19.12.24. Świat, w którym żyjemy ...

Ukazały się niedawno dwie książki, na które warto może zwrócić uwagę w dniach świątecznego oddechu. Dla wielu z nas jest to przecież między innymi czas większej przestrzeni dla spokojnej lektury, która przekłada się na chwile intensywniejszego namysłu nad specyfiką świata, w którym żyjemy. Nie stanowi zaś żadnego odkrycia fakt, iż jest on ostatnio niezwykle ostro spolaryzowany. Wiadomo wprawdzie, że konflikt był zawsze częścią życia, że spieramy się w związkach i przyjaźniach, że spór i debata są w ogóle częścią demokracji, ale dziś za sprawą nowych mediów rozmaite podziały mocno się potęgują. Jest zatem ważne, by zdawać sobie sprawę z tego, co stanowi zasadnicze osie tych sporów, jak przebiegają granice kulturowych, społecznych i politycznych, zbiorowych i indywidualnych podziałów, a zwłaszcza jak odnajdywać w takim świecie jakieś porządkujące reguły, jak je nazywać i zwłaszcza jak o nich rozmawiać.

Impulsu do namysłu nad podstawowymi źródłami wszelkich międzyludzkich podziałów i refleksji związanej z próbami ich przezwyciężania mogą w takiej sytuacji dostarczyć na przykład: nowa książka Tomasza Stawiszyńskiego Powrót fatum (Znak, Kraków 2024), o której będzie tu zaraz mowa, a także cały tom rozmów Bogdana de Barbaro z Justyną Dąbrowską z tomu pt. Swoją drogą… (Agora, Warszawa 2024), o czym za chwilę.

Książki Stawiszyńskiego – Co robić przed końcem świata, Ucieczka od bezradności czy Reguły na czas chaosu –  były już kiedyś w tych Zapiskach prezentowane (zob. tekst Odwieczna tymczasowość z 27.10.2022). O tej  ostatnio wymienionej wypowiadał się w okładkowym blurbie między innymi właśnie profesor Bogdan de Barbaro, podkreślając, że „refleksje Stawiszyńskiego […] pomagają rozumieć, co się dzieje wokół nas, i podpowiadają, jak nie wpadać w pułapki osobistej bylejakości”. Opinię tę można by spokojnie odnieść także do Powrotu fatum. Tu od razu we wprowadzeniu przeczytamy mini sprawozdanie dotyczące przebiegu dość szczególnego spotkania, które autor miał okazję obserwować. Określa ono układ i porządek proponowanej dalej refleksji. Tworzy ją mini:

W pewnej telewizji, do której zostałem kiedyś zaproszony, spotkały się w poczekalni trzy – wyłączając piszącego te słowa – osoby. Popijając kawę i prowadząc niespieszną konwersację, oczekiwały, każda z osobna, na swoją antenową porę. Najswobodniej zachowywała się popularna astrolożka, która już za chwilę miała przedstawić widzom cotygodniową prognozę dla poszczególnych znaków zodiaku. Co i rusz zagadywała  raczej nieśmiałego katolickiego zakonnika, zaproszonego do rozmowy o zbliżającej się Wielkiej Nocy. „Astrologia – zapewniała – daje się bez problemu pogodzić z religią. Wszechświat, kosmos, gwiazdy, wielka tajemnica!”. Zakonnik koncyliacyjnie kiwał głową, nie wdawał się w polemikę (choć zaznaczał zdanie odmienne), uśmiechał się dobrodusznie. Podobnie jak siedzący obok niego naukowiec, ekspert w zakresie sztucznej inteligencji. Istotnym elementem programu miała być opowieść o wprowadzonym niedawno do powszechnego użytku chatbocie, od którego zaczęła się wielka technologiczna rewolucja. Ekspert z życzliwym, ale wyraźnym rozbawieniem przysłuchiwał się pogawędce astrolożki i księdza. Jego mina zdradzała głębokie przekonanie, że – w odróżnieniu od tych dwojga – on zajmuje się sprawami rzetelnymi i poważnymi (Powrót fatum, s. 11-12).

