21.09.23. Współczesna wędrówka ludów
Możliwość obejrzenia wyreżyserowanej przez Agnieszkę Holland i nagrodzonej w Wenecji Zielonej granicy dopiero jutro, choć politycy i inni znawcy, którzy bez konieczności oglądania filmu wiedzą o nim wszystko, już się wypowiedzieli albo właśnie bez wahania wypowiadają swe zdanie na jego temat. W tle korupcyjna afera wizowa… Komentarz wydaje się zbędny.
Do polecenia w takim kontekście byłby za to zbiór prac amerykańskiej, czarnoskórej noblistki z 1993 roku – Toni Morrison (1931-2019) Samoszacunek (przeł. Kaja Gucio, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2023). Są w nim takie, które stanowić mogą lustro między innymi dla wyżej wspomnianej sytuacji i paru innych, których jesteśmy akurat świadkami. O tym za chwilę…
Zbiór obejmuje w sumie 44 rozmaite gatunkowo i o rozmaitej „gęstości” teksty powstałe w latach 1976-2011. Uporządkowano je w przywoływanym zbiorze tematycznie i podzielono na trzy zastawy: (1) Dom obcych, (2) Interludium. Czarne sprawy, (3) Język Boga.
Są wśród nich eseje, przemówienia, wykłady, w tym najzupełniej niezwykły noblowski. Jest również szkic, który dotyczy własnej twórczości Toni Morrison – przede wszystkim tłumaczonej także na polski powieści Umiłowana. Szkic o własnych pracach sygnowany jest tak samo, jak główny tytuł zbioru. Gdyby jego znaczenia szukać w regułach słowotwórstwa, trzeba by powiedzieć, że nawołuje do szanowania samego siebie oraz do stawiania pytań, co to w istocie oznacza. Niejako mimochodem wywołuje zaś z czytelniczej pamięci nazwiska ludzi, którzy za samoszacunek równy wierności sobie płacą ogromną cenę, jak choćby Andrzej Poczobut…
Wypowiedzi Toni Morison tworzone są oczywiście z perspektywy amerykańskiej. Profesor Ryszard Koziołek nie bez kozery nazywa autorkę w okładkowej nocie „sumieniem literackiej Ameryki”. Są one jednak równocześnie do bólu uniwersalne i aktualne. A oto zapowiedziany przykład. Wstęp (tekst z 2008 roku) nosi tytuł Zagrożenie. Czytając go, można by pomyśleć, że Toni Morrison, jak jakaś Kasandra, piętnaście lat temu proroczo przewidziała sytuację, która dziś dotyczy Agnieszki Holland i jej filmu. Czytamy bowiem:
Autorytarne reżimy, dyktatorów i despotów często (choć nie zawsze) cechuje głupota. Nie są jednak na tyle głupi, by dać przenikliwym dysydenckim autorom i autorkom wolną rękę w głoszeniu poglądów czy podążaniu za twórczym instynktem. Wiedzą, jakie wiąże się z tym dla nich zagrożenie. Nie są na tyle głupi, by zrezygnować z kontroli nad mediami (sprawowanej jawnie lub z ukrycia). Repertuar stosowanych przez nich metod obejmuje inwigilację, cenzurę, aresztowania, a nawet mordowanie osób, które informują społeczeństwo i wywołują w nim niepokój. Osób, które wzbudzają zamęt, sieją ziarno wątpliwości, obserwują wszystko bacznie i wnikliwie. Osoby takie – dziennikarze, eseistki, blogerzy, poetki czy dramaturdzy – są zdolne wyrwać społeczeństwo z opresji noszącej wszelkie znamiona śpiączki, którą despotyczne reżimy nazywają pokojem i odciąć krwioobieg zasilający wojnę, którym żywią się malwersacja i spekulanctwo.
Na tym polega zagrożenie dla nich (Samoszacunek, s. 7).
