Książka, która wchodzi do sprzedaży w ostatnich dniach lipca 2021 pozornie tylko należy do ciągu, bardzo podobnych do siebie wspomnień żołnierzy sił specjalnych, wydawanych od kilku lat, w Polsce, Stanach Zjednoczonych i wszystkich innych państwach o rozwiniętym rynku wydawniczym – pisze Piotr Niemczyk na smakksiazki.pl
Może z polskiego punktu widzenia nowością jest to, że jej autor to chyba pierwszy od lat żołnierz, który nie był operatorem GROMu. Ale gdyby to była jedyna różnica, książka nie zasługiwałaby na uwagę.
Bez względu na to, mniej więcej do połowy „Snajper…” wydaje się być całkowicie sztampowym przedstawicielem gatunku. Trudne dzieciństwo, burzliwa młodość, wyczerpujące – chwilami ekstremalne – szkolenia. Przemysław Wójtowicz to nie tylko snajper (chociaż w jego przypadku nie jest całkiem jasna różnica pomiędzy snajperem a strzelcem wyborowym), ale instruktor najbardziej zaawansowanych technik strzelania, a także człowiek, który testował karabiny wyborowe na potrzeby polskiej armii.
Osiągnięcia, które oddają jego profesjonalizm to strzał z 600 metrów, w trakcie huraganu, prosto do wylotu lufy czołgu (o średnicy kilku centymetrów) i zniszczenie wyrzutni, z której Talibowie ostrzeliwali konwój w Afganistanie, z odległości prawie 1,5 km.
Jednak naprawdę nowy jest opis sytuacji polskiej misji w Afganistanie. Przemysław Wójtowicz nie powiela ani przelukrowanego obrazu dzielnego polskiego wojska, świetnie radzącego sobie z prymitywnymi i niewyszkolonymi Pasztunami, ani bohatersko-męczeńskich dokonań mężczyzn z orłami na czapkach, czyli wizji najczęściej dotychczas przedstawianych w mediach.
W rozmowie z Michałem Wójcikiem, popularny wśród weteranów „Przemek” wyjaśnia, dlaczego uważa, że wojna w Afganistanie nie miała sensu i zakończyła się porażką. Pokazuje stopień nieprzygotowania polskiego wojska do tej misji. Demaskuje mit o tym, że wojska amerykańskie ceniły sobie współpracę z kontyngentem z RP. Było wręcz odwrotnie. Amerykanie obawiali się nieporozumień spowodowanych nieznajomością języka, wyszkolenia, procedur i nietypowego wyposażenia polskich żołnierzy. Skądinąd identyczną opinię słyszałem z ust poznanych onegdaj – Marines.
Można zauważyć, że autor „Snajpera…” dzieli polskich żołnierzy w Afganistanie na cztery grupy. Zwykłych tchórzy, dekowników, chojraków/narwańców, którzy w obliczu wroga dostawali amoku i w miarę normalnych żołnierzy, którzy zdawali sobie sprawę, że powinni wykonywać swoje zadania jak najlepiej, ale nie poszukiwać zemsty gdzie popadnie.
Szczególnie groźna wydaje się grupa narwańców. Według Wójtowicza przypadki takie jak Nangar Khel mogły się zdarzać prawie codziennie. Napakowani stresem żołnierze, groźnych wrogów widzieli nawet w dzieciach. On sam musiał pozbyć się („zrotować”) z sekcji kolegi, który zastrzelił – najprawdopodobniej bez żadnego powodu, afgańską kobietę.
Smutne bardzo są refleksje snajpera na temat skutków wojny. Pomimo bilionów dolarów wpompowanych przez amerykańskich podatników, Talibowie (głównie Pasztuni), kontrolują 60% terytorium państwa, a uprawy maku, w ślad za którymi idzie handel heroiną, nie zmalały tylko wzrosły. Akurat data wejścia książki na rynek zbiega się z terminem wycofania wojsk koalicji amerykańskiej z Afganistanu. Tym bardziej lektura wspomnień pozwoli zrozumieć motywy decyzji prezydenta Bidena.
