23.12.21. Przepis na lepszy świat

Oceniając świat „jaki jest”, ludzie nieledwie od zawsze rozmyślali też o tym, „jaki powinien być” – pisał wiele lat temu Jerzy Szacki (zob. Utopie, Iskry, Warszawa 1968, s. 190). Konsekwencją zaś myślenia o świecie „jaki powinien być”, są zarówno niezliczone „przepisy na lepszy świat”, jak i równie niezliczone opracowania o charakterze, można by żartem powiedzieć , „przypisów do takiego myślenia i takich przepisów”.

Dla porządku podkreślmy, że rezultaty wspomnianych wyobrażeń zwykle nazywa się właśnie utopiami, jak podpowiada tytuł książki Szackiego. Precyzyjne i jednoznaczne zdefiniowanie tego pojęcia stanowi jednak nie lada trudność. Do kulturowego obiegu wprowadzone zostało dawno, za sprawą wydanej w 1516 roku Utopii Thomasa Morusa. Ma grecki źródłosłów, ale nie do końca oczywisty. Nie wiadomo mianowicie, czy chodzi o miejsce, którego nie ma (ou-tópos), czy o miejsce dobre (eu-topia). Nie przeszkadza to wcale próbom przekładania marzeń na rzeczywistość. Bez utopii przecież jako stałego elementu ludzkiego życia w sensie marzenia o czymś, czego „jeszcze nie ma”, żaden rozwój, żadna zmiana, żadne odkrycia nie byłyby możliwe. Kiedy jednak chodzi o całościowe wizje organizacji ludzkiego świata, skutki ich wprowadzania w życie, co powszechnie raczej wiadomo, bywały różne i łatwo przeradzały się w dystopie. Mamy pewne doświadczenia z tego zakresu, a nasza dzisiejsza sytuacja polityczna wskazuje, że stale trzeba mieć na uwadze różne znaczenia pojęcia utopii…

Niezwykłym przykładem realizacji jednego z „przepisów na lepszy świat” jest Auroville, Miasto Jutrzenki. Jego budowa została zainaugurowana w 1968 roku na skrawku pustyni w południowych Indiach. Tam, gdzie kiedyś rósł tropikalny las, pięć kilometrów na zachód od Zatoki Bengalskiej, w stanie Tamilnadu, obok Pondischerry, dawnej francuskiej kolonii. Zainteresowani znajdą w Internecie dużo różnych materiałów na ten temat, w tym wiele zdjęć ułatwiających pracę wyobraźni, między innymi fotografie złocistej kopuły dość niesamowitego i niesamowicie też kiczowatego Matrymandiru, który reprezentuje „duszę miasta”, stanowi miejsce praktykowania jogi zintegrowanej i – nolens volens – kultu pomysłodawczyni całej konstrukcji. Jakiś czas temu ukazały się u nas także książki o Auroville (w 2006 roku Marty Zakrzewskiej, Auroville – nowa utopia, w 2014 roku Pawła Kowalczyka Czerwone drogi Auroville. Wolontariat w Indiach i świat tamilskich wiosek). Znajomość tej historii chyba nie bije jednak powszechnych rekordów popularności, choć Auroville istnieje już ponad pięćdziesiąt lat.

Tu mowa będzie o książce Katarzyny Boni, która całkiem niedawno zajmowała się studiowaniem oraz reporterskim odkrywaniem i dokumentacją historii Auroville, więc poszukiwaniem jego symptomatycznych bohaterów, rozmowami z nimi, w tym z Aurosonem, pierwszym dzieckiem, które się tam urodziło, a także sprawdzaniem tego, jak aktualnie „jest” w mieście, które z założenia miałoby odpowiadać temu, „jak być powinno”. O rezultatach swej wielowymiarowej pracy opowiada w reportażu, którego początkowe partie brzmią nieledwie jak przemieszana z dramatem powieść (zob. Auroville. Miasto z marzeń Wydawnictwo Agora, Warszawa 2020, ss. 480).

