3.02.22. Znać proporcje ...
Pamiętamy może, jak w pierwszej zaraz scenie pierwszego aktu Zemsty Aleksandra Fredry Cześnik, rozważając w obecności Dyndalskiego „plusy dodatnie oraz plusy ujemne” kandydatek do ewentualnego małżeństwa, więc atuty młodszej Klary i starszej nieco Podstoliny i koncentrując uwagę na Podstolinie, tak swój wywód podsumowuje: „Jeszczeć młoda jest i ona, / Ależ wdowa – doświadczona – / Zna proporcją, mocium panie, / I nie każe fircykować, / Po kulikach balansować”… (zob. Zemsta, Wydawnictwo Ossolineum, Wrocław – Warszawa – Kraków – Gdańsk 1987, s. 37). Nie o Zemście jednak będzie dalej mowa, lecz o książce Briana Porter-Szücsa Całkiem zwyczajny kraj. Historia Polski bez martyrologii (przeł. Anna Dzierzgowska i Jan Dzierzgowski, Wydawnictwo Filtry, Warszawa 2021, ss. 606). Co w takim razie ma Zemsta do historycznej pracy amerykańskiego profesora?
Otóż, można by chyba przyjąć, że Cześnikowa wzmianka akcentująca wartość zachowywania proporcji w ocenach sytuacji to – wprawdzie w innej skali i w innym kontekście – ale właściwie synonim „wiru całkowitego zrozumienia”, którego mechanizm na wstępie do swej opowieści o Polsce przywołuje Porter-Szücs. Korzysta przy tym z pomysłu brytyjskiego autora „arcydzieła fantastyki humorystycznej” Douglasa Adamsa i jego Restauracji na końcu wszechświata (zob. Restauracja na końcu wszechświata; Życie, wszechświat i cała reszta, przeł. Paweł Wieczorek, ilustr. Janusz Kapusta, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2017, s. 119-121).
Bohater wspomnianego – co Porter-Szücs podkreśla – arcydzieła, niejaki Tin Tragula, marzyciel, myśliciel, skłonny do abstrakcyjnych i teoretycznych dociekań filozof, skonstruował mianowicie, mniejsza już o to, w jaki sposób, „wir całkowitego zrozumienia” jako odpowiedź na bezustanne, „powtarzane czasem nie mniej niż trzydzieści osiem razy w ciągu dnia”, napomnienia własnej żony, by „odróżniał, co jest ważne, a co nie”. Skutek był taki, że żona, która męża traktowała w zasadzie jak przygłupa, „w jednej chwili ujrzała nieskończoność stworzenia oraz – we właściwej skali – siebie” (Całkiem zwyczajny kraj…, s. 7).
Postrzeganie skali opisywanych zjawisk i proporcji w relacjach między nimi z dystansu, w szerokim kontekście, daje szansę odkrywania tego, co bywa tłumione i z bliska niezauważalne, a czasem po prostu fałszowane. Historia Polski widziana z odległej, globalnej perspektywy może się więc okazać w takiej wersji co najmniej pouczająca, a w wielu aspektach zapewne inna od oficjalnie głoszonej. Taki właśnie ogląd proponuje książka Całkiem zwyczajny kraj. Historia Polski bez martyrologii – lektura interesująca dla każdego, kto chce dokonywać samodzielnych rozpoznań sytuacji, w której przychodzi nam żyć. Książka napisana jest stylem popularnym, czyta się ją znakomicie.
Współtłumaczka tej pracy, Anna Dzierzgowska, podkreśla w Posłowiu, że mamy w niej do czynienia ze zderzeniem ortodoksji z herezją. Ortodoksja oznacza nienaruszalne warianty historycznych opowieści i ich gotowe interpretacje, które wciska do głów szkoła oraz wyznawcy polityki historycznej jakby na potwierdzenie zdania Orwella o tym, że „Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość; kto rządzi teraźniejszością, w tego rękach jest przeszłość” (Rok 1984, przeł. Tomasz Mirkowicz, Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA, Warszawa 2017, s. 228). Herezja zaś to wybór, pisze Dzierzgowska. W istocie jednak chodzi zaś o rozprawę z mitami, stereotypami i kompleksami. Jest to równoznaczne z zaproszeniem do konstruowania prób dociekliwej – wolnej od jednostronnego zaangażowania emocjonalnego, podejmowanej w rezultacie studiów i namysłu, z globalnego dystansu – rewizji oraz korekty i ewentualnej oceny tych opowieści.
