2.09.21. Podziemie...
Niedawno ukazało się polskie tłumaczenie Podziemia, reportażu, który dotyczy zamachu gazowego (rozpylenie sarinu) dokonanego w 1995 roku w tokijskim metrze przez członków sekty Ōmu – Najwyższa Prawda. „Sarin to gaz o działaniu paralityczno-drgawkowym, wynaleziony w latach trzydziestych przez niemieckich uczonych na polecenie Adolfa Hitlera w ramach przygotowań do II wojny światowej” – czytamy w reportażowych objaśnieniach (Podziemie…, s. 9, przypis). Oryginalne wydanie książki miało miejsce prawie dwadzieścia pięć lat temu. Autorem jest znany u nas powieściopisarz Haruki Murakami, tym razem w roli reportera (Podziemie. Największy zamach w Tokio, przeł. Michał Kłobukowski, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2021, ss. 480).
Można by się zastanawiać, czy to akurat dobra pora, by zwracać czytelniczą uwagę na tę tragiczną historię sprzed ćwierćwiecza. Właśnie teraz, gdy powszechne zainteresowanie świata koncentruje się na humanitarnej katastrofie w Afganistanie. Na talibach i wyznawanym przez nich, a przypisywanym islamowi porządku świata. Na związanych z tym aktualnych grach politycznych. Na lękach aktualizowanych i podsycanych w ramach tych gier. A u nas na jednym z podłych świadectw takich działań, to jest na sprawie uchodźców przetrzymywanych w Usnarzu Górnym, w zaprzeczających człowieczeństwu warunkach.
Murakami, jakby uprzedzając myśli o wcześniejszym lub późniejszym „przeterminowaniu” ukazywanej w swym reportażu historii, stawia w pewnym momencie związane z nią pytania o nacechowaniu uniwersalnym. Pytania skierowane w zasadzie do każdego, istotne niezależnie od czasu oraz kulturowego kontekstu. A wy (my)…
czy nie ofiarowaliście jakiejś części swojego „ja” komuś (lub czemuś) w zamian za jakąś narrację? Czy nie powierzyliśmy jakiejś części swojej osobowości większemu Systemowi bądź Ładowi? A jeżeli tak, to czy ten System na pewnym etapie nie zażądał od nas, żebyśmy ulegli takiemu lub innemu „obłędowi”? Czy twoja obecna narracja rzeczywiście i naprawdę należy do ciebie? Czy twoje sny w istocie są twoje własne? A może to cudze wizje, które prędzej czy później mogą się zamienić w koszmary (Podziemie…, s. 310).
I zdaje się, że pytania takie brzmią nadzwyczaj aktualnie oraz że można by je adresować do wielu osób lub grup, a nawet całych społeczności. Podobnie zresztą, jak inne, stawiane wprost, a potem stale obecne w tle reportażu: „Jakim cudem w ogóle mogło nam się to przytrafić?” (Podziemie…, s. 10).
Takie pytanie można by zresztą równie dobrze odnieść do zdarzeń związanych z atakiem 11 września 2001 roku na World Trade Center w Nowym Jorku. To one przecież stanowią początek dzisiejszej „sprawy Afganistanu”. Można by je też połączyć z historią masakry w redakcji francuskiego magazynu satyrycznego „Charlie Hebdo” 7 stycznia 2015 roku. Zmodyfikujmy zatem formułę Murakamiego, pytając: Skąd się takie akcje biorą?
Jako lekturowe wsparcie przy poszukiwaniu odpowiedzi przychodzi tu na myśl od razu Modlitwa o deszcz Wojciecha Jagielskiego (Wydawnictwo Znak, Kraków 2016, ss. 368), ale też Tahara Ben Jelloun Co to jest islam? Książka dla dzieci i dorosłych (przeł. Dorota Zańko i Helena Sobieraj, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2015, ss. 456). Przy okazji warto może dodać, że pierwsze wydanie ostatniej z wymienionych książek ukazało się bezpośrednio po ataku na nowojorskie wieże, a po zdarzeniach w redakcji „Charlie Hebdo” zostało uzupełnione o kilka dodatkowych, znaczących szkiców.
