6.01.2022. Z praktyki czytania świata...
W wigilijne popołudnie minionego właśnie roku ukazała się książka dość niezwykła i nie tylko dlatego, że pięknie wydana – książka Piotra Kołodzieja pod przewrotnym tytułem Literatura grozi myśleniem (Universitas, Kraków 2021, ss. 406).
Jej przedmiotem jest, najogólniej rzecz biorąc, praktyka czytania świata, gdyby użyć formuły z opublikowanego u nas w 1999 roku zbioru esejów Umberta Eco.
Zapowiada to wyraziście ilustracja z okładki: barwna, rysunkowa wersja szesnastowiecznego drzeworytu nieznanego autorstwa. Rycina nasycona metaforycznymi sensami, które odsyłają do możliwych znaczeń figury homo viator. Ludzki los równa się wędrówce. Wiążą się z tym oczywiście pytania o sens życia, jak i o to, co metafizyczne, o „podszewkę świata”, jeśli zajrzeć do znanego wiersza Czesława Miłosza (Sens z tomu Dalsze okolice). Na wspomnianej rycinie inaczej. Postawa „człowieka w drodze” jest tu ewidentnie motywowana ciekawością podróżnika i zachwytem dla tego, co poza granicami znanego świata, co można odkryć, zaglądając w kosmos.
Rycinę tę, przypomnijmy, w roku 1888 opublikował francuski astronom Camille Flammarion, a całkiem niedawno, w ramach projektu Ex-centrum, jej interpretację jako punkt wyjścia do namysłu nad naszą globalną współczesnością proponowała w wykładzie Człowiek na krańcach świata Olga Tokarczuk. Noblistka tak o niej między innymi mówiła, aktualizując metaforę:
Przedstawia ona wędrowca, który dotarł do granic świata i wystawiwszy głowę poza ziemską sferę, zachwyca się widokiem uporządkowanego i wielce harmonijnego kosmosu. […] U Flammariona mamy człowieka przedstawionego w ruchu, jako wędrowca z pielgrzymią laską, w podróżnym płaszczu i czapce. Choć nie widzimy jego twarzy, domyślamy się jej wyrazu – muszą być na niej zachwyt, podziw, oszołomienie harmonią i wielkością świata poza-widzialnego. Z naszej perspektywy jesteśmy w stanie ujrzeć tylko jego fragment, lecz wędrowiec musi widzieć o wiele więcej. Mamy tam wyraźnie zaznaczające się sfery, ciała niebieskie, orbity, obłoki i promienie – trudne do wyrażenia wymiary uniwersum, które zapewne komplikują się w nieskończoność. Znakiem niepojmowalności są także koliste machiny, które kiedyś często towarzyszyły bytom anielskim na ilustracjach z wizji Ezechiela. Z drugiej strony, za plecami wędrowca, jest świat z jego naturą, przywołaną tutaj w postaci wielkiego drzewa i kilku roślin, oraz kulturą, którą symbolizują wieże miast. Wydaje się dość umowny i banalny, żeby nie powiedzieć – nudny. Możemy się domyślać, że widzimy oto na rycinie końcowy moment długiej drogi wędrowca – udało mu się to, co nie udawało się wielu przed nim – dotarł do krańców świata. I co teraz?
Mam wrażenie, że tajemnicza rycina o nieznanej proweniencji jest doskonałą metaforą momentu, w którym się wszyscy znaleźliśmy. Świat jest mały – bardzo się skurczył w ciągu poprzedniego wieku. Wydeptaliśmy w nim wiele ścieżek, zawłaszczyliśmy jego lasy i rzeki, przeskoczyliśmy oceany. Wielu z nas ma subiektywne wrażenie skończoności świata. Jest to zapewne pochodną globalizacyjnej redukcji dystansów i faktu, że niemal w każde miejsce na Ziemi można dotrzeć, jeżeli tylko ma się ku temu środki. A także jego łatwej poznawalności – wszystko właściwie można sprawdzić w sieci, z każdym szybko się porozumieć (zob. „Polityka” z 1.10.2020).
I to jest właśnie głębokie kontekstualne tło problematyki przedstawianej w książce Kołodzieja. Daleki, szalony w swej różnorodności, nieogarnialny, zdawałoby się, świat, który można „jednym kliknięciem sprowadzić” do zamkniętego przez pandemię domu. Do pokoju, który nieoczekiwanie przeradza się dziś w szkołę.
