16.09.21 Prognoza niepogody i Homo docens
1.
Synonim prognozy to przewidywanie, gdyby szukać słownikowych wyjaśnień. Dokładniej zaś: „przewidywanie przyszłych faktów, zdarzeń itp. oparte na uzasadnionych przesłankach, formułowane przez specjalistów w danym zakresie” (zob. Słownik języka polskiego pod red. Mieczysława Szymczaka, PWN, Warszawa 1988, T. 2., s. 348). Niepogoda z kolei – według tego samego źródła – to „zła pogoda, słota, zimno” (s. 921). Tak na poziomie dosłownym i w odniesieniu do meteorologii. A w sensie metaforycznym? Jak na przykład rozumieć tytuł wieloautorskiej pracy, o której między innymi będzie dziś mowa: Prognoza niepogody. Literatura polska w XXI wieku (pod red. Macieja Jakubowiaka i Szymona Kloski, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2020, ss. 254)?
„Okładkowa charakterystyka” słowami Agaty Bielik-Robson sygnalizuje, że:
Prognoza niepogody to książka podsumowująca piętnaście lat Nagrody Literackiej Gdynia, a jednocześnie ukazująca kondycję literatury polskiej w pierwszych dwóch dekadach XXI wieku. Wśród autorów znaleźli się członkowie kapituły oraz zaproszeni pisarze i literaturoznawcy, którzy gdyńską perspektywę poszerzają o własne przemyślenia. W końcu Nagroda Literacka Gdynia jest nie tylko przyznawanym co roku wyróżnieniem, ale także platformą żywej dyskusji o literaturze.
W tej przekrojowej antologii tekstów poświęconych poezji, prozie, eseistyce czy sztuce przekładu autorzy mierzą się z tematami, które wydają się dziś szczególnie ważne, i podejmują twórczy dialog z literaturą ostatnich lat. Czytelnicy znajdą tutaj odważne propozycje interpretacyjne, próby podsumowań, a przede wszystkim szerokie spojrzenie na problemy literatury najnowszej.
We wstępnym eseju, z którego pochodzą kwestie cytowane na czwartej stronie okładki, autorka zaznacza ponadto:
Książka ta nie ma ambicji, by stać się systematycznym wykładem historii literatury najnowszej. Przeciwnie, cechuje ją – dobrze rozumiana – aktualność. Autorzy i autorki mierzą się z problemami i tematami, które wydają się szczególnie ważne dzisiaj i czynią to, podejmując twórczy dialog z literaturą powstającą w tym, a nie w innym momencie historycznym (Prognoza niepogody…, s. 10-11).
Takie wprowadzenie wskazuje dość wyraźnie na książkę adresowaną w pierwszym rzędzie do czytelników szczególnie zainteresowanych i nieźle się orientujących w aktualnych, ale i dawniejszych dokonaniach literatury. Warto w takim razie podkreślić, że ma ona wiele do zaoferowania również tym, którzy dopiero aspirują do jakiego takiego rozeznania w tym zakresie i chcieliby się wesprzeć opiniami znawców. Zwłaszcza że – jak podkreśla Bielik-Robson w przywoływanym Wstępie – „na szczęście do lamusa odchodzi tak zwany styl referatowy, zorientowany wyłącznie na specjalistów, ustępując miejsca pisaniu o literaturze na literacki sposób” (Prognoza niepogody…, s. 5). Uwaga ta dotyczy zarówno tekstów z omawianej książki, jak i zgłaszanych do nagrody w kategorii „esej”.
Przypomnijmy jeszcze, że Nagroda Literacka Gdynia przyznawana jest od 2006 roku. Aktualnie w czterech kategoriach. Obejmują one: (1) esej (tu mieszczą się też dzienniki, reportaże, kroniki lekturowe oraz rozprawy akademickie), (2) poezję, (3) prozę i (4) przekłady na język polski. W Prognozie niepogody każdej z tych kategorii poświęcone są cztery szkice firmowane przez znaczące w branży nazwiska. W końcowej części opisywanego tomu znajdziemy natomiast listę książek nominowanych i nagrodzonych w latach 2006-2020 (s. 230-251). Nie ma chyba potrzeby dodawać, że jest w czym wybierać i że książki te zostały starannie wyszukane spośród ogromnej liczby innych corocznie do nagrody zgłaszanych.