I tak. Idea stworzenia Auroville, miasta, „którego potrzebuje świat” (Auroville…, s. 23) – referuje Boni – ma źródło w myśli reprezentującego filozofię indyjską Śri Aurobindo (1872-1950) – wykształconego w Cambridge filozofa, poety, prozaika, tłumacza,  krytyka literackiego o bogatym dorobku piśmienniczym, w swoim czasie kandydata do Pokojowej Nagrody Nobla (zwykle pisał podobno pięćdziesiąt stron tekstu dziennie) – oraz Mirry Alfassy, Francuzki o egipsko-turecko-żydowskich korzeniach (1878-1973), z wykształcenia malarki, która w wieku czterdziestu dwóch lat osiadła w Indiach, w Pondischerry, porzuciła malarstwo, po drodze dwa razy się rozwiodła, spotkała Śri Aurobindo, zaczęła z nim współpracę i zarządzała aśramem jego imienia. Istotę tego aśramu filozof ów charakteryzował następująco: „Nie jest to organizacja, nie jest to instytucja polityczna, nie jest to religijne zrzeszenie – tylko miejsce, w którym ćwiczy się umysł, ciało i duszę po to, żeby mogła nastąpić ewolucja świadomości” (Auroville…, s. 35). Boni podkreśla: „Ci, którzy chcieli wstąpić do aśramu, musieli w pełni oddać się swojemu guru” (Auroville…, s. 35).  Śri Aurobindo był zaś przekonany, że „człowiek nie jest końcem ewolucji. Świat stać na więcej” (Auroville…, s. 411). Mirrę nazwał w pewnym momencie Matką.

Uważał ją – czytamy dalej – za inkarnację boskiej siły. Razem mieli dokonać rzeczy niezwykłej. Wierzyli, że kiedy na świecie będzie wystarczająco dużo ludzi, którzy przejdą duchową ewolucję, wyzbędą się ego i rozwiną boską świadomość – to masa krytyczna przyspieszy nadejście nowego ładu.
Wierzyli również, że poza rzeczywistością postrzeganą zmysłami istnieją inne wymiary. Jest rzeczywistość bogów i bóstw, którą Śri Aurobindo nazwał Nadumysłem. Do tej pory to on rządził naszym światem. Ale jest coś, co sięga jeszcze głębiej – do miejsca, skąd pochodzą nawet bogowie. To rzeczywistość prawdy ostatecznej – uniwersalnej (a przez to boskiej) siły, która stwarza wszechświat i go wypełnia. Śri Aurobindo nazwał ją Superumysłem. Razem z Mirrą uważali, że gdyby pojawiła się na Ziemi, wtedy łatwiej byłoby nam zrobić kolejny krok na drodze duchowej ewolucji. To właśnie było zadaniem Aurobindo Ghosego i Mirry Alfassy: sprowadzić Superumysł na Ziemię (Auroville…, s. 418-419).

Po śmierci Śri Aurobindo Matka kontynuowała ich wspólną misję, rozbudowując aśram i realizując własne wizje. Była zaś bez wątpienia osobowością niesłychanie charyzmatyczną. Decydowała o wszystkim, ale umiała też odstępować od rygoru ustanowionych wcześniej reguł w kontaktach z konkretnymi ludźmi i przychylać się do przedstawianych jej pomysłów rozmaitych rozwiązań.

Określiła, gdzie Auroville będzie położone. Zaplanowała jego wygląd. Zaznaczała przy tym, że nie będzie tam nazwisk, pędu za pieniędzmi, polityków, policji, sędziów, więzień, nie będzie religii, żebraków, struktur administracyjnych, „w kontakcie z boską prawdą wszystko ułoży się samo” (Auroville…, s. 43). Miało tam żyć i w harmonii pracować jako jedna wspólnota pięćdziesiąt tysięcy ludzi z różnych krajów świata. Ich celem miały być poszukiwania kulturalne, edukacyjne i naukowe. W Auroville miał się narodzić „nowy gatunek człowieka” (Auroville…, s. 43). Każdy był zaproszony, ale to nie miało być „miejsce dla leniwych i zdesperowanych. Ani dla tych, którzy chcą uciec od rzeczywistości albo szukają odpoczynku na starość”. Auroville potrzebowało pracy tych wszystkich ludzi (Auroville…,  s. 43). Matka twierdziła zresztą, że Auroville, na razie w innej rzeczywistości, ale już istnieje. Praca aurovillan była konieczna, by sprowadzić miasto na Ziemię (Auroville…, s. 370).