Ben Jelloun wspomina, nawiasem mówiąc, między innymi o tym, że właśnie w dniu mordów dokonanych w redakcji ukazała się powieść Michela Houellebecqa Uległość (przeł. Beata Geppert, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2015, ss. 286, PDF w sieci). Jej akcja rozgrywa się w roku 2022 i ukazuje Francję w momencie, gdy wybory prezydenckie wygrywa przedstawiciel Bractwa Muzułmańskiego. Wobec realnych zdarzeń Houellebecq musiał oczywiście zaprzestać promocji swej powieści. To, co wymyślił, chyba jednak niekoniecznie tylko źle pojmowanego islamu dotyczy. Dziś, gdy rozpoczął się u nas nowy rok szkolny 2021/22 i gdy ogłaszane są w związku z tym systemowe oraz programowe decyzje ministerialne, dość dziwnie się w każdym razie czyta taki oto fragment z Uległości:
Dla nich kluczowe elementy to demografia i szkolnictwo; wygra ta grupa ludności, która ma najwyższą rozrodczość i potrafi przekazywać swoje wartości. Ich zdaniem sprawa jest prosta: gospodarka, nawet geopolityka, to zwykłe mydlenie oczu, a przyszłością zawładnie ten, kto sprawuje władzę nad dziećmi. Koniec, kropka. Tak więc jedyny punkt, na którym im naprawdę zależy, to edukacja (Uległość, przeł. Beata Geppert).
I niech ten cytat, który bez specjalnego wysiłku daje się odnieść do działań naszego swojskiego talibanu, starczy za uwagi, jakie zwykle pojawiają się w tych Zapiskach na końcu. Dociekliwy czytelnik znajdzie zresztą w Uległości także bardziej szczegółową charakterystykę i rozwinięcie cytowanych formuł. Tu wróćmy natomiast do książki Murakamiego, który cel swych reporterskich starań uzasadnia następująco:
Dręczyło mnie proste pytanie: co właściwie się wydarzyło w tokijskim metrze 20 marca 1995 roku?
A dokładniej: co wtedy robili ludzie jadący metrem? Co widzieli? Co czuli? Co myśleli? Gdybym tylko mógł, szczegółowo opisałbym każdego pasażera z osobna, aż po bicie serca i oddech, i to jak najwyraziściej. Istotne pytanie brzmiało: co by przydarzyło się zwykłemu obywatelowi japońskiemu, takiemu jak ja czy którykolwiek z moich czytelników, gdyby nagle padł ofiarą zamachu? (Podziemie…, s. 299).
Tak definiowane zainteresowanie losami ofiar pozostawało w oczywistej opozycji do medialnego szaleństwa rozpętanego w Japonii i za jej granicami bezpośrednio po zamachu. W każdym razie na książkę składają się dwie zasadnicze części. Przy czym najpierw, w Przedmowie, dostaje czytelnik gruntowną informację na temat przedstawianych w reportażu materiałów, sposobów ich gromadzenia, opracowywania i autoryzacji. Dalej zaś, w części pierwszej, która występuje pod tytułem całości – Podziemie, czytamy wywiady z ofiarami zamachu. W jego wyniku, przypomnijmy, zginęło 12 osób, a około sześciu tysięcy zostało mniej lub bardziej poszkodowanych. U wielu psychiczne konsekwencje były nie do odwrócenia. „Takiego strachu nigdy się nie zapomina, choćby się człowiek nie wiem jak starał” – powie jeden z rozmówców Murakamiego (Podziemie…, s. 187).
Spośród tysięcy ofiar – zaznacza autor – znalazło się raptem tylko sześćdziesięciu chętnych do rozmowy (zob. Podziemie…, s. 13), ale w opisywanym tomie nie ma aż tylu wywiadów. Jedni rozmówcy występują pod rzeczywistymi nazwiskami, inni z rozmaitych powodów woleli pseudonimy. Każdy wywiad Murakami otwiera własną, odautorską charakterystyką opowiadającego – znać przy tym rękę pisarza, który wie, jakie znaczenie ma kreacja postaci. Potem już idzie wywiad, a raczej opowieść poszkodowanego. Reporter Murakami raczej rzadko się wtrąca. Pozwala każdemu mówiącemu przedstawić osobistą wizję i ocenę zdarzeń.
Rezultat tak realizowanego reportażu daje przede wszystkim podstawy do refleksji na temat nieuniknionej roli przypadku w ludzkim życiu. Pewien irlandzki dżokej, który pracował wtedy w Japonii i stał się ofiarą zamachu, mówi:
[…] uważnie się sobie przyjrzałem i powiedziałem: Co się przejmujesz, Michaelu? Wszyscy martwią się najbłahszymi życiowymi drobiazgami, a potem nagle zdarza się coś takiego… (Podziemie…, s. 181).
