31.03.22. Domena władcy much ...

Władca much – po hebrajsku Belzebub – tytuł alegorycznej przypowieści, pisarskiego debiutu Williama Goldinga, później brytyjskiego laureata Nagrody Nobla (1983), nie zapowiada oczywiście książkowej nowalijki (premiera w roku 1954). Władcą much jest w tej opowieści totem – łeb zabitej świni nadziany na kij i oblepiony muchami – figura zła, która od pewnego momentu zaczyna oddziaływać na bohaterów ukazywanej historii jak żywy, wywołujący strach i podjudzający do zbrodni, naznaczający dookolną przestrzeń swym wpływem szatański kusiciel.

 

Opowieść Goldinga przychodzi jakoś wręcz bezwiednie na myśl wobec napaści Rosji na Ukrainę i wszystkiego, co z tym związane u nas oraz w szerokim świecie. Chciałoby się przecież pojąć, jak możliwe jest takie zło, skąd się ciągle na nowo bierze, jak rośnie w siłę. I jak możliwy jest paradoks, który ujawnia się, gdy pomyśleć o ludzkich osiągnięciach cywilizacyjno-kulturowych, a zaraz potem o zderzeniu tego, co twórcze, i tego, co niszczycielskie…

 

Golding (1911-1993), autor Władcy much,  był – co warto sobie może wyraźnie uzmysłowić – świadkiem tragicznej historii XX wieku. I ewidentnie do niej między innymi nawiązuje, podejmując w swym dziele kwestię człowieczeństwa w starciu ze złem (pierwsze polskie wyd. przeł. Wacław Niepokólczycki, Czytelnik 1967; tu przywoływane: Warszawa 2003, ss. 224). Tekst Władcy much, traktowany jako przypowieść, odsłania procesy, które – niezależnie od utworu Goldinga – pod koniec wieku XX rozważał z kolei na przykład Alain Finkielkraut, francuski filozof i eseista, w książce pod znamiennym tytułem: Zagubione człowieczeństwo (przeł. Mateusz Fabjanowski, PIW, Warszawa1999, ss. 131). Ostatnie zdanie jego pracy jest pytaniem równoznacznym właściwie ze stwierdzeniem: „Czyżby wiek XX okazał się bezużyteczny?”

 

„Bezużyteczny” zapewne w sensie, że niewiele albo wręcz niczego miniony czas nas nie nauczył. „Bezużyteczny”, ponieważ nie jesteśmy – widać – w stanie na poważnie uczyć się z przeszłości, a w końcu tylko przeszłość mamy, powiedziałby Michał Heller. Teraźniejszość właściwie nie istnieje, przemija jak mgnienie, a o przyszłości nic tak naprawdę nie wiemy. Jak to zatem możliwe, że uchodźca, o czym w swoim czasie mówiła Hannah Arendt, traktowany jako najbardziej typowy bohater XX wieku, dziś nadal tak właśnie musi być postrzegany… I jak się to wszystko ma do przypowieści Goldinga?

 

By o tym mówić, konieczna jest oczywiście ponowna lektura książki. Na poczekaniu jednak rolę doraźnej „przypominajki” spełnić może dość rozbudowane w tym przypadku hasło Władca much w Wikipedii. Oferuje ono zarówno streszczenie fabuły, jak omówienie kreacji i ról bohaterów, którzy naznaczają specyfikę całej opowieści. Zawiera także sugestie co do ich rzeczywistych prototypów, jak również interpretacyjne wskazówki, które osadzają ukazywane zdarzenia w tradycji istotnych kulturowo znaczeń alegorycznych.

 

Na użytek tych Zapisków wystarczy może przypomnieć w takim razie, że tło historii opowiadanej we Władcy much stanowią wydarzenia minionej zimnej wojny – a właśnie mamy już, zdaje się, nową jej odsłonę – i jakaś nieokreślona dokładniej katastrofa samolotu. W wyniku tej katastrofy na jakiejś bezludnej wyspie znalazła się pozbawiona opieki dorosłych grupa brytyjskich chłopaków – mniej więcej dwunastoletnich niedorostków i całkiem małych dzieci.

