29.04.21. "Homo sapiens? - nie przesadzajmy"...
Cytowana na wejściu formuła – ewidentny sarkazm – to powtórzenie tytułu jednego z rozdziałów wydanej w 2020 roku książki profesora Krzysztofa Dołowego Wbrew bogom, czyli od magii i religii do metody naukowej i z powrotem (Wydawnictwo CeDeWu, Warszawa, s. 461). Ta właśnie książka jest „bohaterką główną” dzisiejszych Zapisków i „wywołuje do tablicy” inne lektury, o których będzie tu mowa.
Tyle że po przeczytaniu rozdziału sygnowanego przez przywołany tytuł trzeba się będzie może co prędzej wycofać z posądzenia autora o nacechowanie użytej przez niego formuły sarkazmem. Zwłaszcza, jeśli spróbujemy rozważyć, czy istotnie oznacza ona pogardliwe machnięcie ręką (ale mi „sapiens”), czy raczej nazywa zachowania z perspektywy ewolucji z gruntu racjonalne, więc takie, dla których musiały się liczyć energetyczne koszty myślenia.
Przyjmijmy w każdym razie, że możliwe są dwa sposoby interpretacji wezwania, by nie przywiązywać nadmiernej wagi do znaczenia pojęcia „sapiens” w charakterystyce „Homo” – w tym przypadku sarkazm versus racjonalność. Według specjalistycznych badań odpowiadają one dwom rodzajom reakcji, tj. dwom systemom myślenia i działania – szybkiemu i wolnemu. Człowiek myśli albo (1) oceniając sytuację czy problem intuicyjnie, reagując emocjonalnie, szybko, gwałtownie, automatycznie, i zgodnie z tym automatycznym rozpoznaniem podejmuje bez zbędnego wysiłku natychmiastowe działanie lub na poczekaniu wygłasza gotową opinię (tytułowe sformułowanie to „sarkazm”), albo myśli (2) powoli, zastanawiając się, o czym tu właściwie mowa, z czym mamy tu do czynienia, jak się do tego odnieść (strata czasu na długie myślenie niekoniecznie ma kolosalną przyszłość, a czasem w ogóle żadnej), więc nie o sarkastyczną opinię może chodzi, lecz o nazwanie sytuacji z gruntu racjonalnej. Myślenie wymaga energii, jest więc kosztowne. Długi namysł (skórka za wyprawkę) może się ludziom w wielu sytuacjach nie opłacać, choć w tym akurat przypadku brzmi to zapewne dość sofistycznie…
Tak jednak między innymi da się chyba z pozycji użytkownika-dyletanta skorzystać z przedstawianych przez specjalistów objaśnień na temat działania ludzkich umysłów. W każdym razie nikt, kto dziś chce się zajmować problemami dotyczącymi ludzkiego myślenia, nie może pominąć ustaleń Daniela Khanemana, „profesora psychologii Uniwersytetu Princeton, laureata Nagrody Nobla (2002) z dziedziny nauk ekonomicznych za psychologiczne odkrycia, które podważyły model racjonalności ludzkich osądów i decyzji” – jak czytamy na okładce jego książki (Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym, przeł. Piotr Szymczak, Media Rodzina, Poznań 2012, ss. 468).
O myśleniu w trybie szybkim (System 1) Khaneman pisze, że „nie mamy przy nim poczucia świadomej kontroli”, podczas gdy myślenie wolne (System 2) „wiąże się z poczuciem subiektywnego skupienia, swobodnego wyboru i świadomego działania” (Pułapki…, s. 31). I zachęca do lektury swej książki:
Pojęcia „System 1” i „System 2” są powszechnie stosowane w psychologii […] Moją książkę można czytać jako psychodramę z udziałem dwóch aktorów.
