29.09.2022. Przypadek, niepewność, kruchość naszej wiedzy…
Tytułowa formuła wskazuje podstawowe rozpoznania, do których odnosi swe dalsze uwagi Nassim Nicholas Taleb w książce Czarny Łabędź. Jak nieprzewidywalne zdarzenia rządzą naszym życiem (przeł. Olga Siara, Wydawnictwo Zysk i S-ka, 2020). Dodajmy od razu, że jest to książka z 2007 roku, w późniejszej edycji uzupełniona o długie Posłowie opracowane w reakcji na odbiór wydania pierwszego. W Polsce jej tłumaczenie ukazało się nakładem Kurhaus Publishing już w 2014 roku, co oznacza, że zainteresowani znajdą w Sieci zarówno tekst, jak i szereg opinii na jego temat. Nowa edycja książki dostępna jest natomiast w księgarniach. Dodajmy też od razu, że Czarny Łabędź Taleba od dawna cieszy się pozycją bestsellera. Jeśli ktoś dotąd tej książki nie czytał, warto byłoby to nadrobić…
Rozwijany przez Taleba pogląd na zdarzenia, w których bierzemy udział lub w które jesteśmy wplątani, a nawet szerzej, rozwijana przez niego wizja ludzkich losów – postrzegana często jako zależna od nas samych albo od ludzi występujących w rolach decydentów różnego stopnia – w istocie najmocniej określana bywa przez niespodziewane okoliczności, przypadkowość sytuacji, niedostateczną i kruchą wiedzę…
Autor jako trader zajmuje się krótkoterminowymi operacjami finansowymi. Na skrzydełku książki przedstawiany jest jako amerykański teoretyk rynku, inwestor, filozof, pisarz, profesor Uniwersytetu Nowojorskiego, specjalista w dziedzinie rachunku prawdopodobieństwa i niepewności. Pochodzi z Libanu. W Prologu jego książki przeczytamy:
Zanim odkryto Australię, mieszkańcy Starego Świata byli przekonani, że wszystkie łabędzie są białe. Trwali niezachwianie w swej wierze, ponieważ dowody empiryczne zdawały się ją całkowicie potwierdzać. Widok pierwszego czarnego łabędzia mógł się okazać interesującą niespodzianką dla kilku ornitologów (i innych ludzi szczególnie zainteresowanych upierzeniem ptaków), ale nie o to chodzi. Historia ta ilustruje poważne ograniczenie procesu wnioskowania opartego na obserwacjach lub doświadczeniach oraz kruchość naszej wiedzy. Jedno spostrzeżenie może obalić ogólną tezę, postawioną na podstawie tysięcy lat obserwacji milionów białych osadników. Wystarczy do tego jeden jedyny (i, jak słyszałem, dość brzydki) czarny ptak (s. 15).
Znaczenia metafory Czarnego Łabędzia zdaje się wystarczająco objaśniać na początek właśnie podtytuł książki. Chodzi o zdarzenia oraz zjawiska nieprzewidywane i – co gorsza – nieprzewidywalne, które jednak „rządzą”, to jest decydująco wpływają na nasze życie, nieoczekiwanie przewracając, bywa, wszystko do góry nogami w każdym możliwym wymiarze i to w momencie, gdy już, już nam się zdawało, że nic i nikt nam „nie podskoczy” i gdy – podkreśli Taleb – „przepaść między tym, co wiecie a tym, co wydaje wam się, że wiecie, staje się niebezpiecznie głęboka” (s. 29), gdy pomyli się mapę z terytorium, to jest formę z treścią (s. 28), gdy popadnie się w „złudzenie zrozumiałości” (s. 36).
Nawiasem mówiąc, wzmianka o mapie i terytorium oraz o zainteresowanie formą przy lekceważeniu treści mogłyby być sygnałem do pewnej powtórki z lektury. Jej przedmiot stanowi właśnie między innymi problem zasadniczego skupienia na formie, pomijanie zaś treści i jej znaczeń. Chodzi oczywiście o uhonorowaną w 2010 roku Nagrodą Goncourtów powieść Michela Houllebecqa pod tytułem Mapa i terytorium (przeł. Beata Geppert, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2011). Przy okazji dorzućmy, że na dniach spodziewana jest polska premiera Unicestwienia, najnowszej powieści Houllebecqa.