To, co dalekie, nie staje się jednak z punktu mentalnie rzeczywiście bliskie. Pospieszna redukcja dystansów może się okazać mocno niejednoznaczna.
Swoje doświadczenie z takiego zakresu przekonywająco opisywał jakiś czas temu Tiziano Terzani. Ostrzeżony przez wróżbitę w Azji, że wkroczył właśnie w rok, gdy latanie samolotem będzie dla niego śmiertelnie niebezpieczne, zaczął się przemieszczać tradycyjnymi sposobami: pieszo, łodzią, autobusami, samochodami, pociągami. I dzięki temu niejako „odzyskał” rzeczywisty świat, rzeczywiste odległości i kontakt z zamieszkującymi te rzeczywiste światy rzeczywistymi ludźmi (Powiedział mi wróżbita. Lądowe podróże po Dalekim Wschodzie, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2014, ss. 376).
Piotr Kołodziej na problem, który wynika z analizowanej wyżej redukcji dystansów, odpowiada natomiast wyraźnie tytułem jednego z dalszych rozdziałów swej książki: Na szczęście jest jeszcze literatura… Inaczej można by chyba powiedzieć: W literaturze ratunek. W jakim trybie? Przed czym? Dla kogo? I jak się do tego ma tytułowa przestroga: Literatura grozi myśleniem? O tym za chwilę…
Najpierw odnotujmy, że lektura całej książki pozwala zauważyć, iż ujęcie nastawione na literaturę jest tu systematycznie rozszerzane o inne obszary i inne znaki naszej kultury. W uprawianej i opisywanej przez Kołodzieja grze woli poznania w zmaganiach ze światem udział biorą zatem stale i na równych prawach – więc nie jako ilustracje towarzyszące utworom literackim, lecz jako samodzielne wypowiedzi – inne teksty kultury: dzieła sztuki malarskiej, fotografie, murale, graffiti, rysunki, rzeźby czy filmy.
Stawka jest zawsze wysoka. Chodzi bowiem o rozeznanie w otaczającym świecie, o rozumienie i samodzielną ocenę znaczeń tego, co stanowi nasze środowisko i co nas definiuje, o namysł związany z pytaniem o człowieczeństwo, o ludzką, ale i własną, indywidualną tożsamość, o samodzielne myślenie i odpowiedzialność za nie.
Wystarczy książkę przekartkować, zobaczyć pomieszczone w niej zdjęcia z życia i otoczenia codziennego wzięte, by od razu zauważyć, jak bardzo jest aktualna, nawet – a może zwłaszcza – gdy za komentarz służą na przykład słowa z Wesela Stanisława Wyspiańskiego: „Sami swoi, polska szopa” czy „A to Polska właśnie”…
Książka Kołodzieja, akademickiego profesora, literaturoznawcy, dydaktyka i od ćwierćwiecza licealnego nauczyciela, ważna jest – czas to odkryć – przede wszystkim dla myślenia o szkole i praktyki czytania w szkole, ale tak naprawdę dotyczy, podkreślmy, każdego z nas. Stereotypów, w których jesteśmy uwięzieni, lęków, które nas trapią, problemów, które nas określają, pytań, na które szukamy odpowiedzi, sensu, którego poszukujemy, języka, który nami rządzi, kontekstów, z perspektywy których wartościujemy i porządkujemy swe wyobrażenia o świecie, o innych ludziach oraz o sobie samych.
Głęboko erudycyjna, pełna finezyjnych analiz znaczących utworów kanonicznych i całkiem współczesnych, jest książka Kołodzieja głęboko zanurzona w konkretnej, niepodrabialnej praktyce edukacyjnej. Autor operuje przy tym anegdotami, żartem i ironią, które pozwalają lekko przełknąć profesorską erudycję. Odsłania swój sposób czytania świata i sposoby, za pośrednictwem których uczy tego innych.
To jest książka o szkole dla wszystkich, którzy rozumieją, że problem edukacji jak żaden poza nim dotyczy naszej przyszłości oraz że literatura i inne teksty kultury odsłaniają sytuacje i problemy, o których warto i trzeba myśleć, z których warto i trzeba sobie zdawać sprawę. To jest ponadto książka, która wyzwala przy okazji z przekonań o nieuniknionej szkolnej pańszczyźnie z obowiązkowymi narzekaniami na pokolenia, które nie czytają. Książka, która zachęca do rzetelnego przemyślenia na nowo pytań o to, czego dziś należałoby i można oczekiwać od edukacji humanistycznej.