 

Ujmując rzecz w skrócie: fabuła Władcy much ukazuje zachowania jej bohaterów w tej niezwyczajnej sytuacji. Rozpoczynają się one staraniami – zainicjowanymi przez demokratycznie, tj. w głosowaniu, wybranego przywódcę, Ralfa. Proponuje on sensowną organizację działań grupy „ocaleńców”. Mają mianowicie postępować jak demokratyczna wspólnota, skupiona na wzajemnej pomocy i szukaniu sposobu wydostania się z wyspy, więc na sygnalizacji swej obecności za pomocą dymu z płonącego ogniska. Starania te kończą się zupełnym fiaskiem. Okaże się bowiem, że znaczenie podstawowe mają ambicje, dążenie do władzy, podział na plemiona, wyniszczająca walka, strach. Nie przebija się rozum i racjonalność, decydują emocje. Nie liczy się jednostka, lecz plemienna zbiorowość. Rację mają silniejsi i ich „wola mocy”. Młodsi ulegają starszym. Słabsi są przegrani niejako z definicji. Intelektualne nastawienie do rzeczywistości dla jego reprezentanta skończy się śmiercią. Odpowiedzialność się rozmywa. Siła okazuje się ważniejsza niż przyjęte reguły. Wyspa postrzegana pierwotnie jako eden staje się piekłem, któremu wyraz nadaje totem. Kultura przegrywa, wygrywa barbarzyństwo. Demokrację zastępuje autorytaryzm. Jednych całkiem odziera się przy tym z człowieczeństwa, inni człowieczeństwo przypisują tylko sobie samym. I można by właściwie powiedzieć, iż lektura Władcy much pozwala w opowiadanej skali obserwować sytuacje, w których po raz enty przepada projekt pod hasłem „Ludzkość”. Tak w każdym razie mógłby pewnie powiedzieć niemiecki tym razem filozof, Rüdiger Safranski. I dodać, że dzieje się to podobnie, jak w dawnych, mitologicznych jeszcze ujęciach tego problemu – więc gdy podczas walk Zeusa o dominację „ród wieku spiżowego wymordował się co do nogi” (zob. s. 11 w: Rüdiger Safranski, Zło. Dramat wolności, przeł. Ireneusz Kania, Czytelnik, Warszawa 1999, ss. 300).

 

Do rozmaitych znaczących detali związanych ze światem ukazanym we Władcy much jeszcze wrócimy. Tu wystarczy może zauważyć, że dzieło Goldinga stale przywoływane bywa właśnie w kontekście pytania Unde malum?Skąd zło? Czy zło wpisane jest w biologię, w ludzką naturę, czy atakuje z zewnątrz? Oto jedne z pytań dyskutowanych od zawsze. Na poczekaniu dałoby się w konsekwencji wyliczyć całą masę tytułów dzieł literackich, teologicznych, filozoficznych czy reporterskich, które podejmowały i podejmują problem zła z całą jego historią, więc z mitem upadku, grzechem pierworodnym oraz ich konsekwencjami. Z dwudziestowiecznych zasadnicze byłyby tu książki Hannah Arendt oraz wprowadzone przez nią pojęcie „banalności zła”, którego w żadnym wypadku  „nie należy rozumieć w stopniowalnych kategoriach mały bies, wielki bies”, co podkreśla polski z kolei filozof, Bogdan Baran, tłumacz i autor wstępu do książki Terry’ego Eagletona Zło, o której za chwilę (Czytelnik, Warszawa 2012, ss. 148). Baran wyjaśnia:

Chodzi raczej o to, że zło, jeśli w ogóle jakieś istnieje, robi się samo. Wychodzę do pracy, a ono wraz ze mną odbija kartę zegarową. Czy wiem, że źle robię? Niekoniecznie. Służę sprawie, w którą wierzę – właśnie dla dobra ludzkości. W ten sposób znika pod ciężarem obowiązku, a wraz z nim Platońskie Dobro-słońce, nieruchomy punkt miara wszystkiego (wstęp w: Zło, s. 12).

