9.12.21. Bez nich by go nie było...

Chodzi o Fiodora Dostojewskiego (1821-1881). Konkretnie zaś o obecność, miejsce oraz rolę kobiet w jego życiu i twórczości. Wszystko to w związku z opublikowaną w październiku tego roku książką Sylwii Frołow Nasz biedny Fiedia. Kobiety i Dostojewski (Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2021, ss. 264). Powiedzmy też od razu, że świetnie się tę książkę czyta i nie tylko ze względu na minione historie. Zanim jednak więcej na ten temat, przyda się może drobna repetycja dotycząca recepcji pisarstwa Dostojewskiego…

Czytelnicy Mistrza i Małgorzaty pamiętają zapewne, że grasująca po Moskwie szatańska spółka z powieści Michała Bułhakowa próbowała się w pewnym momencie załapać na obiad i piwko w słynnym domu ciotki Gribojedowa, to jest w domu pisarzy (zob. tekst w przekładzie Ireny Lewandowskiej i Witolda Dąbrowskiego, BN II/229, Ossolineum 1990). W drzwiach zatrzymała ich ceberka.

– Proszę okazać legitymacje! – powiedziała, patrząc ze zdziwieniem na binokle Korowiowa, jak również na prymus Behemota oraz na rozdarty rękaw tego ostatniego.
– Tysiąckrotnie przepraszam, jakie legitymacje? – zapytał zdziwiony Korowiow.
– Panowie jesteście pisarzami? – teraz z kolei pytała obywatelka.
– Bez wątpienia – z godnością odpowiedział Korowiow.
– Proszę okazać legitymacje – powtórzyła obywatelka.
– Ślicznotko moja… – tkliwie zaczął Korowiow.
– Nie jestem ślicznotką – przerwała obywatelka.
– O jakże tego żałuję – rozczarowanym głosem powiedział Korowiow, a następnie mówił dalej. – No cóż, jeśli sobie tego pani nie życzy, to nie musi pani być ślicznotką, chociaż to byłoby nader przyjemne. Więc, żeby się upewnić, że Dostojewski jest pisarzem, należy od niego żądać okazania legitymacji? Niechże pani weźmie dowolne pięć stron pierwszej lepszej jego powieści, a przekona się pani, że ma do czynienia z pisarzem. Zresztą przypuszczam, że Dostojewski w ogóle żadnej legitymacji nie miał! A ty jak myślisz? – zwrócił się do Behemota.
– Założę się, że nie miał – odpowiedział tamten  […]
– Ale pan nie jest Dostojewskim – powiedziała zbijana z tropu przez Korowiowa obywatelka.
– Skąd to można wiedzieć, skąd to można wiedzieć – odrzekł Korowiow.
– Dostojewski umarł – powiedziała obywatelka, ale jakoś niezbyt pewnie.
– Protestuję! – gorąco zawołał Behemot. – Dostojewski jest nieśmiertelny!  (wyd. cyt., s. 465-466).

O „nieśmiertelności” Dostojewskiego świadczy z pewnością niewątpliwa przynależność jego twórczości do światowego kanonu dzieł literackich. Kanon nie jest tożsamy z muzeum literatury, zaznaczmy. Kanon to teksty, które są ciągle na nowo czytane i ciągle mają coś istotnego do powiedzenia swym nowym czytelnikom. Chyba warto jednak w tym kontekście podkreślić, że wprawdzie biblioteczne półki pełne są od dawna niezliczonych prac twórczości Dostojewskiego poświęconych, ale ich autorzy różnie ją wartościują, a opinie te układają się czasem wręcz biegunowo odmiennie.

Jedni więc uważają go za pisarza, który – wskażmy na zasadzie przykładów tylko – „genialnie wyprzedza” (Danuta Kułakowska), osiąga „artystyczne szczyty oraz głębie myślowe” (Ryszard Łużny), jest jednym „z największych mistrzów wolności w czasach nowożytnych” (Tomáš Špidlík).