Trudno nie zauważyć aktualności tego tekstu. Idźmy jednak dalej. Część I rzeczonego zbioru nosi tytuł Dom obcych. Należy do niej tak samo zatytułowana mowa, którą w 2002 roku Morrison wygłosiła w Toronto. Zaczyna się tak:
Wyłączywszy szczytowy okres handlu niewolnikami w XIX wieku, masowy ruch ludów z przełomu XX i XXI stulecia odbywa się na skalę większą niż kiedykolwiek wcześniej. Jest to ruch siły roboczej, inteligencji, osób uchodźczych i wojsk przemierzających kontynenty i oceany, imigrantów podążających przez kolejne urzędy i tajne szlaki, przemawiających wieloma językami handlu, interwencji politycznych, prześladowań, wygnania, przemocy, ubóstwa. […]
Spektakl ruchu na masową skalę nieuchronnie zwraca uwagę na granice, na miejsca porowate i wrażliwe punkty, w których czyjaś koncepcja domu jawi się jako zagrożona przez obcych. Odnoszę wrażenie, że ten niepokój na granicach i w bramach w dużym stopniu podsycają (1) zarówno zagrożenie, jak i obietnica globalizmu oraz (2) nasza niełatwa relacja z własną obcością, z własnym, błyskawicznie się rozpadającym poczuciem przynależności (Samoszacunek, s. 15-16).
Wskazane wyżej problemy Morrison gruntownie analizuje. Istotne są przy tym pojęcia przynależności właśnie, koncepcji domu, obcości, zmian językowych, relacji między tym, co publiczne i prywatne, co wewnętrzne i zewnętrzne, rzeczywiste i metaforyczne, psychologiczne. Istotne są definicje nacjonalizmu, obywatelstwa czy niewiedzy i pogardy. Pojawiają się oczywiście problemy rasizmu, ksenofobii, stereotypizacji, stygmatyzowania, dehumanizacji, Mowa jest o rozmaitych rodzajach wykluczenia, a przy tym o roli i potencjale sztuki.
Problemów związanych z różnie motywowaną wędrówką ludów doświadcza dziś każdy, choć w różnym stopniu i w różnych rolach występując. Inność zderzających się wyobrażeń na temat „ja” i „my”, „my” i „oni”, „swoi” i „obcy”, „cywilizowani” i „barbarzyńcy”, przywiązanie do własnej kultury i kulturowy narcyzm tworzą przy tym bariery o rozmaitej mocy. Na marginesie uwag o tekstach Toni Morrison można by więc polecić lekturę interesujących, pięknie ilustrowanych przez Mariannę Sztymę, opublikowanych przez Wydawnictwo Albus książeczek profesora Waldemara Kuligowskiego, specjalisty od antropologii kulturowej: Trzecia płeć świata (2020), Drugi mąż czwartej żony. Małżeństwa świata (2021), Z roślin, z dźwięków, z marzeń. Domy świata (2023). Wszystkie dowodzą ogromnej różnorodności ludzkich wyobrażeń na tytułowe tematy. W ostatnio wymienionej znajdziemy oto wykład, który rozpoczyna się od paru zasadniczych pytań i paru podstawowych wyjaśnień:
Co domy mówią o ludziach? O ich życiu i pracy? O emocjach i marzeniach? O rodzinie i samotności, miłości i umieraniu? To najważniejsze pytania tej książki.
Wiemy na pewno, że dom to dużo więcej niż połączenie ścian i dachu. Domy pokazują, kim są ich mieszkańcy, w co wierzą, jak przyjmują gości, jak śpią, jak odpoczywają, przygotowują posiłki. Ale książkę poświęconą domom świata należy zacząć od czegoś jeszcze bardziej podstawowego – od pytania, które wygląda na dziecięco naiwne: czym jest dom? Archeolodzy z Uniwersytetu w Toronto i Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie twierdzą, że pewna jaskinia w kotlinie Kalahari była zamieszkana przez ludzi już dwa miliony lat temu. Po analizach skał osadowych oraz odnalezieniu kamiennych narzędzi i śladów ognisk naukowcy ogłosili, że odkryli najstarsze ludzkie domostwo w historii. Jeśli badacze (i ich urządzenia) się nie mylą, możemy stwierdzić, że ludzie mieszkali w domach, zanim jeszcze… stali się ludźmi, czyli istotami poruszającymi się w pozycji pionowej, mającymi rozwinięte dwie półkule mózgowe, używającymi abstrakcyjnego języka i tworzącymi różne społeczności.
