28 stycznia 2021 Biznes, polityka, propaganda, historia i literatura

Burzliwe czasy, nowa, niedawno wydana (2019), powieść peruwiańskiego noblisty (2010) Maria Vargasa Llosy, której tłumaczenie ukazało się u nas w 2020 roku (przeł. Marzena Chrobak, Wydawnictwo Znak, Kraków 2020, ss. 400), w warstwie faktograficznej dotyczy lat pięćdziesiątych XX wieku i zamachu stanu w Gwatemali. Jej tytułową formułę i sygnowaną przez nią opowieść da się jednak z pewnością czytać także jako do bólu zwięzłą charakterystykę naszego własnego „tu i teraz”, choć – zdawałoby się – gdzie Gwatemala, a gdzie Polska czy nawet cała Unia Europejska, i co tam wydarzenia sprzed wielu lat w kraju z trzema wtedy milionami mieszkańców, z których mało kto nie był analfabetą, wobec globalizacji i naszych dzisiejszych problemów. Rozdzielne światy.

Świadectwo takiego zapewne myślenia stanowi wypowiedź Winstona Churchilla, którą Vargas Llosa poprzedził swą powieść: „O tej cholernej Gwatemali usłyszałem, gdy miałem siedemdziesiąt dziewięć lat”. Musiało to być tuż przed rzeczonym puczem (Churchill urodził się w 1874, a do puczu doszło w 1954). To wyznanie miało zapewne znaczyć, że chodzi o światy rozdzielne właśnie. Jakie znaczenie dla wielkich politycznych graczy mogła mieć daleka Gwatemala?

Nie dystansujmy się jednak i nie pocieszajmy zbyt prędko… Nie tak całkiem rozdzielne były i bywają te światy wielkich i małych, a w tytułowej formule powieści Vargasa Llosy kryje się może nawet jakiś sygnał „zemsty” historii…

Przedstawianą w powieści epokę „burzliwych czasów” zafundowały Gwatemali siedemdziesiąt prawie lat temu Stany Zjednoczone Ameryki traktowane w realiach „zimnej wojny” jako absolutny wzór państwa demokratycznego. Dziś one same doświadczają z kolei czasu wyraźnie burzliwego i niewątpliwie dotyczy to sposobu pojmowania demokracji, a daje się obserwować na bieżąco dzięki mediom cyfrowym o zasięgu powszechnym. Formułę „burzliwe czasy” można przecież odnieść do zdarzeń na Kapitolu, ich przyczyn i następstw Daje to obraz dość daleki od wyobrażeń o Ameryce jako wzorcu jednolitej, stabilnej, szlachetnej demokracji. Obraz, który wpisuje się za to nieźle w populizm pospolity, a ten nabiera ważnych znaczeń szczególnie w kontekście historycznych badań prowadzonych z perspektywy ludowej.

Ową burzliwość czasów tam i gdzie indziej, w tym u nas, napędza zaś stale taki sam, jak się zdaje, mechanizm. I właśnie pytanie o ten mechanizm jest chyba dziś zasadnicze. Z nim wiążą się ponadhistoryczne, ponadlokalne, polityczne i kulturowe znaczenia historycznej warstwy powieści Vargasa Llosy, potwierdzając charakterystykę twórczości autora wyrażoną w werdykcie noblowskim, który docenia w niej „kartografię struktur władzy oraz wyraziste obrazy oporu, buntu i porażek jednostki” (zob. w cyklu Biografie Sławnych Ludzi: Urszula Ługowska, Mario Vargas Llosa. Literatura, polityka i Nobel, PIW, Warszawa 2012, s. 9; tu również noblowski wykład Vargasa Llosy oraz skierowany do Llosy list otwarty Hugona Blanco oprotestowujący zasadność przyznanej nagrody).

