4.12.25. Historia, literacka wyobraźnia i nasza współczesność...
Ukazała się niedawno nowa, dwutomowa powieść Elżbiety Cherezińskiej: (1) Śmiały, (2) Szczodry (Zyk i S-ka, Poznań, październik – listopad 2025). Z tytułów widać, że powraca w niej autorka do historii Piastów. Podobnie jak w poświęconej Bolesławowi Chrobremu Grze w kości (Zysk i S-ka, Poznań 2010), łączy przy tym historię i literacką wyobraźnię, to jest wiedzę odpowiadającą stanowi naukowych badań nad epoką z własnym opisem wydarzeń i wizją jej głównych bohaterów. Oznacza to więc zarówno opowieść o historii politycznej i społecznej z czasów panowania Bolesława Śmiałego, jak również taki sposób kreowania postaci, który polega na odkrywaniu, jak one się czują, jak myślą, jak postrzegają świat, kim w rzeczywistości określającej ich życie są tak naprawdę jako ludzie. Czasem jako podsumowanie opowieści o pewnych doświadczeniach niektórych z nich pojawia się też głos z narracyjnego dystansu. Taki na przykład, jak cytowany niżej, charakteryzujący domniemane samopoczucie Bolesława w czasie, gdy zlecił on swym złotnikom wykucie dla siebie korony, ale ewidentnie cierpiał z powodu miłości, która w jego sytuacji nie mogła się spełnić w małżeństwie:
Widzę cię: oto idziesz wawelskim wzgórzem, stworzony z krwi i kości przodków, lecz ukształtowany wedle własnego uznania. Jesteś kompletny, choć myślisz, że bez niej brakuje ci dopełnienia. Błąd, lecz trudno go dostrzec. Nie pojmujesz istoty łączącej was miłości. Coś, co już się stało, nie może być niepełne. Dawno przestałeś być niecierpliwie węszącym szczenięciem, jesteś niemal gotów, twój czas i twoje miejsce, w nim płoniesz pod powierzchnią, jak ogień rozgrzewający tygiel, w którym topi się kruszce. Przejrzałeś się w płynnym złocie i nie zobaczyłeś swego odbicia. To ono ujrzało cię w sobie. Ciebie tknęło jakieś przeczucie, odwróciłeś się ku srebru. Siebie każesz wybijać na denarach, ludzie płacą tobą tobie, a mimo to nie sprzedajesz się i wciąż jeszcze nie rozmieniasz na drobne. Wracaj do złota, skoro miałeś odwagę patrzeć, jak kują twój miecz, jak z trzech kęsów żelaza skuwają klingę, którą zdobywasz i której bronisz, miej śmiałość towarzyszyć powstaniu korony. To ty mówisz: królestwo, gdy inni zasłaniają się księstwem. Sam siebie wymyśliłeś. Dokończ dzieła (Szczodry, s. 137).
W powieści występują bohaterowie historyczni i fikcyjni. Na końcowych stronach zamieszczone zostały odpowiednie wykazy królewskich genealogii i postaci zmyślonych. Czas i miejsce kolejnych epizodów, które stanowią przedmiot narracji, sygnalizowane są w tytułach dotyczących ich rozdziałów. Tom pierwszy obejmuje czas od Wielkiego Czwartku 1043 roku do jesieni roku1070. Tom drugi: od jesieni 1071 roku do roku 1081.
Poruszające podczas lektury tych opowieści jest to przede wszystkim, że chociaż żadna historia nie dzieje się w próżni, lecz w jakichś konkretnych kontekstach i w konkretnym czasie, formy działania i problemy naszych przodków sprzed tysiąca lat dają się bez trudu przekładać na współczesność. Cherezińska w posłowiu do drugiego tomu w pewnym momencie napisze wręcz, że „w podobnych czasach żyjemy” (zob. s. 462).
Bohaterem głównym nowej powieści Cherezińskiej jest jeden z najwybitniejszych władców Polski. Na marginesie dodajmy, że autorka zapowiada kontynuację powieści o Piastach. W posłowiu do Szczodrego pisze: „Zdecydowałam się na tryptyk. Szczodry – Herman – Krzywousty. Już dzisiaj Wam go obiecuję” (zob. s. 466). Co do Bolesława Śmiałego zaś, jego wyeksponowane w tytułach powieści Cherezińskiej przydomki zdają się zapowiadać wspaniałą biografię, ale rzeczywistość była inna. Pisarka w cytowanym już posłowiu komentuje to krótko: „Opowieść o Bolesławie Śmiałym jest bardzo polska. To dzieje człowieka, który staje się zbyt wybitny, by jego współcześni mogli mu służyć. Przerosłeś ich, Nie umieli żyć ani w twoim blasku, ani w cieniu. Wszystko, co było do wygrania, wygrał, a poniósł klęskę” (zob. s. 462).
