22.07.21. "Cztery nogi dobre, dwie nogi złe"
Tytułowy cytat to oczywiście podstawowe hasło propagandowe z Folwarku Zwierzęcego George’a Orwella (przeł. Teresa Jeleńska, ilustr. Jan Lebenstein, Oficyna Literacka, Kraków 1990). Walorem tej formuły jest dosłowność i obrazowość konkretu, ale też narzucające się równocześnie, łatwe w odbiorze znaczenia metaforyczne, więc opozycje, które upraszczają orientację w świecie: dobro – zło, swój – wróg, bez światłocieni. Literacki autor tej formuły, niejaki Chyży, jeden z przywódców zwierzęcej rewolucji z opowieści Orwella, zasadę skuteczności lansowanego hasła objaśniał innym zwierzętom następująco: „Ktokolwiek weźmie je sobie do serca, będzie odporny na wpływy ludzkie”.
Dobrze pomyślane hasło, wynika z tego, musi trafiać do jak największej liczby odbiorców i uruchamiać ich emocje, meblując przy okazji głowy ideologicznie nacechowaną, nienaruszalną, jedynie słuszną wizją świata. Inaczej mówiąc, mamy do czynienia z perswazją, nastawioną na indoktrynację. Jej celem jest władza nad innymi. Niektórzy powiedzieliby, że to wariant tzw. prania mózgów…
Dzisiejsze Zapiski oferują właśnie mały przegląd dostępnych aktualnie książek podejmujących ten temat, więc objaśniających sens wyrażenia „pranie mózgu”, różne jego aspekty, różne formy oraz przestrzenie podporządkowywanych im akcji. Tradycja się z tym wiąże doprawdy niebagatelna…
Na początek jednak jeszcze dwa drobne przypomnienia znaczących ze względu na cytowane hasło elementów fabuły Folwarku Zwierzęcego. Ilustrują one oraz potwierdzają polityczną przydatność i skuteczność opisanego działania perswazyjnego. Po pierwsze więc, warto zauważyć, że bez większego trudu „[…] wszystkie pośledniejsze zwierzęta nauczyły się go na pamięć”. Po drugie, owce, których była tam przeważająca liczebnie grupa, wręcz „rozmiłowały się w tej maksymie i często, leżąc na pastwisku, gromadnie zaczynały beczeć Cztery nogi dobre, dwie nogi złe!, co ciągnęło się nieraz godzinami, gdyż nigdy im się nie przykrzyło to zajęcie” (s. 25-26). Sam Chyży później przegrał wprawdzie walkę o przywództwo, został okrzyknięty zdrajcą i z folwarku wygnany, bo decydująca okazała się przebiegłość i bezwzględność innego pretendenta do władzy, Napoleona, ale hasło raz opanowane nie potrzebowało już wtedy swego autora i promotora. Gdy zatem zwierzęta w swej masie poczuły się nieco zdezorientowane i skonsternowane biegiem wydarzeń z Chyżym w roli zdrajcy i były bliskie protestu, „owce wystąpiły z przeraźliwym bekiem, powtarzając prawie przez kwadrans Cztery nogi dobre, dwie nogi złe, co […] wykluczyło jakąkolwiek dyskusję” (s 40). Także wtedy, gdy niektóre zwierzęta zorientowały się w końcu, że kolejne wydarzenia w niby opanowanym przez nie Folwarku Zwierzęcym prowadzą nieoczekiwanie do bezwzględnie autorytarnych rządów Napoleona, całkowicie sprzecznych z dokonaną rewolucją, i gdy w związku z tym podjęły kolejną publiczną dyskusję, „owce wystąpiły ze zwykłym bekiem: Cztery nogi dobre, dwie nogi złe, co trwało kilka minut i położyło kres dyskusji” (s. 62).