Porter-Szücs w bezpośrednim komentarzu do cytatu opisującego i objaśniającego mechanizm działania „wiru całkowitego zrozumienia” w jakiejś mierze od razu zresztą rozbraja nieco ten model. Pisze bowiem:
Książka, którą bierzesz do ręki, jest czymś w rodzaju wiru całkowitego zrozumienia historii Polski, choć oczywiście nie jest moim zamiarem torturować czytelników przypominaniem im, jak nieistotni są w skali wszechświata. Chciałbym raczej umieścić Polskę w najszerszym możliwym kontekście, tak by pokazać, w jaki sposób przeszłość tego konkretnego kraju może dostarczać przykładów działania sił, które ukształtowały cały świat nowoczesny. Być może po włączeniu wiru Polska skurczy się do rozmiarów ledwie widocznego punktu, jednak wy, stanąwszy w tym punkcie, zobaczycie cały świat (Całkiem zwyczajny kraj…, s. 8).
Objaśnia też powody zainteresowania Polską obserwowane aktualnie wśród uczestników międzynarodowego forum historyczek i historyków oraz słuchaczek i słuchaczy własnych na ten temat wykładów. Podkreśla, że nie chodzi przy tym o „studium obcej krainy o dziwacznej historii”, lecz o „okazję do poznania kraju, który znajdował się na styku wszystkich trendów charakteryzujących świat nowoczesny” (Całkiem zwyczajny kraj…, s. 10). I dopowiada:
W niniejszej książce korzystam z opowieści, które większości polskich czytelników mogą wydawać się złudnie znajome, ale niektóre elementy zostaną ułożone w dość niespodziewany sposób, na odmiennych podstawach pojęciowych i z nieoczekiwanymi konsekwencjami. Jeśli więc nawet niektóre fragmenty książki początkowo zdają się zaledwie streszczać to, co zna się skądinąd, cierpliwości: zazwyczaj wkrótce nastąpi zwrot akcji (Całkiem zwyczajny kraj…, s. 12).
W dalszym ciągu wprowadzenia do książki następuje dłuższe, precyzyjnie wyjaśnienie istoty proponowanego ujęcia:
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że moje podejście diametralnie różni się od dominującego sposobu, w jaki historii Polski uczy się w szkołach, opisuje się ją w mediach, przedstawia w udramatyzowanej formie w filmach i powieściach, upamiętnia na pomnikach. W chwili, gdy piszę te słowa, w roku 2020, oficjalna rządowa polityka historyczna i sposób, w jaki ja rozumiem przeszłość kraju, rozjeżdżają się coraz bardziej, a przecież rozjeżdżały się, na długo zanim Prawo i Sprawiedliwość odniosło sukces. Polska historia, tak jak się ją zwyczajowo przedstawia, to marsz z jednego pola bitwy na drugie, z jednej opresji w drugą, od masakry do masakry, z Polską jako nieuchronną zbiorową ofiarą. Taka historia wytwarza narodową martyrologię – wyniesienie całej wspólnoty do roli uświęconej męczennicy. W ramach tego żałobnego światopoglądu podać w wątpliwość działania jakiegokolwiek Polaka oznacza podać w wątpliwość Polskę jako taką, zważywszy że jedynie cnotliwym cierpiętnikom wolno reprezentować całość. Skonfrontowani z historiami, w których Polacy robią coś złego, obrońcy martyrologicznej wizji będą przekonywać, że albo złoczyńca nie mógł być prawdziwym Polakiem, albo historyk kłamie. Co gorsza, przy takim podejściu do historii nie ma miejsca na narrację o życiu codziennym, wolnym od ucisku i oporu. W obowiązującej wersji historii prawdziwym Polakiem można być jedynie, gdy się jest bohaterem lub ofiarą (albo jednym i drugim).