Przy tak zarysowanej koncepcji w grę wchodziło oczywiście coś, co zgrabnie nazywa tytuł książki Richarda E. Nisbett’a – Geografia myślenia. Dlaczego ludzie Wschodu i Zachodu myślą inaczej? (przeł. Ewa Wojtych, Wydawnictwo Smak Słowa, Sopot 2015, ss. 182). Inspiracją do przedstawianych w tej książce badań – sygnalizuje na wstępie autor, profesor psychologii na Uniwersytecie Michigan – stała się rzucona w rozmowie z nim uwaga pewnego chińskiego studenta: „Różnica między tobą a mną polega na tym, że dla mnie świat jest kołem, a dla ciebie – linią (Geografia…, s. 11).

W odniesieniu do Indii zwracał na to uwagę na przykład znakomity dziennikarz, Tiziano Terzani (1938-2004), opisując uwodzicielską moc tego kraju swym równie uwodzicielskim, reporterskim piórkiem:

Kto kocha Indie, ten wie, że nie wiadomo dokładnie, dlaczego traci się dla nich głowę. Są brudne, biedne, zakażone: czasami złodziejskie i kłamliwe, często cuchnące, zepsute, bezlitosne i obojętne. A jednak jeśli raz się z nimi spotkasz, nie możesz się bez nich obyć. […] tam każdy czuje się częścią stworzenia. W Indiach nigdy nie czujemy się samotnie, nigdy całkowicie odsunięci od reszty. Na tym polega ich urok.
Kilka tysięcy lat temu indyjscy mędrcy, ryszi, „ci, którzy widzą”, przeczuwali, że życie jest jednością, i doświadczenie to, odnawiane pobożnie z pokolenia na pokolenie, stanowi sedno wielkiego wkładu Indii w ucywilizowanie człowieka i rozwój jego świadomości. Każde życie, moje i drzewa, pozostaje częścią całości o tysiącu kształtów, jakim jest życie.
W Indiach nie ma już potrzeby tak myśleć. Idea ta jest już częścią wspólnego odczuwania wszystkich ludzi. Występuje w powietrzu, którym się oddycha. Samo istnienie wprowadza pewną nieświadomą zgodność z tą starą już wizją. Bez trudu odnajduje się harmonię z nowymi dźwiękami, nowymi wymiarami. W Indiach jest się innym niż gdziekolwiek indziej. Odczuwa się inne emocje. Ma się inne myśli.
Być może dlatego, że w Indiach czas nie jest postrzegany jako linia prosta, tylko kolista, przeszłość, teraźniejszość i przyszłość nie mają takiej samej wartości jak u nas. Tutaj postęp nie stanowi celu ludzkich działań, jako że wszystko się powtarza, a posuwanie się do przodu uznaje się za czystą iluzję” (Nic nie zdarza się przypadkiem, przeł. Anna Osmólska-Mętrak, Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2008, s. 193).

Katarzyna Boni kulturowy kontekst charakteryzujący Indie oraz wynikającą zeń swoistość postrzegania świata i życia zręcznie określa na potrzeby swej książki jako didaskalia. To one warunkują specyfikę opisywanej przez nią idei Miasta Jutrzenki. Reporterka ujmuje te didaskalia w takie między innymi punkty:

W Indiach wierzy się, że świat nie ma początku ani końca – jest wiecznym powtarzaniem różnych początków i różnych końców.
W Indiach wierzy się w reinkarnację.
Nawet więcej. W Indiach wierzy się w to, że dusze są starsze i młodsze. Bliższe i dalsze oświecenia.
Wierzy się również w to, że dusza sama wybiera rodzinę, która pomoże jej wypełnić powołanie. Jeszcze przed narodzinami planuje wydarzenia, które ją rozwiną. A potem przychodzi na świat i o wszystkim zapomina. Jest głucha i ślepa, wydaje jej się, że błądzi po omacku. Nie widzi przed sobą żadnej drogi. Ale to nie znaczy, że drogi nie ma.
W Indiach wierzy się, że droga jest.
W Indiach wierzy się, że niekoniecznie trzeba wierzyć zmysłom.
W Indiach wierzy się, że guru może być bogiem.
W Indiach wierzy się w to, że bogów są trzydzieści trzy miliony, i że bóg jest jeden. Nazywa się Pradżapati, którego imię brzmi „Ka”. Ka, czyli Kto.
W Indiach powątpiewa się od początków czasu. Choć ci, którzy mogli, powątpiewali jeszcze przed początkiem.
W Indiach wierzy się w to, że życie żyje się po to, żeby zrozumieć.
W Indiach wierzy się również w to, że na pustyni można zbudować utopię chronioną przez rząd.
I nikogo nie obchodzi, w co wierzą inni. Przecież każda dusza ma swoją drogę   (Auroville…, s. 15-16).

W zestawieniu z tymi objaśnieniami naturalna wydaje się informacja, że Mirra Alfassa, Matka, przypominała sobie od czasu do czasu marzenia ze swoich poprzednich wcieleń, więc gdy była egipską królową Teje, królową Hatszepsut, Kleopatrą czy Moną Lisą. Wtedy świat nie był jednak gotowy na podjęcie sugerowanych mu wyzwań, twierdziła. Teraz nadeszła pora i „wreszcie można rozpocząć budowę miasta, którego potrzebuje Ziemia” (Auroville…, s. 39).

Mirra Alfassa, dopowiedzmy jeszcze,  urodziła się w Paryżu i Boni solidnie objaśnia jej koligacje rodzinne, choć zdaje się przy tym dopuszczać do głosu delikatny, zachodni sceptyzm. Pisze:

Blanche Rachel Mirra Alfassa starannie wybrała rodziców. Jej ojciec Moïse Maurice Alfassa – Turek z urodzenia, Żyd z pochodzenia, Włoch z paszportu, Francuz z wyboru – był bankierem. W pokoju pełnym książek trzymał kanarki, które w klatkach zamykał tylko na noc. To dla tych książek wyszła za niego Mathilde Ismalun, Żydówka z Egiptu (Auroville…, s. 382).

Reporterka uzupełnia ten wywód informacją o tym, że sama Mirra w związku z danymi na temat swych narodzin twierdziła dodatkowo, iż „wybrała miejsce i ciało ze względu na Francję, która miała dać jej kulturę i jasny umysł”. Boni i komentuje: „W Indiach powiedzieliby, że dusza Mirry przygotowała sobie drogę i tuż po narodzinach wszystko zapomniała. […] Życie polega na przypominaniu” (Auroville…, s. 383).

Wizja świata reprezentowana przez filozofię Śri Aurobindo i Matki wynikała, jak widać, ze sposobu myślenia charakterystycznego dla Wschodu. Okazało się jednak, że dla wielu ludzi Zachodu nie stanowiło to wcale nieprzekraczalnej bariery. „Projekt miasta, które miało się przyczynić do międzynarodowego porozumienia ponad podziałami i promocji pokoju, uznano za istotny dla całej ludzkości. Przecież UNESCO ma wspierać współpracę między narodami w dziedzinie kultury, oświaty i nauki” (Auroville…, s. 43).

