25.11.21. Czytane w kontekście ...

Ukazała się niedawno książka Macieja Górnego Polska bez cudów. Historia dla dorosłych (Wydawnictwo Agora, Warszawa 2021, ss. 352) – lektura szczególnie aktualna, jak się zdaje. Zwłaszcza wobec dopiero co minionych wydarzeń, to jest wobec legitymizowanego politycznymi decyzjami warszawskiego tzw. Marszu Niepodległości. W teorii uchodzi on za rodzaj spektaklu upamiętniającego rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę. W tym roku dostał nawet szczególne namaszczenie państwowe. Najwyżsi rangą dygnitarze na wszelki chyba wypadek bezpośredniego udziału w nim nie jednak wzięli. Pewnie dlatego, że – jak dokumentacja z ubiegłych lat świadczy – przy tej okazji w praktyce dochodzi zwykle do ekspresji nacjonalistycznych emocji ludzi, którzy wprawdzie na temat historycznych faktów niewiele w istocie wiedzą, za to korzystając z nadzwyczajnej ochrony policji, wyraziście aktualizują narodowe symbole, kostiumy, rytuały, co z reguły się przekłada na wielowymiarowe, faszystowsko nacechowane, burdy. A wszystko, jakbyśmy – co za chwilę przeczytamy u Górnego – dotąd nie przepracowali swej przeszłości, jakbyśmy się do dziś nie uporali ze zbiorową pamięcią o tym, co zdarzyło się kiedyś.

W takim kontekście warto może wspomnieć, na razie nawiasem tylko, że w Krakowie, w teatrze im. Juliusza Słowackiego, za sprawą Mai Kleczewskiej doświadczamy właśnie powrotu Mickiewiczowskich Dziadów, które już nieraz potwierdzały z nagła obserwacje co do naszych zbiorowych uwikłań.

Ze wspomnianym wyżej marszem inscenizacja ta wiąże się o tyle, że uczestnicy zaduszkowego rytuału reprezentują w niej cały narodowy, bogoojczyźniany sztafaż osobowy i kostiumowy. Pewna recenzentka sugeruje w konsekwencji, że aktorzy nie wiedzą, co w tej scenie grać. Ale co mieliby grać? Są. Według ustalonych reguł odprawiają rytuał, robią to, co – jak od zawsze wiadomo – trzeba w takiej sytuacji robić. Nowoczesność i tradycja tworzą tu dopełniający się zestaw. Są wszyscy i to właśnie grają. Modne panienki i wiejska baba, piłkarscy kibice i starcy na wózkach, dziewczyna w bluzce z tęczą i także Żydzi w charakterystycznych strojach. Skupieni wokół ofiarnego ołtarza z zapałem machają biało-czerwonymi flagami, wystawiają kibolskie szaliki i emblematy, robią sobie, jak dziś należy,  selfie. Wybija się elegancka, długa czerwona suknia z nadrukowanym na niej białym orłem, poza tym miniówy, szpilki, modne torebeczki, powstańcze opaski i znaki nazistowskopodobne. Na wezwanie Guślarza uczestnicy obrzędu wywrzaskują obligatoryjne teksty, utożsamiają się następnie z wzywanymi duchami i ostro rozliczają je z ich grzechów. Drzewce biało-czerwonych flag dobrze się nadają do obijania złego pana. Są jak trzeba, wszyscy. Biorą udział w obrzędzie, odtwarzając elementy współczesnego kontekstu społeczno-politycznego. Sensy wszelkich używanych przy tym znaków i symboli ulegają, ma się rozumieć, spłaszczeniu. Tak na narodowych marszach, jak „na dziadach”… Dziady jednak na razie zostawmy. Wrócimy do nich.

Teraz jeszcze o książce Górnego. Jej aktualność potwierdza się oczywiście także wobec wiadomości na temat akcji „prawdziwych patriotów” z Kalisza i spalenia przez nich przy okazji tegorocznego polskiego święta niepodległościowego kopii Statutu Kaliskiego z 1264 roku. Statutu, który na mocy decyzji Henryka Pobożnego zapewniał tolerancję, więc wolność wyznania, podróżowania i handlu, Żydom.