Kiedy myślimy o sobie samych, utożsamiamy się z Systemem 2, czyli „ja” świadomym, rozumującym, mającym przekonania, decydującym, co myśleć i robić. Ale choć System 2 ma poczucie, że to on jest autorem działań, prawdziwym bohaterem tej książki jest System 1. Staram się w niej pokazać, jak System 1 bez wysiłku konstruuje wrażenia i emocje, które następnie stają się podstawowym źródłem świadomych przekonań i celowych wyborów Systemu 2. Układy idei generowane w sposób automatyczny przez System 1 są zaskakująco złożone, jednak dopiero System 2 umie konstruować myśli w formie uporządkowanych kroków. Piszę również o tym, w jakich okolicznościach System 2 przejmuje stery, tłumiąc swobodne bodźce i wrażenia Systemu 1. W książce tej staram się zachęcić cię do patrzenia na obydwa systemy jako na dwóch uczestników myślenia, z których każdy ma swoje własne funkcje, umiejętności i ograniczenia (Pułapki…, s. 31-32).
To z powołaniem na prace Khanemana właśnie kwestie szybkiego i wolnego myślenia referuje Krzysztof Dołowy (Wbrew bogom…, s. 461–465). Zainteresowani problemem, w zależności od stopnia swego zainteresowania i potrzeb, mają, jak z tego widać, szansę wyboru szybkiej lektury i popularnonaukowego ujęcia podejmowanych w niej kwestii lub poważnych studiów źródłowych. Zaznaczmy, że u Dołowego wskazywany rozdział pełni funkcję podsumowania prezentacji całego spektrum zagadnień, co do których praktyka charakterystyczna dla myślenia szybkiego i wolnego, potocznego i naukowego wyznaczała w zasadniczy sposób kontekst i możliwości poznawania świata. Wrócimy do tego za chwilę.
Tymczasem zaś kolejna sugestia lektur z odpowiedniej półki, mianowicie Patricii S. Churchland Moralność mózgu. Co neuronauka mówi o moralności (przeł. Mateusz Hohol, Natalia Marek, 2013, ss. 368), Michała Hellera Moralność myślenia (2015, ss. 120; w tym szkic Jak głupota jest możliwa, publikowany także w Szkicach z filozofii głupoty, a omawianych w poprzednim odcinku Zapisków) i Bartosza Brożka Myślenie. Poradnik użytkownika (2016, ss. 289; wszystkie wydane przez Copernicus Center Press, Kraków). Warto też pamiętać w tym kontekście o książkach profesora Jerzego Vetulaniego (zob. np. Mózg: fascynacje, problemy, tajemnice, Wydawnictwo Homini, Kraków 2010, ss. 306 czy: Ćwiczenia duszy, rozciąganie mózgu. Rozmawiają Jerzy Vetulani i ks. Grzegorz Strzelczyk, Wydawnictwo Znak, Kraków 2016, ss. 226).
Jedno jest pewne. Oba wspomniane wyżej sposoby myślenia mają uzasadnienie w ewolucji. Bywało bowiem i pewnie ciągle jeszcze tak czasem bywa, że trzeba uciekać co sił, nie tracąc ani sekundy, ale bywa też, że dobrze jest rzecz gruntownie rozważyć i najlepiej stosując przy tym rachunek prawdopodobieństwa, choć gotowość do stosowania tej drugiej wersji myślenia to w ewolucji możliwość dość niedawna.
Jasne powinno być też, że myśleniem szybkim (System 1) ludzie operują o wiele częściej, nie wspominając o tym, że posługują się nim, siłą rzeczy, o wiele dłużej w swej historii. Nawiasem mówiąc, ten pierwszy sposób reagowania objawia się dziś w całej okazałości między innymi w pisanych na gorąco internetowych komentarzach. Ich autorzy z reguły nie zawracają sobie głowy dociekaniem możliwych sensów komentowanego, ogłaszając swe przekonania natychmiast i bez żadnych wahań jako jedyną, niepodważalną prawdę i z namaszczeniem godnym słowa objawionego. Ten drugi sposób (System 2) wymaga czasu, wysiłku, wiedzy i oznacza utratę sporej dawki energii. Myślenie, jak zostało już wspomniane, kosztuje. Najdobitniej wyraził to inny jeszcze autor, Yuval Noah Harari. Przedstawiając ludzką historię w książce Sapiens. Od zwierząt do bogów (przeł Justyn Hunia, Wydawnictwo PWN, Warszawa 2014, ss. 526), zamieścił w niej rozdział zatytułowany właśnie Koszty myślenia. Oto dłuższy fragment z objaśnieniem sposobu pojmowania zarówno tych kosztów, jak i zjawisk zależnych:
Przede wszystkim w porównaniu z innymi zwierzętami ludzie wyposażeni są w nadzwyczaj duże mózgi. […] To, że ewolucja powinna faworyzować większe mózgi, może nam się wydawać zrozumiałe samo przez się. Ponieważ nasza wyższa inteligencja tak nas fascynuje, zakładamy, że gdy idzie o zdolności mózgu, liczy się wielkość. Gdyby jednak tak było, to rodzina kotowatych wydałaby gatunek kota, który potrafiłby wykonywać działania arytmetyczne. Dlaczego rodzaj Homo jako jedyny przedstawiciel całego królestwa zwierząt wykształcił tak niezwykle maszyny do myślenia?
