17.03.22. Powtórki z historii
Zaraz w pierwszym zdaniu swych Dwudziestu lekcji z dwudziestego wieku, na początku Prologu zatytułowanego Historia i trwanie, Timothy Snyder, znany u nas z wielu publikacji historyk, profesor Uniwersytetu Yale, pisze: „Historia wprawdzie się nie powtarza, ale udziela lekcji”. I dodaje: „Historia może nieść wiedzę, ale także ostrzeżenie”. Rozwija tę myśl następująco:
W latach 20. i 30. XX wieku demokracje europejskie stoczyły się w otchłań prawicowego autorytaryzmu i faszyzmu. Związek Radziecki rozprzestrzenił swój model ustrojowy w Europie. Europejska historia XX wieku dowodzi, że społeczeństwa mogą się rozpaść, demokracje – upaść, etyka może się załamać, a zwykli ludzie mogą stanąć nad dołem śmierci z bronią w ręku. Dziś warto się zastanowić nad tym, dlaczego może do tego dojść” (O tyranii. Dwadzieścia lekcji z dwudziestego wieku, przeł. Bartłomiej Pietrzyk, Znak Horyzont, Kraków 2017, s. 9-11).
Wygląda jednak na to, że sugerowanej przez Snydera lekcji nie odrobiliśmy. Wyprzedzające zastanawianie się całkiem nam nie wyszło. Staje się to oczywiste, gdy z przerażeniem i – na razie przynajmniej w pewnych tylko wymiarach uczestnicząco – doświadczamy właśnie powtórki z historii. I to zarówno obserwując relacje z wojny w Ukrainie, jak również międzynarodowe dyplomatyczno-ekonomiczne ćwiczenia podejmowane w reakcji na tę sytuację. Trudno nie pomyśleć w takim kontekście o roku 1939.
W komentarzu do zdania Snydera chciałoby się więc napisać, że owszem, konteksty i realia się rzeczywiście zmieniają, ale ludzkie zachowania i mechanizmy napędzające historię są najwyraźniej trwałe. „Złe książki czytaliście” – powie Oksana Zabużko, ukraińska pisarka w wywiadzie dla polskiej gazety i wymieni między innymi takie, w których mowa o „niepowstrzymanym pochodzie postępu”, jak choćby prace Stevena Pinkera Zmierzch przemocy czy Nowe Oświecenie…
„On wrócił tu, do miasta, on wrócił tu”. To cytat z wydanej w Niemczech w 2012 roku debiutanckiej powieści Timura Vermesa On wrócił (polski przekład Eliza Borg, Wydawnictwo WAB, Warszawa 2014, ss. 400). Książka rozeszła się w niezliczonych ilościach egzemplarzy, przetłumaczona została na wiele języków, nakręcono według niej film. Reprezentuje polityczną satyrę. Jej bohaterem jest sam Adolf Hitler, który 30 sierpnia 2011 roku, po siedemdziesięciu latach nieistnienia, budzi się z nagła gdzieś w okolicach Starej Kancelarii Rzeszy, na peryferiach współczesnego Berlina. Początkowo nieco zdezorientowany, wpada wnet w niesłychany zachwyt nad propagandowymi możliwościami nowych narzędzi komunikacyjnych. Zaczyna też coraz lepiej rozpoznawać otaczającą rzeczywistość, by wkrótce, jakby nigdy nic, zabrać się do nadawania jej „właściwego”, to jest narodowosocjalistycznego kierunku. Uznany za doskonałego komika znajduje miejsce w satyrycznym programie telewizyjnym. Przedstawia tam nacjonalistyczne teorie, wygłaszając swe dawne, charakterystyczne dla nich kwestie. Idą za tym niezliczone „polubienia” jego wystąpień na YouTube.