Gdyby zaś pamiętać, że tytuł Burzliwe czasy jest pożyczką z pism karmelitanki, św. Teresy z Ávilla (XVI wiek), która tak właśnie opisywała czasy naznaczane działaniami Świętej Inkwizycji (zob. motta do powieści oraz wywiad z Vargasem Llosą w: Michał Nogaś, Z niejednej półki, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2020, s. 96-109), można by się właściwie zastanawiać, czy ludzka aktywność nadająca co i rusz burzliwy charakter rozmaitym zdarzeniom, kiedykolwiek w ogóle się tak naprawdę uspokaja, a przede wszystkim, co taką aktywność wyzwala i gwałtownie aktywizuje, a co racjonalizuje…

I o co w takim razie chodziło z tym zamachem w Gwatemali? Najkrócej można by to ująć tak. Trwa zimnowojenna rywalizacja między ZSRR i jego satelitami a zachodnim blokiem państw niekomunistycznych pod przywództwem USA. Gwatemala stanowi w zasadzie kolonię Waszyngtonu, choć niby ma status niezależnego państwa. Amerykańska korporacja United Fruit Company dostała tam w swoim czasie bezpłatnie ogromne tereny i rozwija kolosalny biznes. Korzystając z darowanej ziemi i z niewolniczej wręcz siły roboczej, nie płaci przy tym żadnych podatków, wpływa natomiast na wewnętrzne sprawy tego kraju. Nagle jednak prezydentem Gwatemali w wyniku wolnych wyborów zostaje Jacobo Árbenz Guzmán i zabiera się za wprowadzanie reform, zwłaszcza rolnej. Zamierza z Gwatemali zrobić państwo demokratyczne na wzór USA, z niezależną polityką. Ameryka ogłasza wtedy, że to oznacza wprowadzanie komunizmu i uległość wobec wpływów Związku Radzieckiego. Reszty łatwo się domyślić.

Vargas Llosa pokazuje w powieści, jak doszło do sformułowania takiej wizji, a we wspominanym już wywiadzie dla polskich czytelników objaśnia:

Do przewrotu doszło na podstawie powielanych miesiącami w prasie międzynarodowej oraz w kołach dyplomatycznych wyssanych z palca informacji, za którymi stał m.in. L. Bernays, mistrz propagandy i… siostrzeniec Zygmunta Freuda, wynajęty przez Sama Zemurraya, szefa United Fruit Company. Był to bez wątpienia pierwszy tak jaskrawy w historii przykład oddziaływania fake newsów na rzeczywistość. Kłamstwa powielane w mediach, wywołujące stan paniki doprowadziły do zbrojnej agresji na niepodległe państwo i zniszczenia rozpoczętego tam procesu demokratycznych reform (Z niejednej półki, s. 99).

Te kłamstwa i fake newsy wskazywały na pleniący się w kraju komunizm. Studia archiwalne, jakie Vargas Llosa przeprowadził w ramach przygotowań do napisania Burzliwych czasów, odkrywają natomiast jednoznaczne publikacje CIA, które dowodzą, kto rzeczywiście rozprzestrzeniał takie informacje, kto organizował i finansował zamach oraz jak go dokonano i jakie były jego następstwa. Vargas Llosa mówi: „Siedziałem w archiwach i sięgałem po dokumenty, które od lat nikogo nie interesowały”, chociaż jeszcze „żyją ludzie, którzy mieli z tym coś wspólnego”. I dodaje, że „mieszkańcy tego kraju są wciąż podzieleni w sprawie wydarzeń sprzed blisko siedemdziesięciu lat. Jak gdyby Árbenz wciąż żył! Prawica, wielcy właściciele ziemscy nadal uważają go za komunistę w przebraniu demokraty” (Z niejednej półki, s. 102). Udało mu się to stwierdzić, gdy przy okazji promocji Burzliwych czasów ponownie odwiedził Gwatemalę.

