itd. Zresztą to nie pierwszy raz, kiedy przez ten system doszło do tragedii.

I dodaje:

Opisując, czym był ten dzień dla Abeda, ale także dla innych Palestyńczyków i Izraelczyków, których ten wypadek w jakiś sposób dotknął, chciałem przede wszystkim pokazać, jak głęboko niesprawiedliwy jest ten system kontroli i segregacji. Żeby to zrobić skutecznie, potrzebowałem, mocnej historii, która pozwoli czytelnikom utożsamić się z bohaterem i nie tylko zobaczyć, ale wręcz poczuć, jak ten system przekłada się na codzienność konkretnego człowieka.

Wyjaśnił przy tym, jak skomplikowane są i na czym polegają obowiązujące mieszkańców podziały terytorialne i związane z nimi przepisy. Zapytany, dlaczego na bohatera głównego wybrał akurat Abeda Salamę, odpowiedział:

Biografia Abeda pozwalała mi opowiedzieć poprzez historię jego życia, czym jest izraelska okupacja dla Palestyńczyków. Abed pochodzi z rodziny, która niegdyś miała ogromne tereny w Anacie, miejscowości częściowo zaanektowanej przez Izrael. Dziadowie Abeda należeli do miejscowej elity, byli muchtarami, a dziś na ich ziemiach stoi izraelska baza wojskowa. Sam Abed podczas pierwszej intifady został zrekrutowany przez szwagra do lewicowej frakcji OWP [Organizacji Wyzwolenia Palestyny – zak] i w bardzo młodym wieku został jej lokalnym przywódcą. Jak wielu innych Palestyńczyków, został potem aresztowany i trafił do ogromnego, nowo wybudowanego więzienia na pustyni Negew, gdzie był torturowany. Po wyjściu z więzienia otrzymał specjalny dowód, który uniemożliwiał mu opuszczenie rodzinnej miejscowości, i słusznie przewidział, że system zezwoleń i przepustek wprowadzony po Oslo [1993 rok, wzajemne porozumienie OWP i Izraela, podpisane 13 września w Waszyngtonie, jako podstawa procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie – zak] stanie się systemem regulującym, a tak naprawdę kontrolującym i utrudniającym życie Palestyńczyków. W kolejnych latach przeżywał coraz większe rozczarowanie palestyńską polityką, itd. Można powiedzieć, że w jego biografii odbija się historia Palestyny.

Kto, zachęcony lekturą reportażu Izraelczyka Thralla, chciałby następnie podjąć lekturę innych prac gruntownie i z różnych perspektyw objaśniających ukazywane przez niego kwestie, pożywkę dla swych zainteresowań znajdzie na przykład w opublikowanej u nas w czerwcu niewielkiej książeczce Palestyńczyka, pisarza i prawnika, który po ukończeniu studiów w Londynie powrócił do rodzinnego miasta Ramallah, kierowany, jak twierdzi,  ideą oporu wobec izraelskiej okupacji. Mowa o pracy Raja Shehadeha Dlaczego Izrael boi się Palestyny? (przeł. Anna Sak, Aneks Ala Qandill, Kraków 2024). Przy okazji dodam, że właśnie ukazało się także wznowienie innej książki tego autora, a mianowicie jego Palestyńskie wędrówki (przeł. Anna Sak, Kraków 2024).

Gruntowniejszego rozeznania z kolei co do geografii, historii, polityki i kultury Izraela dostarczyć mogą wydawane przez Wydawnictwo Czarne znakomite reporterskie prace Pawła Smoleńskiego (1959-2023): Izrael już nie frunie (2006), Oczy zasypane piaskiem (2014), Wnuki Jozuego (2019) czy Balagan (wyd. II zmienione, 2021) – tom, na który składają się opracowania pojęć zasadniczych dla opisywanego świata. Świetnie się te książki czyta. Tę pierwszą wydawca reklamuje słowami:

Paweł Smoleński prowadzi nas po zaułkach izraelskich miast, po miasteczkach i kibucach, po plażach, knajpach i świątyniach. Wszędzie tam, gdzie się da, w salonach i na bazarach, rozmawia z ludźmi. I pisze: o życiu osadników w Strefie Gazy i o likwidacji żydowskich osiedli, o chorobie zwanej „syndromem Jerozolimy”, o kibucu Beverly Hills na pustyni Negew, o murze oddzielającym Izrael od terytoriów palestyńskich i powszednim życiu po obu jego stronach, o rabinach i sprzedawcach marihuany, o chasydach i tych, którzy przyjechali budować nowe państwo, o Izraelu Amosa Oza i Edgara Kereta, o wyjątkowym tyglu kultur, religii, czasów, obyczajów. Pisze o „idei, która była najpierw” i o ziemi, na której przyszło ją urzeczywistniać (Izrael już nie frunie, 4 s. okładki).