W rzeczywistości potężny mózg oznacza dla organizmu potężne obciążenie. Niełatwo jest go transportować, zwłaszcza że jest osadzony wewnątrz ogromnej czaszki. Jeszcze trudniej dostarczać mu energię. Masa mózgu homo sapiens stanowi 2 – 3 procent masy całego ciała, ale zużywa 25 procent spoczynkowej energii ciała. Dla porównania mózgi innych małp człekokształtnych pochłaniają zaledwie 8 procent energii spoczynkowej. Pierwotni ludzie zapłacili za swoje duże mózgi w dwójnasób: po pierwsze, spędzali więcej czasu na poszukiwaniu pożywienia. Po drugie, ich mięśnie zaczęły zanikać. Niczym rząd przenoszący środki z obronności na edukację ludzie przenosili energię z bicepsów na neurony. To, że okaże się to dobrą strategią przetrwania na sawannie nie było z góry przesądzone. Szympans nie wygra z homo sapiens pojedynku na słowa, ale małpa człekokształtna potrafi rozszarpać człowieka niczym szmacianą lalkę.
Musiało się to opłacać, w przeciwnym razie obdarzeni dużym mózgiem ludzie nie zdołaliby przetrwać. Jakie korzyści przyniosły takie mózgi, by zrekompensować utratę masy mięśniowej? W epoce, która wydała Alberta Einsteina, pytanie to może wydawać się niedorzeczne, ale pamiętajmy, że Einstein to fenomen z cokolwiek nieodległej przeszłości. Przez przeszło 2 miliony lat układ nerwowy ludzi stale się rozrastał, ale poza garścią krzemiennych noży i ostro zakończonymi kijami ludzie niewiele z tego mieli. Ewolucja ludzkiego mózgu jest nawet bardziej zagadkowa niż ewolucja niezgrabnego ogona pawia albo ciężkiego poroża jelenia. Dlaczego warto było zadać sobie ten trud? Szczerze powiedziawszy, nie wiadomo.
Kolejną osobliwością człowieka jest chód wyprostowany na dwóch tylnych kończynach. Z pozycji stojącej łatwiej badać wzrokiem sawannę, by wypatrzeć grubego zwierza albo wroga, a zwolnione z funkcji lokomocyjnej ręce można było wykorzystywać do innych celów. […] Lecz chodzenie w pozycji wyprostowanej ma jedną wadę. […] Swój podwyższony punkt obserwacji i zwinne ręce gatunek ludzki okupił obolałym kręgosłupem i sztywnym karkiem.
Kobiety poniosły większe koszty. Chód wyprostowany wymagał węższych bioder, co powodowało zawężanie się kanału rodnego – i to wtedy, gdy niemowlęta miały coraz większe głowy. […] W konsekwencji dobór naturalny faworyzował wcześniejsze porody. […] Ludzkie niemowlęta są bezbronne i przez długie lata zależne od dorosłych, zapewniających im pożywienie, bezpieczeństwo i edukację.