Przemysław Wójtowicz z szacunkiem wspomina współpracę z wywiadem i kontrwywiadem wojskowym. Jednak, kiedy powołuje się na ich ustalenia, można odnieść wrażenie, że były to głównie ogólniki.
Nie mniej dramatyczna, jak relacje z Afganistanu, jest opowieść o tym, jak poważnie ranny wrócił do Polski i nie otrzymał adekwatnej pomocy medycznej czy psychicznej. Podobnie jak wielu jego kolegów, często tak okaleczonych, że nie mieli szans na samodzielne poruszanie czy choćby przygotowanie posiłku.
Bardzo energicznie wziął się za organizowanie sobie i im pomocy. Jest jednym z kluczowych inicjatorów ruchu polskich weteranów. Ale nawet w tej sprawie nie sposób pominąć smutnej refleksji. Aby zdobyć środki na kurs nurkowania dla czternastu weteranów, niecałe czterdzieści tysięcy złotych, potrzebna była wizyta u premiera i wsparcie decyzji przez jednego z jego kluczowych doradców. A nie chodziło o nurkowanie dla przyjemności, tylko o ważny element rehabilitacji. Niestety armia zapomniała o weteranach z własnych szeregów.
Piotr Niemczyk
Recenzja opublikowana została na portalu smakksiazki.pl.
O autorze
Piotr Niemczyk
W latach 90. dyrektor Biura Analiz i Informacji Urzędu Ochrony Państwa, wiceszef zarządu wywiadu UOP. Wieloletni ekspert Sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych. Współorganizator Krajowego Centrum Informacji Kryminalnej. Członek Rady Konsultacyjnej przy ośrodku szkolenia ABW w Emowie. Obecnie jest niezależnym ekspertem ds. bezpieczeństwa
4 thoughts on “Snajper demaskuje pierwszy”
Jestem wzruszony. Polak bohater wykonuje zbrodniczy obowiązek wobec ojczyzny. Tak jak NKWD, które polską zarazę rozstrzeliwała strzałem w głowę w Katyniu, tak jak SS-mani rozstrzeliwali Polaków w GG pięćdziesiątkami, tak jak amerykańscy patrioci lotnicy zrzucali pierwszą i drugą bombę atomową w Japonii.
To wszystko są patrioci. Jestem wzruszony. Kiedyś komuniści chcieli mnie wcielić do wojska. Ale w wyniku protestów, edukacji i symulacji dali mi kategorię 5, która wykluczała mnie z służby wojskowej. (Kategoria 5 to była tak specjalna kategoria dla świrów, dla której sam generał bał się dostarczyć świrom karabinów – i miał rację – pierwszego kogo bym zastrzelił to generała)
Ty bisnetus jesteś jednak strasznie głupi. Komentujesz książkę, której nie przeczytałeś. Odwołujesz się do pojęcia patriotyzm, które w recenzji nie pada ani razu. Odwołujesz się do słowa bohater, które w recenzji nie pada ani razu. Porównujesz opisywanych żołnierzy do NKWD, SS i lotników zrzucających bombę atomową, ie mając pojęcia o co naprawdę jest wojna w Afganistanie. Po o bredzisz, jak nie wiesz o czym piszesz?
Ja czytałem trochę pamiętników hitlerowskich żołnierzy na wschodnim froncie. Tam też nie padały wielkie słowa jak patriotyzm, czy bohater. Wręcz przeciwnie. Ja nie oceniałem książki, której rzeczywiście nie czytałem. Natomiast widzę podobieństwa w sytuacji żołnierza okupującego i terroryzującego obcy kraj. Tutaj doświadczenia SS-manów w Generalnej Guberni nie są bardzo różne od doświadczeń Marines czy polskich chłopaków w Afganistanie lub Iraku.
Mały plusik dla Pana Niemczyka. Chyba jest Pan drugim po mnie, który ten portal czyta. Wprawdzie jest Pan „zboczony” służbowo/wojskowo a ja to jestem pacyfista (pacyfista, który uważa, że trzeba zawsze być uzbrojonym po zęby, ale tylko w celach obronnych, a nie agresywnych), ale mimo tych różnic miło spotkać na tym pustkowiu jakiegoś jak już nie przyjaciela to przeciwnika.