5.08.21. Polski tygiel kulturowy

Tytułowa formuła stanowi zapowiedź czytelniczego sprawozdania z lektury książki profesora Stefana Chwina Oddać życie za Polskę. Samobójstwo altruistyczne w kulturze polskiej XIX wieku (Wydawnictwo Tytuł, Gdańsk 2021, ss. 628). Książka ta odsłania dziewiętnastowieczne źródła, rozmaicie jednak ugruntowane w odleglejszej historii, zarówno polskiej, jak europejskiej, takich sposobów myślenia o kwestii narodu oraz o relacjach między jednostką i wspólnotą, których obecność łatwo dziś rozpoznać w państwowych narracjach i działaniach nastawionych na aktualne kształtowanie naszej wyobraźni politycznej. Zasadnicze znaczenie mają przy tym podstawowe elementy kanonu literackiego i warunki poznawania wynikających z nich idei, które wiążą się między innymi z definiowaniem pojęcia narodu, patriotyzmu, polityką historyczną i sąsiedzkimi relacjami. Dotyczy oczywiście także edukacji, obejmuje więc kwestie arcyważne zarówno ze względu na polską teraźniejszość, jak i przyszłość. Zwłaszcza jeśli pamiętać o współczesnej technologii komunikacyjnej i jej globalnym zasięgu w kraju o określonym geopolitycznym położeniu.  

 

Tytuł książki Chwina wyraźnie określa tak przedmiot rozważań, jak i czas, którego one dotyczą, w istocie jednak podejmowane w niej problemy, powtórzmy, w żadnym razie nie ograniczają się do dziewiętnastego wieku. Sam autor zresztą w rozmowie z Michałem Nogasiem, o której także będzie dalej mowa, wspomina, że ów tytuł był w założeniu inny oraz że aktualny jest wyrazem jakiejś, zapewne wydawniczej, konieczności (zob. Wielkie Pytania w Big Book Cafe, dostęp na Facebooku). Warto może zaznaczyć poza tym, że w zapowiedzi tej rozmowy przeczytamy pytania stawiane jakby w kontrze do tytułu książki Chwina, więc: „Jak (nie) umierać za Polskę?” oraz „Jak kochać swój kraj i rozumieć własną historię z pożytkiem dla współczesności?”

 

Książka Chwina, można powiedzieć w największym skrócie, ukazuje konstytutywne i pełne paradoksów składniki naszego kulturowego tygla, które się w tym tyglu mieszają, konstruując w rezultacie naszą mentalność, naszą zbiorową pamięć, naszą zbiorową wyobraźnię i zapewniając ich długie trwanie. O tym jednak, co się na tę mieszankę składa, za chwilę…

 

Najpierw istotne bowiem wydaje się pytanie, jak się w ogóle kształtują takie kulturowe tygle, które określają mentalnie wielkie zbiorowości ludzkie. Refleksję na ten temat oferuje na przykład praca Yuvala Noaha Harariego Sapiens. Od zwierząt do bogów (przeł. Justyn Hunia, PWN, Warszawa 2014, ss. 518). Ta książka odzwierciedla bowiem w zasadzie całą ludzką historię. I powiedzmy od razu, że portret ukazuje nieszczególny. W generaliach Polacy nie różnią się w nim zresztą specjalnie od innych nacji, w szczegółach bywa rozmaicie. Harari w każdym razie w Posłowiu swego opracowania pisze:

70 tysięcy lat temu homo sapiens był wciąż niewiele znaczącym zwierzęciem żyjącym własnym życiem w pewnym zakątku Afryki. W ciągu następnych tysiącleci wyrósł na pana całej planety i postrach ekosystemu. Dziś stoi na progu osiągnięcia statusu boga, gotów dostąpić nie tylko wiecznej młodości, ale i boskich władz tworzenia i niszczenia.
Niestety, panowanie homo sapiens na Ziemi jak dotąd nie przyniosło niczego, z czego moglibyśmy być dumni. Podporządkowaliśmy sobie otoczenie, zwiększaliśmy produkcję żywności, budowaliśmy miasta, ustanawialiśmy imperia, tworzyliśmy dalekosiężne sieci handlu. Czy zmniejszyliśmy jednak skalę cierpienia na świecie? Ogromne przybory mocy sprawczej rodzaju ludzkiego niekoniecznie poprawiały byt jego poszczególnych przedstawicieli i przeważnie przynosiły innym zwierzętom ogrom cierpień. […]
Co więcej, pomimo niezwykłych zdolności, jakimi rozporządza człowiek, wciąż nie wiemy, jakie są nasze cele, i wydajemy się nie mniej sfrustrowani jak wcześniej. Przesiedliśmy się z dłubanek na żaglowce, z żaglowców na parostatki, z parostatków na promy kosmiczne, lecz nikt nie wie, dokąd zmierzamy. Dysponujemy niespotykaną dotąd potęgą, ale nie mamy pojęcia, co z nią zrobić. Co gorsza, wydaje się, że ludzie są bardziej nieodpowiedzialni niż kiedykolwiek. Własnym przemysłem wybiwszy się na bogów, kierujemy się wyłącznie swoją wolą. W rezultacie siejemy spustoszenie w ekosystemie, poszukując jedynie własnej wygody i przyjemności, lecz nigdy nie znajdując satysfakcji (s. 503-504).