Powyższy fakt przemożnie zaważył zarówno na niezwykłych umiejętnościach społecznych rodzaju ludzkiego, jak i na jego jedynych w swoim rodzaju problemach społecznych. […] Większość ssaków opuszcza macicę niczym wydobywające się z pieca szkliwione gliniane naczynie – każda próba przemodelowania zakończy się zadrapaniem lub pęknięciem. Ludzie natomiast wychodzą z łona niczym stopione szkło z tygla. Można ich kształtować, rozciągać i modelować z zaskakującą swobodą. To dlatego dziś możemy uczyć dzieci tak, by wyrastały na chrześcijan albo buddystów, kapitalistów bądź socjalistów, zwolenników wojny czy też pacyfistów.
Zakładamy, że duży mózg, posługiwanie się narzędziami, ponadprzeciętna zdolność uczenia się i złożone struktury społeczne stanowią ogromne atuty. […] Lecz ludzie dysponowali wszystkimi tymi atutami przez całe 2 miliony lat, w którym to czasie byli istotami słabymi i mało znaczącymi. […] Dopiero 400 tysięcy lat temu kilka gatunków człowieka zaczęło regularnie polować na grubego zwierza. Na przestrzeni ostatnich 100 tysięcy lat – wraz ze znaczeniem homo sapiens – człowiek wyskoczył na szczyt łańcucha pokarmowego.
Ów spektakularny przeskok z ogniwa środkowego na najwyższe ma niebagatelne konsekwencje. […] Gatunek ludzki wspiął się na ten szczebel niemal w mgnieniu oka, nie mając ani uprzedniego przygotowania, ani czasu na adaptację. Wiele historycznych katastrof, od morderczych wojen po gwałt zadawany przez człowieka ekosystemowi, było skutkiem tego nazbyt szybkiego skoku. Rodzaj ludzki nie jest sforą wilków, które jakimś trafem weszły w posiadanie czołgów i bomb atomowych. Jest stadem owiec, które na skutek ewolucyjnego przypadku nauczyły się wytwarzać czołgi i bomby atomowe i ich używać. Uzbrojone owce są daleko bardziej niebezpieczne niż uzbrojone wilki (Sapiens…, s. 20-25).
Tych, dla których najważniejsze są tak czy inaczej bicepsy, mimo wszystko nie brakuje. Poza tym w rozmaitych sytuacjach każdy działa oczywiście, posługując się myśleniem szybkim (System 1). Dotyczy to także uczonych, którzy paralelnie stale też „ponoszą poważne koszty” myślenia wolnego (System 2) i reprezentują naukę ze staraniem, by prezentowane w jej ramach prawdy były sprawdzalne. Bywa jednak, że nie tylko od tych z bicepsami doświadczają przy tym, delikatnie mówiąc, przeszkód.
O tym, między innymi, jak, kiedy i dlaczego tak się działo i dzieje oraz jakie formy przybierała i przybiera walka o sposób postrzegania i poznawania świata, można się przekonać podczas lektury książki Dołowego. Zwykle chodzi o konfrontację nauki z taką czy inną ideologią. We Wstępie autor zaznacza:
opisałem też błędy, nadużycia i zbrodnie popełniane – czasem rzekomo! – w imię nauki. Jak starałem się pokazać, błędem powszechnym każdej ideologii jest lekceważenie wyników doświadczeń przeczących głoszonym tezom, a najtragiczniejszym w skutkach – rozciąganie praw nauk przyrodniczych na społeczeństwa w celu usprawiedliwienia przemocy i okrucieństwa wobec ludzi innych ras i narodów” (Wbrew bogom…, s. 17).
Kolejne rozdziały książki Dołowego mogą być czytane jako osobne, niezależne, jak sam autor zaznacza, „autonomiczne” rozważania. Dotyczą one zaś różnych dziedzin nauki, więc astronomii, chemii, biologii, historii naturalnej, medycyny, w tym pandemii i szczepionek, badań nad mózgiem czy relacji między religią i nauką.
Książka powstawała długo, podobno z dziesięć lat, zapewne w przerwach między wypełnianiem konkretnych zawodowych obowiązków profesora. Obejmuje niezwykle rozległe spektrum problemów. Towarzyszą jej wykłady profesora na YouTube i warto łączyć lekturę konkretnego rozdziału oraz słuchanie wykładu, który podejmuje ten sam temat. Takie dwa dopełniające się sposoby popularyzowania nauki mają swoje niewątpliwe zalety. Tym większe, że część przykładów opisywanych w książce, pojawia się też w wykładach. Podporządkowując się zaś prośbom wykładowcy, można na sobie sprawdzać słuszność co do omawianych sposobów myślenia i towarzyszących im objaśnień.