Lektura reportażu pozwala więc odkrywać to, co znaczące dla poszczególnych ludzi, ofiar zamachu, ale też to, co określa elementy kulturowej specyfiki Japonii, więc wyznawany porządek wartości, stosunek do pracy i relacje w pracy czy relacje rodzinne. Ukazuje ponadto, że zamach spowodował niewyobrażalny chaos. Okazało się przy tym, że precyzyjnie, zdawałoby się, zorganizowane państwo, nie jest w żaden sposób na tego rodzaju katastrofy przygotowane.
Murakami wprost wskazuje także inny jeszcze sens swej pracy i inną sferę możliwej refleksji. Wyznaje: „Podczas pisania tej książki często zastanawiałem się nad Wielkim Pytaniem: „Co to znaczy żyć?” Autor formułuje to pytanie w kontekście pewnej szpitalnej wizyty i rozmów z rodziną dziewczyny, która najpierw przez pięć miesięcy przechodziła intensywną terapię polegającą głównie na „podtrzymywaniu funkcji życiowych pacjenta”, a następnie przeniesiona została na piętro rekonwalescentów, gdzie kierowana chyba jakąś wewnętrzną mocą pracowała nad odzyskaniem choćby odrobiny sprawności w mówieniu i ruchach (zob. Podziemie…, s. 139).
Druga część książki nosi tytuł Miejsce obiecane. Składają się na nią rozmowy z członkami sekty, którzy ją porzucili lub pozostali jej wierni. Sekta bowiem zmieniła nazwę, ale nie została ostatecznie zdelegalizowana. W tych wywiadach Murakami jest aktywny, co rusz stawia dociekliwe pytania, które umożliwiają precyzowanie udzielanych objaśnień. Trzeba zaś podkreślić, że w sekcie zebrano wiele „wybitnych umysłów tylko po to, żeby je popchnąć do masowego terroryzmu” – powie jedna z ofiar (Podziemie…, s. 90). Wiążą się z tym pytania: Czego oni poszukiwali? Dlaczego w ogóle wstępowali do sekty? Kim właściwie był ich guru, Shōkō Asahara? Jak to możliwe, że za wiarygodne uznawali między innymi przepowiednie Nostradamusa (Podziemie…, s. 363, 418, 458) o bliskim kataklizmie kosmicznym, który dobrze będzie przyspieszyć, by zapoczątkować w Japonii przewrót i ustanowić teokratyczne królestwo? W jaki sposób ich kaptowano? Jak im „prano mózgi”? Jak to było możliwe wobec ludzi, którzy mieli za sobą niebagatelną lekturę, studiowali na przykład Wittgensteina, Husserla, Kierkegaarda, czytali Kafkę?
Jedna z odpowiedzi brzmi, że ci ludzie nie mieścili się w społecznym systemie, który koncentrował uwagę na dobrach materialnych, że ten system ich jakoś wykluczał… Jeden z rozmówców Murakamiego twierdzi: „Skoro społeczeństwo jest w takim, a nie innym stanie i wszyscy gonią za pieniędzmi, poniekąd rozumiem, dlaczego młodzież pociągają bardziej duchowe sprawy, takie jak religia (Podziemie…, s. 76). Inny podkreślał z kolei:
Od końca wojny japońska gospodarka tak raptownie się rozwija, że straciliśmy wszelką wrażliwość na krytyczne sytuacje i liczą się dla nas wyłącznie sprawy materialne. Stopniowo zanikło poczucie, że źle jest kogoś krzywdzić. […] Co się dzieje, kiedy wpaja się dziecku taką postawę? Czy można to jakkolwiek usprawiedliwić? (Podziemie…, s. 89).
A jeszcze inny dodaje: „Nie widzę dla nas żadnej przyszłości, jeżeli nadal będziemy ślepo się uganiać za dobrami materialnymi” (Podziemie…, s. 174).