Problem rozpatrywany przez Harariego na pięciuset stronach i cytowana wyżej finałowa konkluzja u podstaw mają pytania, które wydają się istotne także ze względu na problemy ukazywane w książce Chwina. Pytania o to, dzięki czemu i jak możliwe stało się pokonanie owego dystansu „od zwierząt do bogów”. A podstawowa przy tym kwestia dotyczy warunków konsolidowania się dużych zbiorowości ludzkich, więc współdziałania grup, których nie łączy pokrewieństwo. O tym zaś, jak trudno ludziom uzyskiwać jednomyślność i porozumienie co do najrozmaitszych spraw, zarówno wielkich, jak całkiem błahych, o bezustannych sporach, wie dziś każdy i na co dzień ich doświadcza. Szczególnie, jeśli dokumentacji szuka w Internecie. W ludzkiej historii nie jest to, oczywiście, żadna nowość. Cytowane już kiedyś w tych Zapiskach obserwacje Blaise’a Pascala ciągle na nowo znajdują potwierdzenie w dookolnej codzienności:

Jakąż chimerą jest człowiek! Jakim potworem, jakimż chaosem, jaką sprzecznością. Jakim cudem! Osądzając go ze wszystkich stron naraz: toż to nędzny robak, kloaka prawdy, zlew nieprawości i błędów – chwała i wstyd wszechświata (zob. Steven Pinker, Zmierzch przemocy, przeł. Tomasz Bieroń. Zysk i S-ka, Poznań 2015, s. 7).

Co w takim razie stało się czynnikiem decydującym o tym – powtórzmy pytanie – że tej pełnej sprzeczności „chimerze” udało się pokonać dystans od zwierząt do bogów” i w ramach tych przemian tworzyć państwa charakteryzujące się wyrazistą specyfiką? Harari pisze:

Wszystko to stało się możliwe dzięki pojawieniu się operującego fikcją języka, jakim posługujemy się do wyobrażania sobie i opisywania zjawisk i stanów rzeczy, które nie istnieją poza opowiadanymi przez nas historiami. […] W miarę upływu czasu ludzie tkali coraz to bardziej misterną sieć opowieści. […] Fakty, jakie ludzie tworzą za pomocą mitów i opowieści, określane są w kręgach akademickich mianem „fikcji”, „konstruktów kulturowych” bądź „rzeczywistości wyobrażonych”. Rzeczywistość wyobrażona nie jest kłamstwem. […] W przeciwieństwie do kłamstwa rzeczywistość wyobrażona jest czymś, w co się wierzy, i dopóki ta zbiorowa wiara się utrzymuje, dopóty wyobrażona rzeczywistość wywiera na świat realny wpływ. […] Zdolność kreowania ze słów wyobrażonej rzeczywistości pozwalała dużej liczbie nieznanych sobie ludzi na angażowanie się w skuteczną współpracę. Miała również jeszcze jeden efekt. Ponieważ zakrojone na dużą skalę współdziałanie ludzi opiera się na mitach, sposób, w jaki współpracują, można zmienić, zmieniając mity – opowiadając inne historie. W sprzyjających okolicznościach mity mogą się zmienić w całkiem krótkim czasie. W 1789 roku mieszkańcy Francji niemal z dnia na dzień przestali wierzyć w mit boskiego prawa królów i zaczęli wierzyć w mit suwerenności ludu (Sapiens, s. 47-48).