Wracając zaś do książki Taleba, warto zauważyć, że na otwarcie jej pierwszej części dostaniemy dopełniającą refleksję o niewystarczalności naszej wiedzy, czyli krótką opowieść o bibliotece i antybibliotece Umberta Eco:
Pisarz Umberto Eco należał do nielicznej klasy uczonych mających encyklopedyczną wiedzę, dociekliwy umysł i coś interesującego do powiedzenia. Był właścicielem bogatej biblioteki (zawierającej trzydzieści tysięcy książek), a swoich gości dzielił na dwie kategorie: tych, którzy na jej widok reagują okrzykiem: „Wow! Signore professore dottore Eco, jaka wspaniała biblioteka! Ile z tych książek już pan przeczytał?”, i pozostałych – bardzo niewielką mniejszość – którzy rozumieją, że prywatna biblioteka nie ma łechtać próżności właściciela, lecz stanowi narzędzie badawcze. Książki przeczytane są znacznie mniej wartościowe od książek nieprzeczytanych. […] Właśnie tak to działa, im więcej wiecie, tym więcej rzędów nieprzeczytanych książek macie w bibliotece. Nazwijmy tę kolekcję nieprzeczytanych książek antybiblioteką. […] Zauważmy, że Czarne Łabędzie biorą się z faktu, że nie rozumiemy prawdopodobieństwa niespodziewanych zdarzeń – klucz leży właśnie w tych nieprzeczytanych książkach. Zbyt poważnie traktujemy to, co już wiemy (s. 35-36).
Esej Taleba – bo tak sam autor określa tę pracę, charakteryzując ją jako „spontaniczne rozważania, a nie raport naukowy” (s. 29) i zabiegając o to, by tekst dobrze się czytało – esej ten, powtórzmy zatem, jest z pewnością lekturą „na czasie”, choć oczywiście nie tylko współczesności dotyczy. „Na czasie”, zwłaszcza jeśli pomyśleć o tym, co już od dawna postrzegane było jako stałe, stabilne, przebadane i ugruntowane, ale z nagła nabiera cech „ruchomych piasków”. Pewnym świadectwem są choćby rezultaty ostatnich wyborów w Szwecji. W kraju, zdawało się, od dawna wzorcowo tolerancyjnym, wielokulturowym i otwartym na inność, do głosu dochodzą oto zwolennicy zamykania granic, nacjonalistycznej izolacji, pielęgnowania „prawdziwej” kultury szwedzkiej, powrotu do rodzinnych wartości czy buntu przeciwko państwowym mediom. Czym to zostało spowodowane? Jak to możliwe? A o czym świadczy rezultat wyborów we Włoszech? Jak się rozwinie wszystko, co dotyczy wojny w Ukrainie? Kto przewidział, jak znaczący okaże się wobec szantaży Putina fakt, że Ukraina w swoim czasie zrzekła się postsowieckiej broni nuklearnej? Wcale nie trzeba nam zresztą zagranicznych przykładów. Wystarczy pomyśleć, co może spowodować i od dawna powoduje u nas nieoczekiwana przecież katastrofa lotnicza…
Taleb własne stanowisko wobec przypadkowości zdarzeń określa jako pozycję „sceptycznego empiryka” i daje taki między innymi mocny przykład niespodziewanej wolty przeświadczeń i działań, które „z nieba czynią piekło”. Odwołując się mianowicie do historii Libanu, pisze:
Przez ponad tysiąc lat wschodnie wybrzeże Morza Śródziemnego znane jako Liban albo Dżabal Lubnan, zamieszkiwał przynajmniej tuzin rozmaitych sekt, grup etnicznych i wyznawców różnych systemów filozoficznych. Ich członkowie świetnie się ze sobą dogadywali. Przypominało ono raczej ważniejsze miasta wschodniej części regionu (zwanej Lewantem) niż inne miejscowości położone w głębi Bliskiego Wschodu (przez górzyste tereny łatwiej było się przemieszczać statkami niż drogą lądową). Lewantyńskie miasta miały charakter handlowy; ludzie przestrzegali w kontaktach jasnych