W książce Dołowego mamy do czynienia, jak zostało już powiedziane, z popularnonaukowym ujęciem historii nauki. Przedmiotem szczególnej uwagi są w niej relacje między myśleniem zgodnym z „oprzyrządowaniem” ukształtowanym w ludzkich mózgach przez ewolucję i naukowym widzeniem podejmowanych problemów. Równocześnie jest to książka, która doskonale może służyć samopoznaniu. Pozwala uświadamiać sobie, jak działamy. Nieoczekiwanie znosi bowiem przezroczystość automatycznych, codziennych, konserwowanych przez kulturę zachowań, nad którymi się nie zastanawiamy. Pozwala też odkrywać zachowania właściwe wszystkim ludziom, niezależnie od specyfiki konkretnej kultury.
Teraz dla przykładu tylko, bo nie ma sensu referowanie zawartości poszczególnych rozdziałów, wyliczmy typowe zachowania, które istotne są dla sporu między nauką a magią. Wprawdzie mało kto chyba przedstawiałby się dziś jako wierny zwolennik aktywnie i systematycznie stosowanych działań magicznych, a jednak nie lubimy, żeby czarny kot przebiegał nam drogę. Gromadzimy przedmioty związane z ważnymi dla nas osobami, miejscami, zdarzeniami dla zachowania jakiejś łączności z minionym, czasowo nieobecnym czy zmarłym, przypisując tym przedmiotom znaczenie amuletów. Na widok kominiarza łapiemy się za guzik. Nie lubimy wracać po zapomnianą rzecz. Wielu przed wyruszeniem w podróż przysiada na chwilkę na krześle. Snom przypisujemy znaczenie duchowego kontaktu z nieobecnymi. O klątwach rzucanych na innych przez nieżyczliwych ludzi przynajmniej słyszeliśmy. Do horoskopu chętnie zajrzy pewnie każdy, a nie brak też takich, którzy chodzą do wróżek. Nierzadko zresztą na miejskich ulicach spotykamy kobiety „stawiające karty”. Na porządku dziennym są u nas rozmaite akty poświęcania różnych obiektów i bierzemy w tych obrzędach udział, zachęcając lub nawet przymuszając innych do takiego współuczestnictwa. Istnieją też w naszej przestrzeni społecznej grupy egzorcystów itd., itp. Tego rodzaju zachowania znane są oczywiście we wszystkich kulturach, a ich świadectwo stanowią na przykład rozmaite mitologie… Odpowiedzi na pytanie, co w takich sprawach, a także na temat wielu innych ludzkich przeświadczeń, zachowań i wyobrażeń mają do powiedzenia różne dziedziny nauki, warto szukać właśnie w książce Krzysztofa Dołowego.
Półki z książkami na temat działania mózgu, myślenia i rozumienia zajmują coraz więcej miejsca. Tu trzeba by może dorzucić informację o jednej jeszcze z tych, które podejmują pytania dotyczące działania ludzkich umysłów i zderzeń potocznego obrazu świata z naukowym. Jej autor, brytyjski neurolog i uniwersytecki wykładowca, a z upodobania komik, upewnia, że o tych problemach da się mówić bez uniwersyteckiego namaszczenia, a nawet wręcz w ujęciu komicznym. Chodzi o Deana Burnetta i jego Gupi muzg. W co tak naprawdę pogrywa twoja głowa? (ort. sic!, przeł. Dariusz Rossowski, Wydawnictwo Feeria, Łódź 2016, ss. 376). Książkę tę autor zapowiada w następujący sposób:
[…] mimo że formalnie jest to książka naukowa, jeśli spodziewałeś się w związku z tym chłodnej analizy struktur mózgowych i ich funkcji, to wybacz – nie znajdziesz tu tego. Nie wywodzę się z „tradycyjnych” kręgów akademickich. Jestem pierwszą osobą w całej mojej rodzinie, której zaświtała myśl, by iść na uniwersytet, nie mówiąc już o pozostaniu na nim i zrobieniu doktoratu. Właśnie te zagadkowe inklinacje badawcze, stojące w jawnej sprzeczności z postawą moich najbliższych krewnych, sprawiły, że zaciekawiłem się neuronauką i psychologią, zastanawiając się, co jest ze mną „nie tak”. Nie znalazłem satysfakcjonującej odpowiedzi, ale upewniłem się co do mojego zainteresowania mechanizmami mózgu oraz wiedzą naukową w ogóle.