W związku ryciną Flammariona Olga Tokarczuk zwracała uwagę na nagłe skurczenie się świata. Kołodziej, jak wspomniano wyżej, mówi w takim kontekście: Na szczęście jest literatura i w rozdziale, który tę myśl rozwija, podejmuje problem różnych wymiarów spotkania z Innym / Obcym. Skrócenie odległości w zglobalizowanym świecie skutkuje bowiem między innymi różnie motywowanymi migracjami. Te zaś przebiegają wręcz na naszych oczach i pełne są niewyobrażalnych tragedii. Nasze reakcje także bywają niewyobrażalnie rozmaite i „co nie do pomyślenia / jest do pomyślenia”, jak pisała Wisława Szymborska (Jarmark cudów z tomu Ludzie na moście).
W ramach sygnalizowanego rozdziału zatrzymamy się więc kolejno nad pewnym „patriotycznym” napisem umieszczonym na jednym z krakowskich murów i nad okładką pewnego propagandowego pisma. Przywołane zostaną fragmenty Wykluczonych Artura Domosławskiego, Dżumy Alberta Camusa, Zbrodni i kary Fiodora Dostojewskiego, reportażu Marcina Kąckiego Białystok. Biała siła, czarna pamięć. Wiele mówiące okażą się fotomontaże „Freikorps Polen”, minireportaż Wojciecha Tochmana Gówno prawda, mural Banksy’ego, Zapiski z wyspy Lesbos Marii Czuchnowskiej. Czytane będą następnie teksty literackie, które opisują grozę istnienia uchodźców, tułaczy, emigrantów – Innych – i otwierają na rozmowę o ludzkich doświadczeniach i międzyludzkich relacjach dziś i dawniej, w tym o polskich emigracjach niedawnych i przeszłych. W tym kontekście znajdzie się miejsce na lekturę i rozmowę o wierszach Wisławy Szymborskiej Jacyś ludzie, Zbigniewa Herberta Pan Cogito czyta gazetę, Stanisława Barańczaka Jeżeli porcelana, to wyłącznie taka, Ryszarda Krynickiego Rue de Poitiers. Będzie okazja, by przeczytać fragmenty Mickiewiczowych Ksiąg Narodu i Pielgrzymstwa, które naszej Wielkiej Emigracji dotyczą, ale także, by zająć się współczesnymi opowieściami z tomu NieObcy, gdzie głos zabierają Paweł Huelle, Andrzej Stasiuk, Olga Tokarczuk, Hanna Krall, Tymoteusz Karpowicz. Jest z czego wybierać i o czym myśleć.
Analizowana literatura odpowiada na potrzebę jakiegoś porządkowania w myśleniu o sobie, o Innych, o świecie, wyzwala związane z opisywanymi sytuacjami emocje, podsuwa język do mówienia o tych sprawach. Wszystko to w kontekście okładkowej ryciny Flammariona wskazuje bezsprzecznie, że przyswajanie i w rezultacie jakieś przy-swojenie świata dokonywać się może poprzez literaturę i z perspektywy literatury właśnie.
Co na to dzisiejsza szkoła? Pod koniec rozdziału Kołodziej przytacza tematy ze studenckich konspektów po odbytych dopiero co praktykach, a tam: „Wsi spokojna, wsi wesoła…”, czyli sielanka w wydaniu Jana Kochanowskiego albo Ideał życia rodzinnego w „Żywocie człowieka poczciwego” Mikołaja Reja lub Wzorce, które przetrwały wieki – Legenda o świętym Aleksym”…
Jako adekwatny komentarz można potraktować rozdział zatytułowany Bez-myślenie zadekretowane. Do tego właśnie sprowadzają się od dawna rozmaite nasze reformy szkolne. Za różnymi politycznymi deklamacjami o wartościach i tradycjach, za rozbudowanymi „podstawami programowymi”, które nie odpowiadają pojęciu jakiejkolwiek „podstawy”, za hasłami o patriotyzmie, za nieskończonym wydłużaniem albo modyfikowaniem listy lektur tak, by nie zostawało czasu na samodzielne oddychanie nawet, kryje się zawsze dekretowanie bez-myślenia. Bo o to właśnie chodzi najbardziej, żeby w szkole nie było miejsca i czasu na namysł, na rzeczywistą rozmowę, na samodzielne odkrycia. Wystarczy powtarzać utarte slogany typu „wielkim poetą był”, wystarczą uproszczenia na temat epok literackich. De facto bowiem chodzi o tresurę w bez-myśleniu. Wprawdzie Szekspir już dawno temu zwracał na takie rzeczy uwagę, ale to marne pocieszenie. Raczej odwrotnie. Fakt ten powinien jednak skłaniać przynajmniej do tego, by naprawdę rzetelnie rzecz rozważyć. Szekspir bowiem „sprawy ludzkie” ukazywał – przekonuje amerykański literaturoznawca z Yale, Harold Bloom – w sposób w historii kultury nieporównywalny z nikim innym.