Na czwartej stronie okładki pierwszego tomu znajdziemy w każdym razie skrót informacji, które stanowią tło ukazywanych w nim wydarzeń:
W drugiej połowie XI wieku Europą wstrząsały potężne konflikty. W rebeliach pogańskich mordowano biskupów, zaczęła się wielka schizma, spór między papiestwem i cesarstwem osiągnął apogeum. Król Niemiec walczył z własnymi poddanymi, Czechy, Węgry i Ruś Kijowska pogrążone były w bratobójczych wojnach. W tym burzliwym czasie piętnastoletni Bolesław po nagłej śmierci ojca, Kazimierza Odnowiciela, został władcą zrujnowanego Królestwa Polskiego. Możni tylko czekali, aż zaczną rządzić zza pleców młodego księcia. On jednak szybko pojął, że w sztuce wojennej najważniejsza jest gra dyplomatyczna, a najtrudniejsze bitwy rozgrywa się z tymi, którzy są najbliżej. Udowodnił, że nie bez powodu nazwano go imieniem pierwszego króla, i potwierdził swe prawa do dziedzictwa po nim.
W odniesieniu do tomu drugiego czytamy natomiast:
Księcia Bolesława już zwą „twórcą kniaziów”, choć on sam nie ma nawet trzydziestu lat. Gdy po raz kolejny wymawia posłuszeństwo królowi Niemiec, na Polskę nadciąga cała cesarska potęga. Bolesław ma swoje polityczne sekrety i wielka wojna wybuchnie, ale nie w jego królestwie. On znów stanie do rozgrywek w ościennych państwach. Zręcznie wykorzysta spór między cesarstwem a papiestwem, sięgając po królewską koronę. Jego sukcesy przytłaczają możnych i drażnią Stanisława, biskupa Krakowa. Ożywiają duchy przeszłości i konflikty z czasów przedpiastowskich. Wokół króla rozpina się sieć spisków. Bolesław przetnie ją, nie przypuszczając, że zapłaci za to najwyższą cenę.
Król jest osnową powieści, lecz to kobiety ją tkają. Jego ciotka, księżna kijowska Gertruda. Siostra, księżna Czech Świętosława. Matka, księżna wdowa Dobroniega. I ta, której imię wiąże się z życiem. To opowieść o tym, jak więzy pokrewieństwa wynoszą Piastów i stają się dla nich przekleństwem.
Był najzdolniejszym i najskuteczniejszym z Piastów, a zapamiętano go głównie ze sporu z biskupem. Od dnia, gdy ze Stanisława postanowiono zrobić męczennika, zaczęło się wymazywanie prawdziwej historii króla. Czas mu ją przywrócić.
Gdyby podjąć teraz próbę uwypuklenia tego, co jeszcze – poza stwierdzeniem, że ludzie wybitni w Polsce mają od zawsze pod górkę – kryje się w stwierdzeniu Cherezińskiej o podobieństwie naszych czasów do tych tysiąc lat temu minionych, trzeba by zwrócić uwagę na fakt bezustannych podziałów społeczeństwa. Podziałów motywowanych i napędzanych interesami rodzinnymi, społecznymi czy politycznymi, wojną wywiadów, ambicjami politycznych graczy, ich dążeniami do władzy i bogactwa oraz przekonaniami o tym, że mają prawo określać, jak powinno wyglądać życie innych, a skutkującymi zawieraniem rozmaitych koalicji, rozprzestrzenianiem spiskowych teorii, manipulowaniem pomówieniami – Śmiałemu przypisywano na przykład homoseksualizm i zoofilię. Wobec takiej listy należałoby jednak powiedzieć chyba, iż odzwierciedla ona nie tylko polską wyłącznie specyfikę, lecz oznacza właściwie uniwersalną charakterystykę ludzkiego gatunku w jej darwinistycznym wymiarze.