Wiedza jest wytworem ludzkim. A ludzie, z grubsza biorąc, są istotami bałaganiarskimi, chaotycznymi i niekierującymi się logiką (w dużym stopniu z powodu takiego, a nie innego funkcjonowania ich mózgu), co znajduje odbicie w wielu aspektach nauki. Ktoś zdecydował kiedyś, że wszystkie uczone teksty powinny być pisane wzniośle i poważnie, i jakoś tak już zostało. Większość swojego życia zawodowego poświeciłem na walkę z tym poglądem, a niniejsza książka jest jej najnowszym przejawem (Gupi muzg…, s. 10).
Co na to wszystko szkoła, gdyby – jak zwykle w tych Zapiskach – zapytać na koniec? Jeśli wziąć pod uwagę spisy przedmiotów i zawartość programów obowiązujących na różnych etapach edukacyjnych – mogłoby się zdawać, że w zasadzie nie ma problemu. Ale problem jest. Wynika on między innymi stąd, że – jak przeczytamy z kolei w pracy Mela Levine’a (Umysł – krok po kroku. Nowe rewolucyjne techniki nauczania dzieci, przeł. Piotr Amsterdamski, Wydawnictwo A. Kuryłowicz, Warszawa 2006, ss. 416):
Ziemię zamieszkują różni ludzie mający różne umysły. Mózg każdego człowieka jest niepowtarzalny. Pewne umysły zostały zaprogramowane do tworzenia symfonii czy sonetów, inne przystosowane są do konstruowania mostów, autostrad czy komputerów, do projektowania samolotów i układu dróg, do prowadzenia ciężarówek i taksówek lub szukania lekarstwa na raka piersi albo na nadciśnienie. Doskonalenie się społeczeństwa i postęp na całej kuli ziemskiej zależą od wyrobienia w naszych dzieciach, a także w nas samych, akceptacji współistnienia różnych odmian umysłów i wzajemnego poszanowania ich odmienności. Rodzice ponoszą szczególną odpowiedzialność za poznanie i rozwój umysłu swoich dzieci; jego śledzenie jest równocześnie źródłem ich radości. Niewłaściwe ukształtowanie, a czasem nawet złe wykorzystanie umysłu dziecka prowadzi do tragicznych skutków! Zdarza się to, niestety, bardzo często (Umysł – krok po kroku…, s. 13).
O indywidualizacji w edukacji szkolnej mówi się od czasu do czasu, ale raczej niewiele z tego tak naprawdę wynika. „Przeciwskazania” biorą bowiem początek w najrozmaitszych ideologicznie nacechowanych tendencjach. Nastawienie na tzw. „przekaz wiedzy” jako dorobku nauki także zresztą ma zwykle nacechowanie ideologiczne. Programy szkolne poprzez nazwy przedmiotów wskazują obligacje związane z poznawaniem biologii, chemii lub fizyki, ale raczej nie ma w nich mowy o konieczności obserwowania tego, jak zachowujemy się w codziennych sytuacjach i jak dalece zachowania te oznaczają po prostu „tak się robi i już” oraz dlaczego tak jest, a przede wszystkim, co z tego wynika. Do namysłu nie ma powodu. Levine zwraca uwagę:
Uczniowie mający kłopoty w szkole, oprócz konieczności pokonywania pełnego tortur szlaku, odnoszą jeszcze ciężkie urazy na skutek manii oceniania, jaka ogarnęła społeczeństwo. Ich intelektualna tożsamość jest zredukowana do listy z wynikami egzaminów, które decydują o ich przyszłym losie, lecz które nie rzucają żadnego światła na ich rzeczywiste zdolności, słabości i potrzeby edukacyjne. […] Jeżeli mam okazję dobrze dziecko poznać, dowiaduję się o nim więcej niż z zestawienia wyników komputerowych badań testowych (Umysł – krok po kroku…, s. 15-16).