Całą tę historię poznajemy z jego perspektywy i z jego narracji. Dziwi się wprawdzie w swej opowieści, że nowi znajomi nie utożsamiają go naprawdę z prawdziwym Hitlerem. Miałby z tego powodu ochotę wysłać niektórych do jakiegoś obozu. Jednak wytrzymuje to jakoś, bo są i tacy, którzy nie kryją dla niego zachwytu. Tymczasem otoczenie, biorąc go za komika, pozostaje w przekonaniu, że ma on po prostu nadzwyczaj dobrą charakteryzację, a prawdziwe nazwisko ukrywa specjalnie ze względu na artystyczny cel odgrywanej roli. Twórcy i właściciele satyrycznych programów są pełni uznania. Podziw wzbudza domniemana „zdolność improwizacji” nowo zatrudnionego aktora, jego detaliczna znajomość historii II wojny światowej i riposty potwierdzające jakość „kreacji na Hitlera”. Występy te zapewniają programom, w których bierze udział, kolosalną popularność. Kasa się zgadza. Nie ma najmniejszego powodu bić na alarm. Wielu wygłaszanym przez niego poglądom przypisywane są naturalnie znaczenia ironiczne. Kto bowiem w XXI wieku, w Niemczech, zważywszy na przeszłe doświadczenia, wierzyłby w ich dosłowność? Kto wzywałby na serio do powtórki z historii i jeszcze się do tego publicznie przyznawał?
W istocie jest to zatem powieść nie tyle o samym Hitlerze, co o tym, jak, dlaczego, w jakich warunkach i dzięki jakim mechanizmom ludzie tacy jak on zdobywają władzę, by rządzić życiem i śmiercią innych według własnych wyobrażeń.
Na temat powieści Vermesa tyle może na razie wystarczy. Zarówno fragmenty jej tekstu, jak i obszerniejsze sprawozdania z lektury są do znalezienia bez trudu w Internecie. Przy okazji natomiast warto zauważyć, że całkiem niedawno, w 2020 roku, dostaliśmy też możliwość poznawania biografii i poglądów autora Mein Kampf z pierwszej ręki, to jest z wydanej przez Bellonę polskiej edycji krytycznej tej nazistowskiej „biblii” (przekład, opracowanie i wstęp Eugeniusz Cezary Król). Łatwo tam dla porównania z powieścią Vermesa, choć oczywiście nie tylko, sprawdzić zarówno biograficzną aurę Hitlera, jak i sposób formułowania głoszonych przez niego nazistowskich koncepcji.
Gdyby zaś chodziło o precyzyjną charakterystykę autorytaryzmu lansowanego przez nazistowskiego wodza i rozpoznań, które ukazują proces zmieniania demokracji w dyktaturę, z pomocą przyjść może książka Jasona Stanleya Jak działa faszyzm. My kontra oni (przeł. Antoni Gustowski i Aleksandra Stelmach, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2021, ss. 214). Autor to profesor filozofii, podobnie jak Snyder z Yale Uniwersytetu, syn uchodźców z Europy, uczony obeznany z analizowanym problem także poprzez opowieści rodzinne. Dość powiedzieć, że jego babka, Ilse Stanley, w przebraniu nazistowskiej pracownicy socjalnej, wyprowadzała w swoim czasie więźniów z obozu koncentracyjnego Sachsenhausen (zob. Jak działa faszyzm…, s. 129).
O tendencjach reprezentatywnych dla kultywowania faszyzmu była już w tych Zapiskach mowa przy okazji lektury pewnego wykładu Umberta Eco (zob. tekst „Myśmy wszystko zapomnieli…” z 11.11. 2021), ale omówienie Stanleya jest bardziej rozbudowane i odnosi się poza tym do wydarzeń całkiem nam współczesnych. Wobec nieodrobionych lekcji z dwudziestego wieku i aktualnej sytuacji politycznej lektura jego tekstu ma, jak się zdaje, szczególne znaczenie.
Stanley zajmuje się polityką faszyzacji. Równie dobrze można by ją zresztą nazwać na przykład polityką trumpizacji, putynizacji czy z odwołaniem do nazwisk innych jeszcze narodowych wodzów. Nie chodzi przy tym o konkretne państwo i jego o sobie samym wyobrażenia. Chodzi o pewne wyraziście określane strategie zdobywania i utrzymywania władzy. Polityka faszyzacji nie oznacza więc od razu tworzenia „jednoznacznie faszystowskiego państwa” (Jak działa faszyzm…, s. 28).