Dla przywoływanej tu historii natomiast rzeczywiście znamienne wydaje się to przede wszystkim, że z całej biografii Bolesława Śmiałego (ur. ok. 1042-1081) wciąż na nowo wyodrębniany i eksponowany jest jego konflikt z biskupem Stanisławem, czyli przeciąganie liny między Wawelem a Skałką, to jest między władzą świecką a kościelną. Nie liczyło się wtedy to, że Śmiały rozumiał państwotwórczą rolę Kościoła i tworzył dla jego aktywności przestrzeń. Biskup był jednak niezadowolony i konflikt się rozwijał. Dziś przekłada się on na dobrze nam znany i aktualny problem rzeczywistego rozdziału Kościoła i państwa. W takim kontekście warto może zajrzeć do artykułu pod tytułem Cichosza Michała Okońskiego w najnowszym numerze „Tygodnika Powszechnego” (02.12.2025).
Ciało biskupa Stanisława, który został ukarany śmiercią 11 kwietnia 1079 roku, spoczywa w każdym razie od 1089 roku w katedrze wawelskiej. Współczesne badania jego przechowywanej tam czaszki wykazały podobno, że są na niej ślady uderzeń tępym narzędziem, ale też, że w istocie pochodzi ona z XIII wieku, zaś biskupi szkielet stanowi de facto szczątki kobiece (zob. esej Tomasza Karolaka Legenda i historia, w: „Teatr” 2018. nr 6, s. 38-43). Nie zmienia to faktu, że kult biskupa trwa, a miejscem tego kultu i jego materialnymi znakami są kościół na krakowskiej Skałce, usytuowana przed nim sadzawka zwana „Kropielnicą Polski”, umieszczone w jej narożnikach na czterech obeliskach srebrne orły oraz posąg kanonizowanego w 1253 roku Stanisława ze Szczepanowa (1030-1079). Można o tym przeczytać na przykład w Małej encyklopedii Krakowa Jana Adamczewskiego (Wydawnictwo Wanda, Kraków 1996, hasło Skałka na s. 404-405). Warto zajrzeć także do przewodnika Święte miejsca Krakowa Michała Rożka (Wydawnictwo WAM, Kraków 2007, s. 255-267). O tym zaś, jak rozprzestrzeniają się i utrwalają przez wieki kulturowe znaczenia pewnych wydarzeń, świadczą niżej cytowane przykłady opisów relacji między królem a biskupem i wydarzeń związanych ze śmiercią Stanisława. Gall Anonim (1066-1245) w pierwszej ćwierci XII wieku, czyli co najmniej 30 lat po wydarzeniu, pisał oto:
… tyle wszakże można powiedzieć, że sam będąc pomazańcem [Bożym], nie powinien był [drugiego] pomazańca za żaden grzech karać cieleśnie. Wiele mu to bowiem zaszkodziło, gdy przeciw grzechowi grzech zastosował i za zdradę wydał biskupa na obcięcie członków. My zaś ani nie usprawiedliwiamy biskupa-zdrajcy, ani też nie zalecamy króla, który tak szpetnie dochodził swych praw (cytat za: Święte miejsca Krakowa, jw., s. 258).
Rożek słusznie zwraca uwagę na powściągliwość Galla, który nie wskazuje zaangażowanych w tę historię person z imienia, ale za to wyraźnie akcentuje problem biskupiej zdrady jako przyczynę konfliktu. Prawie sto lat później biskup krakowski Wincenty Kadłubek (ok. 1150-1233) zdarzenie z 11 kwietnia 1079 przedstawi jednak z gruntu inaczej:
Rozkazuje więc [król] przy ołtarzu […] porwać biskupa! Ilekroć okrutni służalcy próbują rzucić się na niego, tylekroć skruszeni, tylekroć na ziemię powaleni łagodnieją. Wszak tyran, lżąc ich z wielkim oburzeniem, sam podnosi świętokradzkie ręce, sam odrywa oblubieńca od łona oblubienicy, pasterza od owczarni. […] Świętego […] biskupa niewinnego najokrutniejszy świętokradca rozszarpuje, poszczególne cząstki rozsiekuje, jak gdyby miały ponieść karę [nawet] poszczególne cząstki członków […] Albowiem ujrzano, że z czterech stron świata nadleciały cztery orły, które krążąc dość wysoko nad miejscem męczeństwa odpędzały sępy i inne krwiożercze ptaki, żeby nie męczyły męczennika. Ze czcią go strzegąc, czuwały nieprzerwanie dniem i nocą. […] Tyle bowiem boskich świateł przedziwnej światłości rozbłysło w poszczególnych miejscach, ile rozrzuconych było cząstek świętego ciała, tak iż niebo samo jakby zazdrościło ziemi jej ozdoby, jej chwały, ziemi gwiazd jakichś światłością zdobnej i jakimś – myślałbyś – słońca promieniami. Niektórzy zaś z ojców, ożywieni radością z powodu tego cudu i gorliwą pobożnością zapaleni, pragną usilnie pozbierać rozrzucone cząstki członków. Przystępując krok za krokiem, znajdują ciało nie uszkodzone, nawet bez śladów blizn! Podnoszą je, zabierają, drogocennymi wonnościami namaszczone chowają w bazylice niniejszej Świętego Michała (cytat za: Święte miejsca Krakowa, jw., s. 258-259).