Szkice z Prognozy niepogody wskazują wielu autorów i tytułów książek, które warto brać pod uwagę ze względu na rozmaite lekturowe potrzeby i na rozmaite problemy w ich tekstach podejmowane. Wniosek zaś byłby taki: powstająca u nas współcześnie szeroko pojmowana twórczość literacka, którą reprezentują także eseje i reportaże, na razie złej passy nie doświadcza. Księgarskie półki nie świecą pustkami. Nawet odwrotnie. Mamy wręcz do czynienia z nową erą Gutenberga. Czego w takim razie dotyczy tytułowa „prognoza niepogody”, skoro nie ulega wątpliwości, że jest co czytać? Literacka Nagroda Gdynia nie stanowi przy tym jedynej tego typu akcji, nie zamyka listy znakomitych adresów czytelniczych, przedstawianych przez innych promotorów. Obserwacja ta pozostaje w niejakiej sprzeczności z prowadzonymi systematycznie przez Bibliotekę Narodową badaniami czytelnictwa. Te wskazują bowiem, że czyta mało kto.
Bielik-Robson odnotowuje, że Nagroda Gdynia charakteryzowana bywa jako „wyniosła i nieprzysiadalna, że promuje książki, które nie mają szans na czytelniczą popularność” (Prognoza niepogody…, s. 6). Może więc chodzi o to, że tę artystycznie wysublimowaną literaturę dla smakoszy rzeczywiście czyta niewielu. Tymczasem to właśnie takie teksty, które są rezultatem wysublimowanego talentu, „wciąż jeszcze opierają się porywczym mocom dziczejącego świata” (Prognoza niepogody…, s. 10). Takiej właśnie rzeczywistości zdaje się dotyczyć omawiana „prognoza niepogody”. Ma to między innymi związek ze sposobami używania języka, który w powszechnym zastosowaniu codziennym ewidentnie doświadcza dziś kryzysu oraz z funkcjonowaniem mediów, które porozumiewaniu się służą. Widać to – pisze Bielik-Robson – gdy…
czyta się teksty gazetowe, które coraz dokładniej imitują przekaz internetowy – proste bezbarwne zdania niezdolne unieść żadnych figur, w tym zwłaszcza ironii, ale za to pełne ideologicznego jadu […] Zresztą nie tylko gazetowe: także i te mniej doraźne, krytycznoliterackie eseje w licznych pismach kulturalnych nierzadko przypominają teksty wygenerowane przez program komputerowy, nieuczynione ludzką ręką, pozbawione indywidualnej sygnatury (Prognoza niepogody…, s. 7).
Bywa jednak, że nawet język charakteryzowany tak, jak wyżej, daje się „przechwytywać” i wprowadzać na przykład do poezji, nasycając ją z nagła nieoczekiwanymi znaczeniami (zob. Anna Kałuża, Sojusze i przechwycenia w: Prognoza niepogody…, s. 94-105). Literatura o wyrazistej sygnaturze autorskiej jest bowiem przestrzenią rzeczywistej wolności i kultury oporu w świecie zdominowanym przez wszelkiego typu internetowe wpisy na tym lub innym forum, „które wbrew swojej nazwie nie przypomina greckiej agory, ale raczej spartański plac walki, gdzie uczestnicy ćwiczą się w sztuce nierozmowy i szybkiego zadawania ciosów” (Prognoza niepogody…, s. 9). Nie chodzi jednak, trzeba podkreślić, o literaturę, która zajmuje się doraźnymi interwencjami, ale o taką, która – powtórzmy – podejmuje tematy „szczególnie ważne dzisiaj” i która powstaje „w tym, a nie w innym momencie historycznym” oraz – warto dodać – w takim, a nie innym kontekście polityczno-kulturowym.
2.
Jak się to wszystko ma do formuły Homo docens – „człowiek uczący się” – wyeksponowanej w tytule tych Zapisków? Do takiej właśnie refleksji zaprasza autor określenia Homo docens, Stanislas Dehaene, badacz neurobiologicznych podstaw uczenia się, profesor Collège de France, w niedawno wydanej u nas książce (Jak się uczymy. Dlaczego nasze mózgi uczą się lepiej niż komputery… jak dotąd, przeł. Dariusz Rossowski, Copernicus Center Press, Kraków 2021, ss. 412). Profesor pisze:
Większość naszej wiedzy o świecie nie była nam dana wraz z genami. Musieliśmy zaczerpnąć ją ze swojego środowiska albo od otaczających nas ludzi. Żadne zwierzę nie dokonało tak radykalnej zmiany swojej niszy ekologicznej, przenosząc ją z afrykańskiej sawanny na pustynie, wzgórza, wyspy, skute lodem bieguny, do sadyb w jaskiniach i do metropolii, a nawet w kosmos i wszystko to w ciągu kilku tysięcy lat. Zawdzięczamy to uczeniu się. Od wzniecania ognia i sporządzania kamiennych narzędzi po rolnictwo, ekspedycje odkrywcze i rozszczepienie atomu, historia ludzkości jest opowieścią o ciągłym wymyślaniu się od nowa. U podstaw wszystkich tych osiągnięć leży jeden sekret: nadzwyczajna zdolność naszego mózgu do formułowania hipotez i wybierania tych z nich, które znajdują potwierdzenie w naszym środowisku.