Autor analizuje dziesięć istotnych dla takiej polityki mechanizmów, nawiązując dla ilustracji do konkretnych wydarzeń w USA, Brazylii, Hiszpanii, Włoszech, Niemczech, Szwecji, Rosji, Turcji, Polsce, Węgrzech czy Indiach. Pokazuje, jak współgrają one z fragmentami nazistowskich koncepcji opisywanych przez Hitlera w Main Kampf. Refleksję osadza w lekturze dzieł dawnych i współczesnych uczonych podejmujących problematykę urządzania państwa, od Platona i Arystotelesa poczynając. Wyprowadzane z jego wywodu główne zarysy specyfiki tych mechanizmów da się w skrócie przedstawić tak, jak niżej.
Po pierwsze. Faszyzująca polityka nastawiona jest na mityzację przeszłości. W zależności od przyjmowanej definicji narodu
przeszłość może być przedstawiana jako czysta religijnie, rasowo, kulturowo lub też we wszystkich rzeczonych aspektach. […] Każda faszystowska przeszłość mityczna obejmuje prymat radykalnego wariantu patriarchalnej rodziny, sytuując go nawet zaledwie kilka pokoleń wstecz. Jeszcze odleglejsza przeszłość to natomiast czas chwały narodu. […] Zgodnie z retoryką skrajnego nacjonalizmu taka chwalebna przeszłość została zaprzepaszczona na skutek upokorzeń spowodowanych przez globalizm, liberalny kosmopolityzm i szacunek dla „wartości uniwersalnych”, takich jak równość. […] Mity te opierają się przede wszystkim na fantazjach o jednorodności rzekomo istniejącej w przeszłości i częściowo zachowanej w tradycji w niewielkich miasteczkach i wsiach, które pozostały stosunkowo mało zanieczyszczone liberalną dekadencją miast (Jak działa faszyzm…, s. 33-34).
Stanley podkreśla, że akcentowanie dokonań przeszłości służy przede wszystkim wyodrębnianiu plemion charakteryzowanych jako „my” i „oni”, więc wyodrębnianiu swoich i obcych oraz przyjaciół i wrogów. Ma być przy tym jasne, że „my” jesteśmy nieskazitelni, szlachetni, dzielni, bohaterscy i bronimy naszej narodowej tożsamości. Zawsze zresztą tacy byliśmy. Mroczne epizody historii narodu są w tych mitach starannie zacierane i wypierane. „Oni” natomiast to podludzie, którzy – bywa – nawet na takie miano nie zasługują. „Odczłowieczanie” niektórych należy tu bowiem do podstawowych procedur. Podziały ułatwiają poza tym transformowanie teraźniejszości i ustawiają rodzinne role, to jest obowiązki kobiet i mężczyzn w ramach patriarchalnego modelu, w którym przywódca polityczny odgrywa rolę ojca czy zbawcy narodu.
Po drugie. Zasadniczą rolę w ramach analizowanej polityki odgrywa propaganda polityczna. Wykorzystuje się w niej „język szlachetnych idei do jednoczenia ludzi pod sztandarami, które inaczej byłyby trudne do zaakceptowania” (Jak działa faszyzm…, s. 53). Typowe jest przy tym na przykład
rzucanie fałszywych oskarżeń o korupcję przy jednoczesnym zaangażowaniu w korupcyjne machinacje […] kampanie antykorupcyjne stanowią często centralną część programu ugrupowań faszystowskich (Jak działa faszyzm…, s. 54).
Jak to działa w Putinowej Rosji – dodaje Stanley – precyzyjnie opisał niedawno Peter Pomerantsev (zob. Jądro dziwności. Nowa Rosja, przeł. Iga Noszczyk, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2015, s. 88).