W takim kontekście warto może przypomnieć, co o tej sytuacji pisze na przykład Howard Zinn w swojej Ludowej historii Stanów Zjednoczonych (przeł. Andrzej Wojtasik, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2016, ss. 914). W jego wykładzie amerykańska akcja wygląda bezsprzecznie na rodzaj „bratniej pomocy”, gdyby na nasze doświadczenia wspomnieć:

W Gwatemali w 1954 roku legalnie wybrany rząd został obalony przez siły inwazyjne najemników wyszkolonych przez CIA w bazach wojskowych w Hondurasie i Nikaragui, przy wsparciu czterech amerykańskich myśliwców, za sterami których siedzieli amerykańscy piloci. W wyniku inwazji władzę przejął pułkownik Carlos Castillo Amras, który swego czasu odbył szkolenie wojskowe w Fort Leavenworth w stanie Kansas.

Obalony przez Stany Zjednoczone rząd był najbardziej demokratyczny ze wszystkich, jakie kiedykolwiek miała Gwatemala. Prezydent Jacobo Árbenz był umiarkowanym socjalistą: w pięćdziesięciosześcioosobowym Kongresie komuniści mieli zaledwie czterech przedstawicieli. Z punktu widzenia amerykańskich interesów gospodarczych najbardziej niepokojące było jednak to, że Árbenz wywłaszczył 95 000 hektarów ziemi należącej do United Fruit Company, oferując odszkodowanie, które korporacja uznała za „nie do przyjęcia”. Armas, gdy zdobył władzę, oddał ziemie z powrotem United Fruit, zniósł podatek od odsetek i dywidend dla zagranicznych inwestorów, wyeliminował tajne głosowanie, a także uwięził tysiące opozycjonistów (s. 568-569).

Tak czy inaczej, lekturze powieści Vargasa Llosy dobrze służy wyprzedzająca ją nieco orientacja w historii Gwatemali oraz nazwiskach i rolach ukazywanych w niej historycznych bohaterów. Tu z pomocą przychodzi Ryszard Kapuściński (zob. Śmierć ambasadora, w: Chrystus z karabinem na ramieniu, Czytelnik, Warszawa 2007, s. 90-139; tekst z 1970 roku, w 1975 publikowany pt. Dlaczego zginął Karl von Spreti?). Od reportażu Kapuścińskiego o Gwatemali i jej historii trudno się oderwać. Na temat zdarzeń związanych z zamachem stanu w latach pięćdziesiątych XX wieku czytamy w nim zaś, co następuje:

Waszyngton zaczyna się przyglądać pułkownikowi Jacobo Árbenz Guzmánowi. Árbenz jest od marca prezydentem republiki. Ma 36 lat. Ma dużo dobrej woli. Prostego umysłu, raczej praktyk niż teoretyk, Árbenz był jednak Albertem Einsteinem w porównaniu z wszystkimi, którzy rządzili Gwatemalą do roku 1944, i wszystkimi, którzy rządzą po nim. […] Jego tragedia polegała na myśleniu prostolinijnym i na mówieniu prawd oczywistych. Takie myślenie i takie mówienie są w Ameryce Łacińskiej niedopuszczalne.

Jeżeli United Fruit – rozumował Árbenz – wywozi z Gwatemali 66 milionów dolarów zysku rocznie (1950 rok) w sytuacji, kiedy 75 procent ludności naszego kraju chodzi boso, niech United Fruit płaci nam milion dolarów podatku, a my w ciągu dwóch lat damy buty wszystkim dzieciom na wsi. Inny przykład: jeżeli United Fruit – rozumował Árbenz – uprawia tylko 8 procent swoich gruntów, a reszta leży odłogiem, w sytuacji, kiedy półtora miliona chłopów Gwatemali nie ma ziemi, niech United Fruit odda część tych odłogów, a my je rozdzielimy wśród bezrolnych. […] Wkrótce potem w Departamencie Stanu zaczęto mówić o sprawie Árbenza i Gwatemali wstrzymano wszelkie pożyczki.