Każda z trzech wymienionych osób reprezentowała, jak z tego wynika, inną wizję, inny spośród dziś dominujących obrazów świata, a to: (1) postrzegany z perspektywy nauki, (2) kształtowany w oparciu o rozmaite koncepcje ezoteryczne i (3) budowany na podstawie religii chrześcijańskiej. Odpowiednio do tak określanych punktów widzenia – sugeruje Stawiszyński – wszystko, co się zdarza w świecie, w którym żyjemy, funkcjonuje w konsekwencji na zasadzie: (1) przypadku (wizja naukowa), (2) konieczności (wizja ezoteryczna) albo (3) oznacza wolność (wizja chrześcijańska). I na tak właśnie sygnowane trzy części podzielona jest jego książka o powrocie fatum. 

Wskazane wyżej obrazy świata charakteryzuje autor dalej jako:

fundamentalne, bazowe wyobrażenia co do tego, jaki świat jest i jak się w nim układa nasze życie. Co te obrazy określa? Co je determinuje? Jaki sens mają zdarzenia, które się nań składają? I jeszcze – ku czemu zmierza moje, twoje, nasze życie? Skąd się wywodzi, z jakiego źródła? I do jakiej zmierza stacji końcowej? Czy jest z góry określone, czy raczej pozbawione jakichkolwiek nieuchronności? Czy mam na nie pełny czy tylko częściowy – a może żaden – wpływ? Czy – wreszcie – ktoś lub coś za tym wszystkim stoi? Jakieś wyższe – lub niższe – siły? A może Siła czuwająca nad nami niczym troskliwy rodzic? Czy też jesteśmy tu całkiem sami, zdani wyłącznie na siebie? I czy w zdarzeniach, zaskakujących koincydencjach, spotkaniach z ludźmi, ruchach planet, symbolach na kartach kładzionych przez wróżkę „coś jest”? Czy może to tylko czcze ludzkie iluzje biorące się z naszej niezdolności do stanięcia twarzą w twarz ze światem, który jest taki, jak nam to dzisiaj mówi nauka: złożony z materii, powodowany jedynie prawami fizyki i ewolucji? Poczęty z przypadku, a nie z intencji, podobnie jak poczęte z przypadku jest życie?
Zgadza się, są to pytania z gatunku absolutnie podstawowych, obecne rdzennie w filozofii i religii. Pytania, na które udzielono w historii wielu odpowiedzi i które – wydawałoby się – są już do cna wyświechtane. A jednak ciągle je sobie zadajemy, ciągle szukamy nowych odpowiedzi, wracamy do starych albo je porzucamy. Pytania te wciąż uporczywie wracają (Powrót…, s. 12-13).

Nie dość przy tym, że  powracają wyliczane wyżej przez Stawiszyńskiego podstawowe pytania. Powstają też całkiem nowe uwarunkowania ludzkich działań. Takie, które sprzyjają kształtowaniu się wyobrażeń o działaniu fatum i tendencjom do podporządkowywania się tak definiowanym zależnościom. Tu zajrzyjmy na wszelki w niebiosach przypadek do Słownika mitów i tradycji kultury Władysława Kopalińskiego. Znajdziemy tam informację (s. 275), że pochodzące z łaciny słowo „fatum” oznaczało „to, co powiedziane; to ,co przepowiedziane, zarządzone przez bogów; przeznaczenie; los; nieszczęście”, a w mitologii rzymskiej „bóstwo przeznaczenia, nieodwołalnej konieczności, z czasem upodobnione do innych bóstw przeznaczenia, jak Parki, jak gr. Sybille i Mojry”.