Ale czy jaskinia rzeczywiście zasługuje na nazwanie jej domem? Przecież jest to twór naturalny, w którym ludzie byli tylko sprytnymi gośćmi (Domy świata, s. 7-8).
Domy bywają więc różne. Są bowiem czymś więcej niż tylko obiektami materialnymi. Można mieć „dom wszędzie”, można go stworzyć „z roślin”, „z dźwięków”, „z miłości”, „wokół pieca”, „ze śmieci”, „z marzeń”, „z gry komputerowej”. Można też mieć „dom w ruchu” – jak sygnalizują kolejne rozdziały książki Kuligowskiego. Podobnie zróżnicowane okazują się ludzkie potrzeby, wyobrażenia i doświadczenia w każdym z zakresów wskazywanych przez tego autora w kolejnych książkach.
Narzucanie innym własnych wizji i modeli życia z reguły powoduje więc rozmaite, delikatnie mówiąc, nieporozumienia. Jak trudno przy tym przekroczyć granice świata, w którym się żyje, nawet wówczas, gdy intelektualnie problem wydaje się oczywisty, w literackich sferach świadczyć może choćby przykład Williama Faulknera – ukazało się właśnie nowe tłumaczenie jego Światłości w sierpniu (przeł. Piotr Tarczyński, Znak Litera Nowa 2023). Autor był mieszkańcem amerykańskiego południa i beneficjentem świata białych. Tam też rozgrywa się akcja jego powieści, która podejmuje problemy rasizmu i fanatyzmu rasizmem powodowanego. Okazuje się jednak, że problem inaczej wygląda w literackiej twórczości, a inaczej we własnym życiu, gdyby zajrzeć do biografii pisarza. Podejmuje ten problem Katarzyna Surmiak-Domańska w artykule Wojna domowa w Faulknerze („Książki. Magazyn do Czytania” z sierpnia 2023, s. 78-83). Analizując opowiadanie Suchy wrzesień i dotyczący tego samego wydarzenia, opublikowany miesiąc po ukazaniu się Suchego września, prasowy artykuł Faulknera, w polekturowym komentarzu zauważa: „Szczęka opada. Który z tych dwóch Faulknerów jest Faulknerem prawdziwym?” Chodzi zaś o lincz, którego dokonali biali, mordując czarnego człowieka na skutek pogłoski, że „zhańbił białą kobietę”, tzn. zagwizdał na jej widok lub wskazał ją palcem. W opowiadaniu Faulkner osądza lincz krytycznie, ale w artykule wyraża zdanie, że na Południu nie zlinczowano jeszcze nikogo, kto byłby całkiem bez winy. Było więc w nim jakieś rozdwojenie…
Dodać by trzeba jeszcze, że znaczenie dla wyobrażeń, odbioru świata i sposobu jego wartościowania mają także różnice pokoleniowe. To również mamy aktualnie okazję u nas obserwować.
Wracając zaś do zbioru tekstów Toni Morrison, warto zwrócić uwagę na szkic pt. Rasizm i faszyzm. Czytamy w nim:
Pamiętajmy, że ostateczne rozwiązanie poprzedzają rozwiązania pierwsze, drugie, a nawet trzecie. Trzeba zrobić jeden krok, potem drugi, a potem kolejny. Może to przebiegać według następującego schematu:
- Stwórz sobie wewnętrznego wroga, który posłuży zarówno do skupienia uwagi, jak i do jej odwrócenia.
- Odizoluj i demonizuj tego wroga, zachęcając do kierowania przeciw niemu wyzwisk, zarówno otwartych, jak i zaszyfrowanych, oraz do słownej przemocy wobec niego. Atakuj tego wroga argumentami ad hominem i traktuj te zarzuty jako zasadne.
- Pozyskuj i twórz źródła informacji oraz jednostki do ich rozpowszechniania, gotowe umacniać proces demonizacji, ponieważ jest to opłacalne, ponieważ daje władzę i ponieważ działa.
- Otocz palisadą wszystkie formy sztuki; nadzoruj, dyskredytuj albo usuwaj tych, którzy kwestionują lub destabilizują procesy demonizacji i deifikacji (wyróż. zak).