A już gdy chodzi na przykład o samą tylko jego Legendę o Wielkim Inkwizytorze, która stanowi fragment Braci Karamazow, bywa ona określana jako tekst przynależny do „najgłębszych dzieł filozoficzno-artystycznych w literaturze światowej” (Michał Bachtin), tekst, który w swoim czasie mógł wywierać „piorunujące wrażenie na opinii ówczesnej Europy”, „być rewelacją i wstrząsem”, wywoływać „długofalowe dyskusje” (Stanisław Stomma).

Nie całkiem dawno jeszcze historia ta stanowiła podstawę do rozważań na temat wolności i zniewolenia w Filozofii dramatu ks. Józefa Tischnera. Wydaje się zresztą, że i nadal dostarczać może wyrazistych narzędzi analizy naszych polityczno-społeczno-religijno-etycznych uwikłań (zob. Kinga Rozwadowska,   Przekład i władza. Polskie tłumaczenia Braci Karamazow Fiodora Dostojewskiego, WUJ, Kraków 2018, ss. 260).

Inni czytelnicy „nieśmiertelnego” pisarza zdają się mimo to całkiem na odwrót oceniać jego twórczość. Krzysztof Varga w okładkowej notce z książki Frołow z punktu wyznaje: „Nie lubię Dostojewskiego jako człowieka, jako pisarz mnie nudzi, choć za Biesy i Braci Karamazow go szanuję”.  Na koniec zaś przestrzega: „Czytać o takich ludziach, o których napisała Frołow – rozkosz wielka. Ale pamiętać, żeby trzymać się od nich z daleka – obowiązek”.

Dla Vladimira Nabokova recenzja Vargi byłaby tak czy inaczej z pewnością o wiele za łagodna. W Wykładach o literaturze rosyjskiej (przeł. Zbigniew Batko. Wydawnictwo Literackie Muza SA, Warszawa 2002) pisze on wręcz:

Do tej pory rozpatrywałem literaturę z jednego punktu widzenia, jaki mnie interesuje – mianowicie poszukując w niej ponadczasowych wartości artystycznych i indywidualnego geniuszu. Pod tym względem Dostojewski nie jest wielkim pisarzem, ale raczej miernym – z przebłyskami wielkiej próby humoru, ale także niestety z całymi jałowymi połaciami literackich banałów (s. 138). […] Brak smaku, jaki przejawiał Dostojewski, jego nieustanne grzebanie się w duszach […] upajanie się tragicznymi przypadkami deptania ludzkiej godności – wszystko to są właściwości jego prozy, które naprawdę trudno podziwiać. […] Nie podoba mi się też […] jak wyraził to jeszcze dosadniej rosyjski pisarz Iwan Bunin, „wtykanie Chrystusa, gdzie trzeba i nie trzeba”. Podobnie, jak ku memu ubolewaniu – nie mam „ucha” do muzyki, tak nie mam go do Dostojewskiego-proroka (s. 145).

Wiele, jak widać, zależy od tego, czego kto w literaturze szuka i czego się po niej spodziewa…

Biograficzna opowieść Sylwii Frołow dowodzi, że to charakterystyczne dla Dostojewskiego, a bezsensowne według Nabokova,  „grzebanie się w duszach” i „upajanie się tragicznymi przypadkami deptania ludzkiej godności”, nie wzięło się znikąd. Autorka analizuje więc realne źródła i podstawy literackich fikcji oraz warunki twórczej ekspresji swego bohatera, zapraszając do namysłu nad nimi, a w każdym razie dowodzi, że da się o Dostojewskim wciąż coś nowego powiedzieć. Okazuje się przy tym, że rozmaite aspekty jego biografii pozostawały dotąd w cieniu lub były całkiem niezauważane, ignorowane czy dość dowolnie interpretowane i że można z kolei proponować w związku z nimi nowe podejścia do interpretacji jego dzieł, że dzieła te da się czytać poprzez biografię autora i biografie bliskich mu ludzi.