Jaki język, taki świat. Jakie mity, taka zbiorowa wyobraźnia i zbiorowa pamięć. Jaka zbiorowa pamięć i wyobraźnia, takie nacechowanie mentalne naznaczonej nimi społeczności. Najskuteczniej wykorzystują to politycy.

Z tą świadomością wróćmy do książki Oddać życie za Polskę. Podtytuł dopowiada, że chodzi o problem „samobójstwa altruistycznego”. Jego definicję Chwin przywołuje za Emilem Durkheimem. Chodzi o „wszystkie działania, w których jednostka odbiera sobie życie w celu poprawy jakości życia innych ludzi, grupy społecznej czy społeczeństwa (narodu)”. Chwin dodaje: „Przy czym chodzi zarówno o samobójstwa zorientowane na dobro małych grup społecznych (a nawet dobro poszczególnych osób), jak i zorientowane na dobro dużych podmiotów zbiorowych czy nawet wielkich całości społecznych” (s. 15). W dalszych partiach książki natomiast analizuje różne przypadki i wymiary altruistycznych samobójstw popełnianych ze względu na dobro Polski. Znaczące będą przy tym odwołania między innymi do historii Katona Utyceńskiego, Regulusa, rzymskiego wodza, do biblijnego Hioba, Samsona, Jozuego, do bohaterek kobiecych, jak Dydona, Lukrecja czy Kleopatra. Istotne „w sprawie” okażą się stanowiska św. Ambrożego, św. Hieronima, św. Augustyna, przypomni się Dante i zasada „tak trzeba” naszego Conrada, a także stanowisko św. Jana Pawła II. Wszystko otworzy zaś cytat z wypowiedzi Prymasa Polski, Stefana Kardynała Wyszyńskiego, o miłości „wszystkich synów tej ziemi do Matki Ojczyzny, która nas karmi swoją piersią, a którą my niekiedy mamy obowiązek karmić… własną krwią” (s. 6).

Zasadniczy problem stanowi tu, jak choćby z cytowanej wypowiedzi Wyszyńskiego wynika, kulturowy paradoks, więc zderzenie chwalebnego altruizmu samobójczego z jego grzesznym nacechowaniem z perspektywy religii chrześcijańskiej. Jak bardzo znaczące, ale i jak sprzeczne zarazem jest to zderzenie oraz jak dokonuje się w związku z tą sprzecznością przemiana mitów, dobrze widać na przykładzie polskich mitów założycielskich, więc legendy o Piaście-Kołodzieju i historii o Wandzie, „co nie chciała Niemca”.

Że chrześcijaństwo było nam przeznaczone od zawsze, chyba nawet przed narodzeniem Chrystusa i na długo przed oficjalnym przyjęciem chrztu przez Mieszka I, świadczy opowieść o wizycie aniołów pańskich u pogańskiego kmiecia, Piasta Kołodzieja, i dokonany przez nich chrzest jego siedmioletniego syna Ziemowita. To określiło świat, który samobójstwa zdecydowanie wyklucza, a życie ceni „od poczęcia do naturalnej śmierci”. Zamieszanie wprowadza jednak legenda o prasłowiańskiej Wandzie, która samobójstwo popełniła, ale przecież z ważnego powodu. Z czasem trzeba więc było myślenie uporządkować – choćby ze względu na opowieść o chrzcie Ziemowita – a to znaczy: mit Wandy poddać chrystianizacji. Inaczej mówiąc, oznaczało to konieczność uzgodnienia nakazu z zakazem, więc idei poświęcenia życia w imię narodu z grzechem kardynalnym z punktu widzenia istotnej dla tego narodu religii.

Nie bez powodu zatem chrystianizacją mitu Wandy zajmowało się kolejno wielu autorów. Procesy te miały przy tym tak zasadniczy charakter, że bohaterka okazywała się w rezultacie równa „samej Najświętszej Pannie Maryi”, stawała się prasłowiańskim „sobowtórem” Maryi Dziewicy, czyniąc przy tym to tylko, co zgadzało się z wolą narodu (s. 76-77).