Powieść Vargasa Llosy rozpoczyna się od Prologu. Czytelnik poznaje tu Edwarda L. Bernaysa, postać historyczną, autora książki Propaganda z 1928 roku, „ojca public relations, specjalności, której może nie wymyślił, lecz którą miał wynieść (kosztem Gwatemali) na nieznane dotąd wyżyny, czyniąc z niej główną broń polityczną, społeczną i ekonomiczną dwudziestego wieku” (Burzliwe czasy, s. 12). To on dokona rozpoznań sytuacji w Gwatemali ze względu na interesy United Fruit Company i zagrożenia dla monopolu USA na jej terytorium. On też przygotuje kampanię propagandową, która doprowadzi do kampanii wojennej, rzezi ludności i terroru oraz do unieważnienia wszelkich reform pod hasłem walki z komunizmem.

Na marginesach powieści Vargasa Llosy da się zapisać w związku z ukazywanymi w niej wydarzeniami ciąg mocno splątanych, ale też znacząco uporządkowanych zależności: biznes – polityka – propaganda o rozmaitych odcieniach. Będzie to oznaczać grę interesów oraz ambicji indywidualnych i grupowych, walkę o bogactwo i „tron”, tj. władzę, które zdobywane i utrzymywane mogą być dzięki propagandzie właśnie i za którymi idą cynizm, hipokryzja, manipulacje, korupcja na niesamowitą skalę, zdrady, podłość, przekupstwo, głębokie podziały społeczne, walka dosłownie krwawa i w następstwie wieloletnia wojna domowa. Armas też zresztą nie wyjdzie z tego cało.

W wystąpienie Bernaysa z Prologu powieści Vargas Llosa wpisał m.in. cytat z jego Propagandy:

Świadoma i inteligentna manipulacja zorganizowanymi zwyczajami i opiniami mas jest ważnym elementem demokratycznego społeczeństwa. Ten, kto manipuluje owym nieznanym mechanizmem społeczeństwa, stanowi niewidzialny rząd, sprawujący prawdziwą władzę w naszym kraju… Inteligentna mniejszość powinna stale i systematycznie posługiwać się propagandą (Burzliwe czasy, s. 16).

Podczas tego samego wystąpienia powieściowy Bernays powie też:

Ryzyko, że Gwatemala przejdzie na komunizm i stanie się przyczółkiem Sowietów w Ameryce Centralnej, zagrażając Kanałowi Panamskiemu, jest bardzo nikłe, a powiedziałbym wręcz, że w chwili obecnej nie istnieje […] Mało kto w Gwatemali wie, co to marksizm albo komunizm, nawet ta garstka, która nazywa siebie komunistami i założyła szkołę Claridad, żeby upowszechniać idee rewolucyjne. Nie ma takiego ryzyka, chociaż nam byłoby na rękę, żeby wierzono, że jest. Prawdziwe niebezpieczeństwo leży gdzie indziej […] ich bezbrzeżna miłość do demokracji stanowi poważne zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych. O tym, proszę panów, warto wiedzieć, ale nie mówić tego głośno” (Burzliwe czasy, s. 20).

Dodajmy w tym miejscu, że koncepcja inżynierii społecznej opracowana przez historycznego Bernaysa (1880-1995) dobrze posłużyła później niejakiemu Gebbelsowi, a wielu innym wcześniej oraz potem i do dziś (zob. Edward L. Bernays, Propaganda, przeł. według tekstu z 1928 roku Renata Wierzchoń, Wydawnictwo Wektory, Wrocław 2020). Gruntowną analizę tej koncepcji przedstawia w książce Doktryna Bernaysa. Demokracja – między propagandą a public relations Mirosław Lakomy (Wydawnictwo Ignatianum, Kraków 2019, ss. 316; omówienie przypadku Gwatemali i stosowną bibliografię zainteresowani znajdą na s. 117-121).