Po trzecie. Charakterystyczny dla omawianej polityki jest antyintelektualizm jako tendencja, która wyraża się w dążeniu „do spłycenia publicznego dyskursu poprzez atakowanie i dewaluowanie edukacji, wiedzy fachowej i języka” (Jak działa faszyzm…, s. 65). Nie stawia się w niej na rozum i argumenty, lecz na emocje. Tym samym antyintelektualizm staje się celem edukacyjnym. Przedmiotem ataku okaże się wobec tego rzetelne dziennikarstwo. Odbywać się będzie również regularne „zadeptywanie nauki”, jak nazwie to Krystyna Kurczab-Redlich w książce, o której będzie mowa dalej. Uniwersytety nie znikną. Pod warunkiem uznania, że
istnieje jeden dopuszczalny punkt widzenia – reprezentowany przez dominujący naród. Szkoły wdrażają uczniów w kulturę głównego nurtu i jej mityczną przeszłość. Dlatego edukacja albo stanowi poważne zagrożenie dla faszyzmu, albo staje się filarem istnienia mitycznego narodu (Jak działa faszyzm…, s. 65).
Po czwarte. Rzeczywistość podlega odrealnieniu. Oznacza to zacieranie relacji i granic między prawdą i kłamstwem. Podstawową strategią działania staje się mianowicie kłamstwo. Równie istotny jest strach i niezliczone teorie spiskowe. W miejsce rzeczywistości wpisywane będą
deklaracje przywódczej jednostki lub partii politycznej. […] Przywódca faszystowski może prawdę zastąpić władzą, od pewnej chwili kłamiąc bez żadnych konsekwencji. Poprzez zastąpienie świata osobą, polityka faszystowska uniemożliwia nam racjonalną weryfikację argumentów. Polityk faszystowski dysponuje całym szeregiem technik pozwalających niszczyć przestrzeń informacyjną, odrealniając przy tym rzeczywistość (Jak działa faszyzm…, s. 83).
Po piąte. W ramach omawianej ideologii „naturalna” jest hierarchia, a ci, którzy
na hierarchii korzystają, chętnie akceptują mit o swej wyższości. […] politycy faszystowscy przedstawiają mity legitymizujące hierarchię jak niezaprzeczalny fakt. Głównym usprawiedliwieniem dla hierarchii ma być sama natura. Dla faszysty zasada równości zaprzecza prawu naturalnemu, które stawia pewne tradycje – te silniejszych – nad innymi (Jak działa faszyzm…, s. 102).
Po szóste. Typowe staje się utożsamianie przeciwstawnych pojęć: równości i dyskryminacji. Skutkiem tego wówczas, gdy „oni” uzyskują prawa do równego z nami traktowania, „my” sytuujemy się w roli ofiary.
Wykorzystywanie poczucia grupy dominującej, że staje się ofiarą na skutek podzielenia się obywatelstwem i władzą z mniejszościami – zaznacza Stanley – jest powszechnym elementem współczesnych poglądów faszystowskich na całym świecie (Jak działa faszyzm…, s. 115).
Po siódme. Istotny jest sposób rozumienia tego, co w omawianym kontekście oznacza prawo i porządek. Stanley pisze:
Faszystowska retoryka „prawa i porządku” ma wyraźnie na celu dzielenie obywateli na dwie klasy: tych należących do wybranego narodu, z natury praworządnych, oraz tych nienależących do niego, z natury niepraworządnych. […] Podobna taktyka jest obecnie stosowana na całym świecie, aby stworzyć oparte na strachu rozróżnienie na przyjaciół i wrogów, w celu zjednoczenia obywateli przeciwko imigrantom (Jak działa faszyzm…, s. 128).
Po ósme. Mechanizmem napędzającym politykę faszystowską jest poza tym poczucie zagrożenia dla lansowanych idei określane jako niepokój seksualny. Czytamy:
Ponieważ u podstaw faszystowskiej polityki leży tradycyjna patriarchalna rodzina, zazwyczaj towarzyszy jej panika przed odstępstwami. Osoby transpłciowe i homoseksualne są wykorzystywane do zwiększania niepokoju na tle zagrożenia dla tradycyjnych męskich ról (Jak działa faszyzm…, s. 143).
Po dziewiąte. Państwo jest w omawianej ideologii wrogiem. Zastąpić je należy pojęciem naród. W ramach takiej polityki przekaz kieruje się – podkreśla Stanley – „do ludności mieszkającej poza wielkimi miastami”.
Polityka faszystowska podkreśla krzywdy, jakie zglobalizowana gospodarka wyrządziła obszarom wiejskim, i skupia się przy tym na tradycyjnej dla wsi wartości samowystarczalności, rzekomo zagrożonej przez kulturalny i gospodarczy sukces liberalnych miast (Jak działa faszyzm…, s. 160).