Ciekawe, swoją drogą, jak z perspektywy wschodniej filozofii i w omawianym tu kontekście mogłaby się przedstawiać na przykład interpretacja Anomalii, głośnej, dopiero co wydanej po polsku powieści z pogranicza science fiction i thrillera, autorstwa francuskiego matematyka, lingwisty, szefa Warsztatu Literatury Potencjalnej – Hervé Le Tellier’a (przeł. Beata Geppert, Wydawnictwo Filtry, Warszawa 2021, ss. 284). Opowiadane w tej powieści zdarzenia zdają się bowiem wyraźnie sugerować, że może wszyscy jesteśmy tworem jakiegoś Superumysłu dysponującego na dodatek superkomputerem, w którym się właśnie jakimś sposobem zaciął program, co powoduje, że duplikuje on co jakiś czas te same sekwencje zdarzeń i z tymi samymi ludźmi, którzy z nagła zaczynają występować w dwóch identycznych „egzemplarzach”. W konsekwencji powstaje problem, co robić, gdy nagle w jednej rodzinie pojawi się na przykład dwóch dokładnie i absolutnie pod każdym względem takich samych ojców lub dwie żony…

Wróćmy jednak do opowieści o Auroville. Oficjalna uroczystość założenia miasta odbyła się 28 lutego 1968 roku. Zgromadziła podobno pięć tysięcy osób, choć niektórzy twierdzili, że było to raczej dwadzieścia tysięcy. W miejscu wskazanym przez Matkę ukształtowano wcześniej amfiteatr. Ulokowano w nim białą urnę w kształcie pędu lotosu. W trakcie uroczystości delegacje z dwudziestu czterech indyjskich stanów oraz stu dwudziestu czterech państw wsypywały do urny swą ojczystą ziemię. Obecni byli sami ważni politycy światowej rangi, reprezentujący różne kraje i różne instytucje.

Rok 1968, gdy u nas przedstawienie Dziadów w reżyserii Kazimierza Dejmka dało początek znaczącym politycznie wydarzeniom, był też w wielu innych miejscach świata czasem politycznie trudnym. Te rozmaite trudności u wielu młodych ludzi wyzwoliły potrzebę zmiany, która między innymi prowadziła ich do Auroville. Hippisów tam w każdym razie nie brakowało. Podczas inauguracyjnej uroczystości Matka odczytała zapisy z Karty Auroville. Powtórzono je w wielu innych językach:

Jeden. Auroville nie należy do nikogo. Auroville należy do całej ludzkości. By żyć w Auroville, trzeba być pełnym dobrej woli sługą Boskiej Świadomości.
Dwa. Auroville będzie miejscem ciągłej nauki, nieustającego rozwoju i młodości, która nigdy się nie starzeje.
Trzy. Auroville chce być mostem między przeszłością a przyszłością. Korzystając ze wszystkich odkryć świata zewnętrznego i wewnętrznego, Auroville będzie śmiało kroczyć w przyszłość.
Cztery. Auroville będzie miejscem materialnych i duchowych poszukiwań sposobów na ucieleśnienie rzeczywistości Ludzkiej Jedności (Auroville…, s. 25).

W 2018 roku, tj. roku pięćdziesięciolecia istnienia Auroville, również świętowano. W trakcie uroczystości odtworzono z magnetofonowej taśmy głos Matki czytającej zapisy z Karty Auroville.

Matka od dawna nie żyje, ale z rozmieszczonych w najrozmaitszych miejscach jej niezliczonych zdjęć spogląda na wszystko, co się tam dzieje – czytamy w reportażu. Wobec takiej informacji niektórym jakoś całkiem niechcąco przypomina się Wielki Brat z powieści Orwella. Matrimandir i kult Matki, który ona sama ukształtowała, też zresztą przywodzi na myśl rytuały, których w Auroville miało nie być…

Tak czy inaczej, pustynię zalesiono. Przy okazji sadzenia lasu wyjałowiona ziemia zamieniła się w żyzną glebę (Auroville…, s. 331). W tak zwanym „międzyczasie” doszło poza tym do wielu awantur o status tego „miasta w budowie”. Na ogół chodziło o władzę i pieniądze definiowane na sposób korporacyjny, zaczęły też występować problemy w relacjach aurovillan i mieszkańców okolicznych wsi. W końcu przejął to miejsce indyjski rząd. Istotnie więc, „w Indiach można uwierzyć, że na pustyni da się zbudować utopię chronioną przez rząd” (zob. wyżej).