Jan Długosz (1415-1480) z kolei, w swoich tworzonych mniej więcej czterysta lat po Kadłubku Rocznikach, czyli Kronikach sławnego Królestwa Polskiego zestawianych z największą starannością i dbałością o prawdę historyczną (PWN, Warszawa 2009, s. 87-179) wyraźnie korzystał przy relacjonowaniu tej historii z zapisów Kadłubka, ale poza tym rozpędził się już na całego. Opisywał więc między innymi cuda, których dokonywał biskup za życia jeszcze, w tym wskrzeszenie zmarłego, by świadczył o prawach biskupa do pewnej posiadłości (zob. Roczniki…, księga 3., s. 134-139). Przedmiot kontrowersji stanowiła wtedy historia, która jako żywo przypomina incydent dotyczący przejęcia mieszkania w opowieściach o naszym aktualnym prezydencie, choć w tym przypadku obyło się bez interwencji osoby przywróconej do życia mocą któregoś ze współczesnych nam biskupów. Pozwólmy sobie w takim razie na dłuższy cytat z pism Długosza:
Biskup krakowski Stanisław nie mógł dłużej ścierpieć pogłębiającej się stale przykrej i trudnej do zniesienia surowości i coraz większego pogrążenia się w sprośnym występku króla polskiego Bolesława […] Odważnie, nie zdając sobie sprawy [z niebezpieczeństwa], podniósłszy głos i najpierw bez świadków, łagodnie i po ojcowsku, ze łzami, które wyciskało głębokie współczucie i sympatia, słowami, które się same wyrywały, gani i błaga króla Bolesława, by haniebnym, przeciwnym prawu natury grzechem nie plamił godności królewskiej i znakomitego rodu, by jak bydlę gnijące we własnym kale nie budził odrazy i niechęci u Boga i ludzi, by swej sławy i rozgłosu zdobytego dzięki wielu zwycięstwom, które mu pozwolił odnieść dobry Bóg, nie narażał na wieczną hańbę, która dotknie jego i jego dom. […] Niech nie gnębi poddanych domaganiem się posług przewozowych, które po polsku nazywają się podwody, żądaniem stacji i nakładaniem świadczeń i podatków. Niech nie ma wątpliwości, że krzyk poddanych skarżących się na te ciężary nakładane na nich bez umiaru dojdzie do tronu Bożego, domagając się zemsty. […] Nie wzruszyło króla polskiego Bolesława to zbawienne i pożyteczne upomnienie biskupa krakowskiego Stanisława płynące ze szczerego, pełnego miłości i prawdziwej gorliwości serca. Rozdrażniony uniósł się na świątobliwego męża, który przepowiadał gorliwie niebezpieczeństwa grożące jemu i jego potomstwu, takim gniewem, że kiedy świątobliwy biskup wychodził z pałacu, w którym się to działo, obrzucił go wyzwiskami i obelżywymi słowami z groźną twarzą śród pogróżek powtarzając, że w miarę sił pomści ten szalony i nierozważny czyn, jakiego biskup dopuścił się wobec niego. […] widząc, że król polski Bolesław oddał się bez reszty rozpuście i stał się hardy i uparty, doszedłszy do przekonania, że nie należy już więcej zwlekać i patrzeć na to z pobłażaniem, z chęci ratowania, a nie gubienia króla, za radą czcigodnych duchownych, rzuca na niego klątwę […] Nakazał też we wszystkich kościołach publicznie ogłosić, że król został wyklęty i polecił, by wierni wszystkich stanów w jego diecezji absolutnie unikali jego towarzystwa. Wtedy król Bolesław zaczął nie tylko gniewać się i odgrażać Bożemu mężowi Stanisławowi, przysięgając, że gdy go tylko spotka i gdziekolwiek go spotka, natychmiast go zabije.