Wielkie miasta stanowią według takich założeń rozsadnik grzechu i rozpusty, reprezentując w zasadzie Sodomę i Gomorę.
Po dziesiąte. Ostatni z opisywanych przez Stanleya mechanizmów charakterystycznych dla faszyzującej polityki sprowadza się do hasła, które widniało na bramie Oświęcimia: Arbeit macht frei. Propaguje się w ten sposób darwinizm społeczny.
W okresach kryzysów i zwiększonych potrzeb państwo gwarantuje wsparcie członkom wybranego narodu, „nam”, a nie „im”. Uzasadnienie zawsze brzmi: „oni są leniwi, nie mają etyki pracy, nie można „im” powierzyć funduszy rządowych, „oni” to kryminaliści dążący tylko do życia na koszt państwa. W polityce faszystowskiej można wyleczyć „ich” z lenistwa i złodziejstwa ciężką pracą […] praca czyni wolnym (Jak działa faszyzm…, s. 170).
W podsumowaniu refleksji Stanley pisze między innymi:
Wszystkie mechanizmy polityki faszystowskiej współtworzą się i wspierają nawzajem. Tkają mit o rozróżnieniu na „nas” i „ich” oparty na uromantycznionej, fikcyjnej przeszłości, w której występowaliśmy „my”, ale już nie „oni”, i podbudowany pretensjami do skorumpowanej, liberalnej elity, która zabiera nasze ciężko zarobione pieniądze i stanowi zagrożenie dla tradycji. „Oni” to leniwi kryminaliści, na których trwoni się wolność (choć przecież i tak na nią nie zasługują). „Oni” kamuflują swoje niszczycielskie cele językiem liberalizmu czy „społecznej sprawiedliwości” i dążą do zniszczenia naszej kultury oraz tradycji, a także osłabienia „nas” (Jak działa faszyzm…, s. 195).
Wszystkie te mechanizmy znamy niejako z autopsji. Do spraw „z naszego podwórka” wrócimy jednak za chwilę. Tu powtórzmy tylko, że stosowanie w polityce strategii opisanych wyżej jako faszyzujące, nie czyni jeszcze państwa faszystowskim. Rozpoznawać, nazywać i wartościować obserwowane zjawiska charakterystyczne dla dookolnego świata oznacza natomiast „mieć oczy otwarte przed szkodą” i przeciwdziałać faszyzacji… Leszek Kołakowski pisał kiedyś: „Być oszukanym w polityce nie jest usprawiedliwieniem, niekiedy jest takim samym przestępstwem, jak oszukiwać samemu”.
Tymczasem chce się powtórzyć: on wrócił. I wcale nie jako fikcyjna, literacka kreacja. Więcej: on od ponad dwudziestu lat występuje najwyraźniej jako Putin. Hitler – jako bohater i narrator wspomnianej wyżej powieści Vermesa – nie docenił jednak swego naśladowcy. W 2011 roku miał go raczej za „miękiszona”, a wszystko z powodu uprawianych sportów, które powodują, że wódz nie wygląda wodzowsko. Powieściowy Hitler mówi:
A już w kostiumie kąpielowym to w ogóle największa niedorzeczność. Już Mussoliniemu trudno to było wyperswadować. Ostatnimi czasy robi to też ten podejrzany przywódca rosyjski, interesujący człowiek, bez wątpienia, ale mimo to dla mnie jest skończony: kiedy polityk zdejmuje koszulę, to koniec jego polityki. Tym gestem mówi tylko: „Patrzcie, drodzy towarzysze, członkowie wspólnoty narodowej, dokonałem zdumiewającego odkrycia: bez koszuli moja polityka jest lepsza” (On wrócił, s. 196).