Nie mam zamiaru w żaden sposób umniejszać bólu i cierpienia, których doświadczyli mieszkańcy Polski w epoce nowożytnej, i zawsze podkreślam, że w pewnych momentach (zwłaszcza podczas drugiej wojny światowej) wycierpieli więcej niż większość innych. Chciałbym jednak także przypomnieć czytelniczkom i czytelnikom, że narody nie mogą cierpieć – cierpią zawsze ludzie. Choć w tytule niniejszej książki pojawia się określenie „historia Polski”, czytelnicy nie powinni spodziewać się opowieści, w której główną rolę gra zbiorowy aktor imieniem „Polska”. To nie jest opowieść o tym, w jaki sposób Polska osiągnęła to czy tamto, jak Polska znosiła taką czy inną niesprawiedliwość ani jak Polska żeglowała po wzburzonym morzu XX wieku. Jest to natomiast opowieść o konkretnych ludzkich istotach – dobrych i złych, zamożnych i biednych, szczęśliwych i nieszczęśliwych, odnoszących sukcesy i ponoszących klęski. Większość z nich (ale w żadnym razie nie wszyscy) nazywała siebie Polakami, a terytorium, na którym żyli, nazywano zazwyczaj (choć nie zawsze) Polską. Ta książka stara się pokazać, że „polskość” jest niezwykle trudną do uchwycenia kategorią tożsamości: ludzie ją przyjmują, odrzucają, redefiniują, spierają się o nią i wykorzystują w każdym możliwym do pomyślenia celu. Pisanie historii „Polski” jest zadaniem skomplikowanym, ponieważ nie ma – i być nie może – żadnej powszechnie uznawanej definicji tego, kto jest Polakiem ani gdzie dokładnie Polska się znajduje. Temat niniejszej książki jest frustrująco ulotny, nie bardziej jednak, niż byłby temat zwany „Niemcy”, „Chiny”, czy „Brazylia”. Jedną z pierwszych rzeczy, jakich uczymy się dzięki perspektywie globalnej, jest to, że naród to pojęcie pozbawione spójności, przedmiot historycznych sporów, sam w sobie jednak nie stanowi przedmiotu dziejów. Polska nie jest ani zbiorową męczennicą, ani zbiorowym czarnym charakterem. Polska to grupa ludzi, którzy byli zmuszeni przez ostatnich kilka wieków zrozumieć zmieniający się świat i właśnie te ich wysiłki są tematem mojej książki (Całkiem zwyczajny kraj…, s. 18-20).
Na książkę Briana Porter-Szücsa składa się trzynaście rozdziałów, które obejmują polską historię od 1795 roku, więc od czasu rozbiorów, po III Rzeczpospolitą, do roku 2015. Dziś zapewne szczególną uwagę może przyciągnąć na przykład rozdział IV – Między demokracją a autorytaryzmem, 1922-1939 – ze względu na nawiązania, które chętnie eksponują obecne władze. Równie fascynujące są zresztą rozdziały poświęcone przełomowi 1989 roku i terapii szokowej, której doświadczyliśmy potem…
Gdyby natomiast w kontekście książki Porter-Szücsa zastanawiać się nad problemami polskiej edukacji szkolnej z zakresu historii, uwagi na ten temat, w tym odpowiednie cytaty z podstawy programowej, znajdą Czytelnicy w Posłowiu Anny Dzierzgowskiej. Pointuje je marzenie, by nadszedł czas, gdy można będzie uczniom proponować lekturę omawianej tu książki. Już samo sformułowanie takiego marzenia, określa sytuację dzisiejszych nauczycieli… Zdaje się jednak, że z myślą o sensownym kształceniu tyle nie wystarczy, że trzeba by przyjąć do wiadomości myśl, iż współczesność i przyszłość wymagają po prostu całkiem innej szkoły niż obecna. Takiej, w której nie podaje się gotowych prawd do wierzenia i repetycji z nadzieją, że kiedyś przyjdzie dobra pora na lekturę „jakiegoś „heretyckiego opracowania”. Takiej natomiast, w której podczas całej obowiązkowej edukacji stosownie do wieku dzieci i młodzieży tworzy się warunki do samodzielnego odkrywania tego, co dla uczących się jest ciekawe i ważne, co otwiera na rozumienie problemów otaczającego ich świata.
Także w tym zakresie książka Porter-Szücsa przynosi pewną podpowiedź. Wtedy mianowicie, gdy jej autor charakteryzuje przyczyny zainteresowania amerykańskich studentów wykładami na temat swego sposobu prezentowania historii Polski. Tak o tym mówi: „Jeśli mieszkasz w USA i chcesz pisać o Polsce, to możesz przyciągnąć odbiorców tylko pod warunkiem, że twoja praca będzie miała dla nich znaczenie”, czyli gdy uda się pokazać, że „coś, co wydaje się odległe i obce, może się w rzeczywistości okazać zdumiewająco swojskie” (Całkiem zwyczajny kraj…, s. 10).
Warto zauważyć, że jest to zasada, która dotyczy całej edukacji, a gdy chodzi o historię, stanowi zupełną odwrotność znanej nam strategii jej poznawania. Tej mianowicie, którą reprezentuje Katechizm dziecka polskiego Władysława Bełzy. Jest oczywiste, że mity spełniają zasadniczą rolę w kulturze. Bez nich kształtowanie się jakiejkolwiek wspólnoty ma nikłe szanse. Równie istotna jednak jest świadomość kulturowych funkcji mitów, które nie są jednowartościowe. Generalnie bowiem, dobrze jest znać proporcje i to powinna zapewniać dobra szkoła…
1 thought on “3.02.22. Znać proporcje…”
Interesująca musi być ta książka. Trzeba czytać. Jak zawsze ukłon w stronę szkoły. Ja też mam marzenie. Może będzie taki czas, że uczyć będziemy tego, co uczniów interesuje, co im jest potrzebne, ale także i tego, co dla nas jest ważne, nie z góry narzucone…