Skąd się to wszystko bierze... 21 stycznia 2020

Każdy powinien zobaczyć te obrazy, ażeby uświadomić sobie, jak strasznym jesteśmy gatunkiem. […] Jesteśmy dzikimi zwierzętami. Potwornymi. My ludzie w Europie, w Afryce, w Ameryce Południowej, wszędzie. Cechuje nas skrajna brutalność. Nasza historia jest historią wojen. To historia bez końca. Historia represji, szaleństwa.

Taki sumaryczny komentarz do zdjęć prezentowanych w filmie Sól ziemi daje jego filmowy bohater i równocześnie autor tych zdjęć – Sebastião Salgado, sławny w świecie fotograf, który przez wiele lat dokumentował tragizm ludzkich losów powodowany przez konflikty etniczne, wojny, klęski głodu czy przymusowe migracje (reż. J.R. Salgado i W. Wenders, światowa premiera 20 maja 2014 r. w Cannes). Nawiasem mówiąc, nie wydaje się pewne, czy w zderzeniu z tymi zdjęciami porównanie do dzikich zwierząt tym ostatnim czasami nie ubliża…

 

Tak czy owak, trudno zaprzeczyć opinii o ludzkim bestialstwie wobec prezentowanych w filmie świadectw, ale też wiara w ich edukacyjną moc i kulturowe oddziaływanie zdaje się generalnie dość wybiórczo spełniać pokładane w niej nadzieje. Hasła w rodzaju „Nigdy więcej wojny!” nie wzięły się znikąd, ale ich skuteczność jest doprawdy różna, a biblioteki współczesnego reportażu, pełne całkiem świeżych opisów barbarzyństwa, nie reprezentują fantazji. Nawet na amerykańskim Kapitolu zdarzyło się, co się zdarzyło… Pytania o to, jak działają ludzkie mózgi, co takie zdarzenia naprawdę napędza, co wyzwala bezgraniczną agresję, wydaje się wciąż aktualne. Bierzemy się za lekturę…

 

Nagi umysł. Dlaczego jesteśmy, jacy jesteśmy. Ludzka natura bez złudzeń. Prof. Bogusław Pawłowski w rozmowie z Tomaszem Ulanowskim (Wydawnictwo Agora, Warszawa 2016, ss. 240).

We wstępie do książki lista pytań o ludzką naturę zajmuje całą stronę i zaczyna się od pospolitego i dość chyba powszechnego: „Dlaczego on jest takim wrednym ch …?”, a kończy zasadniczym „Czy mamy wolną wolę?” i „Po co żyjemy?” Po drodze idą pytania o to, „Czy naszymi czynami mocniej kierują biologia i chemia, na które nie mamy wpływu, czy bardziej kultura, w której się wychowujemy i która potrafi błyskawicznie się zmieniać?”, a także „Dlaczego w grupie często zachowujemy się jak stado baranów?” (s. 7). Tu można by oczywiście dodać szereg pytań formułowanych w odniesieniu do sytuacji i zdarzeń na bieżąco i bezpośrednio obserwowanych, więc o tendencje do dehumanizacji całych grup ludzi, co nie jest zresztą specjalną nowością, o tworzenie i rozwalanie państwowych instytucji, o narzucanie innym własnej wizji świata, o to, co u nas i w Ameryce, o nacjonalistyczne wyobrażenia i działania, o internetowy hejt codzienny, o podziały w społeczeństwie itd.

Kto / co za to odpowiada?

 

Wstęp do Nagiego umysłu kończy delikatna pretensja Ulanowskiego do szkoły i nauczycieli, że uczą na przykład „o mitozie i mejozie”, a „nie tłumaczą młodym ludziom, dlaczego jesteśmy tacy… jacy jesteśmy”. Z małym przymrużeniem oka pojawia się w następstwie uwaga łagodząca: gdyby jednak ci nauczyciele, tłumaczyli, co trzeba, „to ta książka pewnie nigdy by nie powstała” (s. 8). Bo może bylibyśmy już przeanieleni J. Licentia poetica, jasne. Mimo wszystko chciałoby się zaznaczyć na marginesie, że wprawdzie wzruszająca jest idea, o której była tu już poprzednio mowa, mianowicie o powszechnym „kształceniu erudytów” dzielnie powtarzających „wiedzę przekazaną” im w szkole w rezultacie naszej najostatniejszej reformy, ale może jednak nie o „tłumaczenie” komuś przez kogoś, „jak się rzeczy mają”, chodzić w szkole powinno. Może szłoby raczej o przestrzeń i warunki do stawiania rozmaitych pytań na temat obserwowanej rzeczywistości i jej znaczeń, więc w konsekwencji o poszukiwanie odpowiedzi, o inspirowanie do namysłu nad cudzymi oraz własnymi zachowaniami. No, a tak przy okazji: ciekawe właściwie, dlaczego szkoła i nauczyciele jakoś ciągle się nie spisują z tymi „tłumaczeniami” reguł rządzących ludźmi i światem, uparcie trwając przy opisach mejozy i mitozy…