W 2022 roku „miękiszońskie” zwyczaje „podejrzanego przywódcy rosyjskiego” uległy widać zmianie, choć może tylko z powodu pandemii. Drobne studia dotyczące jego życia i uprawianej polityki wskazują bowiem, że o żadnym „miękiszoństwie” nigdy, a w każdym razie od dawna, nie było mowy. Z oddali można się dać nabrać. I od dawna zresztą, powiedzmy eufemistycznie, nabiera się na to światowa dyplomacja. A wystarczy przestudiować na przykład wspomniany wyżej biograficzno-polityczny reportaż Krystyny Kurczab-Redlich, korespondentki polskich mediów w Rosji, autorki dokumentalnych filmów z czasu drugiej wojny czeczeńskiej, by wiedzieć, co jest i może być w przyszłości grane z udziałem tego niby „miękiszona” (zob. Tajemnice Rosji Putina. Wowa, Wołodia, Władimir, Wydawnictwo WBW, Warszawa 2016, ss. 800).
Okazałoby się, że cała ta faszyzująca polityka – z definicji nastawiona na manipulację nacjonalistycznymi nastrojami zwykłych ludzi – spowoduje, że ostatecznie to oni za wszystko zapłacą. Weźmy choćby pomieszczony w książce o Rosji Putina reportaż Biesłan, czyli atak terrorystyczny na szkołę w Osetii Północnej (Tajemnice Rosji Putina…, s. 543-556). Zestawmy ten tekst z innym, z opowieścią Jeleny Kostiuczenko, która ukazuje Biesłan po tragedii: Przyszło nam tu żyć (zob. w tomie pod takim samym tytułem, przeł. Katarzyna Kwiatkowska-Moskalewicz, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2020, s. 272-295). Traumę tych ludzi trudno sobie doprawdy wyobrazić…
Końcowe partie książki Kurczab-Redlich dotyczą aneksji Krymu i wojny separatystów w Donbasie. Czytamy tam między innymi prezentowane w ukraińskiej telewizji wystąpienie z 13 października 2014 roku Jeleny Wasiliewej, założycielki stowarzyszenia Gruz 200 (pol. „ładunek 200” – tak określa się w Rosji od czasu wojny w Afganistanie trumnę ze zwłokami żołnierza transportowaną do kraju – zob. film pt. Ładunek 200, scenariusz i reżyseria Aleksiej Bałabanow, Rosja 2007).
Jelena Wasiljewa mówiła, co następuje:
Poborowi nie wiedzą, że jadą walczyć. Mówi się im, że jadą na ćwiczenia. Matki nie wiedzą, dokąd rzucono ich dzieci. Ich pierwsza reakcja to oczywiście szok. Im przecież wmawiają, że żadnej wojny nie ma. Gdy w Komitecie Matek Żołnierzy chcą rodzicom radzić, jak synów – legalnie – teraz od poboru zwolnić, to słyszą: „Eee tam, żadnej wojny nie ma, nikogo do Donbasu nie posyłają”. I nagle na próg im przychodzi „ładunek 200”. I kwit, że chłopak umarł 150 kilometrów od Rostowa na zawał serca albo od przypadkowych ran, albo na skutek samobójstwa. Od początku tej wojny – według moich obliczeń – było 4,5 tysiąca takich zgonów, ale rosyjscy oficerowie, którzy ze mną współpracują, są zdania, że liczba jest wielokrotnie większa. A pochówków w najlepszym razie odbyło się kilkaset. I to bez honorów, jakie należą się żołnierzowi poległemu na wojnie, i w wielkim sekrecie, często wieczorem, przy świetle samochodowych świateł. Rodzinom nie wolno o nieszczęściu opowiadać, nie wolno im przyjmować kondolencji… Na wiele z nich wywierany jest nacisk, obiecują im pieniądze, a matki – przesiąknięte patriotyczną propagandą – jakoś godzą się z tym, że syn poległ w obronie ojczyzny przed faszystami (Tajemnice Rosji Putina…, s. 680-681).
