7 stycznia 2020
Szkolne ferie w czasie zarazy… Najpierw zmagania z edukacją online, teraz nieletni młodersi pozamykani w domach, a co potem? Może to okazja, żeby pomyśleć, jak te szkolne młyny właściwie mielą i czemu lub komu ma to w istocie służyć, a zresztą czy komukolwiek jakoś służy, czy o jakąś jakość przy tym chodzi… Od 1989 roku ponad 20 ministrów…, co minister, to reforma, przewrót za przewrotem…
A właśnie jest pod ręką akurat stosowny, wydaje się, tytuł. Neoliberalne uwikłania edukacji Eugenii Potulickiej i Joanny Rutkowiak (Impuls, Kraków 2012, ss. 356). Wprawdzie przy dzisiejszym tempie produkcji wydawniczej książka sprzed ośmiu lat to jak sprzed potopu prawie, ale…
Między innymi na nią właśnie powołuje się jeden z koordynatorów prac nad reformą firmowaną w 2018 roku przez minister Annę Zalewską [Andrzej Waśko, O edukacji literackiej (nie tylko dla polonistów), Arcana, Kraków 2019, s. 25]. Wygląda na to, że ta ostatnia reforma traktowana jest właśnie jako odpowiedź na „neoliberalne uwikłania edukacji”, wspierane, doda profesor Waśko, przez idee lewackie. Zobaczmy, co dałoby się powiedzieć na marginesie takich lektur…
Neoliberalne uwikłania edukacji. Osiemnaście szkiców, nie licząc wstępu. Zbiór prac wcześniej w różnych miejscach publikowanych, na użytek tego wydania zaktualizowanych, rozbudowanych i starannie obudowanych bibliograficznie. Poszczególne szkice można czytać za porządkiem lub niezależnie od całości. Jedne mają charakter wykładowy, inne „ćwiczeniowy”. Nastawione są zaś na wyeksponowanie i gruntowne objaśnienie polityczno-ekonomicznego tła reformy szkolnej z czasów ministra Mirosława Handkego. Że to głęboka przeszłość? Nie uprzedzajmy się zbyt wcześnie…
Co tu mamy zatem? Od razu na wejściu cytaty z haseł samych ważnych polityków światowej rangi, jak M. Thatcher, R. Regan, B. Clinton, G.W. Bush, T. Blair, także B. Obama (s.7). Wszystkie nieodmiennie eksponują bezwzględne i pierwszorzędne znaczenie edukacji. Łatwo się pod nimi podpisać. I oczywiście, podpisywano się.
Potem jednak idą wyliczenia i charakterystyka sposobów działania zalecanych szkołom w następstwie tych haseł. Okazuje się, że jednoznacznie reprezentują one taką wizję świata, dla której decydujące znaczenie ma zysk, zaś ludzie dzielą się generalnie na trzy kategorie: producentów, konsumentów i odpady. To właśnie oznacza neoliberalizm lub jego mocniejsza jeszcze wersja – libertarianizm. U niektórych rodzi się więc nostalgia za starym, dobrym liberalizmem, który respektował kontrolę państwa nad rynkiem. Neoliberałowie się nie przejmują i zgrabnie modyfikując malowniczą wizję płaskoziemców, potwierdzają, że „świat jest płaski” (T.L. Friedman, Świat jest płaski. Krótka historia XXI wieku, Rebis, Poznań 2006). „Płaska ziemia” stanowi synonim globalizacji, która pozwala prowadzić rynkowe interesy bez terenowych przeszkód, zależnie za to od kosztów. No, ale co – pytają autorki przywoływanej książki – jeśli wyobrazić sobie ziemię jako górę, z której łatwo spaść do przepaści? Co z tymi, którzy pospadają? Ci nikogo nie obchodzą.
Teraz bowiem rządzi wyłącznie rynek, z którym polityka jest bezwzględnie związana. Liczy się więc rywalizacja, różnicowanie, pozycjonowanie, selekcjonowanie, wdrażanie do odgrywanej roli.
Jak się to przekłada na historie powieściowe, można się łatwo przekonać, czytając np. Wolność Jonathana Franzena (przeł. Witold Kurylak, Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2011). Jeden z jej bohaterów kupuje w Polsce i w Paragwaju zardzewiały złom w charakterze części zamiennych do zdewastowanych ciężarówek używanych podczas wojny w Iraku, co pozwala zarobić miliony dolarów, na los żołnierzy nie bacząc… (zob. s. 476 i nast.)