Lektura rozmowy Tomasza Ulanowskiego z profesorem Bogusławem Pawłowskim, antropologiem, okazuje się w każdym razie frapująca. Laikowi uzmysławia wiele, a przede wszystkim wiele kwestii nazywa i pozwala się nad nimi zastanowić. Jest w tej książce na przykład taka między innymi opowieść:

Ron Jones, charyzmatyczny nauczyciel historii w Palo Alto w Kalifornii, w pięć dni zrobił ze swoich gimnazjalistów zwartą grupę Hitlerjugend. Zaczął od prostych, ale wydumanych zasad porządkowych – siedzimy prosto, stopy płasko na podłodze. Drugiego dnia nazwał ruch, któremu przewodził, Trzecią Falą i wyłożył jego ideologię: „siła przez dyscyplinę, siła przez wspólnotę, siła przez działanie, siła przez dumę”. Trzeciego dnia uczniowie zaczęli donosić na siebie i sekować obcych. Stworzyli też osobistą ochronę Jonesa. Czwartego dnia nauczyciel ogłosił, że następnego dnia odbędzie się wiec. Przyszło blisko 200 uczniów! Jones wyjaśnił im, że wzięli udział w eksperymencie, który miał im pokazać, w jaki sposób cywilizowanych ludzi można łatwo okręcić wokół palca i skłonić do niecywilizowanych zachowań. Notabene stracił za to pracę (Nagi umysł, s. 31).

W tym przykładzie ważne wydają się zarówno rezultaty eksperymentu, jak i to, że jego pomysłodawca i realizator stracił pracę. Eksperyment ważny – po pierwsze – ze względu na pytanie, co w opisywanej sytuacji spowodowało, że ci biedni gimnazjaliści poddali się takiej akcji i dali „się zwariować”? A dalej – nie szkodzi, że przykład z lat 60. XX wieku – co w ogóle powoduje, że ludzie łatwo ulegają zręcznym manipulatorom?

 

Zwolnienie z pracy ma znaczenie istotne – po drugie – ze względu na pytanie inne. Czy mianowicie wolno poddawać ludzi, a już zwłaszcza dzieci i młodzieży, tego rodzaju eksperymentom? I jaki to ma cel? Kolejne pytanie mogłoby bowiem dotyczyć tego, w czym właściwie ćwiczą się ci, których się nakłania do udziału w rozmaitych bitewnych rekonstrukcjach historycznych, a takich i podobnych inicjatyw także dziś i także u nas nie brakuje. Jak się na przykład organizuje grupy z różańcami o funkcji narzędzi do biczowania? Nie trzeba do tego Ameryki. Nie brakuje też gruntownych, zdawałoby się, i szlachetnych uzasadnień sensu tego typu przedsięwzięć (zob. m.in. Szymon Markowski, Rekonstrukcje historyczne w wychowaniu młodzieży, „Zeszyty Naukowe WSOWL” 2009, nr 1(151) – tekst i podobne dostępne sieci; ale zob. też: Przemysław Średziński, Rekonstrukcje historyczne? To wtłaczanie w młode umysły fałszywego wyobrażenia wojny, „Dziennik Gazeta Prawna” z 20 sierpnia 2016 – ten tekst także dostępny w sieci).

 

Historia nieszczęsnych gimnazjalistów należy oczywiście do dość powszechnie znanych i także przez prof. Pawłowskiego przypominanych eksperymentów Stanleya Milgrama czy Philipa Zimbardo (zob. S. Milgram, Posłuszeństwo wobec autorytetu, przeł. M. Hołda, Wydawnictwo WAM, Kraków 2008; P. Zimbardo, Psychologia i życie, przeł. E. Czerniawska i in., PWN, Warszawa 1999, s. 583-604). Pamiętamy ponadto o koszmarze historii uzasadnianej bezwzględnym posłuszeństwem wobec rozkazów, którą opisuje i analizuje Hannah Arendt (zob. Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła, przeł. A, Szostkiewicz, Wydawnictwo Znak, Kraków 2010).