I tak dalej, i tym podobnie, aż w końcu król:
Nie odstraszony miejscem, porą i stanem biskupim, nie lękając się majestatu Boga i świętych, świątobliwemu biskupowi odprawiającemu mszę rozcina mieczem głowę, mieszając krew biskupa ze świeżymi ofiarami. Niegodziwy i zbrodniczy król kładzie trupem świętego Bożego, biskupa Stanisława, który prosi o przebaczenie dla niego i pozostałych zbójców i siepaczy, zabija i uśmierca oblubieńca na łonie oblubienicy, pasterza w jego owczarni, ojca w objęciach córki i syna niemal we wnętrznościach matki. Ta jedna zbrodnia zabójstwa zmienia całą poprzednią sławę zdobytą dzięki odwadze i męstwu na hańbę, rozgłos na zapomnienie, chlubę na sromotę i wypala znamię wiecznej hańby nie tyle sobie, ile swemu potomstwu i państwu. […] rycerze […], którzy przybyli z królem w celu dokonania zbrodni […], na wyścigi rzucili się z mieczami i kordami na ciało świątobliwego męża, które osunęło się na ziemię po rozpłataniu czaszki ciosem króla. I ludzie, którzy – wstrzymani mocą Bożą – nie byli w stanie ugodzić żywego, zadają na wyścigi niezliczone razy martwym zwłokom, jeden drugiemu przeszkadzając po to, aby wobec tego, że tej okropnej zbrodni przyglądał się król, ten zdobył jego większe łaski, kto okrutniej ugodził świętego. Stąd też ciało świętego posiekali na tysięczne części, jakby uznali, że każdy członek powinien ponieść osobną karę i jakby uważali, że należy świętego ukarać tyloma śmierciami, ile ciosów mu wymierzyli. A król Bolesław miotany zwykłą u niego wściekłością, oświadczył, że nie nasyciły go ani okrutne zabójstwo, ani okrutniejsze od niego poćwiartowanie zwłok. Kazał [ciało] porzucić w różnych, nawet bardziej odległych miejscach i wydać je na pożarcie dzikim zwierzętom, psom, sępom, krukom i innym drapieżnym ptakom, by zetrzeć z ziemi pamięć imienia człowieka, którego pozbawił życia. I wnet rycerze na oczach króla spełniają polecenie, rozrzucają naokoło cząstki świętego ciała i zbroczeni krwią męczennika, jakby dokonali jakiegoś bohaterskiego czynu, wracają z królem Bolesławem do pałacu królewskiego. Święta zaś dusza biskupa krakowskiego Stanisława oddzielona od ciała tyloma ciosami i kaźniami oprawców, uniosła się do niebieskich, wiekuistych siedzib ([było to] za papieża Grzegorza VII) w celu oglądania widoku Trójcy św. w bardzo wielkim orszaku, by znaleźć właściwą nagrodę za swe męczeństwo i zająć miejsce między pierwszymi szeregami świętych. Z pomocą aniołów uczcili jej przybycie, wychodząc na jej spotkanie wszyscy patriarchowie, prorocy, apostołowie, męczennicy, wyznawcy, dziewice i wszystkie dusze, które się już cieszą wieczną szczęśliwością. Sławne zaś męczeństwo świątobliwego męża Stanisława, dokonane mieczem niegodziwego króla, zaczęło odtąd być znane i głośne dzięki ogromnym i wyraźnym cudom, które wsławiły Bożego męża i dowodziły, że żadną sztuczką ani wybiegiem nie można zatrzeć jego pamięci. […]