Gdy chodziło o Czeczenię, Krym czy Donbas, nie byliśmy państwem przyfrontowym. W lutym 2022 roku wszystko się zmieniło, ale wiadomości o sytuacji rosyjskich poborowych słyszymy podobne…
I od razu przychodzi na myśl niezwykła opowieść o Ukrainie Anny Reid (Pogranicze. Podróż przez historię Ukrainy. 988-2015, przeł. Wojciech Tyszka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, ss. 480). Ta książka o historii też ma swoją historię. Najpierw, w 1997 roku, ukazała się jej część I. Pisana była w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku, tuż po odzyskaniu niepodległości przez Ukrainę. Na potrzeby kolejnego wydania autorka dodała reporterską część II, opracowaną w 2015 roku, a więc obejmującą historię ukraińskiego Majdanu, Krymu i Donbasu. Znajdziemy w tej części znamienne zdanie:
Pisząc tę książkę w połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku, wyraziłam, między innymi następujące przekonanie: „Wciąż otwarte pozostaje pytanie, na które nikt właściwie nie zna dobrej odpowiedzi: czy jeśli (a raczej kiedy) Rosja odzyska swoją pozycję gospodarczą i międzynarodową, to spróbuje odbudować utracone imperium, czy też może […] pogodzi się ostatecznie ze swoją stratą”. W tamtym czasie przesłanki były raczej pozytywne: Borys Jelcyn prowadził pokojową i pełną wyczucia politykę zagraniczną, a sami Rosjanie zdawali się przejmować zupełnie innymi sprawami.
Wszystko zmieniło się jednak w 2000 roku, wraz z dojściem do władzy niskiego i ogólnie dość nijakiego kagebisty z Sankt Petersburga. […] solidny wzrost cen ropy naftowej na początku kolejnego stulecia, który doprowadził do ożywienia gospodarczego kraju, pozwolił Putinowi odwrócić się od dotychczasowych sponsorów i pożyczkodawców, a skierować w stronę – jak się miało okazać – nieomal niewyczerpanego rezerwuaru rosyjskiego nacjonalizmu (Pogranicze…, s. 402).
Teraz wszystko jest już jasne. Jesteśmy państwem przyfrontowym. Bombardowane są (na przykład z 12 na 13 marca) nawet obiekty odległe zaledwie o dwadzieścia kilometrów od naszej granicy. On wrócił. Słuszniej byłoby zresztą powiedzieć: jego inkarnacje stale powracają i ciągle na nowo organizują odwieczne powtórki z historii.
23 lutego 2022 ukazała się oto książka Konstantego Geberta Ostateczne rozwiązania. Ludobójcy i ich dzieło (Agora, Warszawa 2022, ss. 632). Lektura, mówiąc z prosta, zwala z nóg. Z perspektywy własnej aktywności reporterskiej i na podstawie studiowanych dokumentów ukazuje w niej autor ludobójstwa z ostatnich 120 lat, w tym całkiem nam współczesne, choć wystarczająco odległe od naszych granic, by nie angażowały wyobraźni tak, jak w przypadku Ukrainy. Okazuje się przy tym, że nic nowego pod słońcem. Gebert wspomina, że już Wergiliusz w Eneidzie czy Owidiusz w Metamorfozach opisywali rzeź w Troi i że spełniała ona „definicyjne warunki ostatecznego rozwiązania”. Później również nie brakowało powtórzeń (Ostateczne…, s. 53).
Przedpremierowa recenzja książki Geberta, pióra Joanny Tokarskiej-Bakir, opublikowana w lutowym numerze „Książek. Magazynu do Czytania”, ma w tytule pytanie: Kiedy i gdzie kolejne ludobójstwo? Refleksję ukierunkowuje zaś od razu graficznie wyodrębniony pierwszy akapit recenzji: „Skoro [ludobójstwo] stanowi ewolucyjną, podlegającą doskonaleniu zdolność zwierząt naczelnych, rzeczą kluczową jest jego wczesne rozpoznanie”. Brzmi to prawie jak zalecenie ze wspomnianych na wstępie Dwudziestu lekcji z dwudziestego wieku Snydera…
Na namysł tym razem czasu w ogóle nie było. Odpowiedź przyszła już na drugi dzień, 24 lutego. I potwierdza relacjonowane w pracy Geberta rozpoznania. Rosja napadła na Ukrainę, a choć prawnicza definicja ludobójstwa jest skomplikowana, co ukazuje dodatkowo, jak bardzo zależymy od języka, dla nieprawników skutki rozpętanej przez Putina ludobójczej masakry wojennej są oczywiste.