Trudno się dziwić, że Kołodziej wstęp do swej książki (Prolog: Zbyt wiele myślą. Tacy są najgroźniejsi) zaczyna od komentarza do sytuacji z Szekspirowego Juliusza Cesara:
Gdy pewnym krokiem zmierzał w kierunku Pola Marsowego, podobno nie myślał już o tym, że noc wcześniej żona miała koszmary. Podobno w ogóle niespecjalnie się tym przejął, co pośród ludzi rozumnych raczej nie powinno budzić zdziwienia. Podobno jednak nie był to pierwszy zignorowany sygnał. Już dawno temu imperator wiedział, że chudzielec Gaius Cassius Longinus zbyt wiele myśli. A tacy są najgroźniejsi. Zbyt wiele czyta. A tacy za dobrze rozumieją, co kryją postępki innych. Szkoda, że Gaius Iulius Caesar nie wziął sobie tego do serca. Miał być dyktatorem in perpetuum, a wyszło jak zwykle.
Większość jego następców próbowała przynajmniej tego błędu uniknąć. Albo chociaż kontrolować, o czym i jak poddani myślą, jeśli już to muszą robić. Zresztą wielu poddanym wcale to nie przeszkadzało. Myśleć samodzielnie nie zawsze jest przyjemnie, a i domyślić się też można wielu nieprzyjemnych rzeczy. Nie tylko na temat bliźnich (Literatura grozi…, s. 9).
Czas, by wobec tego zdradzić, że tytułową formułę książki Kołodzieja w emocjach totalnych, jako zasadnicze odkrycie polekturowej rozmowy, sformułowała licealistka z jego klasy podczas lekcji zdalnej przeznaczonej na dyskusję o Siłaczce Żeromskiego (kwiecień 2020). Poszło o słowa Obareckiego nad łóżkiem Stasi Bozowskiej:
Wszedł do pokoju i zaczął na palcach chodzić po swojemu dookoła… chodził… chodził… Zatrzymywał się od czasu do czasu przy łóżku i z gniewem, od którego bielały mu wargi i wyszczerzyły się zęby, mówił do chorej: – Niemądra byłaś! Tak żyć nie tylko nie można, ale i nie warto. Z życia nie zrobisz jakiegoś jednego spełnienia obowiązków: zjedzą cię idioci, odprowadzą na powrozie do stada, a jeśli się im oprzesz w imię swoich głupich złudzeń, to cię śmierć zabije najpierwszą, boś za piękna, zbyt ukochana… (Literatura grozi…, s. 50).
Jest w książce zapis tej fascynującej, dwugodzinnej, w piorunującym tempie prowadzonej pisemnej wymiany myśli (Literatura grozi…, s. 50-65), w której nauczyciel był prawie niezauważalny, a historia bohaterów Żeromskiego dała asumpt do rozważań – podsumowuje Kołodziej – „o wyborze drogi życiowej, o konformizmie i nonkonformizmie, o sensie i bezsensie życia, o przypadku i konieczności, o uwikłaniu w konteksty psychologiczne, socjologiczne, polityczne, kulturowe, o swoich niepokojach” (Literatura grozi…, s. 66).
Kolejne rozdziały książki Kołodzieja dają sposobność do równie inspirującej, jak w przypadku wspomnianej już Siłaczki, lektury fragmentu Ludzi bezdomnych i do rozmowy o zawodzie lekarza. Podobnie działało zestawienie refleksji o obronie Częstochowy według wizji z Potopu naszego „geniusza łatwej urody”, jak Sienkiewicza określał Gombrowicz, i analizy scen z opowiadania Rozdziobią nas kruki, wrony. Konsekwencją było odkrywanie źródeł lansowanych dziś bogoojczyźnianych wersji historii w zderzeniu z wersjami historii ludowej objaśnianej aktualnie w literaturze naukowej, na przykład w pracach Adama Leszczyńskiego czy Kacpra Pobłockiego.