Kiedy następnego dnia po zabójstwie błogosławionego męża Stanisława, król Bolesław i uczestnicy zbrodni dokonanej na świętym biskupie, oraz ludzie, którzy pochwalali ich zbrodniczy czyn, sądzili, że posiekane przez nich i rozrzucone święte ciało pożarły doszczętnie dzikie ptaki i zwierzęta, zobaczyli, jak z czterech stron świata nadleciały niezwykłej postaci i wielkości orły, które zataczając coraz wyżej kręgi nad miejscem męki, gdzie znajdowały się członki świętego ciała, z ogromną troskliwością odpędzały od świętych szczątków sępy, kruki i inne ptaki i zwierzęta. Nadto niektórzy czcigodni i bogobojni mężowie widzieli, jak w nocy, bezpośrednio po zabójstwie męczennika zjawiły się promienie niebieskie o dziwnym blasku we wszystkich częściach porąbanego ciała i świeciły bez przerwy aż do świtu dnia następnego. I w różnych miejscach płonęło tyle świateł niebieskich, ile cząstek świętego ciała rozrzucono. Tym widomym znakiem wskazywał Bóg, że swego bojownika Stanisława zaszczycił tyloma koronami sławy, ile śmiertelnych ciosów zadało mu nie znające hamulców okrucieństwo tyrana. Kiedy w ciągu dwu dni cuda te stawały się głośne […], dodało to odwagi niektórym ojcom krakowskiego kościoła, prałatom i kanonikom do troskliwego zebrania i godnego pochowania członków świętego ciała […]. Zaledwie skończyli układanie członków, gdy dostrzegli, że nagle wszystkie części ciała świętego pod wpływem niebieskiej mocy zrosły się bardzo mocno bez żadnych śladów blizn. Uradowani tym cudownym widokiem, nie zwlekając […], z należytą czcią, w wielkim orszaku wszystkich, którzy byli godni brać udział w tych obrzędach, przenoszą w pośpiechu święte ciało do kościoła św. Michała na Skałce, w którym święty poniósł męczeństwo i chowają je w trumnie napełnionej wonnościami, przed drzwiami, w przedsionku, pod gołym niebem, by król, którego srogość jeszcze nie przycichła, nie kazał go z kościoła wyrzucić (Roczniki, jw., s. 134-164).
Zamiast komentarza do tego opisu wystarczy może przywołać charakteryzowane niedawno (25.11.2025) przez Michała Bilewicza na łamach „Gazety Wyborczej” w tekście Historia to źródło „politycznego złota”? różne sposoby prezentowania wydarzeń historycznych. Takie więc, w których liczą się tylko fakty, to jest ujęcia (1) realistyczne, takie, w których dopuszcza się myślenie, że było tak lub może jednak nieco inaczej, czyli ujęcia (2) relatywne i takie, których istotą jest kształtowanie wyobrażeń odbiorców na dany temat, więc ujęcia (3) instrumentalne. Co do legendy o biskupie Stanisławie mistrzów tej ostatnio wymienionej tendencji było, jak widać, wielu…
Tymczasem Adamczewski we wspomnianym wyżej haśle Skałka z Małej encyklopedii Krakowa przywołuje zdanie profesora Janusza Tazbira, który w 1992 roku, więc ponad dziewięćset lat po fakcie, pisał:
Nigdy się chyba nie dowiemy za co został stracony (zamordowany?) Stanisław ze Szczepanowa i kto naprawdę to uczynił. Przeprowadzone w 1963 r. badanie czaszki biskupa wykazało, iż są na niej ślady uderzeń tępym narzędziem, co stanowiło przypuszczalną przyczynę zgonu. Poczynając od Tad. Wojciechowskiego część badaczy, powołując się na enigmatyczną wzmiankę zawartą u Galla, mieni Stanisława „zdrajcą”. Przedstawiciele kościoła nie mają wątpliwości, iż był świętym męczennikiem, a współczesny historyk może tylko obu stronom pozazdrościć pewności sądu. Nadal bowiem obracamy się w kręgu hipotez. Antagonizmy państwa z Kościołem sprawiły zaś, że w okresie Polski Ludowej „proces św. Stanisława” przemieniał się w podszyty aktualnością spór o charakterze politycznym, co także nie sprzyjało formułowaniu obiektywnych sądów (Mała encyklopedia, s. 404).