W każdym razie Władca much zdaje się nie tracić na aktualności, choć fakt, że bohaterami opowieści są dzieci i na dodatek tylko chłopcy, jakby zawęża nieco problem. Wspomniany wyżej Terry Eagleton, brytyjski filozof i teoretyk literatury, do Władcy much wraca w swej książce parę razy. Najpierw pisze: „Dzieci są w końcu stworzeniami tylko na poły zsocjalizowanymi i można się po nich spodziewać, że od czasu do czasu będą się zachowywać jak dzicy barbarzyńcy”. Ten wyraźny sarkazm przypisuje zresztą Goldingowi, interpretując jego opowieść jako świadectwo przekonania, „że grupa uczniów bez nadzoru na bezludnej wyspie wymorduje się w niespełna tydzień” (Zło, s. 17). Po czym dodaje:

Władca much jest tendencyjną przypowieścią o „mroku ludzkich serc”. Podjętą przez małych chłopców próbę zbudowania na ich wyspie cywilizowanego porządku nieuchronnie podkopuje przemoc i sekciarstwo. Nazywam tę przypowieść „tendencyjną”, bo łatwo wykazać, że cywilizacja jest czymś powierzchownym, jeśli ludzie próbujący ją zbudować to tylko częściowo ucywilizowane zwierzęta (tj. dzieci). Jest to równie łatwe jak wykazanie metodą powieści Folwark zwierzęcy George’a Orwella, że ludzie nie potrafią zadbać o swoje sprawy przez sportretowanie ich jako folwarczne zwierzęta. W obu przypadkach forma przypowieści z góry wyznacza jej morał (Zło, s. 39).

Pytanie czy ludzkie tendencje do zła „autoryzuje” biologia i natura, czy raczej świat zewnętrzny, niezależnie od fabularnej tendencyjności opowieści, ciągle jednak pozostaje w mocy. Mechanizmy, które kształtują zachowania bohaterów Goldinga, mają zresztą, jak wskazują inne prace na temat zła, raczej uniwersalny charakter. Problem zasadniczy stanowi poza tym pytanie, czym jest zło, więc sama definicja zła. Baran sygnalizuje, że ludzki intelekt ciągle nie radzi sobie z tą kwestią (wstęp w: Terry Eagleton, Zło, s. 10). Intuicja podpowiada zwykle, że wszystko jasne, ale gdy przychodzi do precyzowania definicji oraz do prób przekładania rozważań metafizycznych, teologicznych czy filozoficznych na dookolną rzeczywistość, zaczynają się schody. Nie bez wahań, ale zdaje się, że najpewniej mówią na ten temat chyba tylko poeci. Weźmy taki oto dwugłos „w sprawie”.

Najpierw Tadeusz Różewicz:

Unde malum?

Skąd się bierze zło?
jak to skąd

z człowieka
zawsze z człowieka
i tylko z człowieka

człowiek jest wypadkiem
przy pracy
natury
jest
błędem

jeśli rodzaj ludzki
wyczesze się
własnoręcznie
z fauny i flory

ziemia odzyska
swój blask i urodę

natura swą czystość
i nie-winność

żadne stworzenie poza człowiekiem
nie posługuje się słowem
które może być narzędziem zbrodni

słowem które kłamie
kaleczy zaraża

zło nie bierze się z braku
ani z nicości

zło bierze się z człowieka
i tylko z człowieka

jesteśmy w myśli jak powiada Kant
a tym samym odtąd w bycie
inni niż czysta Natura

(Tadeusz Różewicz, Wybór poezji, Ossolineum, Wrocław 2017, s. 771-773).

I w nawiązaniu do Różewicza Czesław Miłosz:

Unde malum 

„Skąd się bierze zło?
jak to skąd

z człowieka
zawsze z człowieka
i tylko z człowieka”                                             

Tadeusz Różewicz

Niestety panie Tadeuszu
dobra natura i zły człowiek
to romantyczny wynalazek
gdyby tak było
można by wytrzymać
ukazuje pan w ten sposób głębię
swego optymizmu

 

wystarczy pozwolić człowiekowi
wytruć swój rodzaj
a nastąpią niewinne wschody słońca
nad florą i fauną wyzwoloną

 

na pofabrycznych pustkowiach
wyrosną dębowe lasy
krew rozszarpanego przez wilki jelenia
nie będzie przez nikogo widziana
jastrząb będzie spadać na zająca
bez świadków

zniknie ze świata zło
kiedy zniknie świadomość

rzeczywiście panie Tadeuszu
zło (i dobro) bierze się z człowieka 

                        (Z tomu To, w: Czesław Miłosz, Wiersze wszystkie, Znak, Kraków 2011, s. 1195).