Sekta wpisywała się w buddyjskie dążenia do osobistego rozwoju, stawiając na tzw. „gromadzenie zasług” i poszukiwanie prawdy. Była w to wpisana również bezwzględna wierność wobec przywódcy. W wielu przypadkach u podstaw decyzji wstąpienia do sekty da się więc odkryć „uwięzienie w micie”, jeśli zważyć, że mit od zawsze – według podpowiedzi Karen Armstrong – „jako myślenie i praktyka pomagał zmierzyć się z perspektywą zagłady i nicości i jakoś z nią żyć, a nawet do pewnego stopnia ją akceptować”. W każdym razie Krótka historia mitu tej autorki (przeł. Ireneusz Kania, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2021, ss. 170), choć w końcowych partiach kieruje uwagę w stronę Europy Zachodniej, dostarcza też narzędzi do refleksji, którą wywołuje reportaż Murakamiego. Jeden z jego rozmówców mówi zresztą wyraźnie: „Ludzie na całym świecie zwracają się ku religii, szukając zbawienia”. Problem powstaje wtedy, „gdy sama religia rani i okalecza”. Wtedy „gdzież znajdą zbawienie?” (Podziemie…, s. 140).
Murakami charakteryzuje poza tym wykonawców zamachu, „pięciu zamaskowanych mężczyzn”, którzy „zaostrzonymi końcami parasoli” poprzekłuwali w metrze „plastikowe worki z dziwnym płynem” (Podziemie…, s. 16). Zaliczali się oni, podkreśla, do tej „warstwy społeczeństwa, którą Japończycy nazywają superelitą” (Podziemie…, s. 18). Był wśród nich doświadczony, znakomity lekarz (Ikuo Hayashi), ordynator oddziału chorób krążenia w Narodowym Sanatorium i Szpitalu w Tokaimurze. Byli ludzie po studiach i doktoratach w zakresie fizyki stosowanej czy po studiach na wydziale sztucznej inteligencji (Podziemie…, s. 21, 81, 141, 189). Dlaczego właśnie oni zostali wyznaczeni do wykonania zamachu? „Sprawców zbrodni dobrano spośród najżarliwszych wyznawców”, powie jeden z członków sekty (Podziemie…, s. 465). Po fakcie odnaleziono podobno wielkie arsenały broni oraz substancji chemicznych zgromadzone przez sektę. Może zamachowcy za dużo na ten temat wiedzieli… Co do wspomnianego już lekarza – pisze Murakami – „Nie udało się wyjaśnić, dlaczego to zadanie powierzono właśnie Hayashiemu”. I dodaje:
On sam twierdzi, że zapewne chciano mu w ten sposób zamknąć usta. Wplątanie w sprawę zamachu gazowego miało mu odciąć drogę odwrotu. Za wiele już wtedy wiedział. Był wprawdzie oddany Shōkō Asaharze, lecz ten przywódca sekty Ōmu najwyraźniej mu nie dowierzał. Hayashi tak oto wspominał chwilę, gdy Asahara kazał mu rozpylić sarin w metrze: – Poczułem, że serce łomocze mi w piersi, bo gdzieżby miało bić, jeśli nie tam? (Podziemie…, s. 17).
Zdaje się, że wiele racji ma Tahar Ben Jelloun, gdy następująco objaśnia takie historie:
Europejczycy znają dramaty rozgrywające się w sektach, gdzie zgubiło się tylu młodych ludzi wykonujących rozkazy jakiegoś guru, który w rzeczywistości jest szefem bandy, człowiekiem zdeprawowanym, wystarczająco inteligentnym i silnym, żeby wyprać komuś mózg i opróżnić konto w banku. To porównanie formalne. Istota jest inna, ale rezultat ten sam (Co to jest islam…, s. 14-15).
Wstępujący do sekty Najwyższa Prawda też musieli przepisać na nią swe bankowe konta…
Wierni wyrzekli się wolności, zrezygnowali z majątku, wyparli się rodzin i odżegnali od wszelkiego świeckiego osądu (czyli zdrowego rozsądku). „Normalni” Japończycy osłupieli: jak można było popaść w taki obłęd? Tymczasem sekciarze czuli się w tym układzie chyba dobrze. Nareszcie ktoś nad nimi czuwał, oszczędzając im rozterek, jakie wywołuje konieczność samodzielnego radzenia sobie z nowymi sytuacjami i uwalniając ich od wszelkiej potrzeby niezależnego myślenia. […] Prania mózgu nie da się przeprowadzić ani dokonać siłami tylko jednej strony. Wymaga ono współuczestnictwa (Podziemie…, s. 306-307).