Najzupełniej niesamowity wyraz nadał tej legendzie Cyprian Kamil Norwid w dramacie Wanda, łącząc, jak pisze Chwin, „legendarny skok Wandy do Wisły z ofiarą krzyżową Jezusa”. Na dodatek, w ostatniej wykreowanej przez poetę wizji, której w dramacie doświadcza pogańska bohaterka, Norwid kazał jej zobaczyć przebitą gwoździem rękę boga ofiarowującego się za ludzkość i niejako legitymizującą także samobójczą śmierć samej Wandy. Ręka skierowana była w naszą stronę, w stronę „północnych ludzi”, co ewidentnie świadczy o naszym wybraństwie (s. 83; na okładce reprodukcja obrazu Maksymiliana Antoniego Piotrowskiego, Śmierć Wandy z 1859 roku). Mimo to lub dlatego właśnie w ramach tych mityzacji triada „Bóg, Honor, Ojczyzna” zaczęła w zasadzie eksponować nieco odmieniony porządek aksjologiczny, układając się w szereg „Ojczyzna, Honor, Bóg” (s. 80).

Ze względu na tak zarysowane problemy Chwin interpretuje najbardziej znane i znaczące teksty z polskiego kanonu literackiego. Jest zatem okazja, by w trakcie lektury pomyśleć o historii Rejtana, o akcji Konrada Wallenroda, o zbiorowym samobójstwie, legitymizowanym przez Boga, a ukazanym w Świtezi, o historii Ordona, o Konradzie z III części Dziadów, który chciałby naród przemocą uszczęśliwiać, o postawie Kordiana, o samobójstwie Spitznagla i o samobójstwie Wołodyjowskiego. Jest też okazja, by opowiedzieć o Jerzym Zawiejskim i jego rejtanicznym geście, o Rajnoldzie Suchodolskim i Karolu Levittoux, o Janie Lechoniu i o patriotycznych wyobrażeniach Jarosława Marka Rymkiewicza. Jest szansa, by się zastanowić nad hasłami „Polska Chrystusem narodów” i „Polska Wilkelriedem narodów”. Jest również miejsce na opowieść powodowanych zachowaniami Wielkiego Księcia Konstantego samobójstwach oficerów z Placu Saskiego i o polskich kandydatach na kamikadze… Kto chce i wtedy, gdy potrzebuje, może zajrzeć poza tym do znakomicie opracowanych Rozszerzeń i dopowiedzi zamieszczonych w końcowej części książki (ss. 523-607).

Doskonale się czyta książkę Stefana Chwina, ale jej aktualność i nasza współczesność przez taki pryzmat oglądana, przeraża. Przeraża, bo ukazuje wpisane w nasze kulturowe DNA odwieczne żądanie krwi wylewanej na ołtarzu ojczyzny. Żądanie zwykle oczywiste nawet, jeśli się tych wszystkich analizowanych przez Chwina tekstów nigdy nie czytało. A nawet tym bardziej, więc gdy poznawało się je wyłącznie z bryków wypełnionych stereotypami, uproszczonymi symbolami i ujęciami sprowadzanymi do czarno-białych charakterystyk serwowanych masom po to, by rodziły fascynację śmiercią za kraj. Ujęcia takie, nasycone narodowo-katolicką propagandą i mitogenną atmosferą, powodują, że u ofiar tych prezentacji emocje dominują nad rozumem, co kończy się na ogół jak zawsze (w tym kontekście zob. Norman Davies, Smok wawelski nad Tamizą, Wydawnictwo Znak, Kraków 2001, ss. 318).

Książka profesora Chwina jest poza wszystkim, co zostało już powiedziane, niezwykle interesująca dla nauczycieli. Pozwala zauważyć, po pierwsze, co to znaczy dobierać lekturę ze względu na znaczący problem, a nie w układzie historycznoliterackim czy chronologicznym. Po drugie, daje przykłady czytania, które polegają na przyglądaniu się każdemu nieledwie słowu, co wymaga skupienia, czasu i odniesień do rozmaitych kontekstów. Równocześnie nie wprost, lecz przez pokaz głębokiej praktyki lektury, dowodzi, że szkolne czytanie, które stawia przede wszystkim na obszerną listę lektur centralnie ordynowanych, nie służy ani rozumieniu czytanych tekstów, ani podejmowanych w nich problemów, ani otaczającego świata. Służy natomiast wyłącznie formatowaniu uczniów i wtłaczaniu im do głów sloganów oraz aktualnie słusznej wersji mitów, które legitymizują poczynania władzy.