Wróćmy teraz, zgodnie z zapowiedzią, na „własne podwórko”. Rozmaite przykłady działań charakterystycznych dla opisywanych mechanizmów politycznych zostały u nas „przykryte” wiadomościami o sytuacji w Ukrainie i wzruszającym, solidarnościowym zrywem naszego społeczeństwa niosącego uchodźcom pomoc. Nie zmienia to faktu, że na białoruskiej granicy wszystko jednak idzie według faszyzujących reguł. Nie zmienia to faktu, że TK odkrył akurat niekompatybilność naszej konstytucji, gdy idzie o prawa człowieka, które Zachód zdaje się bezsensownie upowszechniać i co do których podpisaliśmy przecież w swoim czasie stosowne umowy. Nie zmienia to faktu, że sprawa Pegasusa przycichła oraz że organizowane są u nas bezkarnie profaszystowskie marsze, że odmawia się kobietom praw decydowania o sobie. Nie zmienia to wielu innych faktów świadczących o putynizowaniu naszego państwa.
Historia się powtarza w rozmaity sposób. 19 listopada 2021 roku miała miejsce w Krakowie, w Teatrze im. Juliusza Słowackiego, premiera Dziadów wyreżyserowanych przez Maję Kleczewską. Wokół przedstawienia rozpętała się awantura łącznie z próbami zwolnienia dyrektora teatru. Służby partyjne w roli kuratorki oświaty, paru ministrów i hierarchiczne podporządkowanych urzędników ruszyły do akcji, sugerując, że dzieła przeszłości niosą raz na zawsze ustalone znaczenia, że współczesność nie ma na to żadnego wpływu, że sztuką zawiadywać ma rządząca partia. Tu można by wybierać ze skonstruowanej przez Stanleya listy opisy mechanizmów charakterystycznych dla polityki faszyzacji, które zostały w tym przypadku uruchomione: mityzacja przeszłości, mizoginizm, jedynie słuszna interpretacja o wartości muzealnej, cenzura…
W 2017 Janusz Majcherek i Tomasz Mościcki wydali książkę pod tytułem Kryptonim „Dziady” (Fundacja Historia i Kultura, Warszawa 2017, ss. 534). Równo pięćdziesiąt lat po premierze Dziadów wyreżyserowanych w Warszawie przez Kazimierza Dejmka przebadali i teraz opowiedzieli gruntownie i z detalami tamtą historię. O reakcjach ówczesnej władzy czyta się jakby dotyczyły naszego tu i teraz. W roli Dejmka jako zwolnionego wtedy dyrektora teatru występuje dziś Krzysztof Głuchowski. Ciekawe, kto robi za Kliszkę i Gomułkę…
Na koniec pozostaje jeszcze, zwyczajem praktykowanym systematycznie w tych Zapiskach, podjąć wprost wspominaną w analizach Stanleya kwestię edukacji. Daje to również możliwość ponownego przywołania powieści Vermesa On wrócił i opinii jej bohatera-narratora:
Młodzież odczuwa jeszcze w sposób niezafałszowany. […] Nie liczy się dla nich dobrze czy źle, myślą tak, jak podpowiada im natura. Jeśli dziecko jest prawidłowo wychowane, nie będzie podejmowało złych decyzji” (On wrócił…, s. 185).
Zamiast komentarza łatwo wskazać książkę, która dokumentuje wszystko, co charakterystyczne zarówno dla przebiegu, sposobów, jak i rezultatów „prawidłowego wychowania” organizowanego z perspektywy właściwej bohaterowi powieści Vermesa i przy zastosowaniu opisanych wyżej, aktualnych dziś w wielu miejscach świata, także u nas, mechanizmów faszyzowania polityki i putynizacji kraju. Dojmująco i precyzyjnie opowiada o tym Gregor Ziemer, w 1939 roku dyrektor Szkoły Amerykańskiej w Berlinie, któremu udało się wtedy uzyskać pozwolenie na wizytację niemieckich szkół i innych placówek oświatowych (Jak wychować nazistę (przeł. Anna Dorota Kamińska, Wydawnictwo Znak Nowa Litera, Kraków 2021, ss. 269). W referowany przez niego model całkiem nieźle wpisują się reformatorskie przekonania naszego ministra edukacji…