Bernays we wstępie do swej książki, określając jej cele, pisał, że chodzi o:

wyjaśnienie zasad mechanizmu, za pomocą którego można kontrolować świadomość społeczną, a także o pokazanie, jak można ją kształtować dzięki lobbystom kreującym powszechną akceptację dla określonych pomysłów czy towarów. Równocześnie książka ta jest – dodawał – próbą znalezienia odpowiedniego miejsca dla tego typu propagandy w nowoczesnym systemie demokratycznym oraz wskazania dróg stopniowej zmiany zasad etycznych i praktyki (Propaganda, s. 25).

Lansując model „kontaktów z otoczeniem” (zob. uwagi redakcyjne na s. 14 cytowanego wydania polskiego), określany dziś chętnie m.in. jako komunikację społeczną albo public relations, Bernays wykładał:

Niewielkie grupy ludzi mogą sprawić – i sprawiają – że reszta z nas myśli tak, jak chcą, byśmy myśleli. Jednak zazwyczaj istnieją zwolennicy i przeciwnicy każdej propagandy, którzy są równie zdeterminowani, aby przekonać większość (Propaganda, s. 37).

Wróćmy teraz do Kapuścińskiego i jego reportażu z Gwatemali. Znajdziemy w nim uwagę na temat edukacji wypowiedzianą w rozmowie z pewnym kolumbijskim reporterem przez jednego z ministrów rządu poprzedzającego prezydenturę Árbenza: „Dokąd byśmy zaszli, mój panie, gdyby ta kupa łbów nauczyła się myśleć?” (Śmierć ambasadora, s. 101). Znajdziemy też informację pewnego urzędnika dla pewnego gubernatora prowincji: „Przesyłam panu 25 ochotników do pracy przy budowie drogi. Proszę o zwrot powrozów” (Śmierć ambasadora, s. 96). Te krótkie cytaty dosadnie raczej charakteryzują układ sił i możliwości mieszkańców Gwatemali.

Tu warto wspomnieć, że mieliśmy tam w omawianym czasie „swojego człowieka”. Mowa o emigracyjnym pisarzu, związanym z paryską „Kulturą”, publikującym w pewnym okresie także w „Tygodniku Powszechnym” i w „Twórczości”, autorze m.in. Szkiców piórkiem, Andrzeju Bobkowskim. On był akurat zdania, że Gwatemala pod rządami Árbenza bezwzględnie ulega komunizmowi, zachwycał się demokracją amerykańską i oburzał na antyamerykanizm (zob. np. Stanisław Bryndza-Stabro, Andrzej Bobkowski w świetle swej korespondencji – tekst w sieci, w nim adresy bibliograficzne znaczące w różnym czasie dla studiów i oceny twórczości oraz poglądów Bobkowskiego).

W swoich „komentarzach dnia”, obejmujących okres zamachu przeprowadzonego pod wodzą Armasa na rząd Árbenza, Bobkowski systematycznie charakteryzował sytuację z perspektywy własnych przekonań i obserwacji (zob. Z dziennika podróży, Biblioteka „Więzi”, Warszawa 2013, s. 143-175). Pisał między innymi:

Castillo Armas przygotowuje się poważnie do obalenia obecnego rządu, o którym już nie tylko w Europie, ale nawet w pewnych kołach amerykańskich, jeszcze ciągle się pisze, że jest demokratyczny (7 czerwca 1954; s. 148).

Nastrój wojenny. Cenzura gazet. Wszystkie ściany domów wzdłuż ulic oblepione bardzo patriotycznymi i bardzo komunistycznymi afiszami […] W radiu, pomiędzy jednym marszem Prokofiewa a drugim, zwołują członków syndykatów i partii politycznych na zebrania, szefowie komunistycznych „piątek” zwołują podwładnych za pomocą szyfrowanych haseł, odczytują telegramy z prowincji, przesyłane przez różne organizacje komunistyczne. Wszystko w jednakowym tonie, w jednakowym żargonie. Rozpracowali cały kraj doskonale (17 czerwca 1954, s. 158).