zasad, zachowując pokój sprzyjający interesom i utrzymywali intensywne stosunki towarzyskie z członkami innych społeczności. Ten tysiącletni pokój zakłócały tylko sporadyczne spięcia w obrębie wspólnot muzułmańskich i chrześcijańskich, a rzadko między chrześcijanami i muzułmanami. […] Mozaika miejscowych kultur i religii uchodziła za wzorzec pokojowego współistnienia: łączyła chrześcijan rozmaitych odmian (maronitów, Apostolski Kościół Ormiański, Kościół grecko i syryjsko-prawosławny, a nawet Kościół greckokatolicki, obok nielicznych wyznawców Kościoła rzymskokatolickiego, którzy zostali w regionie po krucjatach, muzułmanów (szyitów i sunnitów), druzów i garstkę żydów. Wydawało się oczywiste, że ludzie nabierają tam tolerancji dla siebie nawzajem; pamiętam, jak w szkole uczono nas, że jesteśmy znacznie mądrzejsi i bardziej cywilizowani od mieszkańców Bałkanów, którzy nie tylko mieli problemy z higieną, lecz także padali ofiarą konfliktów wewnętrznych. Sytuacja sprawiała wrażenie ustabilizowanej dzięki tradycyjnej dbałości o wzajemne stosunki i powszechnej tolerancji (s. 40). […] Liban uchodził zatem nie tylko za „raj”, lecz także za cudowne skrzyżowanie tego, co określamy mianem kultury „Wschodu” i „Zachodu” (s. 43). […] Libański raj rozwiał się nagle, wystarczyło kilka kul i pocisków moździerzowych. […] Czarny Łabędź, który pojawił się znikąd, zmienił Liban w piekło. Między chrześcijanami a muzułmanami wybuchła gwałtowna wojna domowa z udziałem palestyńskich uchodźców, którzy opowiedzieli się po stronie muzułmańskiej […]. Skutkiem wojny nie były tylko zniszczenia fizyczne […] walki odarły również lewantyńskie miasta z atmosfery wyrafinowania, która przez trzy tysiące lat umożliwiała im bycie ośrodkami rozwoju intelektualnego (s. 45).
Nieco dalej wyniknie z tej relacji pytanie: „Jak można było przewidzieć, że ludzie, którzy uchodzili za wzór tolerancji, z dnia na dzień zamienią się w barbarzyńców? Skąd ta nagła wolta?” (s. 50).
Z tego rodzaju obserwacjami „sceptycznego empiryka” – a dotyczą one poza tym także innych przykładów, jak choćby ilości i „rozmaitości” kochanków Katarzyny Wielkiej, wybuchu I wojny światowej, dojścia Hitlera do władzy czy nieprzewidywalności ataku terrorystycznego na WTC z 11 września 2001 roku –wiąże się zapowiedź Taleba, że zamierza postawić „tradycyjną wiedzę na głowie, żeby wykazać, jak nieprzystosowana jest ona do współczesnego świata, naszej złożonej i w coraz większym stopniu rekurencyjnej rzeczywistości” (s. 23). Rekurencyjność – objaśnia – w tym kontekście
oznacza, że w dzisiejszym świecie działa coraz więcej pętli sprzężenia zwrotnego, przez co określone zdarzenia stają się przyczyną kolejnych zdarzeń (na przykład ludzie kupują jakąś książkę, dlatego że kupili ją inni), wywołując efekt kuli śnieżnej i pociągając za sobą arbitralne i nieprzewidywalne konsekwencje zasady „zwycięzca bierze wszystko”. Żyjemy w środowisku o zbyt szybkim obiegu informacji, co przyspiesza rozprzestrzenianie się tej epidemii. Podobnie określone zdarzenia mogą dlatego mieć miejsce, że miało do nich nie dojść. (Ludzka intuicja jest przystosowana do środowiska, w którym zależności przyczynowo-skutkowe są łatwiejsze do zrozumienia, a obieg informacji – wolniejszy). Tego rodzaju losowość nie istniała w epoce plejstocenu, ponieważ życie społeczno-ekonomiczne rządziło się wówczas znacznie prostszymi regułami (s. 23).