Rozdział koncentrujący uwagę na tytułowym „powrocie fatum”, dodajmy teraz, zamyka u Stawiszyńskiego rozważania dotyczące naukowej wizji świata. Tej więc, która wskazuje, że o zaistnieniu ludzi zdecydował przypadek. Stawiszyński podkreśla:

Świadomość […], że o naszych losach w sferach dotykających podstawowych aspektów egzystencji decydują algorytmy o nieznanej mechanice działania oraz doświadczenie kontaktu z botami zamiast choćby najbardziej nawet nieczułymi i niesympatycznym ludźmi przynoszą tutaj kolosalną zmianę jakościową.
Tym bardziej że algorytmizacja postępuje i obejmuje kolejne obszary życia. Zestawy spersonalizowanych reklam oraz sprofilowanych informacji codziennie wyświetlają się na ekranach naszych komputerów i smartfonów. Niwelują najdrobniejsze cienie dysonansów poznawczych, ujednolicają atmosferę, upewniają nas w fałszywym przekonaniu, że to, co się nam podoba, podoba się wszystkim, a poglądy, które żywimy, są powszechnie obowiązującą prawdą. Podsuwają nam nie te treści, które są rzetelne, tylko te, które najdłużej utrzymują nas przy ekranie. Aplikacje randkowe algorytmicznie dopasowują do siebie ludzi, obliczają prawdopodobieństwo zawiązania relacji intymnej, dobierają partnerów pod kątem wyglądu, wieku, zainteresowań oraz innych jawnych i niejawnych parametrów, nie wyłączając klasy społecznej czy wysokości dochodów. Portale internetowe – o czym już krótko wspominałem – oferują „narzeczone AI”, które można od podstaw zaprojektować, wygenerować niezliczone serie ich zdjęć i filmów w dowolnych konfiguracjach seksualnych, prowadzić z nimi niekończące się rozmowy na czatach… […]
Mamy więc tutaj jakąś iluzję kontroli i sprawstwa, a zarazem coraz bardziej nieprzenikniony, coraz bardziej obcy nawet dla samych jego dysponentów i twórców świat algorytmów. Czyli anonimowych, bezosobowych sił, od których być może już niedługo zależeć będą najdrobniejsze szczegóły naszego losu, najmniejsze składowe naszego życia (Powrót…, s. 108-109).

Zjawiska te ilustrują, krótko mówiąc, najzupełniejszy paradoks. Oto nauka, której istotą jest ustalanie, jak się rzeczy mają i odkrywanie obiektywnej wizji świata, umożliwia równocześnie – nie pierwszy raz zresztą  – tworzenie narzędzi-pułapek o mocy potężnego fatum.

Konieczność eksponowana wprost wiąże się natomiast z koncepcjami ezoterycznymi. Tu wszystko jest od dawna określone z góry, więc z wyprzedzeniem warto się przynajmniej dowiedzieć, co, komu, kiedy i dlaczego pisane. Warto też zabiegać o nadawanie koniecznym sytuacjom szczęśliwego nacechowania. Oferty stosownej pomocy są przy tym dostępne w nieograniczonych wręcz wariantach. Kto nigdy nie interesował się specjalnie kwestiami ezoteryzmu, w dotyczących tych kwestii partiach książki Stawiszyńskiego znajdzie informacje, które doprawdy zwalają z nóg. Między innymi – zauważmy dla smaku – najpoważniej w świecie traktowane i uzasadniane przez pewnego autora twierdzenie, że „Ewa i Lucyfer byli naprawdę tą samą osobą” (Powrót…, s. 126). Obserwacje relacjonowane w poniższym cytacie dają w każdym razie myślenia:

Teraz […] w trzecim dziesięcioleciu XXI wieku, fascynacja ezoteryką we wszelkich możliwych odsłonach płynie w głównym nurcie kultury zachodniej, z którego wypiera – jak się zdaje, skutecznie – zarówno odchodzące do lamusa chrześcijaństwo, jak i światopogląd oparty na nauce. I ochoczo korzysta przy tym z wszelkich zdobyczy późnego kapitalizmu.
Wystarczy rozejrzeć się dookoła, żeby dostrzec ten nieprawdopodobny wysyp ezoteryczno-okultystycznych ofert. Na każdym kroku, na każdym rogu, w co trzecim poście, co drugiej reklamie widzimy zatrzęsienie wróżbitów i wróżb, sesji coachingowo-uzdrawiających, warsztatów otwierania czakr, weekendowych wyjazdów z ayahuascą, kryształów, tarota, astrologii, jasnowidzenia, budzenia intuicji, aktywowania kundalini, wizualizowania i programowania szczęścia, pozytywnego myślenia… (Powrót…, s. 134-135).

Zainteresowanie astrologią, wiara w horoskopy czy instytucja wróżbitów nie są oczywiście niczym szczególnie nowym. Teraz, podobnie jak dawniej, wynikają, najogólniej i w największym skrócie mówiąc, z oczywistej ludzkiej potrzeby nadawania sensu otaczającej, niezrozumiałej, groźnej, chaotycznej rzeczywistości i własnemu istnieniu. Dziś zdumiewa tylko nadzwyczajna rozmaitość i obfitość ofert nastawionych na merkantylne wykorzystywanie tego rodzaju potrzeb i pragnień. 

Stawiszyński, referując takie zjawiska, odwołuje się oczywiście do wielu znaczących tekstów filozoficznych i przywołuje stanowiska wielu znaczących autorów. Zauważa też, że nie bez przyczyny pojawiają się wśród zainteresowanych badaniami astrologicznymi nazwiska Putina, Dugina czy Muska… Wygodnie jest przecież uzasadniać takie lub inne działania bezwzględną, zależną od układu i ruchu planet, przedustawną niejako koniecznością. W takim kontekście pozostaje tylko przypomnienie pewnej pracy o arcyznamiennym  tytule, o której także była już kiedyś w tych Zapiskach mowa, a mianowicie Przekleństwa homo sapiens. Dlaczego myślenie zabija Justina Greega (przeł. Maria Grabska-Ryńska i Maciej Grabski, Wrocław 2018 –  zob. tekst pt. Paradoks wyjątkowości z  7.09.2023).

Książka Stawiszyńskiego nacechowana jest, gdyby przejść do jej ostatniej części, przeżyciem osobistym, doświadczeniem wprawdzie krótkotrwałym i wynikającym z technicznego błędu, ale mocnym jako rodzaj sytuacji granicznej. Doświadczenie to nie jest bez znaczenia dla  wybieranej przez autora wizji świata, to jest obrazu wynikającego z chrześcijaństwa. Stawiszyński zaznacza jednak, że jego dociekania i opowieść nie są równoznaczne z wyznaniem wiary (Powrót…, s. 317) i nie są też formułowane  bez świadomości czy z pominięciem refleksji na temat kryzysów Kościoła, to jest instytucji odpowiedzialnej za opowieść, która „ponad dwa tysiące lat temu wyzwoliła ówczesnego człowieka z podległości żywiołom i kosmicznym determinizmom” (Powrót…, s. 17). Warto jednak zwrócić przy okazji uwagę, że z sygnalizowaną książką i jej wyrazistym nacechowaniem osobistym wiąże się materiał opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” z 10 grudnia tego roku. Na okładce widzimy mianowicie zdjęcie Stawiszyńskiego i towarzyszącą mu formułę: „Stawiam na chrześcijaństwo”. W środku znajdziemy zaś jego rozmowę z Michałem Okońskim pt. Jeśli Bóg jest. Podkreśla w niej Stawiszyński, że „Chrześcijaństwo z jego realizmem antropologicznym, dyscypliną myślenia, szacunkiem dla wolności sumienia i godności osoby wydaje się wystarczająco dobrym projektem życiowym, odtrutką na fake newsy i polaryzację”. Z takiej refleksji w omawianej książce wynika rozdział  pt. Uwolnienie z objęć fatum.