Wszystko to nabiera, ma się rozumieć, jeszcze mocniejszych i zasadniczych znaczeń wobec zdarzeń na granicy polsko-białoruskiej i tworzy jednoznacznie wartościujący kontekst, gdy chodzi o międzynarodowe interwencje w sprawie migrantów oraz związane z tym reakcje polskich władz.

Zarówno główny tytuł książki Górnego – „Polska bez cudów” – jak i adres czytelniczy wskazywany w podtytule – „Historia dla dorosłych” – mają więc klarowne znaczenie. Zapowiadają, że czas w końcu na zakorzenioną w historycznych badaniach rewizję naszych powszechnie powierzchownych przeświadczeń na temat politycznej sytuacji, która stała się podstawą odrodzenia państwa polskiego po okresie rozbiorów i Wielkiej Wojnie Światowej.

Rewizję potrzebną zwłaszcza, gdy uświadomić sobie fakt, że odrodzenie polskiej państwowości na początku dwudziestego wieku – jak pisze Górny – traktowane bywa z reguły właśnie „albo w kategoriach cudu, albo jako zwieńczenie upartej walki prowadzonej przez pokolenia patriotów” (Polska bez cudów…, s. 7). Górny zaprasza do namysłu oraz rozliczeń, pytając:

Co wiemy o polskiej niepodległości? Po kilku latach intensywnego celebrowania stulecia odzyskania wolności mogłoby się wydawać, że całkiem sporo. Problem w tym, że świętowanie i upamiętnianie wcale nie muszą mieć dużo wspólnego z historią. Rytuały służą społeczeństwu (a kiedy się zużyją, to już tylko władzy) tu i teraz. Są odbiciem bieżących potrzeb i dzisiejszych wyobrażeń o przeszłości. A co, jeśli tak naprawdę było inaczej?
Cóż, historii na szczęście nie da się zwolnić z pracy, zastraszyć ani ukarać dyscyplinarnie za to, że jest, jaka jest. A historia polskiej niepodległości rozchodzi się z tym, o czym można usłyszeć na uroczystych akademiach. Ta książka opisuje kilka takich miejsc (Polska bez cudów…, s. 7).

W zakończeniu Wstępu przedmiot refleksji i wynikająca zeń lista pytań zostają doprecyzowane i rozszerzone:

Nie ma w tej książce opowieści o polskiej drodze odrębnej ani o szczególnych cechach Polaków, ani nawet o cudownych wypadkach, dzięki którym Rzeczpospolita powróciła na mapę Europy. Jest za to kilkanaście nieoczywistych odpowiedzi na proste pytania. Przeciwko komu mobilizowały się polskie elity w czasie Wielkiej Wojny? Czy walka bratobójcza w okopach I wojny to polska trauma? Jaką przyszłość szykowali nam Niemcy, od 1915 do 1918 roku sprawujący rzeczywistą kontrolę nad ziemiami polskimi, i czym różniły się ich plany od naszych wizji przyszłości regionu? Dlaczego Polska odrodziła się jako państwo demokratyczne? Komu II Rzeczpospolita zawdzięczała swe granice? Jak wielkie było komunistyczne zagrożenie u progu niepodległości? Czy wojna polsko-bolszewicka była wojną światów, w której uratowaliśmy Europę przed bolszewizmem? Te i kilka innych spraw, o których w książce mowa, nie są tylko ciekawostkami dla historyków. Przyglądając się trzeźwo początkom niepodległości, można dostrzec problemy, z którymi nie uporaliśmy się do dziś. Bo cudów nie ma (Polska bez cudów…, s. 9).

Do przemyślenia będzie zatem typowa nasza opowieść o bratobójczej walce, w której Polakowi przyszło w czasie Wielkiej Wojny strzelać do Polaka, bo należeli do wrogich armii, choć, rzecz oczywista, było to strzelanie przez łzy. Weryfikacji wymagać będzie „cud nad Wisłą”. Romana Dmowskiego, idola narodowców, trzeba będzie całkiem po prostu zobaczyć jako nadętego pychą narcyza, który biegał za premierem Wielkiej Brytanii z równym skutkiem, jak niedawno nasz obecny prezydent za prezydentem USA, a potem opowiadał o swych dyplomatycznych sukcesach. W oczach historyków takie opowieści, jak i wyobrażenia „o wyjątkowości polskiego przeznaczenia”, nie okażą się wcale wyjątkowe.  Wszystko ukazywane jest tu bowiem zarówno na tle europejskim, jak i światowym, a o regułach gry ewidentnie decydują najwięksi, to jest najsilniejsi, gracze. Tak było i tak jest.