Reporterskie ustalenia Katarzyny Boni, pozwalają w każdym razie odpowiedzieć na związane z całym tym projektem pytania:

Czym jest Auroville?
Jak funkcjonuje?
Z jakimi problemami się mierzy?
Kto do Auroville przyjeżdża?
Kto zostaje?
Czy udało się stworzyć miasto, które nie należy do nikogo?
Czy udało się stworzyć gospodarkę bez pieniądza?
Czy udało się stworzyć architekturę, która wspomaga ludzką jedność?
Czy udało się stworzyć edukację wyzwalającą ludzką duszę?
Czy Auroville to sekta?
Czy Auroville to miejsce czy stan umysłu?
Co to znaczy urodzić się w Auroville?
Jakie kompromisy pomiędzy rzeczywistością a marzeniem jesteśmy w stanie zaakceptować
Czy można się pozbyć ego?
Co to znaczy być nowym gatunkiem człowieka? (Auroville…, s. 213).

Autorka reportażu pisze, że aurovillanie nie lubią, kiedy ich miasto nazywa się utopią (Auroville…, s. 243). Po lekturze omawianej książki warto mimo to zajrzeć na nowo do Utopii Wisławy Szymborskiej:

Wyspa, na której wszystko się wyjaśnia.

Tu można stanąć na gruncie dowodów.

Nie ma dróg innych oprócz drogi dojścia.

Krzaki aż uginają się od odpowiedzi.

Rośnie tu drzewo Słusznego Domysłu
O rozwikłanych odwiecznie gałęziach

Olśniewająco proste drzewo Zrozumienia
przy źródle, co zwie się Ach Więc To Tak.

Im dalej w las, tym szerzej się otwiera
Dolina Oczywistości.

Jeśli jakieś zwątpienie, to wiatr je rozwiewa.

Echo bez wywołania głos zabiera
I wyjaśnia ochoczo tajemnice światów.

W prawo jaskinia, w której leży sens.

W lewo jezioro Głębokiego Przekonania.  
Z dna odrywa się prawda i lekko na wierzch wypływa.

Góruje nad doliną Pewność Niewzruszona.
Ze szczytu jej roztacza się Istota Rzeczy.

Mimo powabów wyspa jest bezludna,
A widoczne po brzegach drobne ślady stóp
Bez wyjątku zwrócone są w kierunku morza.
Jak gdyby tylko odchodzono stąd
I bezpowrotnie zanurzano się w topieli.

W życiu nie do pojęcia.

(Wiersze, Wydawnictwo a5, Kraków 2002, s. 234-235).

W 1966 roku Mirra Alfassa, Matka, napisała: „Dla tych, których zadowala świat w obecnej postaci, Auroville nie ma racji bytu”(Auroville…, s. 11). Należało przez to rozumieć zapewne, że dla tych z kolei, którzy w tak niezwykłym mieście widzieliby dla siebie miejsce, drogi dojścia zostaną przetarte. Na przestrzeni czasu wybierało je potem i ciągle wybiera wielu ludzi. Nie każdy z przybyłych zawracał. Ze „Słusznymi Domysłami”, „Pewnością Niewzruszoną”, „olśniewająco prostym drzewem Zrozumienia” czy „Istotą Rzeczy” bywało natomiast i bywa rozmaicie. Niektórzy więc odchodzili wręcz z myślą, że „Auroville to porażka”, że „wizja Matki nigdy się nie spełni”, a nawet, że pewne stosowane tam zachowania przypominały nazistowskie (Auroville…, s. 152). Czasem jednak wracali. W 2010 roku mieszkało tam dwa tysiące siedem osób, reprezentujących czterdzieści osiem państw, rosło trzy miliony drzew… (Auroville…, s. 195).