Giniemy w abstrakcji, rozpuszczamy się w sloganie. Reforma rolna, szyta ordynarnie czerwonymi nićmi, zaślepia zupełnie. […] (22 czerwca 1954, s. 165).

Hymn. Potem płaczliwy głos Árbenza. Dla dobra kraju, dla uniknięcia dalszego rozlewu krwi (ludzi pomordowanych przez jego policję – dodaję), pokonany lotnictwem, któremu rząd nie mógł nic przeciwstawić, pokonany przez monopole i Stany Zjednoczone (nareszcie kogoś pokonały), postanawia ustąpić […] Taktyka, którą komuniści zastosowali tutaj, była bez zarzutu […] (27 czerwca 1954; s. 170).

2 lipca Castillo Armas wjechał do Gwatemali wśród takiego entuzjazmu ludności, witany przez takie tłumy, że jego najgorętsi zwolennicy przecierali oczy z niedowierzaniem. Przejście od jednej administracji do drugiej odbyło się gładko, bez zgrzytów. Zagadką jest jeszcze wojsko. […] Pierwsze przemówienie było rozsądne i mocne. Ale czy poradzi sobie z wszystkimi problemami, a przede wszystkim z gospodarką? Komuniści ogołocili skarb, rozkradli wszystko. Árbenz jeszcze w ostatniej chwili wyciągnął z banków państwowych około miliona dolarów […] jedno było naprawę demokratyczne: kradli wszyscy, na wszystkich szczeblach, partyjni i bezpartyjni. […] (18 lipca 1954, s. 173).

Zestawienie tych komentarzy z ustaleniami Lakomego (Doktryna Bernaysa, s. 117-121) i cytowanymi przez niego materiałami, które dokumentują działania realizowane w Gwatemali według reżyserii Bernaysa, potwierdza skuteczność omawianej koncepcji, zwłaszcza wobec kogoś, kto – choćby i żartem – przedstawiał się jako „Liberalny reakcjonista o realistycznym zabarwieniu antyintelektualnym z silnymi elementami antykomunizmu i zoologicznej nienawiści do Rosji, wszczepionej mu przez ojca od dziecka” (cyt. za: Maciej Urbanowski, Szczęście pod wulkanem. O Andrzeju Bobkowskim, Wydawnictwo LTW, Łomianki 2013, s. 171). Bobkowski ewidentnie widział to, co według Bernaysa powinien wtedy w Gwatemali widzieć. Wielu innych podobnie.

W takim razie jednak kolejny element przedstawianego wyżej ciągu zależności (biznes – polityka – propaganda) powinno stanowić hasło dotyczące pojęcia historii i prawdy historycznej. Bo co robić, gdy wyraźnie inaczej „pamiętają archiwa”, diametralnie zaś inaczej bezpośredni uczestnicy lub obserwatorzy zdarzeń, gdy inaczej się rzeczy mają z perspektywy czasu, z dystansu, a inaczej ze względu na osobiste zaangażowanie, doświadczenie, przynależność do określonej grupy społecznej czy kulturowej … W odniesieniu do powieści Vargasa Llosy powstaje w następstwie pytanie o funkcję i specyfikę literatury, która podejmuje takie kwestie. Literatura rządzi się swoimi prawami, więc rodzi się pytanie o stosowaną w niej grę faktów i fikcji.