Nawiasem mówiąc, profesor Chwin we wspominanej tu parę razy rozmowie z Nogasiem sam zresztą podejmuje refleksję na temat edukacji w kontekście swej książki, choć na inne kwestie niż wskazywane wyżej zwraca wagę. Stwierdzając mianowicie, że szkoła jest „wykorzystywana politycznie”, winą obarcza polonistki. O polonistach uprzejmie nie wspomina. Polonistki – mówi – występują „co jakiś czas jak anioły śmierci”, prowadząc „lekcje języka polskiego tak, żeby przygotować młodego człowieka na godzinę W”. Tu dodajmy na wszelki wypadek, że mają te polonistki oczywiście w obowiązku, który z tzw. podstawy programowej wynika, zajmować się między innymi tekstami, o jakich mowa w książce Oddać życie za Polskę. Najwyraźniej jednak nie uświadamiają sobie przy tym, jaki jest związek między „serwowanymi w szkole opowieściami a kartą mobilizacyjną” – powie Chwin – i ukrywają, że „żołnierz to ten, który zabija” …

Można by w rezultacie pomyśleć, że aktualny rzecznik praw dziecka pozostaje pod wpływem takiego właśnie „anioła śmierci”, skoro zamierza prosić ministra o dopisanie do szkolnych programów tematu obligującego do zgłębiania problemów męczeństwa dzieci polskich w czasie II wojny światowej i planuje ponadto stworzenie odpowiednie muzeum.

Złe, ale za to jakże skuteczne polonistki uczyły też zapewne organizatorów różnych bitewnych rekonstrukcji historycznych oraz uczestników niepodległościowych marszów. Najprawdopodobniej one także organizują akcje radosnego  śpiewania powstańczych piosenek, nigdy nie mącąc umysłów swych podopiecznych koniecznością namysłu nad znaczeniami i kontekstami śpiewanych tekstów…

Na koniec sformułujmy w takim razie dość zasadnicze pytanie: kto kształcił i kształci te polonistki? Spraw do przemyślenia, jak widać, nie brakuje, a przed nami właśnie jeszcze czwarta fala epidemii …

1 thought on “5.08.21. Polski tygiel kulturowy

  1. Taka mała ciekawostka. Według Wiki legenda o „Wandzie co nie chciała Niemca” pojawiła się już w XII wieku w twórczości Wincentego Kadłubka, tyle że w jego wersji to Niemiec popełnił samobójstwo, bo Wanda go nie chciała. Tę legendę o 180 stopni przekręcił Jan Długosz w 15 wieku w Kronikach Wielkopolskich i ta wersja się w późniejszej mitologii utrwaliła.

    Myślę, że szkoła nie powinna wpajać mitologii, ale uczyć o historii mitów i narodowej mitologii.

    A co do ostatniego pytania, to jest ono chyba fałszywe. Nie sądzę, żeby na studiach pedagogicznych było coś takiego jak wychowanie patriotyczne, czy jakieś inne np. ideologiczne. Tam się raczej wykłada dydaktykę, psychologię nauczania i tym podobne dziedziny. Formacja kulturowa osobników wynika chyba bardziej z uwarunkowań społeczno-politycznych, oświaty na podstawowych szczeblach i najbardziej z tradycji rodzinnych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

O autorze

Zapiski na marginesach starych i nowych lektur

Fot. Wikimedia

Fot. Franciszek Vetulani

Zofia Agnieszka Kłakówna – mieszka w Krakowie, polonistka, literaturoznawczyni, od zawsze i stale zajmuje się problemami edukacji — w teorii i w praktyce, w różnych rolach, w różnych szkołach, w różnych miejscach, w Polsce i poza jej granicami, jest autorką paru książek na ten temat, współautorką koncepcji edukacyjnej i odpowiadających jej podręczników pod nazwą To lubię! Sztuka pisania, przez wiele lat redagowała czasopismo „Nowa Polszczyzna”. Zdaniem recenzentów jej prac – „skrajna indywidualistka, która przedziwnym sposobem prawie zawsze pracuje w zespole”. 

Wszystkie zapiski

12.09.24. O geopolitycznych grach…

Na czele autokratycznego państwa „stoi złoczyńca, który kontroluje armię i policję. Wojsko i służby nieustannie grożą społeczeństwu zastosowaniem przemocy. Wśród obywateli są zarówno podli kolaboranci, jak i dzielni opozycjoniści.
(…) W XXI wieku taki obrazek niewiele ma wspólnego z rzeczywistością.

Czytaj »