W takim kontekście jednak tym bardziej oczywista staje się prawda, że istotnie „nie uporaliśmy się” z trudną przeszłością do dziś, że wciąż rozbijamy się o ambicje, kompleksy i mity, nie tylko o rzetelności w poznawaniu historii zapominając, ale też o geografii i geopolityce nie pamiętając. Trzeba kiedyś dorosnąć. Dorosły powinien rozumieć…

Problem jednak w tym również, że te rozmaite opowieści o cudach, którymi upajamy się często jak zupełne „niedorostki”, są właśnie równoznaczne z mitami, a bez mitów – przekonuje na przykład Yuval Noah Harari – trudno mówić o jakiejkolwiek wspólnocie. W swoim Sapiens. Od zwierząt do bogów (przeł. Justyn Hunia, Wydawnictwo PWN, Warszawa 2018, ss. 527) Harari pyta:

Czy nabijanie sobie głowy zmyśleniami nie czyni nas mniej zdolnymi do radzenia sobie ze światem realnym?

I natychmiast objaśnia:

Potrafimy snuć wspólne mity w rodzaju biblijnej opowieści o stworzeniu świata, aborygeńskich legend o epoce snu czy nacjonalistycznych mitów nowożytnych państw. Mity te dają homo sapiens nieznaną wcześniej umiejętność elastycznej współpracy w ramach wielkich liczebnie zbiorowości. […]
Sekret tkwi w pojawieniu się operującego fikcją języka. Dzięki niemu wielka liczba nieznających się ludzi może z powodzeniem współdziałać, wierząc we wspólne mity.
Każdy przejaw zakrojonej na dużą skalę międzyludzkiej kooperacji – nowoczesne państwo, średniowieczny Kościół, starożytne miasto czy pradawne plemię – ma za wspólną podstawę wspólne mity, które istnieją wyłącznie w zbiorowej wyobraźni ludzi. Kościoły są ufundowane na wspólnych mitach religijnych. Dwóch katolików, którzy nigdy wcześniej się nie spotkali, jest zdolnych skutecznie współdziałać, ponieważ obaj wierzą, że Bóg stał się człowiekiem i dał się ukrzyżować, by odkupić grzech ludzkości. Państwa mają za podstawę mity narodowe. Dwóch nieznających się Serbów potrafi ze sobą współpracować, ponieważ obaj wierzą w istnienie narodu serbskiego, serbskiej ojczyzny i serbskiej flagi (Sapiens…, s. 38; 41-42).

Z mitami więc niedobrze, ale i bez mitów niedobrze. Z mitami niedobrze, zwłaszcza dlatego, jak wzmiankował Górny, że często i łatwo zagospodarowuje je dla swoich celów władza. Współcześnie mieliśmy i ciągle mamy okazję ćwiczyć to w sprawie mityzowanej przez lata tragedii smoleńskiej. Mityzowanej i używanej w rozmaitych okolicznościach politycznych tak dalece, że da się historię tej mityzacji przedstawić – jak dowodzi w jednym ze swych świetnych felietonów Michał Rusinek – jako kryminał typu „whodunit”, czyli „kto to zrobił” (zob. Whodunit, w: Mroczny Eros. Pypcie na języku polityki, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2021, s. 55-58). Rusinek objaśnia:

O tym, kto to zrobił, dowiadujemy się zwykle w ostatniej scenie, kiedy to genialny detektyw zbiera wszystkich domowników w jednym pokoju i wskazuje sprawcę, np. morderstwa. Po drodze jednak podejrzenie pada na każdego po kolei. Zwłaszcza jeden z domowników wydaje się nam od początku szczególnie podejrzany, ale w ostatniej chwili okazuje się niewinny.
Tego typu literatura ma wpływ na to, jak postrzegamy rzeczywistość. Ba, chcielibyśmy, żeby rzeczywistość tak wyglądała jak w literaturze popularnej. Pożądamy detektywów, którzy wskażą nam sprawców naszych nieszczęść i ustanowią granice między dobrem i złem. W czarno-białym świecie żyje się przecież wygodnie (Mroczny Eros, s. 55-56).