W szkole neoliberalizm wyraża się natomiast w dążeniu do porównywalności wyników, w testowych egzaminach, w rankingach szkół. Liczą się przy tym „umiejętności kluczowe”, które pozwalają następnie odnaleźć się na rynku. Atrakcyjność mają zapewnić metody aktywizujące, które rozwijają kreatywność i innowacyjność potencjalnych producentów. Liczą się techniki komunikacyjne, które będą przywabiać konsumentów. Wszystko odpowiada zaś ukrytemu „edukacyjnemu programowi ekonomii korporacyjnej”, która ma skutkować standaryzacją ludzkiej wiedzy, kwalifikacji, postaw. Tak na Zachodzie. Zasadniczo namiesza dopiero rok 2008, czas kryzysu. Ale nie na stałe. Potem przyjdzie przecież Donald Trump.
U nas fascynacje takimi wizjami wynikały natomiast z politycznej zmiany i aspiracji do norm zachodnich. Niestety, nierozpoznawany powszechniej pozostawał przy tym fakt, że tak charakteryzowany model stanowił wtedy także na Zachodzie nowość (tylko niektórzy to sygnalizowali, np. Karol Modzelewski). Nowość wynikała z przemiany liberalizmu właśnie w neoliberalizm, więc z przemiany modelu, w którym państwo miało pilnować, by nie doszło do kompletnego rozpasania rynku w imię indywidualnych interesów, na rzecz modelu, w którym państwo całkowicie oddaje pole rynkowi, wiążąc z nim ściśle politykę. W interesie polityki jest w takiej sytuacji raczej kontrolowanie obywateli niż ich edukowanie ku rozumieniu w czym uczestniczą.
Jak w konsekwencji ulegała przy tym zatracie „świetlista” idea Ameryki na przykład, uzmysławiają ostatnio teksty z „Tygodnika Powszechnego” (20 grudnia 2020: Dariusz Rosiek, Koniec snu; Między nami stanami. Marcin Żyła w rozmowie z Jill Lepore; jak natomiast mają ratować sytuację zachowania sugerowane przez Lepore, widać w powieści Franzena, s. 604-606)
Tak by chyba można było sobie wyobrazić zapiski na temat analiz prowadzonych z perspektywy wiedzy o edukacji prezentowane w książce Potulickiej i Rutkowiak oraz poszukiwania innych, możliwych w takim kontekście lektur. Jest jednak jeszcze jedna kwestia zasadniczo ważna.
W książce Rutkowiak i Potulickiej już w punkcie wyjścia formułowane są znaczące obserwacje o wymazywaniu z programów edukacyjnych, uwiedzionych wizją neoliberalizmu, potrzeby pytań o tożsamość, o to „Kim ja właściwie jestem? Co ja właściwie robię? Ku czemu to robię?” (s. 11). Podobnie istotne wydają się uwagi o przeładowaniu programów faktograficznymi treściami do zapamiętania, które nie zostawiają miejsca na dyskusje i wątpliwości, reprezentując programowy antyintelektualizm (s. 59). Programu „naprawczego”, reprezentowanego przez najostatniejszą reformę, namysłem nad takimi drobiazgami oczywiście nie obciążano.
W takim kontekście da się powiedzieć tylko jedno: ze wszystkiego można zrobić złoto lub wręcz przeciwnie. I taka byłaby konkluzja w sprawie niedawnego przywracania polskiej szkole PRL-owskiego programu pod hasłem walki, nomen omen, z lewactwem i neoliberalizmem, bo to właśnie oferuje reforma Zalewskiej. Programu, który ma działać jak poczta, tj. „przekazywać” wiedzę odgórnie wyznaczoną, uporządkowaną, gotową, do zapamiętania i odtwarzania w celu „formowania erudytów” (Waśko, s. 79 i nast.). Pewien problem powstaje na przykład w związku z literaturą najnowszą, bo tu nie ma ustalonych rankingów i wiedzy ucukrowanej (Waśko, s. 43). No i ten cały kontekst cyfrowego świata, który covidowa zaraza w odniesieniu do możliwości i potrzeb szkoły ujawniła ekstremalnie…
W każdym razie bez przemyślenia na nowo wszystkiego, co naszego systemu szkolnego dotyczy, bez działań oddolnych, bez sensownie zaprojektowanych paneli dyskusyjnych, będziemy mieć tylko ciąg dalszy edukacyjnej katastrofy w wymiarach powszechnych i o skutkach sięgających daleko w przód …
Fot. Wikimedia