Pytając, skąd się na przykład wzięły te wszystkie powieściowe Sonie i dlaczego akurat Sonie właśnie oraz jaką rolę odegrały w życiu Fiedii, więc jakie relacje łączą literaturę z pozaliteracką rzeczywistością i z żywymi, konkretnymi ludźmi, czytelnik książki Frołow odkrywa z nagła istotne aspekty, formy i przykłady funkcjonowania paternalistycznej wizji kobiet, specyficznie traktowanych przez samego Dostojewskiego, ale też charakterystyczne dla epoki, w której pisarz żył i tworzył. Na dodatek może odkryć, że długie trwanie elementów takiego myślenia funkcjonuje dziś całkiem dobrze.

Wprawdzie chyba nie ma teraz przynajmniej w Europie miejsca dla historii takich, jak perypetie zaprzyjaźnionej z Dostojewskim Sofii Kowalewskiej, genialnej matematyczki, która – mówiąc w skrócie – najpierw musiała pokonać wiele przeszkód uniemożliwiających kobietom studiowanie, a już zwłaszcza matematyki, potem zaś mimo swych naukowych osiągnięć, nieporównywalnych z dokonaniami mężczyzn, bezskutecznie zabiegała o pracę na różnych uniwersytetach – tak w Rosji, jak w Europie. Gdy zaś w końcu jako pierwsza kobieta na świecie otrzymała w Szwecji tytuł profesora zwyczajnego, panująca w jej otoczeniu opinia o tym wydarzeniu sprowadzała się do zdania, że „wykładająca młodym mężczyznom kobieta jest niemal jak prostytutka” (Nasz biedny…, s. 173). August Strindberg – przypomina Frołow – pisał wręcz: „Kobieta na stanowisku profesora to potworność niepotrzebna, obraźliwa i nie na miejscu. Zaproszenie jej do kraju, gdzie jest tylu matematyków o wiele lepszych od niej, dowodzi, że została wybrana tylko z czystej szwedzkiej uprzejmości” (Nasz biedny…, s. 173). Nic w takim razie dziwnego, że kiedy Kowalewska zaczęła się starać o przyjęcie do grona członków Akademii Szwedzkiej, sekretarz tej instytucji przekonywał ewentualnych zwolenników pozytywnej odpowiedzi słowami: „Jeśli Akademia zacznie wpuszczać kobiety, to na jakich żywych stworzeniach się skończy” (Nasz biedny…, s. 178). Kowalewska w rezultacie członkiem Akademii nie została.  

Książka Sylwii Frołow poprzez tytuł nawiązuje do dziennika Anny Grigoriewny Dostojewskiej, drugiej żony pisarza, Mój biedny Fiedia. Zaimek „nasz” w tytule poszerza spektrum powtarzającego się modelu obserwowanych i doświadczanych relacji. „Matka, dwie żony, kochanka, kilka przyjaciółek, prostytutki, dziewczynka. Wszystkie są nim, wszystkie są w nim. Wszystkie żyją do dziś na kartach jego dzieł” – wylicza we wstępie do swej książki Frołow i podkreśla mistrzostwo Dostojewskiego w opisywaniu „przyczyn i skutków zła w relacjach rodzinnych”, przytaczając na dowód fragment z Dziennika pisarza (T I: 1847-1874):