Nawet tyle wystarczy chyba, by zauważyć, że odtwarzany tu schemat relacji z opowieści Orwella ma charakter z gruntu archetypiczny, a jego wspomniane wyżej elementy bez trudu dają się współcześnie odkryć w otaczającej nas bliskiej rzeczywistości. Rzecz w tym może, żeby przynajmniej mieć ich świadomość…
Ze względu na dalej przedstawiane kwestie ważna w tym miejscu wydaje się natomiast inna jeszcze wzmianka o Folwarku Zwierzęcym. Dotyczy tych przeświadczeń Napoleona, które miały ugruntować w przyszłości jego „cnoty przywódcze”. Wynikające z nich działania wiązały się mianowicie z edukacją i napoleońskim doprawdy twierdzeniem, że „wychowanie młodych jest o wiele ważniejsze od tego, co można by zrobić dla dorosłych” (s. 26). W konsekwencji Napoleon odebrał matkom nowo narodzone szczenięta, gdy tylko mogły przestać ssać, ogłaszając, że „wychowanie młodych bierze na swoją odpowiedzialność” (s. 26). I rzeczywiście, wychował ich następnie na swą gwardię przyboczną, która na każdy sygnał wodza rzucała się natychmiastowo do krwawego pacyfikowania wszelkiego oporu przeciwko swemu wychowawcy / mocodawcy. Na marginesie można by rozważyć, co oraz jak myśleć dziś i w takim właśnie kontekście o możliwościach technologii cyfrowej…
Weźmy teraz na tapetę samo pojęcie „prania mózgu”. W przestrzeni publicznej słychać je często w odniesieniu do wielu zjawisk obserwowanych w indywidualnych i zbiorowych relacjach międzyludzkich. Za jego autora uchodzi Edward Hunter, pracownik CIA. To on w publicznym oświadczeniu w 1950 roku, a następnie w książce pod takim właśnie tytułem – Brainwashing – „praniem mózgów” nazwał działania nastawione na formatowanie ludzkich umysłów (zob. Kathleen Taylor, Pranie mózgu, przeł. Magdalena Poniedziałek, Witold Falkowski, Świat Książki, Warszawa 2006, ss. 400). Raport Huntera dotyczył konkretnej historii. Jej bohaterami byli amerykańscy żołnierze, którzy z ramienia Organizacji Narodów Zjednoczonych brali udział w wojnie koreańskiej, w trakcie walk dostali się do komunistycznej niewoli, a po zwolnieniu z obozów jenieckich, w rezultacie doświadczonej „reedukacji”, głosili poglądy godne zajadłych komunistów. Reprezentowali więc przykłady kompletnego przewartościowania obrazu świata. Zrodziło to pytanie, jak do takiego przewartościowania doszło. Z wszelką pewnością nie zdarzyło się ono jednak w ramach zabaw przyjemnych i pożytecznych, lecz raczej na skutek najrozmaitszych tortur fizycznych i psychicznych. O nich opowiadał Hunter…
Z czasem „pranie mózgu” stało się jednak rodzajem leksykalnego terminu-wytrychu. Wytrychu tak dalece poręcznego, że w Ameryce po pewnym czasie możliwa okazała się nawet w związku z nim wątpliwość, czy nazywane tak „zjawisko rzeczywiście istnieje, czy też jest wytworem totalitarnej propagandy, sloganem, którym amerykańscy dziennikarze z upodobaniem posługiwali się w opisach zagrożeń, jakie niesie ze sobą obca kultura” (Taylor, s. 21).
Co w takim razie dokładnie oznacza, na co wskazuje i jak charakteryzowane bywa to pojęcie w literaturze naukowej? Polski znawca problemu, Stanisław Siek, w opracowaniu sprzed prawie trzydziestu lat (Pranie mózgu, Wydawnictwo Teologii Katolickiej, Warszawa 1993, tekst w dostępny w Internecie) pisze:
Współcześnie rozumie się przez pranie mózgu szereg różnych zabiegów i działań stosowanych przez ośrodki kierownicze państw, organizacje społeczne i wychowawcze, organizacje polityczne – w celu dokonania zmiany przekonań, nastawień, światopoglądu oraz w celu zmiany innych elementów struktury osobowości człowieka (Siek, s. 7).
Taylor, cytowana wyżej badaczka z Oxfordu, podkreśla z kolei, że dziś terminu „pranie mózgu” używa się po prostu „w różnych sytuacjach, w których chodzi o dosadną krytykę prób wpływania na umysły innych”. I okazuje się przy tym, że właściwie nie ma dziedziny, której by różne odmiany takiego prania nie dotyczyły (s. 21). Dodajmy, że w konsekwencji także książki, które w tytułach mają omawiane wyrażenie, trudno przeliczyć – zob. na przykład: Mark Sołonin, Pranie mózgu. Fałszywa historia wielkiej wojny (przeł. Anna Pawłowska, Wydawnictwo Rebis, Poznań 2013, ss. 368); zob. też: Piotr Szumlewicz, Wielkie pranie mózgu. Rzecz o polskich mediach, Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2015, ss. 272 – perspektywa lewicowa).
Techniki natomiast, które charakteryzuje się aktualnie są jako reprezentatywne dla „prania mózgów”, są oczywiście o wiele starsze niż przypisana im przez Huntera nazwa i niż te wszystkie książki, które o praniu mózgu opowiadają. Więcej. Techniki te są nieledwie stare jak ludzkość postrzegana poprzez „ewolucyjny wyścig zbrojeń”, gdyby przywołać określenie Taylor (s. 272). Zawsze zaś chodzi w nich o zagwarantowanie panowania w jakimś choćby zakresie nad innymi. Siek podkreśla:
Posługiwali się nimi władcy, politycy, liderzy ruchów społecznych i religijnych.