W Burzliwych czasach w centrum uwagi znajdzie się między innymi „kobieta fatalna”, kochanka Armasa, zwana „Miss Gwatemali”, choć nigdy w żadnym konkursie o tego rodzaju laur udziału nie brała. Vargas Llosa sądzi, że była na usługach CIA – gdy Armas został zamordowany, jej udało się uciec za granicę. Autor w wyniku długich starań spotkał się w każdym razie z Martą Borrero Parry w jej mieszkaniu w Waszyngtonie. Swego rodzaju reportaż z tego spotkania ze starszą już panią umieścił potem jako ostatni rozdział swej powieści, występując w tej relacji pod nazwiskiem, we własnej autorskiej osobie. Zaznaczał przy tym wprost pewne tajemnice związane z kreacją literackiej wersji „Miss Gwatemali”. Pisał: „Od dwóch lat wyobrażam sobie tę kobietę, wymyślam ją, przypisuję jej najróżniejsze przygody, żeby nikt, ani nawet ona sama nie rozpoznała się w historii, którą snuję” (Burzliwe czasy, s. 374).

Ten pomysł zestawienia narracji fikcyjnej z reportażową pozwala czytelnikowi powieści w jakiejś mierze zderzyć twarde fakty z życia Marty Borrero Parry z jej literacką kreacją, więc podglądać warsztat pisarza w konkretnym działaniu. I sprawdzać ideę ujętą w tytule eseistycznej książki Vargasa Llosy Prawda kłamstweseje o literaturze (przeł. Małgorzata Lewicka, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 1998, ss. 244).

Kto by zaś chciał gruntowniej rozważać takie kwestie w odniesieniu do innych utworów Vargasa Llosy, ma szanse nawet bez studiów iberystycznych, bo wiele jego powieści i esejów przełożono na polski. Poza wymienianą wyżej jest też do dyspozycji innego autorstwa biografia, a także autobiografia i książkowe wydanie wywiadu-rzeki (zob. edycje Znaku: Tomasz Pindel, Mario Vargas Llosa. Biografia, 2014, ss. 464; Mario Vargas Llosa: Jak ryba w wodzie. Wspomnienia, przeł. Danuta Rycerz, 2010; Listy do młodego pisarza, przeł. Maria Szafrańska-Brandt, 2012; Cywilizacja spektaklu, przeł. Maria Szafrańska-Brandt, 2015; Roman Warszewski, Skrzydła diabła, rogi anioła. Mówi Mario Vargas Llosa, Wydawnictwo KOS, Katowice 2007, 2010, ss. 162).

Lektura tych tekstów skłania poza wszystkim do namysłu nad niezwykłością i skomplikowaniem pisarskiej drogi, która łączy zainteresowanie polityką oraz sztuką i prowadzi od fascynacji komunizmem, poprzez chadecję do neoliberalizmu.

Przy okazji niejako, w reakcji na cytowaną w reportażu Kapuścińskiego wypowiedź jednego z gwatemalskich ministrów z czasów marnych na temat edukacji, można by też zapytać, jak nasza szkoła uczy myślenia, w tym o historii, w tym o literaturze i czy w ogóle tego uczy.

2 thoughts on “28 stycznia 2021. Biznes, polityka, propaganda, historia i literatura

  1. Świetne rozważania.
    Stałam się poszukiwaczką tekstów
    Pawła Kasprzaka.

    1. To są rozwania Agnieszki Kłakówny przecież 🙂

Comments are closed.

O autorze

Zapiski na marginesach starych i nowych lektur

Fot. Wikimedia

Fot. Franciszek Vetulani

Zofia Agnieszka Kłakówna – mieszka w Krakowie, polonistka, literaturoznawczyni, od zawsze i stale zajmuje się problemami edukacji — w teorii i w praktyce, w różnych rolach, w różnych szkołach, w różnych miejscach, w Polsce i poza jej granicami, jest autorką paru książek na ten temat, współautorką koncepcji edukacyjnej i odpowiadających jej podręczników pod nazwą To lubię! Sztuka pisania, przez wiele lat redagowała czasopismo „Nowa Polszczyzna”. Zdaniem recenzentów jej prac – „skrajna indywidualistka, która przedziwnym sposobem prawie zawsze pracuje w zespole”. 

Wszystkie zapiski