Przywołana wyżej opowieść daje w każdym razie punkt wyjścia do namysłu między innymi nad sposobem tworzenia wszelkich narracji na temat historii, co dla nas, wobec polityki historycznej, o której w przestrzeni publicznej stale jest bardzo głośno, wydaje się szczególnie istotne. Obserwowane w związku z tym trendy Taleb w dalszym ciągu swego wywodu nazwie „zależnością kontekstową naszych reakcji” (s. 114). Na razie zaś pisze: „Historia nie jest przejrzysta” (s. 46). I dalej:
Kiedy ludzki umysł usiłuje objąć historię, cierpi na trzy dolegliwości, które nazywam trójcą nieprzejrzystości. Są to:
- złudzenie zrozumiałości, ponieważ wszystkim się wydaje, że wiedzą, co się dzieje na świecie, który jest bardziej złożony (i przypadkowy), niż są to sobie w stanie uświadomić;
- zniekształcenie retrospektywne, ponieważ potrafimy ocenić zdarzenia dopiero po fakcie, jakbyśmy widzieli je w lusterku wstecznym (historia w podręcznikach wydaje się bardziej uporządkowana i zrozumiała niż w rzeczywistości empirycznej) [świeży przykład rodzimy – podręcznik HiT-u Wojciecha Roszkowskiego, w którym przeszłość ukazywana jest jako jednoznaczna, ot, „taka jest prawda i innej prawdy nie ma” – dopisek: zak];
- przecenianie znaczenia faktów oraz błędy autorytetów i ludzi uczonych… (s. 46-47).
Wszystko, co dotąd powiedziane na temat książki Taleba, to oczywiście tylko informacja o podstawowych założeniach tej pracy, która obejmuje poza tym drobne siedemset stron. Powinno być jednak jasne, że nie tylko znawcy rachunku podobieństwa i ci, którzy odróżniają nerdów od geeków, mogą się z niej wiele nauczyć. Przebieg tego wykładu Taleb zarysowuje wyraźnie:
Książka ułożona jest według prostej logiki: od rozważań czysto literackich (pod względem merytorycznym i formalnym), przechodzi do zagadnień wybitnie naukowych (pod względem merytorycznym, choć nieformalnym). Do psychologii odwołuje się głównie w Części I i na początku Części II; biznesem i naukami przyrodniczymi zajmuje się przede wszystkim w drugiej połowie Części II i w Części III. Część I. ANTYBIBLIOTEKA UMBERTA ECO, CZYLI JAK SZUKAMY POTWIERDZEŃ, poświęcona jest w większości temu, w jaki sposób postrzegamy wydarzenia historyczne i bieżące oraz zakłócenia naszej percepcji. Część II. PO PROSTU NIE UMIEMY PROGNOZOWAĆ, dotyczy przyszłości oraz skrywanych ograniczeń niektórych „nauk” i opisuje, jak sobie radzić z tymi ograniczeniami. W części III. TE SZARE ŁABĘDZIE EKSTREMISTANU, omawiam szerzej kwestię zdarzeń ekstremalnych, wyjaśniam, jak powstaje rozkład normalny (czyli wielkie intelektualne oszustwo) i analizuję koncepcje z dziedziny nauk przyrodniczych i społecznych kryjące się pod enigmatycznym mianem złożoności. Część IV. ZAKOŃCZENIE, będzie bardzo krótka (s. 33).
W sprawie wspomnianych „rozkładów normalnych”, charakteryzowanych przez Taleba jako „oszustwa intelektualne”, opinię co do niektórych specjalistów uważających się za ekspertów załatwia właściwie uwaga, że ich
dotychczasowe wyniki świadczą o tym, że nie znają się na swojej dziedzinie lepiej niż ogół społeczeństwa, za to potrafią o swej pracy znacznie lepiej opowiadać – albo co gorsza, mydlić innym oczy za pomocą skomplikowanych modeli matematycznych. A przy tym częściej noszą krawat” (s. 21).
Taleb twierdzi w kontrze do takich działań, że znalazł sposób, by dla niego Czarny Łabędź przestał być „kwestią szczęścia i pecha w biznesie, a przerodził się w problem z dziedziny wiedzy i nauki” (s. 60). Przyznaje jednak: „Sama świadomość problemu zmienia niewiele – zwłaszcza gdy w grę wchodzą grupy nacisku i instytucje dbające o własny interes (s 104). Jego książka opowiada o tym wszystkim.
Co zaś do jej Części IV, czyli krótkiego zakończenia – to prawda. Jest krótkie, tyle że we wspomnianym wyżej drugim wydaniu książki doszło jeszcze POSŁOWIE, a w nim niespecjalnie krótki ESEJ POSTSCRIPTUM. O odporności i kruchości, pogłębione uwagi filozoficzne i empiryczne.