W związku z zamieszczoną w tej nocie wzmianką o sprzedawcach narkotyków można by tu dodać na zasadzie wtrącenia, że pod koniec czerwca ukazała się u nas książka Artura Górskiego pt. Gangi Izraela (Warszawa 2024), która relacjonuje fakty przyprawiające doprawdy o zawrót głowy. Nie tylko marihuana jest w niej przedmiotem uwagi…  

 Wracając natomiast do reportaży Smoleńskiego, warto zwrócić uwagę na informację, iż w planując swoje podróże, korzystał między innymi z książki Amosa Oza Na ziemi Izraela, czyli ze zbioru reporterskich relacji tego pisarza, które dotyczą jego wyprawy odbytej w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku „do Jerozolimy i gór otaczających ją od południa, wschodu i zachodu oraz do ludzi o bardzo zdecydowanych poglądach, wyrażających się za pomocą wykrzykników, a także do miejsc, gdzie mężczyźni nie dają kobietom zbyt wielu okazji do zabrania głosu” (Na ziemi…, s. 15).

 Smoleński opowiada, że książka Oza „wpadła mu w ręce wiele lat temu. Lekko przykurzona, stała na półce w niewielkiej księgarni, której dziś już  nie ma. Opublikowało ją nieistniejące już wydawnictwo. Nie uświadczysz jej nawet w antykwariatach” (Izrael już nie frunie, s. 7). Teraz takiego problemu nie ma. Nakładem Wydawnictwa Czarne w 2023 roku ukazało się  bowiem wznowienie książki Oza ze wstępem Smoleńskiego właśnie. W tym wprowadzeniu czytamy, że autor w uchwycił w swej pracy

rzecz najważniejszą: stan emocjonalny, kondycję mentalną, sposób widzenia świata, rozumienia przeszłości aż po czasy biblijne, teraźniejszości i przyszłości, które dostrzegał u swych rozmówców. Właśnie to sprawiło, że Na ziemi Izraela to nie tylko zapis tego, co było, ale też wyprawa w kolejne dekady. Jest przestrogą, ostrzeżeniem przed tym, co teraz i co – być może – w przyszłości. Wyszło znakomicie. Reportaże Amosa, choć są już w wieku dojrzałym, wcale nie pachną naftaliną (Prorok, w: Na ziemi…, s. 9).

Jeśli idzie o Amosa Oza (1939-2018), odnotujmy, że ten znakomity pisarz i uniwersytecki wykładowca w Beer Szewie był współzałożycielem organizacji „Pokój Teraz”, kiedyś mieszkał w kibucu, pracując tam jako rolnik, poza tym był uczestnikiem wojen – sześciodniowej oraz Jom Kipur, tworzył zaś w języku hebrajskim. Tłumaczenia różnych jego książek są u nas dostępne. W tym mocny tomik pt. Do fanatyków (przeł. z hebrajskiego Leszek Kwiatkowski, Poznań 2018). Składają się nań trzy teksty skoncentrowane na analizie fanatyzmu i zachowań fanatyków. W reportażu Na ziemi Izraela także zresztą opisu przykładów fanatyzmu nie brakuje. Ich lekturę należałoby polecać jako obowiązkową dla wszystkich, którzy szukają języka i kategorii pozwalających opisywać wiele spośród zachowań charakterystycznych dla naszej współczesności i nie tylko tych w Palestynie. W zakończeniu trzeciego spośród wspominanych esejów Oz pisze w każdym razie z oczywistą dozą sarkazmu:

Boję się fanatyzmu i przemocy, które coraz bardziej się u nas panoszą, i również za nie mi wstyd. Ale dobrze jest być Izraelczykiem. Dobrze mi być obywatelem państwa, w którym żyje osiem i pół miliona premierów, osiem i pół miliona proroków, osiem i pół miliona mesjaszy. A każdy z nas ma własną receptę na odkupienie albo przynajmniej rozwiązanie. Wszyscy krzyczą, a tylko niewielu słucha. Nie jest nudno. Izrael bywa co prawda denerwujący, oburza, rozczarowuje, czasami rodzi frustracje i złość, ale nieraz fascynuje i porywa. Tego, co zobaczyłem w czasie swojego życia jest i znacznie mniej, i znacznie więcej, niż śniło się moim rodzicom i dziadkom (Do fanatyków, s. 134).