Cherezińska w posłowiu do Szczodrego pisze podobnie, stwierdzając, że „historia Bolesława II przypomina równanie z wieloma niewiadomymi” (s. 466). Nie zmienia to faktu, że mamy do czynienia z wciąż aktualizowanym „tematem powrotnikiem”. W 1971 roku powstał na przykład film Bolesław Śmiały (scenariusz Władysław Lech Terlecki, reżyseria Witold Lesiewicz – do obejrzenia w internecie). W 1973 roku naukową konferencję na ten temat zorganizował krakowski kardynał Karol Wojtyła. Wypada też pamiętać, iż historia sporu między królem i biskupem fascynowała Stanisława Wyspiańskiego. W rezultacie stworzył dramat pod tytułem Bolesław Śmiały, uzupełniając go Skałką (premiera w roku 1903; zob. Legenda i historia, jw.).
Cherezińska poprzez swój utwór kontynuuje temat. Przeczytajmy w takim razie „dla smaku” powieściowy fragment „knajpianej rozmowy”, która wydarzeń związanych ze śmiercią biskupa Stanisława dotyczy:
Przez kraj przetaczają się pierwsze wiosenne burze, Perun grzmi, rzuca gromami, gdzie popadnie. Tam podpali chałupę, gdzie indziej pusty spichlerz. Mimo to orka ruszyła, ziarno trzeba zasiać, by plon zebrać. Chłopi nie mają teraz czasu na piwo i przesiadywania po karczmach. Co innego w miastach, Wielki Post się skończył, można popić i mówić, co ślina na język przyniesie. Obgaduje się panów […]. Ale dużo ciekawiej mówić o biskupie, którego obcięta głowa odskoczyła od ciała i tocząc się po wawelskim dziedzińcu, wciąż mówiła, miotając straszliwe klątwy na króla, słowa obelżywe, wulgarne i sprośne, że takich biskup znać nie powinien, więc kat musiał wyrwać jej język, tej głowie, a potem posiekł członki biskupa na kawałki tak małe, że do wieczora je wybierali spomiędzy wawelskich kamieni. Wszystko załadowano do skrzyni, skrzynię obwiązano łańcuchem żelaznym i wyniesiono na Skałkę, bo król się nie zgodził skalanego na Wawelu pochować. A potem widziano wokół kościoła na Skałce łunę krwawą sunącą po niebie w stronę zamku. Miód przed nowymi zbiorami jest drogi, garść miedziaków za garniec, chcesz pić, musisz płacić, a bez picia nie posłuchasz dalej, tego o chorągwi, o tym jak spadła, jak okryła ciało biskupa, niczym całun. Ale jak to? – ktoś przerywa, nie wypił tak wiele, więc pyta: – Przykryła posiekane, czy to całe? Dziwują się, chyba całe, to chyba było wcześniej, zanim odrąbana głowa zaczęła klątwy miotać. Wiosenne jarmarki rozkwitają po kraju, a wraz z nimi opowieść o biskupie, królu, głowie, Skałce, chorągwi. Nawet są pieśni: W Dzień Judasza w Krakowie, przydarzyło się głowie. Ktoś mówi, że było to widowisko na miarę koronacji. Co teraz nas jeszcze zaskoczy, jak za naszych czasów takie dziwy? (Szczodry, rozdział: Po Wielkanocy, 1079, s. 403).
Autorka powieści, jak zostało już wspomniane, pilnie zaznacza w swym utworze o piastowskich czasach polityczną rolę kobiet. W tym Gertrudy, rodowitej Polki, córki Mieszka II, ciotki Bolesława Śmiałego, autorki tzw. łacińskiego Modlitewnika Gertrudy, który – o czym przeczytamy w książce wybitnej znawczyni średniowiecza – „inicjuje w naszym kraju twórczość literacką” (zob. Teresa Michałowska, Ego Gertruda, PWN, Warszawa 2001). Gdyby teraz, jak zwykle w finale tych Zapisków, odnieść to do problemów naszej szkoły, trzeba by pewnie stwierdzić, że zwolennicy uprawiania w niej edukacji historycznoliterackiej jakoś nieszczególnie chyba o Gertrudzie z jej kobiecym, wyraźnym „ja” pamiętają. Można by się pewnie bezpiecznie założyć nawet, że nie wiedzą o niej również tacy, którzy polskość mają bez ustanku na języku i bez wahania szermują politycznie warunkowanym hasłem „Myśląc Polska”. Ci ostatni byliby natomiast z wszelką pewnością przeciwnikami idei kultywowania w szkołach ćwiczeń w rozpoznawaniu sposobów instrumentalnego traktowania historii w miejsce prezentowania w niej jedynie słusznej prawdy…