Chłop zadręcza żonę, torturuje ją przez całe lata, traktuje gorzej niż psa. Zdecydowana odebrać sobie życie, idzie w rozpaczy, oszalała, do miejscowego sądu gminnego. Tam ją odprawiają, bąkając obojętnie: „Żyjcie w zgodzie”. […]
Historia tej kobiety jest zresztą znana, zupełnie świeża. Czytano o niej we wszystkich gazetach i może się ją jeszcze pamięta. Całkiem po prostu żona torturowana przez męża powiesiła się; mąż stanął przed sądem i uznano, że zasługuje na wyrozumiałość. Ale mnie jeszcze długo prześladowała ta sytuacja, prześladuje do teraz…
Wciąż wyobrażam sobie jego postać […]. Świadkowie zeznali, że miał okropne usposobienie: złapie kurę i powiesi ją za nogi, głową w dół – ot tak, dla przyjemności; to go bawiło; świetny rys charakterystyczny! Bijał żonę czym popadło przez kilka lat z rzędu – sznurem, kijami. Wyjmie deskę z podłogi, wsunie nogi żony w powstały otwór, a deskę wciśnie z powrotem – i bije. Myślę, że sam nie wiedział, za co bije, pewnie z tych samych powodów, z jakich wieszał kury. Morzył ją także głodem, po trzy dni nie dawał chleba. Położy chleb na półce, zawoła ją i powie: „Nie waż się ruszać chleba, to mój chleb”. […]
Czy widzieliście, jak chłop bije żonę? Bo ja widziałem. Zaczyna powrozem lub pasem. Chłopskie życie jest pozbawione rozkoszy estetycznych – muzyki, teatru, czasopism, jasne, że trzeba je czymś wypełnić. Związawszy żonę lub wsadziwszy jej nogi w otwór między deskami podłogi, nasz kmiotek zapewne zaczynał metodycznie, flegmatycznie, nawet sennie, miarowymi ciosami, nie słuchając krzyków i błagań… a raczej właśnie słuchając ich, słuchając z upojeniem, bo inaczej nie miałby przyjemności z bicia? […]
On nagle rzuca pas, chwyta jak oszalały pałkę, drąg, co popadnie, łamie je w trzech ostatnich potwornych ciosach na jej plecach – i basta! Oddala się, siada za stołem, oddycha z ulgą głęboko i zabiera się do kwasu (cyt. za: Nasz biedny…, s. 5-6).

Umiał Dostojewski, jak z tego widać, nie tylko zauważać, definiować, ale też precyzyjnie opisywać wstrząsające zło w domowych relacjach. Powstaje jednak pytanie – pisze w komentarzu Frołow – jak się to mistrzostwo przekładało „na życie rodzinne pisarza”, bo równocześnie niejako twierdził on, że kobieta „jest zawsze tylko taką, jaką sami pragniemy ją ukształtować”… Frołow zapowiada w konsekwencji: „Moja opowieść to próba odwrócenia tej perspektywy. To historie kobiet, bez których nie byłoby Dostojewskiego” (Nasz biedny…, s. 6).

Epitety „nasz” i „biedny” mówią w zasadzie wszystko. Życie kobiet polega w tak sygnowanych relacjach na masochistycznym poświęcaniu się kobiet, by mężczyźni mogli realizować swe takie lub inne idee i potrzeby. Takich partnerek potrzebował Dostojewski.  Był to wzór obserwowany przez niego w relacjach rodzinnych od małego. Tak wyrazisty – pisze Frołow – że dzisiejsza psychologia „nazwałaby autora Braci Karamazow pacjentem z syndromem dorosłego dziecka z rodziny dysfunkcyjnej” (Nasz biedny…, s. 8).

Precyzyjnie określiła konsekwencje takich relacji – czytamy w innym miejscu – siostra Sofii Kowalewskiej, sympatyzująca z nihilistami pisarka, Aniuta, z którą Dostojewski w pewnym momencie chciał się nawet ożenić. Dała mu jednak kosza, tak uzasadniając odmowę: „Początkowo myślałam, że może go pokocham. Ale jemu potrzebna jest zupełnie inna żona niż ja. Jego żona powinna zupełnie, całkowicie oddać mu całe swoje życie, myśleć tylko o nim. A ja tak nie mogę, ja sama chcę żyć! Przy tym jest taki nerwowy, wymagający. Stale jak gdyby zagarnia mnie w siebie; przy nim nie mogę być sobą” (cyt, za: Nasz biedny…, s. 160 ).