Katarzyna Boni własne odczucia po gruntownych studiach i zapoznaniu się z miastem widziała raczej na drodze „w kierunku morza”. W związku z pewnymi wydarzeniami na myśl przyszło jej też pytanie o to, „jak w mieście, gdzie pracuje się nad przemianą świadomości, odróżnić doświadczenie duchowe od choroby psychicznej?” (Auroville…, s. 287). A poza tym, „czy nie byłoby lepiej,  gdyby ci młodzi ludzie, którzy z zapałem opowiadają, czemu chcą dołączyć do Auroville, swoją energię włożyli w zmianę Warszawy, Paryża, Londynu, Nowego Jorku”… (Auroville…, s. 291). W takim kontekście zafascynowanych Indiami zaciekawiłby może reportaż Skąd się biorą maliny? (https://www.arte.tv). Zobaczyliby imigrantów, w tym z Indii właśnie, pracujących w niewolniczych warunkach na plantacjach w Portugalii z nadzieją na poprawę warunków życia swych rodzin.  

 

Na koniec, jak zwykle w tych Zapiskach, wprost o problemach edukacji.  Oczywiście, w Mieście Jutrzenki wszyscy z założenia mieli stale pracować nad kształceniem swej duchowości. Jeśli natomiast chodzi o dzieci, sposób pojmowania ich edukacji wynikał początkowo z cytowanego wyżej przeświadczenia o tym, że „dusze są starsze i młodsze. Bliższe i dalsze oświecenia”. Dzieci w rezultacie puszczano więc samopas i robiły, co chciały. Przypomina to w jakiejś mierze ćwiczoną na Zachodzie ideę wychowania bezstresowego. Jedna z rozmówczyń reporterki tak objaśniała tę kwestię:

Wierzyłam, że dzieci urodzone w Auroville to nowy gatunek człowieka, że ich dusze są starsze i dojrzalsze niż nasze. Jakie one były wolne. Dziś rozumiem, że potrzebowały choć odrobiny oparcia w dorosłych. Ale myśmy byli przekonani, że nie należy im przeszkadzać – że one wiedzą, co robią” (Auroville…, s. 348).

Teraz i w Auroville są już szkoły. Można też usłyszeć, że ktoś wprawdzie nie zamierza w mieście zostać na zawsze, ale mieszka w nim aktualnie dla swej córki:

W Stanach nie miałaby takiej edukacji i tylu przyjaciół z całego świata. Nie mówiłaby po angielsku, francusku i tamilsku. Ta przestrzeń to dla dziecka błogosławieństwo. Podoba mi się koncepcja kontinuum: zamiast narzucać dystans i czekać, aż oderwane od rodziców dziecko zmęczy się płakaniem, podążasz za jego naturalnymi potrzebami. W Auroville mogłem sobie na to pozwolić. Arya każdego ranka szła ze mną do piekarni, razem mieszaliśmy mąkę, wodę, zakwas i sól na ciasto. Uwielbiała je podjadać jeszcze surowe. Spędzała z nami całe dnie. Tuż przed szóstymi urodzinami sama zdecydowała: Papa, chcę pójść do szkoły. I poszła. Czuje się tam świetnie (Auroville…, s. 259).

Nauka z tego chyba taka, że dziećmi trzeba się jednak zajmować, nawet przy założeniu, że ich dusze są „starsze i dojrzalsze” niż by się mogło wydawać na podstawie cielesnej zewnętrzności (zob. wyżej). Edukacja organizowana przez dorosłych wtedy zaś nabiera sensu, gdy nie chodzi w niej o realizację rodzicielskich, a już na pewno ministerialnych założeń, lecz o rzeczywiste potrzeby dzieci.

O autorze

Zapiski na marginesach starych i nowych lektur

Fot. Wikimedia

Fot. Franciszek Vetulani

Zofia Agnieszka Kłakówna – mieszka w Krakowie, polonistka, literaturoznawczyni, od zawsze i stale zajmuje się problemami edukacji — w teorii i w praktyce, w różnych rolach, w różnych szkołach, w różnych miejscach, w Polsce i poza jej granicami, jest autorką paru książek na ten temat, współautorką koncepcji edukacyjnej i odpowiadających jej podręczników pod nazwą To lubię! Sztuka pisania, przez wiele lat redagowała czasopismo „Nowa Polszczyzna”. Zdaniem recenzentów jej prac – „skrajna indywidualistka, która przedziwnym sposobem prawie zawsze pracuje w zespole”. 

Wszystkie zapiski