Nasz „rodzimy Sherlock Holmes”, Antoni Macierewicz – czytamy w cytowanym felietonie –

snuje niespieszną narrację zawierającą elementy typowe dla tego gatunku powieści detektywistycznej: suspens, zwroty akcji, wątki naukowe i pseudonaukowe, teorie politycznego spisku, elementy groteski (np. parówki), wysublimowane środki stylistyczne (np. onomatopeiczne „bziuu”), motywy fantastyczne oraz – pamiętajmy wszak, że to polska powieść detektywistyczna – elementy realistyczne, które obrastają w znaczenia symboliczne (np. brzoza). Narracja jest rozłożona na lata, a ponieważ nawet czytelnik lubujący się w grubych powieściach ma granice wytrzymałości, więc Antoni Macierewicz co jakiś czas sugeruje, kto jest sprawcą, by podgrzać emocje (Mroczny Eros, s. 56).

Rzeczony detektyw w zależności od sytuacji, politycznych potrzeb i rozliczeń wskazuje sprawców palcem. Z tym, że raz jest to Rosja, a za parę miesięcy lewaccy terroryści z Zachodu. I detektyw raczej nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Rzeczywistość zmityzowana ma to do siebie, że jej znaczenia poddają się odnawianiu lub – jak pisał kiedyś Ryszard Przybylski z powołaniem na Marię Janion – przeinaczaniu, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z dziełem „niedopoznanym”, w którym mało co jest w stopniu ostatecznym jednoznaczne.

Wróćmy bowiem do Dziadów w reżyserii Mai Kleczewskiej. Konrad jest tu kobietą. Połamaną, w jakimś sfatygowanym dresie, w martensach,  poruszającą się o kulach, choć bywa, że w tle jej sobowtór tańczy niezwykły taniec, wywijając tymi kulami jak rekwizytem. Widzowi może przyjść na myśl w tym kontekście obraz Janiny Ochojskiej dopominającej się o godność wykluczonych, pogardzanych, zbędnych.

Konrad – poetka na wejściu gdzieś z głębi więziennego ekranu najpierw dzięki swej wieszczej mocy zarysowuje los Rollisona (zob. Adam Mickiewicz, Dzieła, Wydanie Rocznicowe, Tom III, Dramaty, Warszawa 1995, s. 171), a potem przechodzi do Prologu z III części (s. 127 w cyt. wydaniu). Diabły i anioły robią przy tym, co mogą (anioł nosi, nawiasem mówiąc, zawieszony na szyli emblemat z białym orłem). Duch z Prologu III części natomiast ma najwyraźniej twarz Marii Janion, która gdzieś z głębi więziennego ekranu kieruje w stronę kobiety-więźniarki-Konrada słynne (s. 131 w cyt. wydaniu): „Człowieku! Gdybyś wiedział, jaka twoja władza! / Kiedy myśl w twojej głowie, jako iskra w chmurze, / Zabłyśnie niewidzialna…”.

Konrad – poetka – jest uwięziona. Współwięźniami są inne kobiety, które zostały aresztowane, ale nie wiedzą, co im się właściwie zarzuca i rozmawiają o swej sytuacji w porażająco mocnej i wzruszającej scenie. Mickiewiczowym tekstem z „dziewiętnastowiecznego wczoraj” mówią o naszym dzisiaj.