Ostatni wers Miłoszowej odpowiedzi na tekst Różewicza nie wspomina wprawdzie o oddziaływaniu jakiejś specjalnej mikstury, która wyzwala dobro lub zło, ale brzmi w zasadzie tak prawie, jakby dotyczył Przedziwnej historii doktora Jekylla i pana Hyde’a Roberta Louisa Stevensona (przeł. Maciej Słomczyński, Wydawnictwo Jasieńczyk,  Warszawa 1994, ss. 80).

W inny jeszcze sposób niż literaci i filozofowie na pytanie, skąd się bierze zło, odpowiadają w ramach psychologii społecznej badacze tego jej działu, który określany bywa jako psychologia zła. W takim kontekście wymienia się badania Stanleya Milgrama nad posłuszeństwem wobec autorytetu (lata sześćdziesiąte XX wieku). W takim również mówi się o późniejszym tzw. Stanfordzkim Eksperymencie Więziennym (SEW) przeprowadzonym przez zespół Philipa Zimbardo (początek lat siedemdziesiątych minionego wieku).

SEW poświęcona jest w znacznej części książka Zimbardo Efekt Lucyfera. Dlaczego dobrzy ludzie czynią zło? (przeł. Anna Cybulko, Joanna Kowalczewska, Józef Radzicki, Marcin Zieliński, PWN, Warszawa 2008, ss. 486). Napisana po trzydziestu latach od czasu wspomnianego eksperymentu na podstawie jego gruntownej dokumentacji, książka obejmuje też prezentację zarówno prac Milgrama, jak i innych, późniejszych eksperymentów charakterystycznych dla badań z zakresu psychologii zła. Obejmuje ponadto analizę wydarzeń z początku wieku XXI, których sprawcami byli amerykańscy żołnierze w rzeczywistym irackim więzieniu Abu Ghraib.

Stanfordzki Eksperyment Więzienny polegał na symulacji więzienia. Oceniany był, podobnie jak inne tego typu badania, w których testowano ludzkie zachowania w warunkach naśladujących rzeczywistość, jako mocno kontrowersyjny. Zaplanowany na dwa tygodnie, musiał zostać przerwany po tygodniu. Okazało się bowiem, że sprawy idą za daleko, a sytuacja stworzona na użytek badania ma na jego uczestników, którym losowo przydzielono role więźniów i strażników, niszczący wpływ.  Zdrowi, dobrzy, zwyczajni ludzie w roli strażników prawie natychmiast zaczęli się zachowywać niegodziwie, a więźniowie, starając się jakoś przetrwać, popadali w psychiczne perturbacje. „Granica między dobrem a złem, która kiedyś wydawała się nieprzenikalna, okazała się jak najbardziej możliwa do przekroczenia” – pisze Zimbardo (Efekt Lucyfera, s. 217). Określane przez więzienny system sytuacje naznaczały negatywnie wszystkich uczestników eksperymentu, łącznie z samym Zimbardo, pełniącym w tej więziennej symulacji rolę dyrektora więzienia. Definiując w takim kontekście zło, autor Efektu Lucyfera pisze:

Zło polega na zamierzonym zachowaniu się w sposób, który rani, wykorzystuje, poniża, dehumanizuje lub niszczy niewinne jednostki – lub na używaniu swojej władzy i siły systemowej, by nakłaniać lub dać przyzwolenie innym do działania w ten sposób w naszym imieniu. W skrócie, jest to „czynić niedobrze, wiedząc, co dobre (Efekt Lucyfera, s. 27).