Do Talebowych rozważań o kruchości i niedostateczności naszej wiedzy oraz o głupstwach na wielką skalę, które wynikają z nadmiernej pewności siebie i z postawy mniej i bardziej uczonych „wielepów” to jest tych, którzy wszystko wiedzą lepiej, na każdy temat, na pewno i bezbłędnie, więc żadnych Czarnych Łabędzi pod uwagę nie biorą, zdaje się przystawać natomiast pewien dodatkowy komentarz. Z książki Andrzeja Dragana Kwantechizm, czyli klatka na ludzi (Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2022).
Profesor Dragan zajmuje się fizyką kwantową. Idea jego książki jest zaś w jakiejś mierze podobna do opowieści znanego fizyka – „Pan raczy żartować, panie Feynman!” Przypadki ciekawego człowieka. Dragan też opowiada o tym, jak stał się fizykiem i czym się zajmuje. Opowiada tak, że pisarz, Łukasz Orbitowski, wyznaje na przykład, że książkę Dragana „łyka bez popitki”. I dodaje: „Dragan potrafi soczystą gawędą wytłumaczyć teorię względności i kwanty nawet takiemu tumanowi jak ja”. Laik może sobie ponadto wyobrazić nawet, że rezultaty naukowej pracy Dragana mogłyby odegrać wręcz rolę Czarnych Łabędzi choćby w zakresie wyobrażeń o czasie. Początkowy fragment jego tekstu nadaje w każdym razie do ostateczności wyraziste proporcje wyobrażeniom o możliwościach ludzkiego panowania nad wszystkim i rozumienia wszystkiego, co się dookoła nas dzieje:
Historia życia na Ziemi to jakieś parę miliardów lat. Historia naszej cywilizacji to najwyżej kilkadziesiąt tysięcy lat. Oznacza to, że wkład, jaki wnosimy w historię życia na naszej planecie (będącej skądinąd pyłkiem na skraju jednej z dziesięciu miliardów galaktyk), jest mniej więcej taki, jak wkład rozdeptanej muchy umieszczonej na czubku Pałacu Kultury do jego wysokości.
Z punktu widzenia Ziemi, którą matematyk Hugo Steinhaus nazywał „kulą u nogi”, gatunek ludzki jest najwyżej niesfornym epizodem. Podczas jego trwania niemal cała aktywność intelektualna ludzkiej populacji orbitowała wokół kwestii zdatności do spożycia okolicznej fauny i flory. Być może z dumą myślimy o wytworach naszej cywilizacji. Warto jednak pamiętać, że w s z y s t k o, co człowiek kiedykolwiek zbudował – włącznie z piramidami, wieżą Eiffla oraz Jezusem ze Świebodzina – zmieściłoby się wewnątrz kostki sześciennej pięć na pięć na pięć kilometrów (s. 11-12).
Co w takim razie powiedzieć na koniec poświęcany w tych Zapiskach zwyczajowo refleksji o edukacji i szkole? Taleb i jego książka służą tu pomocą, sugerując namysł nad tym, czym skutkuje fakt, że „zwykle uczymy się konkretów, a nie ogólnych zasad” (s. 22), a także gdy czytamy, że „w naszym świecie dominują zdarzenia skrajne, nieznane i wysoce nieprawdopodobne (zgodnie z naszą obecną wiedzą), podczas gdy my marnujemy czas, zajmując się tym, co znane i powtarzalne” (s. 32). I gdy zwraca ponadto uwagę na powszechny sposób budowania narracji historycznych. Narracji tworzonych post factum, więc w diametralnie innym kontekście niż minione zdarzenia, i z takiej perspektywy przedstawianych jako dogmaty, które, siłą rzeczy, znoszą potrzebę samodzielnego myślenia i rozważania alternatywnego rozwoju sytuacji.
Taleb zwraca przy tym uwagę, że „Ludzie wykładający na uczelniach mają niewielkie doświadczenie z prawdziwymi sytuacjami, w których trzeba podejmować decyzje w warunkach niepewności, dlatego nie wiedzą, co jest ważne, a co nie […]” (s. 30). Gdy zaś chodzi o szkołę, „ludzie wykładający na uczelniach” tworzą, bywa, podręczniki i metodyczne wskazówki zgodnie z ideą „teoria dla praktyki”, choć de facto nie mają o praktyce pojęcia wcale lub tylko mierne… Może należałoby więc te relacje wreszcie dokładniej przemyśleć…