Tu dodam, że w siedemdziesiątą piątą rocznicę powstania państwa Izrael ukazała się książka Konstantego Geberta Pokój z widokiem na wojnę. Historia Izraela (Warszawa 2023). Jej ideę i swoją wizję przedstawianej historii autor objaśnia we Wstępie:

Ta książka jest […] próbą opowiedzenia, jak pomysł polityczny, zrodzony w Paryżu w głowie pewnego wiedeńskiego dziennikarza z Budapesztu, zaowocował, po upływie nieomal dokładnie tylu lat, ile sobie jego twórca założył, jedyną spełnioną utopią polityczną XX wieku. Jak z pomysłu stał się ruchem, z ruchu – wspólnotą, a ze wspólnoty – państwem. Jak państwo to przetrwało. Mimo że niemal wszyscy byli zgodni, że coś takiego się nigdy wydarzyć nie może; jak nieustannie zaskakuje i siebie samo, i świat. Na dobre i na złe.

Chciałoby się, żeby to była historia radosna. Nie jest. Nie dlatego, że droga do spełnienia utopii wiodła nie tylko przez najciemniejszą z przepaści, w jakie kiedykolwiek stoczyła się ludzkość. Także przez cierpienie i krzywdę ludzi, których jedyną winą było to, że żyli w tym jednym miejscu na ziemi, w którym utopia mogła się spełnić – ale dla nich w niej nie było miejsca. Jest to więc nieuchronnie książka o wojnie.

Izrael powstał bowiem w wojnie i – przynajmniej po części – na skutek wojny. W ciągu siedemdziesięciu pięciu lat niepodległości stoczył pięć dużych wojen, od ponad trzydziestu lat toczy ze zmiennym szczęściem walkę z powstaniem, którego nie udało mu się uśmierzyć do dziś. Przedtem jedna trzecia jego narodu została zamordowana, a wcześniej jeszcze, gdy utopia była tylko planem i projektem, przemocy nieustannie doświadczała. Nie ma zapewne kraju na świecie, w którym wojna  byłaby tak obecna w codziennym życiu, widok uzbrojonych mężczyzn i kobiet na ulicach tak powszechny, a służba wojskowa tak fundamentalnym doświadczeniem każdego obywatela.

Dlatego też nie jest przesadą powiedzieć, że gdy się mieszka w Izraelu, to ma się pokój z widokiem na wojnę. Widać ją w Izraelu ze wszystkich okien. Z tych, z których, jak na granicy z Gazą czy Libanem, dosłownie widać działania wroga. Z tych, z których, jak w wielu miejscach wzdłuż byłej „zielonej linii”, widać  starcia z Palestyńczykami sprzeciwiającymi się  izraelskiej okupacji i mur chroniący Izrael przed palestyńskim terrorem. Widać też z tych wszystkich pozostałych izraelskich okien, z których nie sposób nie zauważyć młodych poborowych i rezerwistów, w mundurach i pod bronią, spieszących do swych wojskowych zadań czy powracających z nich.

Dokładnie ten sam jest widok z okien spoglądających na Izrael. W palestyńskiej dzielnicy Silvan w Jerozolimie w 2022 roku na murach domów spoglądających na zachodnią, żydowską część stolicy wymalowano ogromne oczy. Położona na stoku dzielnica, przylegająca do Starego Miasta i Góry Oliwnej, jest miejscem częstych starć między arabskimi mieszkańcami a Żydami, którzy wykupują w niej domy. Murale z oczami mówiły Izraelczykom: „Widzimy was, jesteśmy czujni”. To samo, tylko w sposób mniej widowiskowy mówią wszechobecne izraelskie kamery telewizyjne, które monitorują miejsca potencjalnych starć – czyli właściwie cały kraj.