- Zadawaj kłam i piętnuj wszystkie osoby reprezentujące tego skonstruowanego wroga lub z nim sympatyzujące.
- Pozyskuj w otoczeniu wroga osoby do współpracy, które popierają proces wywłaszczania i mogą go ułatwić.
- Nadawaj wrogowi cechy patologii w naukowych i popularnych środkach przekazu; powołuj się na przykład na rasizm naukowy i mity o wyższości rasowej, żeby nadać patologii pozory naturalności.
- Ogłoś wroga przestępcą. Następnie przygotuj i zaplanuj budżet oraz uzasadnij tworzenie miejsc przetrzymywania wrogów – przede wszystkim mężczyzn i konieczne dzieci.
- Wynagradzaj bezmyślność i apatię zmonumentalizowanymi formami rozrywki i małymi przyjemnościami, drobnymi pokusami: kilka minut w telewizji, kilka słów w prasie; trochę pseudosukcesu; iluzja władzy i wpływu; odrobina zabawy, odrobina stylu, odrobina konsekwencji.
- Zachowuj milczenie – za wszelką cenę.
(Samoszacunek, s. 27-28).
Morrison doda jeszcze w tym tekście (1995 rok), że faszyzm posługuje się językiem ideologii, ale „tak naprawdę to jest marketing – marketing władzy”. Zdaje się, że raczej bez trudności da się rozpoznać opisane działania w doniesieniach z Rosji czy Białorusi oraz w naszej rodzimej codzienności politycznej. Dobrze jest więc zdawać sobie przynajmniej sprawę z takich „mechanizmów na usługach”, co dla zachowania dystansu i niezależności myślenia, mimo nieusuwalnego przecież uwikłania w kulturowy kontekst, ma znaczenie kardynalne. Maciej Robert na łamach „Książek. Magazynu do Czytania” z lutego 2023 roku (s. 94-95) opinię o Samoszacunku Toni Morrison nie bez powodu opatrzył tytułem Szanujcie się i znaczącym nadtytułem Testament Noblistki…
W związku z powyższym do polecenia byłaby również książka Faszyzm, który nadchodzi. Rozmowy Przemysława Witkowskiego (Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, Warszawa 2023). W niej również oferowane są narzędzia do obserwacji i nazywania rozmaitych wydarzeń, które odsłaniają korzenie współczesnego faszyzmu i „dostarczają wiedzy, która sprawia, że – jakby co – trudniej będzie mówić nie wiedziałem” – czytamy we wstępie Jacka Żakowskiego do tej książki. Już w pierwszej z rozmów Witkowskiego – z Rogerem D. Gryffinem, profesorem historii współczesnej i teorii polityki z Oxfordu – pada zdanie, że „faszyzm to rewolucja dla odrodzenia narodu” i że „nawet w Polsce partia neofaszystowska nazywa się wprost Narodowe Odrodzenie Polski” (Faszyzm, który nadchodzi, s. 18-19). O faszyzmie była już zresztą kiedyś w tych Zapiskach mowa w związku z innymi jeszcze książkami na ten temat (listę lektur zob. w odcinku pt. Powtórki z historii… z 17.03.2022).
Co wobec ewidentnej powtarzalności takich historii powiedzieć w takim razie na koniec dzisiejszych Zapisków? Edukacja! Jakaś nadzieja jest w edukacji! Ale – krótko rzecz ujmując – najwyższy czas, by o programach szkolnych nie decydowali politycy, by nie były one zależne od jakichkolwiek partii, by nie wyznaczano ich odgórnie, lecz by nade wszystko liczyła się przy tym indywidualna odpowiedzialność za konkretne osoby, za konkretne dzieci i młodzież. I by brany był pod uwagę charakter współczesnego kontekstu kulturowego. W tym to, co wynika ze współczesnej wędrówki ludów i co, jak zawsze dojmująco, nazywa Wisława Szymborska w odkrytym parę dni temu przez Michała Rusinka, nieznanym dotąd, sześciowersowym wierszu: „Nie wiem, jak to jest / być wypędzonym, wypędzoną / znaleźć się w kraju innego języka, / prędko nauczyć się słowa dziękuję, jeśli ktoś pomoże, / słowa przepraszam, jeśli ktoś spojrzy krzywo, / nie być nigdy zbyt głodnym, kiedy cię częstują” (cyt. za „GW. Wolna Sobota” z 15.09. 2023). Czy jest w szkole miejsce na rozmowy o takich problemach? Polecam w związku z tym lekturę książki Piotra Kołodzieja Literatura grozi myśleniem (Universitas, Kraków 2021).