W rozważaniach na temat chrześcijaństwa, dodajmy teraz, Stawiszyński odwołuje się często do filozoficznych wykładów Josepha Ratzingera, w tym do encykliki Spe Salvi, którą ten jako Benedykt XVI ogłosił w 2007 roku i która bez żadnych wątpliwości stanowi precyzyjny i przekonujący wykład filozoficzny. Eksponowana jest w nim istota i uzasadnienie dla ludzkiej nadziei. W  komentarzu trudno się jednak powstrzymać od uwagi, że byłoby świetnie, gdyby wszyscy wyznawcy czy zwolennicy tej opcji i wynikającego z niej obrazu świata, a zwłaszcza kler, mieli za sobą tak rzetelne studia tematyczne, jakie oferują teksty filozoficzne wskazywane przez Stawiszyńskiego. Różni obrazoburcy natomiast mieliby w tym miejscu zapewne sugestię dodatkowej, odmiennej nieco lektury. Takiej choćby, jak książka Barta D. Ehrmana Fałsz. Kto pisał w imieniu Boga i dlaczego autorzy Biblii nie są tymi, za których ich mamy (przeł. Maciej Studencki, Filtry, Warszawa 2024). Inni wskazaliby pewnie pracę Artura Nowaka i Ireneusza Ziemińskiego, którzy analizując ewangeliczne zapisy w książce  Chrześcijaństwo. Amoralna religia (Warszawa 2023), ukazują, że bywają one różnie wykorzystywane i że piękne idee łatwo przeradzają się w swoje przeciwieństwa…

***

Zajrzyjmy teraz do tomu Swoją drogą…, by podjąć próbę odkrywania obrazu świata zarysowywanego przez Bogdana de Barbaro w rozmowie z Justyną Dąbrowską. Obydwoje rozmówcy są psychoterapeutami. Zawodowo więc uprawiają sztukę rozmawiania na trudne tematy.

Tu trzeba powiedzieć, że Dąbrowska jest poza tym autorką kilku innych  tomów rozmów z artystami, intelektualistami i psychoterapeutami. Rozmów, w których chodziło o prezentację rozmówców i ich poglądów. Można by w tej serii wymienić takie pozycje, jak Nie ma się czego bać. Rozmowy z mistrzami (z fotografiami Mikołaja Grynberga, Warszawa 2016); Miłość jest warta starania. Rozmowy z mistrzami (z fotografiami Mikołaja Grynberga, Warszawa 2019). Zainteresowani znajdą w nich na przykład rozmowę z Michałem, Głowińskim, Karolem Modzelewskim, Zygmuntem Baumanem, Kazimierzem Kutzem, Danutą Szaflarską czy Hanną Świda-Ziembą i wieloma innymi. W tomie Zawsze jest ciąg dalszy. Rozmowy z psychoterapeutami (Warszawa 2021) jest też rozmowa z Bogdanem de Barbaro (Mam z górki, krótko mówiąc, s. 28-46).

Rozmowy ze zbioru Swoją drogą… różnią się od wszystkich wyżej wymienionych. Tym razem nie chodzi o „wywiad z mistrzem” i prezentację jego obrazu świata, lecz o dociekania na temat znaczących elementów konstytuujących różne tego świata obrazy. W każdej z tych rozmów da się też zauważyć staranność słuchania i reagowania na to, co już zostało powiedziane, a także uwagi o tym, co w różnych rozmowach jest znaczące ze względu na sytuacje uczestniczących w nich osób. W spisie treści dostajemy alfabetycznie uporządkowaną listę omawianych problemów. Sygnują je przykładowo takie hasła, jak „A jak Autorytet, B jak Bliskość”, a odpowiednio dalej „F jak Fikcje, czyli o opowieściach” albo „I jak Inny” czy „R jak Religia” i na końcu „Ż jak Życie”. W związku z hasłem „J jak Jeszcze Polska…” czytelnik będzie miał na przykład okazję obserwować, jak mogłaby przebiegać rozmowa w odpowiednim gabinecie, gdyby jako pacjentka zjawiła się Polska właśnie…