Ta wszechobecność wojny jest tym bardziej zdumiewająca, że naród Izraela, poprzez poprzednich 1900 lat pozbawiony państwa, wojen wówczas nie toczył. Choć z upiorną regularnością padał ich ofiarą (Pokój z widokiem…, s. 10-11).

Idea powrotu do Erec Israel jakoś jednak przez te wszystkie wieki przetrwała, a w każdym razie została w pewnym momencie odświeżona lub na nowo wymyślona przez syjonistów i uzyskała w swoim czasie poparcie światowych mocarstw.  W każdym razie państwo Izrael zostało utworzone. Dyskutowano przy tym o rozwiązaniach, które polegałyby na ukonstytuowaniu dwóch oddzielnych państw narodowych albo jednego wielonarodowościowego. Walki, jak wiadomo, ciągle nie ustają. Odwołania do historii biblijnych  funkcjonują jakby nigdy nic i jakże mogłoby być inaczej, zważywszy choćby na opowieść, którą w jednym ze swych reportaży przywołuje Smoleński. Przedstawił mu ją  jakiś oficer kierujący wysiedleniami  w Gazie:

– Działo się to wiele, wiele lat temu, gdy Mojżesz wyprowadzał lud Izraela z niewoli egipskiej – mówił. – Pewnego dnia wędrówki objawił mu się Najwyższy.

Mojżesz – wiemy to doskonale – od wczesnego dzieciństwa  cierpiał na pewną przypadłość. Uznany za nadzwyczajne niemowlę, został okazany faraonowi. Władca Egiptu chciał sprawdzić, cóż wyjątkowego kryje się w tym żydowskim dziecku. Rozkazał więc położyć przed nim dwie baryłki: błyszczące złoto i rozpalony do czerwoności węgiel.

Mojżesz wyciągnął rękę po złoto. Lecz anioł podsunął mu węgielek. Chłopiec podniósł rozpaloną bryłkę, oparzył się, poranione palce wsunął sobie do buzi tak nieszczęśliwie, że uszkodził sobie język i gardło. Dlatego przez całe życie się jąkał i nie lubił publicznych przemówień.

Ale co miał zrobić, kiedy Pan zapytał go: Mojżeszu, jaką część świata chcesz dla swojego ludu? Mojżesz zdobył się na odwagę i zaczął mówić:

– Kanaaa…

Pan przerwał jąkale: – Zgoda, dostaniesz Kanaan. To będzie ziemia Izraela, Erec Israel.

– Kan-a-a-dę, Panie, chcę Kanadę – błagał Mojżesz.

Za późno.

Niektórych wyroków nawet Wszechmogący nie może odwrócić.

Zaś w Warszawie pewien Żyd z Australii postawił pytania, których sam nie umiałem sformułować: – Izrael? A cóż to jest? Państwo? A może stan ducha i umysłu? Po dłuższej chwili odpowiedział sam sobie: – Najpewniej jedno i drugie (Izrael już nie frunie, s. 12).

Prezentowane tu tematy podejmuje także Göran Rosenberg w książce Raj utracony. Moja historia Izraela (przeł. Milena Heykowska, Wołowiec 2024). W informacji od wydawcy czytamy o tej pracy, co następuje:

Raj utracony to osobiste spojrzenie na dzieje państwa żydowskiego, ale także gruntowna analiza idei stojącej za jego powstaniem. Autor szuka jej historycznych korzeni, śledząc losy państwowotwórczego mitu od biblijnego wygnania i obietnicy powrotu, przez syjonizm i Holokaust, aż po polityczne decyzje ostatnich dekad. Wiedzie czytelnika poprzez czasy żydowskiej emancypacji, oświecenia, socjalizmu i nacjonalizmu. Pisze o apokaliptycznym cieniu Zagłady, radykalnym syjonizmie budowniczych państwa i sednie konfliktu palestyńskiego, ale też o rozdarciu pomiędzy koncepcją agresywnego wzrostu terytorialnego a nadzieją na pokój i normalizację. To książka nie tylko o Izraelu jako nowoczesnym państwie, ale też o jednej ze – zdaniem autora – najbardziej wpływowych utopii naszych czasów. Osobiste wspomnienia łączą się tu z próbą odpowiedzenia na pytanie, na ile Izrael jest spełnieniem mitu Ziemi Obiecanej, a na ile krajem zagubionym we własnej utopijności.