Z jakichś przyczyn tego typu uwagi nie przebijają się skutecznie do „głównego nurtu” myślenia o szkole. Władza dąży do kontrolowania innych. Nawet w pandemii myśl o egzaminach stanowi jej troskę nadrzędną. Dobrze temu służy propagowanie działań w trybie nakazowym, w modelu, który nie wymaga, ale i nie dopuszcza refleksji (system 1). Obserwujemy to, niestety, codziennie …
2 thoughts on “29.04.21. „Homo sapiens? – nie przesadzajmy”…”
Zadziwiająca, a czasem również irytująca jest maniera przeciwstawiania sobie rzeczy, które niejako są nierozłącznymi elementami jednej całości, czy istoty. Myślenie 1 i myślenie 2 są niezbędnymi i spojonymi elementami ludzkiego myślenia. Bez obu nie byłoby człowieka. Dlatego na przykład wysoko wykwalifikowany pilot jest trenowany, wręcz tresowany do wykonywania automatycznych, odruchowych czynności, bo natura tych czynności nie daje nawet milisekund czasu na „zastanowienia”. Dotyczy to setek zawodów a nawet prozaicznych czynności jak czynności w kuchni, czy prowadzenie samochodu.
Tak samo fałszywe jest przeciwstawianie nauki i religijności, czy racjonalizmu, mistycyzmu, duchowości. Historycznie to cała nauka wywodzi się z teologi, która jest niejako babcią wszystkich nauk. Racjonalizm i duchowość to są też naturalne, wrodzone i ze sobą spojone elementy człowieczej istoty. Problemy powstają, gdy zanika lub nazbyt dominuje jedna strona tej jedności na wskutek choroby lub wpływów środowiskowych.
Tak, to są nierozłączne elementy tej samej osoby, ale co z tego. Niech będą nawet i splątane nieskończenie i wzajemnozwrotnie — i tak chodzi o bardzo odrębne rodzaje „procesowania informacji”. Na czym innym polegają i nawet fizycznie „odbywają się” gdzie indziej.
O myśleniu — jak o nim przywykliśmy myśleć — dowiedziano się rzeczy ważnych i nierzadko zdumiewających. Twierdzenie Goedla o niezupełności — właściwie matematyczny odpowiednik kwantowej nieoznaczoności — dowodzi, zgodnie z intuicją Lema, że sztuczna inteligencja prawdziwa musiałaby zacząć od spektakularnych pomyłek, bo inteligencja nie może być zupełna, nieomylna, wymaga błędu. Jedyny człowiek, który może opowiadać o własnej nieomylności nie ryzykując zamknięcia w zakładzie, to papież.
Kiedy Kubrick kręcił Odyseję kosmiczną, to HAL 9000 — superinteligentny komputer — swoją moc objawił w mistrzowsko rozegranej partii szachów. Tak wtedy myślano — zdolność do myślenia szachowego była przekonywającym dowodem prawdziwego myślenia. Cóż — w szachy da nam łupnia bez trudu zwykły pecet, a na arcymistrza trzeba dziś tylko trochę więcej. Kiedy Kasparow w jednym z ostatnich pojedynków pokonał wreszcie Deep Blue, publiczność zareagowała owacją na stojąco i była w tym wyczuwalna ogromna ulga, że oto duch ludzki jednak przeważył nad silikonowym potworem. Ale to było już dawno. Tyle, że dzisiaj wiemy, że nieporównanie łatwiej jest grać w szachy niż np. chodzić na dwóch nogach — jeśli brać pod uwagę trudność właśnie „intelektualną”. Albo niezbędną moc obliczeniową.