Dwie sygnalizowane wyżej części reportażu Murakamiego rozdziela odautorski komentarz, próba rzetelnej analizy i interpretacji przedstawianych zdarzeń ujęta w formuły: Ślepy koszmar; Dokąd zmierzamy, Japończycy? (Podziemie…, s. 298-319). Tu istotny dla refleksji autora jest obserwowany w reakcjach na zamach „naładowany emocjami podział na nas i ich”. Pisze:
[…] klasyczny podział na „wstrętnych (widocznych) łotrów” i „zdrową (pozbawioną twarzy) ludność” jest wdzięcznym tematem” (Podziemie…, s.14).
A w innym miejscu:
Pominąwszy górnolotne ekscesy, prowadzona w mediach polemika miała dość jasną strukturę. Zasada moralna, którą podważył zamach gazowy, wydawała się dziennikarzom jednoznaczna: „dobro” przeciwko „złu”, „poczytalność” przeciwko obłędowi”, „zdrowie” przeciwko „chorobie”. Było to oczywiste ćwiczenie z przeciwieństw (Podziemie…, s. 299).
Opozycję typu „my” i „oni” znamy chyba nieźle. Może warto wobec tego poświęcić choćby chwilę namysłu sugestiom Murakamiego, który w kontekście zdarzeń przedstawianych w swym reportażu pyta: „Czym zastąpić upowszechnianą przez media dychotomię my przeciw nim (Podziemie…, s. 301). Konkluzję wyprowadza taką: „jakkolwiek przykra może się wydać ta perspektywa, ważne jest, żebyśmy w pewnym stopniu uznali ich za element konstrukcji myślowej zwanej nami, a przynajmniej za część japońskiego społeczeństwa” (s. 302).
Tytuł całego reportażu nie bez kozery ma znaczenie zarówno dosłowne, jak i metaforyczne. Dosłowne wiąże się z miejscem zamachu. Dokonano go pod ziemią. Murakami podkreśla:
[…] osobistą przyczyną mojego zainteresowania zamachem gazowym w Tokio było to, że doszło do niego pod ziemią. Podziemne światy – studnie, korytarze, jaskinie, źródła i rzeki, mroczne zaułki, tunele – zawsze mnie fascynowały i są w moich powieściach ważnym motywem. Wyobrażenie ukrytej drogi czy choćby tylko myśl o niej natychmiast wypełnia głowę opowieściami…” (Podziemie…, s. 318).
Ale pisze również:
Twierdzę jedynie, że w tym spotkaniu, w samej obecności sekciarzy musiało być coś, co zarazem tkwiło w nas samych, skoro zapragnęliśmy czynnie i świadomie je odrzucić. A raczej – że „oni” są lustrzanym odbiciem „nas”!
Oczywiście lustrzane odbicie zawsze jest ciemniejsze i zniekształcone. Wypukłość i wklęsłość zamieniają się miejscami, fałsz bierze górę nad rzeczywistością, światło i cień płatają figle. Lecz jeśli pominiemy te mroczne skazy, oba wizerunki okażą się niesamowicie do siebie podobne; niektóre szczegóły mogą się wydać wręcz wzajemnie uzgodnione. Dlatego właśnie wzbraniamy się przed patrzeniem wprost na ten obraz i świadomie lub bezwiednie usuwamy te mroczne elementy z oblicza, które chcemy widzieć. Owe podświadome cienie są „podziemiem”, które wszędzie w sobie nosimy, a gorzki posmak, nękający nas jeszcze długo po zamachu gazowym w Tokio, sączy się spod spodu (Podziemie…, s. 304).
W kontekście tych uwag Murakami opowiada o ulicznej akcji sekciarzy, którzy lansowali przedstawicieli Najwyższej Prawdy w wyborach do japońskiego parlamentu.
Na widok tej kampanii wyborczej – pisze – w pierwszym odruchu odwróciłem wzrok. Była ostatnią rzeczą, jaką miałem ochotę oglądać. Ludzie wokół mnie reagowali tak samo: po prostu szli przed siebie, udając, że nie widzą sekciarzy. […] Niemieccy intelektualiści z okresu weimarskiego chyba postępowali podobnie, kiedy pierwszy raz widzieli Hitlera (Podziemie…, s. 303).
Uwagi te, podobnie jak pytania eksponowane na początku tych Zapisków, mają niewątpliwie nacechowanie uniwersalnie i wydają się ważne dziś także dla nas. Wszelkie społeczne podziały to zewnętrzność, powierzchnia, pod spodem zaś tkwi to, co stanowi podziemie, wspólne i znaczące w jakiejś mierze dla wszystkich.