Sam Rosenberg natomiast – szwedzki dziennikarz, syn ocalałych z Zagłady, którzy po wojnie przenieśli się do Szwecji, absolwent filozofii, nauk politycznych, matematyki i dziennikarstwa na Uniwersytecie Sztokholmskim –  swój zamysł objaśnia tak:

Książka ta opowiada o Izraelu. Nie jest opowieścią o Palestynie ani o Palestyńczykach. […] Podtytuł książki „Moja historia Izraela” wskazuje na dwa istotne elementy, jednocześnie maskując kilka innych. Moje obserwacje na temat Izraela traktuję tu jako parabolę szerszego i głębszego problemu naszej cywilizacji. W równym stopniu jest to książka o symbolu odkupienia i odrodzenia, jak i o żydowskim państwie na Bliskim Wschodzie (Raj utracony…, s. 7).

A trochę dalej:

W latach, kiedy pisałem tę książkę (1992-1996) właśnie pojawiła się okazja do przerwania spirali przemocy. Umowa z Oslo z września 1993 roku nie była jednak ani umową pokojową, ani też korzystną dla obu stron. Była wyłącznie zbiorem zasad. Miała jednak znaczenie symboliczne. Można było działać zgodnie z nią albo jej się sprzeniewierzyć. Doszło do tego ostatniego. Teraz już to wiemy. Razem z umową zaprzepaszczono możliwość obustronnie akceptowalnego rozwiązania konfliktu między Żydami i Arabami w Izraelu-Palestynie (niektórzy uważają, że wszystko od samego początku było myśleniem życzeniowym i oszukiwaniem samego siebie). […]

Dla każdego, kto jak ja wierzy, że człowiek  może poradzić sobie również z groźnymi skutkami własnych działań, jest jeszcze nadzieja, albowiem ona umiera ostatnia.

Był czas, kiedy mimo wszystko wyobrażałem sobie, że ta książka będzie moim ostatnim słowem w tej sprawie. Co za naiwność! Historia nie ma końca, nie ma go więc i konflikt, i ta książka (jw., s. 8-10).

Do tych słów właśnie nawiązuje tytuł dzisiejszych Zapisków. Trzeba przy tym zaznaczyć, że Rosenberg systematycznie dodaje do kolejnych wydań swej książki nowe posłowia, rejestrując w nich aktualną sytuację polityczną. W ich kontekście główny tytuł książki, Kraj utracony, nabiera coraz mocniejszego wyrazu.

Gdyby zaś, jak zwykle na koniec tego drobnego przeglądu lektur o Izraelu-Palestynie, podjąć kwestie dotyczące edukacji, można by powiedzieć, że u nas podobnie, jak w opisie Amosa Oza, „wielepów”, to jest specjalistów od wszystkiego, nie brakuje. Najwięcej jednak jest chyba znawców szkoły i lektur, które należałoby w niej obowiązkowo czytać. Z reguły wykazują oni przy tym tendencje do meblowania cudzych mózgów według własnych wyobrażeń i koniecznie z nastawieniem na powtarzanie gotowych, cudzych ustaleń, z wyłączeniem poważnej refleksji nad podstawami dla tych ustaleń, w tym nad rolą mitów w ludzkim życiu.

 W tym kontekście warta uwagi byłaby, dodam, jeszcze jedna książka na temat żydowskiej historii: Garstka wybranych. Jak edukacja ukształtowała dzieje Żydów. 70-1492 Maristelli Botticini i Zvi Ecksteina (przeł. Joanna Gilewicz, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2014). Tytuł mówi sam za siebie…

O autorze

Zapiski na marginesach starych i nowych lektur

Fot. Wikimedia

Fot. Franciszek Vetulani

Zofia Agnieszka Kłakówna – mieszka w Krakowie, polonistka, literaturoznawczyni, od zawsze i stale zajmuje się problemami edukacji — w teorii i w praktyce, w różnych rolach, w różnych szkołach, w różnych miejscach, w Polsce i poza jej granicami, jest autorką paru książek na ten temat, współautorką koncepcji edukacyjnej i odpowiadających jej podręczników pod nazwą To lubię! Sztuka pisania, przez wiele lat redagowała czasopismo „Nowa Polszczyzna”. Zdaniem recenzentów jej prac – „skrajna indywidualistka, która przedziwnym sposobem prawie zawsze pracuje w zespole”. 

Wszystkie zapiski