 

Co jeszcze poza działaniami ze wspomnianych przykładów dobrze służy uwodzeniu i podporządkowywaniu zwolenników jakiejś idei, jakiegoś stanowiska? Ciągle na nowo przecież takie akty uwodzenia i uwiedzenia na skalę indywidualną i masową obserwujemy. Weźmy Maruderów Sándora Máraia (przeł. Terasa Worowska, Czytelnik, Warszawa 2013, ss. 376). To ostatni tom z cyklu Dzieło Garrenów. W pierwszej części powieści (po raz pierwszy wydanej w 1948 roku) jej bohater, jak sam się przedstawia, „Péter Garren, pisarz, którego kupiec Emmánuel wysłał do Berlina na obserwację, by zdał sprawę z tego, co się zaczęło” (s. 55), relacjonuje to, czego doświadcza. Jest 1933 rok. W Niemczech narasta nazistowska atmosfera. Péter ma okazję wziąć udział w wiecu narodowych socjalistów w Sportpalast i słuchać przemówienia występującego na nim mówcy (nazwiska Hitlera nie używa).

 

Całe to zdarzenie przedstawia z zawrotną pisarską maestrią (s. 61-114). „Ale było się czemu przyglądać” (s. 72). Milion rzeczy miało bowiem, jak się okazuje, znaczenie: aranżacja przestrzeni, użyte do tego akcesoria, znaki i symbole, flagi, niebieskie płomienie, organowa muzyka, ubrania jak przebrania i jakby na paradę, obecność i zachowanie wielotysięcznego tłumu, fakt, że trzeba było czekać, że oczekiwany mówca się spóźniał. „Spóźnił się, ale już był obecny, podobnie jak podczas nabożeństwa w kościele, kiedy rozpoczyna się msza, jest obecna boskość, choć kapłan jeszcze nie wzniósł hostii, jeszcze nie nadeszła chwila przemienienia” (s. 78). A dalej fakt, że dobrze zorganizowany, wielotysięczny „bezosobowy tłum” milczał jakby w „oczekiwaniu niezwykłości” (s. 71), że sprawiało to wrażenie „Porządku ostatecznego i nieodwracalnego” (s. 74). „Kiedy ludzie w sposób tak zorganizowany, niejako w kolumnie marszowej, oddają się przygodzie instynktów, stają się groźniejsi od szaleńców w amoku, od wariatów w napadzie szału. Nie ma niczego groźniejszego od sprężonego do skoku, wyćwiczonego i zorganizowanego instynktu tłumu. To była chwila, w której otwierała się brama o nazwie wszystko się może zdarzyć” (s. 80).

 

„O tym, że już przybył, wkroczył do hali, nadchodzi, jak powiada Pismo, świadczył rytmiczny, wzbierający, niespokojny krzyk, który przywitał wchodzącego. Ale ryk rodem z zaświatów wyrywał się jakby nie z duszy i gardła, lecz z głębszych cielesnych czeluści. Gdzieś z trzewi, ten abdominalny ochrypły wrzask nastąpił później, kiedy rzeczywiście był między nami, widzialny na wyciągnięcie ręki” (s. 83).

 

A jak ten wyczekiwany szedł… Dla efektu miał podniesiony kołnierz trencza, choć zwykle robi się to z powodu zimna, płaszcz zdejmował w pośpiechu w drodze, oddając go pilnej obsłudze, no spieszył się… W końcu na podium: najpierw przez długą chwilę milczy. „Dobrze milczał” – ocenia Garren. „Milczał, jak ktoś, kto rzeczywiście milczy o czymś” (s. 92). „Wreszcie podniósł głowę. Patrzył teraz na wszystkich naraz, jednocześnie na całą halę, w każdą parę oczu” (s. 92). W końcu: „Odezwał się. Odezwał się Głos” (s. 96).