Ważne wydaje się w każdym razie, by każdy, kto odważa się brać udział w projektowaniu działań szkoły, które oznaczają – ni mniej, ni więcej – tylko majstrowanie przy cudzych mózgach, dysponował przy tym nie tylko teorią, lecz koniecznie także doświadczeniem praktycznym.
Ważne, by pamiętać, że szkoła nie zaczyna się od liceum, jak zdaje się wynikać z rozmaitych sugestii uniwersyteckich znawców rozmaitych dziedzin wiedzy, którzy zalecają wprowadzanie do programów nowych przedmiotów, tematów czy lektur.
Ważne, by kiedyś wreszcie zwrócić uwagę na znaczenie odmienianego od paru lat przez wszystkie przypadki słowa „podstawa” i zacząć taki dokument traktować jako rodzaj edukacyjnej konstytucji formułowanej przez apolityczną komisję i określającej przyjmowaną w kontekście edukacji filozofię człowieka i formułę państwa. Reszta bowiem jest pochodną i nie powinna być określana z „z góry”. Uczennice i uczniowie nie tworzą grup, które wolno traktować jako jednolitą masę. Szkoły potrzebują autonomii, by zgodnie z „podstawą” rozumianą tak, jak wyżej, dostosowywać prace do „sytuacji na miejscu”. Specjalistyczna komisja może proponować co najwyżej przykłady programów i kontrolować zgodność programów autorskich oraz podręczników z zapisaną w „podstawie” filozofią edukacji.
Ważne też, by edukacja nie była nastawiona głównie na wypracowywanie biegłości działania w otaczającym świecie bez namysłu nad tym, czy rzeczywiście o taki świat chodzi. Od dawna już bowiem nie żyjemy w Oświeceniu i zadaniem szkoły nie jest, jak wtedy, a przynajmniej nie tylko, zapoznawanie niedorosłych z ludzkim dorobkiem kulturowym, lecz stanowiąca prawdziwe wyzwanie wartościująca analiza uwodzicielskiej, często konkurencyjnej wobec zadań szkoły kulturowej współczesności.
Ważne, wręcz najważniejsze co szkoły dotyczy, jest więc tworzenie warunków, które służą ćwiczeniom w samodzielnym i niezależnym myśleniu. Tego nie uzyskuje się jednak poprzez stosowanie nakazów czy zakazów kontaktu z określonymi lekturami ani przez udawanie, że czegoś nie ma, że pewne teksty nie istnieją, lecz poprzez organizowanie rozmów o nich, z respektem, ma się rozumieć, dla wieku uczących się, przez tworzenie możliwości samodzielnego dociekania istoty pewnych zjawisk i wyprowadzania wniosków. „Nie ma rozpusty gorszej niż myślenie”, gdyby znów przywołać Wisławę Szymborską i jej wiersz Głos w sprawie pornografii. O warunki dla takiej właśnie rozpusty w szkole chodzi.
Wszystko to wymaga obmyślenia nowoczesnego modelu edukacji szkolnej, innego finansowania wszystkiego, co edukacji dotyczy, oraz innego modelu studiów nauczycielskich…
Obowiązek szkolny, mimo rozmaitych deklamacji na temat podmiotowości uczennic i uczniów, oznacza, siłą rzeczy, że w ramach szkoły nieunikniona jest gra między przymusem i wolnością. Rzecz w tym, żeby ludzie odpowiedzialni za edukację mieli tego świadomość i żeby przymus nie decydował o wszystkim, żeby nie formatować dzieci i młodzieży, lecz przyzwyczajać do odpowiedzialności za własne słowa i czyny…