Pamiętam zresztą z tej okazji zabawną scenę z MIT pokazaną w pewnym dokumentalnym filmie. Różne typy chodzących robotów „uczyły się” chodzić. W początkowych fazach do żywego przypominały nieporadne niemowlaki — miały nawet „niańki”, które je troskliwie podtrzymywały i ratowały od „bolesnych” upadków. Ale był jeden taki gościu — monopod — który z zawrotną prędkością skakał, odbijając się od podłogi, ścian i sufitu, wykonując imponujące salta. Mistrz.
— Wow! — jęknął z zachwytu autor filmu. — Wspaniałe.
— No, tak — zamruczał zakłopotany profesor, konstruktor, drapiąc się po łysinie. — Ale wiesz, on wciąż nie umie stać w miejscu…
Ewolucji to zawdzięczamy, oczywiście. Gdyby przetrwanie na sawannie zależało od szachowego zwycięstwa nad tygrysem szablozębnym, bylibyśmy mistrzami, którym żaden Deep Blue by nie podskoczył. Co innego decydowało o przeżyciu. W ogromnej większości funkcje, których nawet nie jesteśmy świadomi. Co ciekawe, o tym „nieświadomym myśleniu” wiemy o wiele mniej, choć ono się wydaje trudniejsze i bardziej zaawansowane. Wiemy w zasadzie tyle, że jest właśnie na odwrót. Świadome myślenie jest zagadką innego rodzaju, podobnie jak kultura. Skąd się wzięło i po co? Jak o to pyta w tekście powyżej Harari. Można wiele powiedzieć o możliwej „użyteczności” malowideł w Lascaux dla przetrwania tamtejszego stada naszych włochatych krewniaków. Ale lepiej było nie tracić czasu i na te bawoły zapolować, niż je malować na ścianach. Co tym małpom odbiło?
Koncentracja szkolna na szybkim myśleniu ma niejedno imię. Znam rozmaite nowomodne szkoły — uczestniczyłem w zakładaniu takich nawet, które bazują na spontaniczności dziecięcego uczenia się w każdej właściwie sekundzie życia. Nie trzeba dzieciom zawracać głów Pitagorasem, mogą sobie dyndać na gałęziach drzew. Sam będąc zwolennikiem dyndania, Pitagorasa jednak nie odpuszczę, a moda na naturalność jest dla mnie zgrozą. Jak by nie patrzeć kultura jest definicyjnie właśnie nienaturalna. I co więcej, jest wciąż niezrozumiała.
Myślę, że fałsz główny nie polega na sztucznym rozróżnianiu obu typów myślenia, a na fałszywie definiowanym przeciwstawieniu modnych dzisiaj „miękkich kompetencji” niemodnej „wiedzy akademickiej”. Albo przeciwstawieniu tej wiedzy twórczym zdolnościom. Nieszczęście nie na tym polega, że się dzieci uczy odkryć Archimedesa. Nie uczy się zresztą — każe im się zapamiętać wzór i ew. nazwisko odkrywcy. Uznaje się przy tym, że zrozumienie odkrycia formuły objętości kuli na przykład przekracza zdolność rozumienia dziecka. To bzdura — oczywiście nie przekracza. Może być co najwyżej ponad możliwościami dziecięcej koncentracji, bo trzeba jakiś czas spędzić pokonując kolejne kroki rozumowania. Ale nie znam przykładów bardziej twórczego myślenia. Nie oznacza to oczywiście, że każdy dzieciak musi się koniecznie męczyć dowodem na objętość kuli. Nie, do niczego konkretnego to nie jest w życiu potrzebne. To jest ta wiedza zwana bezużyteczną — tu tylko ciekawość jest powodem poznania. Albo potrzeba piękna — bo przy okazji rozumowanie Archimedesa (zresztą prawdopodobnie ciężkiego autysty) było właśnie przepiękne.
No, ale to osobna historia. Patrzę na własne dzieci dotknięte autyzmem. Jestem pewien, że widzę trzeci rodzaj myślenia, wymykający się temu rozróżnieniu i dla mnie niepojęty i zupełnie fascynujący. To jeszcze inna historia. Arcyciekawe to są rzeczy. No, ale kompletnie niepraktyczne przecież 😉
Comments are closed.