Gruntownie się też w swej książce z kontrowersyjności tamtych wydarzeń rozlicza. Pisze na przykład:

Negatywna energia napędzająca mnie w ciągu ostatniego tygodnia, kiedy byłem nadzorcą tej symulacji więzienia, sprawiła, że stałem się ślepy na rzeczywistość destrukcyjnego wpływu Systemu, który podtrzymywałem. […] Kiedy byłem skupiony na abstrakcyjnym, teoretycznym zagadnieniu (sile wpływu sytuacji na zachowanie, w porównaniu z wpływem dyspozycji indywidualnych), przeoczyłem wszechogarniającą moc Systemu, który sam pomogłem stworzyć i podtrzymywać” (Efekt Lucyfera, s. 201).

Wszystko to nie zmienia obserwacji, która z eksperymentu wynika i wskazuje, że ludzkie zachowania istotnie mocno zależą od sytuacji, w których do nich dochodzi oraz że sytuacje reprezentują określone systemy, że mogą ich uczestnikom odbierać kontrolę nad ich wyobrażeniami o świecie oraz o sobie samych, a także nad podejmowanymi przez siebie działaniami. Tu zaś trzeba by sobie dopowiedzieć, że nie jesteśmy znikąd, że zawsze wpisani jesteśmy w jakiś kontekst, w jakieś systemy, w jakieś sytuacje i nasze myślenie od nich zależy. Przykładów dostarczają choćby reakcje różnych ludzi na wojnę w Ukrainie.

Wróćmy teraz do przypowieści Goldinga. Omawiając specyfikę uwikłania w sytuacje, które modyfikują ludzkie zachowania, Zimbardo przywołuje bowiem między innymi właśnie Władcę much. Pisze na przykład:

Powieść Williama Goldinga Władca much  […] stawia pytanie, jak prosta zmiana w wyglądzie zewnętrznym jednostki może wywołać istotne zmiany w jej zachowaniu zewnętrznym. Dobrzy brytyjscy chłopcy, śpiewający w chórze kościelnym, przekształcają się w krwiożercze małe bestie po prostu przez pomalowanie sobie twarzy. Kiedy na ich bezludnej wyspie zaczyna brakować jedzenia, grupa chłopców, którym przewodzi Jack Merrideux, próbuje zabić świnię – nie mogą jednak dokonać tego aktu, ponieważ ich chrześcijańska moralność nie pozwala zabijać. Wtedy Jack decyduje się pomalować sobie twarz tak, by wyglądała jak maska, a gdy to uczynił i patrzy na swoje odbicie w wodzie, zachodzi w nim przerażająca metamorfoza (Efekt Lucyfera, s. 310).

Na poparcie swej analizy Zimbardo przywołuje cytat z Władcy much:

Jack patrzył zdumiony, widząc tym razem już nie siebie, ale jakąś groźną istotę. Wylał wodę i poderwał się na nogi, śmiejąc się w podnieceniu. Zaczął tańczyć wokoło, a jego śmiech przeszedł w groźne warczenie. Dał susa w stronę Billa, a maska, za którą Jack krył się uwolniony od wstydu i skrępowania, była jakby czymś od niego niezależnym.

I komentuje dalej analizowaną sytuację:

Kiedy inni chłopcy w grupie Jacka także ukryli się za namalowanymi na twarzach maskami, byli już w stanie z łatwością „Zabić świnię. Przeciąć jej gardło. Wylać jej krew”. Kiedy ten obcy im dotąd czyn zabicia innej istoty został już dokonany, mogli potem rozkoszować się przyjemnością zabijania zarówno zwierząt, jak i ludzi uważanych za wrogów, zwłaszcza chłopca-intelektualisty o przezwisku „Prosiaczek”. Silny stanowi prawo – rozpętuje się piekło, gdy Ralf, przywódca dobrych chłopców, staje się obiektem polowania hordy łowców (Efekt Lucyfera, s. 311).