 

„Wszystko zależy od nazwania i wyrażenia, nie po raz pierwszy się zdarza, że nie Rozum wzywa stwórcze, żywe siły we wszechświecie. Tylko jąkający się język instynktów. Prawda, ten Głos się nie jąkał się. Od pierwszej chwili mówił płynnie. Bo to, co mówił, samo w sobie było płynne niczym monotonna melodia” (s. 97). „Sensem jego słów była nie ich treść, tylko emocje, które kłębiły się i kipiały na dnie” (s. 101).

 

Péter zachował jednak swój pisarski instynkt i nagle zauważył: „Kłamie – pomyślałem”. Przeczytajmy – dla orientacji – dłuższą próbkę dalszego komentarza, jakim Garren opatruje to wystąpienie:

Naturalnie dobrze kłamał, płynnie […] zamiast prawdy gorzkiej i nieprzyjemnej, wreszcie otrzymali to, na co zawsze czekali: opakowane w prawdę kłamstwo, które stanowiło odpowiedź na wszystko, co do tej pory było w ich życiu dręczącym, nierozwiązanym problemem […] Kłamał, mówił o świecie, o surowcach, o stosunku dużych i małych narodów, zapewne nakłamał też sporo prawdy, czemu nie? Nic prostszego, niż z elementów prawdy sklecić wielkie, przekonywające kłamstwo, a ten artysta fałszu doskonale wiedział, że dobre kłamstwo musi być zbudowane z elementów rzeczywistości. I jak ze słów Pisma Świętego można zestawić listę przekleństw, tak i on wiedział, że z elementów setek półprawd można skonstruować wielkie Kłamstwo, którego w szczegółach rzeczywiście nie będzie można zanegować… (Maruderzy, s. 107 i nast.).

Nie ma wątpliwości, co usłyszy i jak zareaguje tłum na to wystąpienie… Ale czy nie słychać w tym echa naszej własnej współczesności?

 

Tak o tym tzw. literatura piękna. A co mówi nauka? Bierzemy inną jeszcze lekturę niż poprzednio wspominana: Pier Vincenzo Piazza, Homo biologicus. Jak biologia wyjaśnia ludzką naturę (przeł. Krystyna Szeżyńska-Maćkowiak, Wydawnictwo Muza, Warszawa 2020). Przyda się z pewnością także Youvala Noaha Harrariego Sapiens. Od zwierząt do bogów (przeł. J. Hunia, PWN, Warszawa 2018, ss. 526).

 

Piazza, włoskiego pochodzenia lekarz psychiatra i neurobiolog z Bordeaux, pyta, czym tak naprawdę jest umysł i okaże się, że wszystko w nas jest z materii, a wszelka „duchowość” to sprawa prozaicznej biologii. Poprzez grę tytułów Prologu („Wszystko się zmieniło, ale nic nie jest naprawdę inne”) oraz Epilogu („Nic się naprawdę nie zmieniło, ale wszystko jest inne”) podkreśla znaczenie refleksji nad tym, co trwa i co się zmienia. Harrari, historyk z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie, objaśnia z kolei, że cud jakichkolwiek wspólnot zapewniają mity.

 

Dobrze mieć to w pamięci, choć gdyby się ktoś znalazł w sytuacji tego rodzaju, jak opisywane wyżej, pewność będzie chyba tylko przy poezji… „Tyle wiemy o sobie, / ile nas sprawdzono” (Wisława Szymborska, Minuta ciszy po Ludwice Wawrzyńskiej z tomu Wołanie do Yeti, w: Wiersze wybrane, Wydawnictwo a5, Kraków 2002, s. 38-39). Neurobiolodzy na dobrą sprawę mówią zresztą to samo, choć niekoniecznie w szczególnie wyrafinowanej formie. Odpowiedzialność pozostaje indywidualna.

O autorze

Zapiski na marginesach starych i nowych lektur

Fot. Wikimedia

Fot. Franciszek Vetulani

Zofia Agnieszka Kłakówna – mieszka w Krakowie, polonistka, literaturoznawczyni, od zawsze i stale zajmuje się problemami edukacji — w teorii i w praktyce, w różnych rolach, w różnych szkołach, w różnych miejscach, w Polsce i poza jej granicami, jest autorką paru książek na ten temat, współautorką koncepcji edukacyjnej i odpowiadających jej podręczników pod nazwą To lubię! Sztuka pisania, przez wiele lat redagowała czasopismo „Nowa Polszczyzna”. Zdaniem recenzentów jej prac – „skrajna indywidualistka, która przedziwnym sposobem prawie zawsze pracuje w zespole”. 

Wszystkie zapiski