Kto widział dawno temu Dziady w Starym Teatrze, w reżyserii Konrada Swinarskiego i słuchał Wielkiej Improwizacji wypowiadanej przez Konrada –Jerzego Trelę na pomoście przeprowadzonym wznosząco przez całą salę, co pozwalało Konradowi w chwilach gwałtownego przypływu mocy podchodzić nieco w górę i cofać się w momentach rezygnacji, gdy w tym samym czasie siedzący na proscenium żebrak spokojnie obtłukiwał jajko…

Kto przynajmniej z dostępnych nagrań może odsłuchać Gustawa Holoubka w Wielkiej Improwizacji z Dziadów w reżyserii Kazimierza Dejmka, słyszy potem owacje publiczności i zna historię tego przedstawienia (obszernie i detalicznie na ten temat zob. Janusz Majcherek, Tomasz Mościcki, Kryptonim „Dziady”. Teatr Narodowy 1967-1968, Fundacja Historia i Kultura, Warszawa 2017, ss. 534)…

Kto teraz słucha więźniarek i słyszy Dominikę Bednarczyk w roli Konrada, samotną, połamaną, opierającą się na tych swoich kulach, ten za każdym razem na nowo słyszy niezwykły tekst i niezwykłe, choć zupełnie inne wykonania, które w aktualnym kontekście, jak zawsze, odsyłają do spraw i sytuacji w danym momencie aktualnych, które nadają mu nowe odcienie znaczeń.

Krakowskie przedstawienie trwa dwie godziny czterdzieści pięć minut bez przerwy. Widownia jakby przestaje na ten czas oddychać, choć zdarzyło się, że po Wielkiej Improwizacji wybuchły brawa (trzy razy widziałam spektakl).

Tym razem w kontekstualnym zapleczu jest oczywiście strajk kobiet i ich historie. Mesjanistyczne nacechowanie widzenia księdza Piotra okazuje się za to dość dwuznaczne, zwłaszcza że ksiądz występuje w biskupiej purpurze, na tle zmodyfikowanego nieco ołtarza Wita Stwosza, zwłaszcza że poddaje Konrada brutalnym egzorcyzmom, a jego widzenie ma miejsce po nasyconej erotyzmem scenie z młodocianą Ewą, zwłaszcza, że zdarzy mu się też dziwnym trafem pomylić północ z zachodem i utożsamić Gala (Piłata) z Francuzem…

Ksiądz Piotr woła: „Tyran wstał – Herod – Panie, cała Polska młoda / wydana w ręce Heroda / Co widzę – długie, białych dróg krzyżowych biegi, / Drogi długie – nie dojrzeć – przez puszcze – śniegi – / Wszystkie na zachód…”

I dalej: „Zbojce – biegą – porwali – mój Naród związany / Cała Europa wlecze, nad nim się urąga – / Na trybunał! –Tam zgraja niewinnego wciąga…” (zob. w cyt. wydaniu Dziadów s. 20-21).

Gdy się następnie zobaczy jeszcze w spektaklu Kleczewskiej sceny z Janem Peszkiem w roli Senatora… Najpierw jako w jednej osobie oskarżyciela i sędzię w otoczeniu giętkich sług formułującego i podpisującego dowolne oskarżenia, potem szalejącego podczas balu na trupach – robienie selfie obowiązkowe – by w końcu, po ucieczce gości, wystraszonych śmiercią trafionego przez piorun Doktora i rozpaczą Rollisonowej, tarzać się nieledwie w samotnym już niby tańcu po ogromnej, złociście błyszczącej podłodze w takt Ody do radości… Wsparty na kulach Konrad jest na scenie jak duch cały czas, wszystko obserwuje, widzi. Taka jest rola poetów. „Spisane będą czyny i rozmowy” – pisał o tym Czesław Miłosz. Do ukłonów aktorzy, w tym Konrad – wieszczka, wychodzą z plakatami obrazującymi sytuację na granicy polsko-białoruskiej.

Oczywiste się przy tym staje, na czym polega czytanie kontekstu i czytanie w kontekście…

 

W takim razie na koniec tych Zapisków jak zawsze o edukacji i szkole.  Zainteresowani wiedzą, że niedawno ogłoszono Informator o egzaminie maturalnym z języka polskiego jako przedmiotu obowiązkowego w roku 2022/23 dla absolwentów 4-letniego liceum ogólnokształcącego oraz 5-letniego technikum. W skład Informatora wchodzi rejestr jawnych zadań w części ustnej. Zdający będą je losować. Jest wśród tych zadań oczywiście zestaw dotyczący Dziadów. Oto przykład: „Ludzkie dążenie do wolności. Omów zagadnienie na podstawie Dziadów część́ III Adama Mickiewicza. W swojej odpowiedzi uwzględnij również̇ wybrany kontekst”.  Albo: „Bunt wobec zła. Omów zagadnienie na podstawie Dziadów część́ III Adama Mickiewicza. W swojej odpowiedzi uwzględnij również̇ wybrany kontekst”.