Dostojewski w swych powieściach przedstawiał męskie uwikłania i tragedie, kobiety lokował na dalszych planach, więc raczej w przedpokojach. W życiu natomiast zakochiwał się nieledwie bez pamięci i bez kobiet całkiem sobie nie radził, ale oczekiwał, że cnoty niewieście będą one miały raczej dobrze ugruntowane. Tylko dzięki staraniom bliskich kobiet o prozę życia, mógł tworzyć. Dziennik Anny Grigoriewny Dostojewskiej, jego drugiej żony, świadczy o tym jednoznacznie. Opowieść Sylwii Frołow potwierdza to i rozwija w odniesieniu do relacji z innymi. Pojawia się przy tym nawet nierozstrzygnięta i nierozstrzygalna sugestia pedofilii…

Na koniec, jak zwykle, pytanie o edukację w omawianym kontekście. Po pierwsze więc, trzeba powiedzieć, że w naszych programach szkolnych, twórczości Dostojewskiego towarzyszy zmienne szczęście. Był czas, gdy ją wykreślano. Aktualnie wśród lektur obowiązkowych na poziomie licealnym wymieniana jest Zbrodnia i kara.

Po drugie, poważnie traktowana praca związana z czytaniem Dostojewskiego wymaga wielu, naprawdę wielu godzin rozmów i aktywizowania wielu rozmaitych kontekstów. Nawet gdyby proponować tylko lekturę fragmentu Zbrodni i kary, na przykład „dialog przesłuchania”, jak określał rozmowę Porfirego Piotrowicza z Rodionem Raskolnikowem ks. Józef Tischner.

Podczas zajęć ze szczególnie zainteresowanymi natomiast skupienie uwagi na kreacjach kobiet byłoby zapewne interesujące i wtedy dobrze wybrane fragmenty z książki Sylwii Frołow mogłyby stanowić pomoc w uświadamianiu sobie przez czytelników, jak rzeczywistość i fikcja się przenikają oraz jak wzajemnie mogą sobie służyć, więc kiedy rzeczywistość pomaga zrozumieć fikcję i kiedy fikcja pomaga orientować się w dookolnym świecie. W końcu faktem jest przecież, że wymaganie od kobiet masochistycznego poddawania się władzy mężczyzn całkiem wyraźnie bywa dziś u nas odgórnie propagowane. Byłaby przy tym także niezła okazja, by zajrzeć między innymi zarówno do Dostojewskiego Wspomnień z domu umarłych, jak i do wskazywanego wyżej dziennika Anny Dostojewskiej.  Okazja do namysłu nad rozmaitością ról, poprzez które się kogoś określa: człowiek, mężczyzna, katorżnik, który nie uległ sytuacji i nikogo nie zdradził, niepohamowany hazardzista, pisarz, syn, mąż, ojciec…

Po trzecie jednak i zasadnicze, problemy szkolnego czytania wymagają u nas gruntownych przewartościowań, bo rozwiązania aktualne z reguły z rozumnym czytaniem nic prawie wspólnego nie mają.

O autorze

Zapiski na marginesach starych i nowych lektur

Fot. Wikimedia

Fot. Franciszek Vetulani

Zofia Agnieszka Kłakówna – mieszka w Krakowie, polonistka, literaturoznawczyni, od zawsze i stale zajmuje się problemami edukacji — w teorii i w praktyce, w różnych rolach, w różnych szkołach, w różnych miejscach, w Polsce i poza jej granicami, jest autorką paru książek na ten temat, współautorką koncepcji edukacyjnej i odpowiadających jej podręczników pod nazwą To lubię! Sztuka pisania, przez wiele lat redagowała czasopismo „Nowa Polszczyzna”. Zdaniem recenzentów jej prac – „skrajna indywidualistka, która przedziwnym sposobem prawie zawsze pracuje w zespole”. 

Wszystkie zapiski