Dodajmy jeszcze, że każdą rozmowę poprzedza tu starannie wybrany wiersz, który ujmuje sednu danego problemu. Rozdział „K jak Konflikty” – przykładowo rzecz biorąc – poprzedza (s. 172) Introit, fragment poematu Missa pagana Edwarda Stachury i aż trudno się powtrzymać od przywołania go tutaj:

Chodź, człowieku, coś ci powiem
Chodźcie wszystkie stany
Kolorowi, biali, czarni
Chodźcie zwłaszcza wy, ludkowie
Przez na oścież bramy
Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Rozsiądźcie się na drogach
Na łąkach, na rozłogach
Na polach, błoniach, wygonach
W blasku słońca, w cieniu chmur

Rozsiądźcie się na niżu
Rozsiądźcie się na wyżu
Rozsiądźcie się na płaskowyżu
W blasku słońca, w cieniu chmur

Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Na ziemi, którą ja i ty też
Zamieniliśmy w morze łez

***

Gdy idzie o problemy międzyludzkiej komunikacji znowu przyda się może małe lekturowe przypomnienie. Była już bowiem kiedyś mowa w tych Zapiskach o pracach nastawionych na analizę „sztuki rozmawiania”. Należą do nich na przykład Charlesa Duhigg’a, Siła komunikacji. Odkryj sekret rozmów, które łączą (przeł. Małgorzata Guzowska, PWN, Warszawa 2024 – zob. tekst pt. O rozmowach, które łączą z 18.04.2024), a także Friedemanna Schulz’a von Thun Sztuka rozmawiania (przeł. Piotr Włodyga OSB Wydawnictwo WAM, Tom 1. Analiza zaburzeń, Tom 2. Rozwój osobowy Kraków 2001; Tom 3. Dialog wewnętrzny ze szkicami Vereny Hars, Kraków 2002 – zob. tekst pt. O idei, formach i praktykach debatowania z 4.04.2024).

Zmierzając do końca dzisiejszych Zapisków, trzeba podkreślić, że „Sztuka rozmawiania” i odkrywanie „siły komunikacji” stanowią z  wszelką pewnością szczególne zadanie dla celowo organizowanej edukacji.

Nie wydaje się jednak, by nasi oficjalni i domorośli reformatorzy szkolnictwa przywiązywali do tego wagę. Wciąż bowiem najgłośniej w takim kontekście słychać hasła o „przekazywaniu” wiedzy i właściwych wartości. O rozmowach natomiast, które wymagają czasu, dociekań, ćwiczenia w myśleniu, słuchaniu, mówieniu, precyzowaniu wypowiedzi, a w ogóle świadomości tego, czym znacząca rozmowa się charakteryzuje i co się na nią składa oraz że związana jest z tym odpowiedzialność za słowo, raczej nikt w wytycznych dla szkoły nie wspomina. Nowe media zdają się tymczasem zmieniać wszelkie reguły międzyludzkiej komunikacji. Ma zatem rację Tomasz Stawiszyński, gdy zwraca na te sprawy uwagę w swoim Powrocie fatum, choć w ocenie istoty i jakości edukacji z takiego zakresu w czasach minionych czy właśnie mijających zdaje się co najmniej przesadzać, identyfikując szlachetne wyobrażenia z rzeczywistością:

Trzeba […] zapytać: jak w dobie coraz doskonalszych form sztucznej inteligencji będziemy się uczyć relacji międzyludzkich? Co się z nimi stanie, gdy częściowo lub całkowicie zostaną zastąpione relacjami człowiek – maszyna? Proces edukacji – indywidualnej i społecznej – polegał dotąd zawsze, i w teorii nadal polega, na wykształcaniu w ludziach poczucia granic, budowaniu w nich świadomości funkcjonowania w złożonym świecie społecznym, wyposażaniu ich w kompetencje pozwalające odróżnić rzeczywistość od nierzeczywistości. Wiązał się także ze specyficzną formacją psychologiczną i emocjonalną, trenował do nawiązywania relacji z innymi, do budowania więzi, rozumienia, na czym polega podmiotowe, nie zaś przedmiotowe traktowanie innego. Czy tego rodzaju edukacja jest w ogóle możliwa w świecie, w którym otaczają nas awatary, my zaś nie jesteśmy zdolni do odróżnienia, co jest wirtualną tożsamością żywego człowieka, a co wyłącznie przemyślnie skonstruowaną i wciąż doskonalącą umiejętność mimikry imitacją? (Powrót…, s. 99-100).

Ułomność w przekładaniu szlachetnych wyobrażeń i teorii na edukacyjną praktykę nie jest naszą tylko specjalnością i nie tylko naszej współczesności dotyczy, odnotujmy na pocieszenie. Friedemann Schulz von Thun, niemiecki profesor z Hamburga, we wprowadzeniu do swej, wspomnianej wyżej, trzytomowej pracy tak na przykład opisuje własne doświadczenia szkolne w zakresie „sztuki rozmawiania”:

W okresie wchodzenia w pełnoletniość i zdobywania „świadectwa dojrzałości” potrafiłem mówić językiem wyrafinowanym i uczonym o sprawach, których nie znałem z własnego przeżycia. W szkole zamiast wyrażać i mówić o tym, co sami przeżywamy, uczyliśmy się mądrze i uczenie dyskutować o sprawach, których tak naprawdę zupełnie nie znaliśmy. Można na ten stan narzekać, chociaż być może właśnie dzięki temu rozpocząłem karierę akademicką. Jest pewne, że na uniwersytetach istnieją wzorce zachowań, które znakomicie sprzyjają oddalaniu się od siebie samego i utrudniają kontakt z własnym wnętrzem. Pomimo otrzymania świadectwa dojrzałości nadal czułem się jak nieuk w dziedzinie relacji międzyosobowych. Tematowi: „Jak postępować z innymi i jak postępować z samym sobą?” nie poświęcono ani jednej godziny (Sztuka…, s. 9-10).

Konkluzja? Byłaby może pora, aby pytanie, jak postępować z innymi i samym sobą, także u nas, także dziś i także w odniesieniu do mediów cyfrowych  stało się rzeczywistym problemem szkolnej praktyki…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

O autorze

Zapiski na marginesach starych i nowych lektur

Fot. Wikimedia

Fot. Franciszek Vetulani

Zofia Agnieszka Kłakówna – mieszka w Krakowie, polonistka, literaturoznawczyni, od zawsze i stale zajmuje się problemami edukacji — w teorii i w praktyce, w różnych rolach, w różnych szkołach, w różnych miejscach, w Polsce i poza jej granicami, jest autorką paru książek na ten temat, współautorką koncepcji edukacyjnej i odpowiadających jej podręczników pod nazwą To lubię! Sztuka pisania, przez wiele lat redagowała czasopismo „Nowa Polszczyzna”. Zdaniem recenzentów jej prac – „skrajna indywidualistka, która przedziwnym sposobem prawie zawsze pracuje w zespole”. 

Wszystkie zapiski

12.09.24. O geopolitycznych grach…

Na czele autokratycznego państwa „stoi złoczyńca, który kontroluje armię i policję. Wojsko i służby nieustannie grożą społeczeństwu zastosowaniem przemocy. Wśród obywateli są zarówno podli kolaboranci, jak i dzielni opozycjoniści.
(…) W XXI wieku taki obrazek niewiele ma wspólnego z rzeczywistością.

Czytaj »