Za pierwszego teoretyka w tej dziedzinie uchodzi chiński mędrzec Sun-cy, który w wydanym dwa i pół tysiąca lat temu traktacie pt. Sztuka wojenna uczył, jak manipulować społeczeństwem, zwłaszcza w podbitych krajach, aby łatwo je podporządkować władcy.
Różne pomysły dotyczące elementów tego, co dzisiaj nazywa się praniem mózgu możemy odnaleźć w pismach Platona, zwłaszcza w jego Państwie, w Księciu Machiavellego, u Hitlera w Mein Kampf.
Praktyki prania mózgu zaczęto stosować na szerszą skalę w latach trzydziestych naszego wieku w Rosji sowieckiej, w hitlerowskich Niemczech, a nieco później w chińskich obozach jenieckich i reedukacyjnych, w radzieckich gułagach, niemieckich obozach koncentracyjnych, w japońskich i wietnamskich obozach jenieckich (Siek, s. 7-8).
Różny zasięg i różne natężenie miewały te praktyki. Siek wylicza, że do ich opisu stosowano też określenia: „logomachia, wymuszana indoktrynacja, psychiczna i społeczna reedukacja, gwałtowne przeszkalanie, zniewalanie umysłu, narzucana perswazja, przewarunkowywanie osobowości, zmiany sposobu myślenia” (Siek, s. 9). Opisuje je i charakteryzuje następnie na przykładach odnoszących się do PRL-owskich więzień, sowieckich łagrów czy koncentracyjnych obozów, eksponując znaczenie izolowania ludzi, pozbawiania ich snu, wycieńczania głodem, stosowania różnych odmian tortur, w tym wyrafinowanej presji psychicznej…
We wspomnianej już książce Taylor natomiast, na wejściu znajdzie czytelnik z kolei poruszające opisy kilku przypadków, których bohaterami byli konkretni ludzie poddani „praniu mózgów”, oraz analizę powieści Orwella Rok 1984 jako studium przypadku właśnie. Następnie idą interpretacje zdarzeń i sytuacji, w których pojęcie „prania mózgu” odnosi się do polityki, religii, historii, sekt, edukacji, reklamy, marketingu…
Trudno ujść cało przed wyłaniającym się z tych analiz aparatem technik świadomie lub mechanicznie wręcz stosowanych „na każdym miejscu i o każdej dobie” przez bliźnich, którzy usiłują innym narzucić własne wyobrażenia o świecie… Bo zajrzyjmy oto do innej jeszcze książki na opisywany temat. Tym razem autorami są profesorowie psychiatrii i psychologii ze znanych uniwersytetów amerykańskich (zob. Sally Satel i Scott O. Lilienfeld, Pranie mózgu. Uwodzicielska moc (bezmyślnych) neuronauk, przeł. Piotr J. Szwajcer, Wydawnictwo CiS, Stare Groszki 2017, ss. 318). Tu z nóg zwala od razu tytuł Wprowadzenia: Znikający umysł, czyli jak stracić rozum w epoce nauk o mózgu. Pojęcie „prania mózgu” można odnieść, okazuje się, nawet do nauki. Zaraz na pierwszych stronach znajdziemy zdanie, które powinno dać do myślenia tym zwłaszcza, którzy zajmują się edukacją, chętnie przywołując osiągnięcia neuronauk na poparcie lansowanych przez siebie form pracy:
Mózgi robią też furorę na uniwersyteckich kampusach. Gdy spojrzymy na plan któregokolwiek z nich, dostrzeżemy triumfalny marsz neuronauk z laboratoriów i akademii medycznych do szkół prawa i biznesu, a wreszcie na wydziały ekonomii i filozofii. Poza tym w ostatnich latach doszło do integracji neuronauk z różnymi dyscyplinami i stąd mamy dziś takie obszary badawcze jak neuroprawo, neuroekonomia, neurofilozofia, neuromarketing i neurofinanse, do czego można dodać jeszcze neuroestetykę, neurohistorię, neuropolitologię, neuromuzykologię, a nawet neuroteologię (Satel, Lilienfeld, s. 9-10).