Maski (w Stanfordzkim Eksperymencie Więziennym były to między innymi lustrzane okulary strażników) – ale czytaj też: specyfika pełnionych ról / mundury / etykiety / stereotypy / specjalna sceneria / reguły posłuszeństwa / hierarchia / myślenie grupowe – powodują deindywiduację, zawieszają kontrolę poznawczą i odpowiedzialność. Dodajmy propagandę, procesy dehumanizacji, anonimowość, a także bierność tych, którzy są świadkami niemoralnych zachowań, by odtworzyć rejestr znaczących warunków ulegania złu. W każdym razie dla tych, którzy mieliby ochotę pomyśleć o tym, jak systemy i sytuacje z dobrych ludzi czynią złych, książka Zimbardo wydaje się lekturą obowiązkową. Zwłaszcza dziś, gdy trudno przeoczyć informacje o żołnierzach posyłanych po to, by zabijali innych i w gruzy obracali ich domy…

Wiele z obserwacji Zimbardo potwierdza lektura wspominanego w poprzednich Zapiskach reportażu Konstantego Geberta Ostateczne rozwiązania. Ludobójcy i ich dzieło (Agora, Warszawa 2022, ss. 532). Jakiś drobny przynajmniej cień nadziei, więc przykłady, że w środku wszechogarniającego barbarzyństwa niektórych stać na to, co Zimbardo przez analogię do pojęcia banalność zła, nazwie banalnością heroizmu, może przynieść natomiast książka Svetlany Broz, Dobrzy ludzie w czasach zła. Uczestnicy i świadkowie (przeł. Dorota Jovanka Ćirlić, Czarne, Wołowiec 2002, ss. 408).

Systemy i sytuacje mają bez wątpienia kolosalne znaczenie. W tym kontekście trzeba z pewnością pytać, jak to możliwe na przykład, że o uchodźcach z jednej granicy mówi się dziś w naszej przestrzeni publicznej powszechnie i działa wobec nich z empatią, podczas gdy wobec innych uruchamiane jest czyste barbarzyństwo, a pomocowa aktywność na ich rzecz poddawana penalizacji. Kto / co za to odpowiada? Poeci przekonują, że ostatecznie „zło i (dobro) bierze się z człowieka” …

Gdyby na koniec szukać w opisywanym tu kontekście sugestii dla szkoły, podpowiedź wydaje się oczywista. Starszym klasom szkoły podstawowej i licealistom nie zaszkodzi lektura Władcy much Goldinga. Nie zaszkodzi im też lektura poetyckiego dwugłosu Różewicza i Miłosza. Próby określenia i nazwania mechanizmów wyzwalających w ludziach zło – więc problemów do bólu dziś aktualnych i równocześnie starych jak ludzkość – to przecież działania na rzecz wychowania humanistycznego, o którym nawet nasz minister od edukacji wspomina, choć możliwe, że jednak co innego ma na myśli. Swoją drogą, ciekawość, w jakiej roli by się ten nasz minister obsadził, gdyby jakimś niesamowitym sposobem znalazł się w gronie bohaterów Goldinga…

W każdym razie, kto poddaje się wyobrażeniom,  że w sprawie lektur należy się kierować porządkiem historycznoliterackim lub co najmniej chronologicznym oraz ich centralnie ustanowioną listą, a nie zauważa lub boi się zauważyć, że trzeba je raczej dobierać, wychodząc od problemów, którymi żyje otaczający świat, powinien może gruntowniej przemyśleć pojęcie banalności zła…

O autorze

Zapiski na marginesach starych i nowych lektur

Fot. Wikimedia

Fot. Franciszek Vetulani

Zofia Agnieszka Kłakówna – mieszka w Krakowie, polonistka, literaturoznawczyni, od zawsze i stale zajmuje się problemami edukacji — w teorii i w praktyce, w różnych rolach, w różnych szkołach, w różnych miejscach, w Polsce i poza jej granicami, jest autorką paru książek na ten temat, współautorką koncepcji edukacyjnej i odpowiadających jej podręczników pod nazwą To lubię! Sztuka pisania, przez wiele lat redagowała czasopismo „Nowa Polszczyzna”. Zdaniem recenzentów jej prac – „skrajna indywidualistka, która przedziwnym sposobem prawie zawsze pracuje w zespole”. 

Wszystkie zapiski