Polecenie, które każe „uwzględnić – podkreślmy – wybrany kontekst”, towarzyszy absolutnie wszystkim zadaniom. Jest to wymaganie, które sprowadza się najwyraźniej do konieczności wzmianki o innej lekturze, w której autor podjął podobną tematykę. Pojęcie kontekstu, z tego wynika, jest w edukacji absolutnie jednoznaczne, równa się podejmowaniu podobnego tematu lub motywu. Interpretacja nie zależy więc od tego, jakich kategorii, jakich narzędzi się do niej używa i z jakiej perspektywy się tekst czyta. Żadne dzieło literackie nie mieni się więc znaczeniami w zależności od uruchamianych kontekstów…

Ale w takim razie nie ma się co zżymać, gdy młodzież poprzestaje na recytowaniu bryków, nie dostrzega fluktuacji nacechowanych mitycznie, zależnych od kontekstu, znaczeń. O „historii dla dorosłych” nie ma, jak się zdaje,  nawet co wspominać…

I tu znów można przypomnieć Dziady. Rozmowę o edukacji prowadzą tam Senator i Doktor. Ten ostatni mówi: „Właśnie powiadałem / Jaśnie Panie, że młodzież zarażają szałem, / ucząc ich głupstw: na przykład starożytne dzieje! / Któż nie widzi, że młodzież od tego szaleje”. I nieco dalej: „I owszem, uczyć dziejów, niech się młodzież dowie, / Co robili królowie, wielcy ministrowie…”. I jeszcze: „Właśnie mówię, widzi pan Dobrodziej, / Że jest sposób wykładać dzieje i dla młodzi. / Lecz po co zawsze prawić o republikanach / Zawsze o Ateńczykach, Spartanach, Rzymianach…” (zob. w cyt. wydaniu Dziadów, s. 215-216).

 

PS Premiera Dziadów w reżyserii Mai Kleczewskiej odbyła się 19 listopada. Krakowska kuratorka oświaty już zdążyła jednak przedstawienie oprotestować (zdaje się, bez osobistego chodzenia do teatru), „odradzając” szkołom jego oglądanie. W konsekwencji niektórzy dyrektorzy szkół już zdążyli zakazać organizowania wypraw do teatru.  Historia dla dorosłych i aktywizacja kontekstów zagraża władzy (o tym tekst Daniela Passenta na jego blogu w „Polityce”). Nihil novi sub sole!

2 thoughts on “25.11.21. Czytane w kontekście…

  1. Ależ dziś gęsty od znaczeń tekst. Też widziałem”Dziady”. Tak, one są o nas. O nas, którzy żyjemy tu i teraz. W Europie, w Polsce, w Krakowie, w Sieradzy… I słyszymy, i widzimy, co się dzieje na polsko-białoruskiej granicy. I za trzy tygodnie siądziemy do wigilijnego stołu, będziemy łamać się opłatkiem i będzie jedno miejsce wolne. Dla niespodziewanego gościa. I czy będzie jak u Mai Kleczewskiej w scenie wywoływania duchów? Czy będziemy świadomi, co robimy i w czym uczestniczymy?

Comments are closed.

O autorze

Zapiski na marginesach starych i nowych lektur

Fot. Wikimedia

Fot. Franciszek Vetulani

Zofia Agnieszka Kłakówna – mieszka w Krakowie, polonistka, literaturoznawczyni, od zawsze i stale zajmuje się problemami edukacji — w teorii i w praktyce, w różnych rolach, w różnych szkołach, w różnych miejscach, w Polsce i poza jej granicami, jest autorką paru książek na ten temat, współautorką koncepcji edukacyjnej i odpowiadających jej podręczników pod nazwą To lubię! Sztuka pisania, przez wiele lat redagowała czasopismo „Nowa Polszczyzna”. Zdaniem recenzentów jej prac – „skrajna indywidualistka, która przedziwnym sposobem prawie zawsze pracuje w zespole”. 

Wszystkie zapiski