Znajdzie też czytelnik w książce Kołodzieja poruszające do żywego teksty dotyczące nowojorskiego dramatu z 11 września 2001 roku. Znajdzie subtelne analizy obrazów Vermeera i Dalego, opowiadań Schulza, w tym jego programowego eseju na temat mityzacji rzeczywistości, a potem próbki zastosowania Schulzowej techniki pisarskiej do prób mityzacji wspomnień starego subiekta z Lalki. Znajdzie opisy działań związanych z samodzielnym tworzeniem przez młodzież filmu i myśleniem obrazami. Stale będą się przewijać odniesienia do wierszy Szymborskiej, Miłosza, Krynickiego, Zagajewskiego. I tak dalej, i tym podobne…
Warto zwrócić uwagę, że tytuły kolejnych rozdziałów sygnalizują główne założenia proponowanej w książce refleksji, na przykład: Prze-myśleć i powiedzieć po swojemu; Wszystko i tak zależy od słów; Można też myśleć obrazem; Zmyślenie i rzeczywistość czy Wymyślanie siebie. Spis treści czytany jako niezależny tekst pozwoli określić nadrzędną ideę przedstawianej pracy – różne wymiary myślenia jako znak conditio humana.
Każdy wędrowiec, podobnie jak ten z okładkowej ryciny, skądś wyrusza, a w plecaku ma to, co ma… Z takiej perspektywy ocenia wszystko, co po drodze… Jest oczywiste, że sferą odniesienia zawsze będzie jego własne życie, własna sytuacja, wiedza, wrażliwość, własna współczesność, choć wnet może się okazać, że ta współczesność w nowych kostiumach, w nowych dekoracjach, pod maską nowych technologii, nowych środków komunikacji, nowego języka skrywa problemy stare jak świat…
Przedstawiane przez Kołodzieja analizy i rozwiązania wynikają z wyraźnie określanej koncepcji edukacyjnej, z wyraźnie określanych założeń, z nastawienia na odkrywanie tego najpierw, co ważne i bliskie tym, nie innym, konkretnym ludziom, jego uczniom. Ich problemy „wywołują” w następstwie „do odpowiedzi” rozmaite dzieła sztuki, to jest teksty, które umożliwiają namysł i rozmowę o tym, co dla rozmówców zasadniczo ważne, co ich określa, choć z początku może tego nie zauważają, i co okazuje się istotne dla rozumienia ludzkiej wędrówki przez świat. W takim właśnie porządku nabiera to wszystko sensu, a trud czytania rozmaitych tekstów kultury oznacza czytanie świata.
Książka wskazuje też kierunek koniecznych przewartościowań, dotyczących przede wszystkim stereotypowych wyobrażeń na temat przedmiotu szkolnego pod nazwą „język polski”. Wprost mówi o tym jej rozdział ostatni: Epilog: Słownik pojęć podstawowych. Usytuowany na końcu, bo może jednak nie każdego namysł nad szkołą obchodzi…
Rozdział ten wskazuje, że niezależnie od politycznych perturbacji język, jakim zwykliśmy od dawna opisywać edukację z omawianego zakresu, jest jak smycz. Trzyma wyobraźnię na uwięzi i nie pozwala zmodyfikować pojęcia przedmiotu, stale uzależniając jego rozumienie od uniwersyteckiej polonistyki w wersji twardej lub miękkiej, z pozycji charakteryzujących postfiguratywne relacje międzypokoleniowe. Język polski w szkole oznacza kształcenie polonistyczne, bo „zawsze” tak przecież było. Starsi wiedzą, jaki świat jest i jaki ma być. O ideologicznym nacechowaniu nawet myśleć spokojnie się nie da.
Przekłada się ta refleksja na taką oto konkluzję: w polskich szkołach obowiązkowego kształcenia „doświadczają” aktualnie cztery i pół miliona uczennic i uczniów, ale przecież w tym wyliczeniu ani wypełniane role, ani statystyka nie są ważne, podkreśla Kołodziej. Ważne jest to, że chodzi o cztery i pół miliona ludzi, z których każdy ma tylko jedno życie do przeżycia…
I ta myśl nie powinna nam dawać spokoju. Niech zatem wystarczy za podsumowanie dzisiejszych Zapisków.