Komentarz do tych obserwacji cytowani autorzy dają taki:
Problem z bezmyślną neuronauką nie wynika wcale z samej tej dyscypliny, która bez wątpienia jest jednym z wielkich intelektualnych osiągnięć współczesnej nauki i dysponuje naprawdę fascynującym instrumentarium. […] Tyle że relacja między mózgiem a umysłem jest nieprawdopodobnie złożona, a my wciąż jeszcze bardzo słabo ją rozumiemy. To sprawia, że mamy do czynienia z obszarem nader podatnym na nadużycia mediów, nadgorliwych naukowców i wreszcie rozmaitych „neurobiznesmenów”, którzy sprzedają naiwnym różne pseudoprawdy niemające w istocie niemal żadnego uzasadnienia w materiale empirycznym. […] Tymczasem trzeba zawsze pamiętać, że w przypadku aktywacji mózgu może i sprawdza się reguła „zobaczyć znaczy uwierzyć”, ale na pewno nie działa „zobaczyć znaczy zrozumieć”. […] Neuromoda wkroczyła też, czemu trudno się dziwić, na rynek edukacji i wychowania. Rodzice i nauczyciele to wymarzona klientela dla różnych „ćwiczeń mózgu”, „edukacji dostosowanej do mózgu” i „rodzicielstwa dostosowanego do mózgu”. W większości przypadków te, czasem zgrabnie wymyślone przedsięwzięcia, to zwykle próba sprzedaży całkiem sensownych, sprawdzonych i uzasadnionych porad jedynie ilustrowanych odkryciami neuronauki, które do meritum nic nie wnoszą. Takie wstawki mają jednak swoje uzasadnienie – jak to trafnie podsumował pewien psycholog poznawczy: „Nie potrafisz przekonać innych do swoich poglądów? Zacznij wszędzie dodawać przedrostek neuro-. Większe przychody, a przynajmniej zwrot kosztów gwarantowany” (s. 16-17).
Celowo organizowana edukacja, więc szkoła, gdyby wrócić do problemów wprost związanych z „praniem mózgów”, stanowi przestrzeń siłą rzeczy w najwyższym stopniu narażoną na opisywane wyżej działania, zwłaszcza jeżeli pamiętać o twierdzeniu reprezentanta władzy ze Zwierzęcego Folwarku i zwłaszcza gdy imię jego odbiorców jest legion.
Z tym wiąże się prawdziwe przekleństwo świadomego nauczyciela – lęk, by nie pełnić swej funkcji przez indoktrynację, przez zawłaszczanie cudzej wolności, wolności słabszego, zależnego dziecka, by nie powtarzać i nie zalecać powtarzania: „cztery nogi dobre, dwie nogi złe!”, by nie formatować stada owiec.
Podpowiedź możliwego intelektualnego ratunku wobec tej sytuacji można znaleźć w powieści Johna Steinbecka Na wschód od Edenu (przeł. Bronisław Zieliński, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2011). Kluczem do rozumienia ludzkiej, w tym nauczycielskiej kondycji, staje się tam właściwie jedno słowo. Jest to hebrajskie pojęcie „timszel”. W historii biblijnej Pan wyznacza nim los Kaina. Fragment z Genesis, w którym ono się pojawia, u Steinbecka stanowi przedmiot dyskusji bohaterów: Samuela i Li. W rezultacie rozmowa ta na długie lata określa zainteresowania drugiego z rozmówców. Odkrywa on mianowicie, iż w różnych przekładach Biblii tłumaczenie słowa „timszel” brzmi odmiennie. Raz przypisuje mu się więc znaczenia „będziesz”, innym razem „masz” – zawsze w połączeniu z „panować”. Mamy zatem do czynienia bądź obietnicą, bądź z rozkazem – wnioskuje Li. Ten rozrzut znaczeniowy tak go fascynuje, że podejmuje studia nad hebrajskim i konsultuje rzecz z pewnymi uczonymi starcami. Po dziesięciu latach przypomina Samuelowi pierwszą rozmowę na ten temat. Cieszy się już wtedy odkryciem, iż słowo „timszel” znaczy „możesz”. I tak je komentuje: „Kto wie, czy to nie najważniejsze słowo na świecie. Mówi ono, że droga jest otwarta. Przenosi odpowiedzialność na człowieka. Bo jeśli „możesz”, to znaczy również „możesz nie” (w swoim czasie pisałam o tym szerzej w książce Przymus i wolność (Wydawnictwo Edukacyjne, Kraków 2003).
Wniosek: dookoła pełno pralni mózgów. Jest na szczęście piękne słowo „timszel”, które oznacza, że możesz się nie poddać praniu swego mózgu, możesz odmówić prania mózgów cudzych, możesz także uczyć innych, jak takiego prania mózgu unikać i jak identyfikować zakusy różnych „praczy”. I w dobrej szkole o to powinno chodzić…