Uczenie się jest wielkim triumfem naszego gatunku. W ludzkim mózgu miliardy parametrów są gotowe do adaptowania się do otoczenia, języka, kultury, rodziców, pożywienia itd.
W bliższych nam czasach ludzkość odkryła, że można jeszcze bardziej potęgować tę wyjątkową zdolność dzięki udziałowi pewnej instytucji, mianowicie szkoły. Żadne inne zwierzę nie uczy aktywnie swych potomków na zasadzie rezerwowania specjalnego czasu w celu monitorowania dokonywanych przez nich postępów, doświadczanych trudności i popełnianych błędów. Wynalezienie szkoły – obecnej we wszystkich społecznościach ludzkich instytucji systematyzującej nieformalną naukę – ogromnie zwiększyło potencjał naszego mózgu. […]
Edukacja jest głównym sprawcą sukcesu naszego mózgu (Jak się uczymy…, s. 17-19).
3.
Jak to się z kolei ma do aktualnej polskiej oferty szkolnej, w tym do pomysłów ministra Przemysława Czarnka et consortes? Jak to działa u nas w ramach instytucji, która z założenia ma potęgować ową wyjątkową ludzką zdolność do uczenia się?
Rozpoznanie sytuacji umożliwia w zasadzie jeden przykład. Wystarczy się przyjrzeć liście szkolnych lektur. Ta wyznaczana jest odgórnie i centralnie. Określa się ją zwykle jako kanon, choć bez pytania, co w rzeczywistości oznacza pojęcie kanonu i co się na kulturową kanoniczność składa oraz w jakich relacjach pozostaje ona ze współczesnością. Listę wskazuje tzw. Podstawa programowa, nazywana tak bez zawracania głów znaczeniem słowa podstawa.
Listy lektur dotyczą też najczęściej kierowane pod adresem szkoły porady znawców, reprezentujących – nawiasem mówiąc – najzupełniej dowolne dziedziny wiedzy. Porady sprowadzają się do sugestii, co wpisać na listę obowiązkowych lektur lub co z niej wykreślić. Znamy więc rozwiązania typu: Sienkiewicz dobry, Gombrowicz niedobry albo odwrotnie, Wojtyła dobry, Kołakowski niedobry, Kossak-Szczucka niedobra, Boy Żeleński dobry, itd. Itp.
Propozycji, by w szkole zajmować się literaturą najnowszą, raczej nie słychać. Niespecjalnie też słychać sugestie, by obmyślając program, wychodzić od definiowania aktualnych problemów, więc od tego, w czym współczesne dzieci i współczesna młodzież są zanurzeni, co stanowi ich świat, by zaczynać od poszukiwania lektur, które ich dotyczą i które operują istotnym dla nich językiem, by podejmować próby wspólnego namysłu nad specyfiką tego, co ważne teraz, co zanurzone w określonym kontekście, a co – być może – okaże się uniwersalne, jeśli zdjąć z tego kostium języka i współczesnego kontekstu.
Mało kto poza tym bierze w odniesieniu do szkoły na poważnie pytania, po co w ogóle czytać, jak czytać, co to znaczy czytać sensownie, a przede wszystkim jak w szkole o lekturze rozmawiać, by nie sprowadzało się to do wciskania na jej temat stereotypów w celu ich odtwarzania na egzaminach.
Dwadzieścia lat XXI wieku minęło jak jeden dzień, a w szkole przebogata – jak sygnalizuje omawiana na wejściu Prognoza niepogody – literatura z tego okresu nie istnieje, pomijając fakt, że i te dwadzieścia lat dla młodszych uczniów albo już stanowi zamierzchłą przeszłość, albo prędko się w nią odsuwa…
Tu należałoby dodatkowo przypomnieć, że – charakteryzowana wyżej – niezwykła zdolność ludzkich mózgów do uczenia się z równie niezwykłą łatwością ulega manipulacji. Bywa zresztą, że cały celowo organizowany system edukacji właśnie manipulacji służy, „piorąc mózgi” wychowanków z całą bezwzględnością. I nigdy nie brakuje chętnych do tego, by innym urządzać życie według wyznawanego przez siebie, jedynie słusznego modelu.
O skuteczności nastawionych na takie cele działań, można się przekonać zaglądając choćby do wspominanej tu już kiedyś książki Nagi umysł. Dlaczego jesteśmy, jacy jesteśmy. Ludzka natura bez złudzeń (profesor Bogusław Pawłowski w rozmowie z Tomaszem Ulanowskim, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2016, ss. 240). Łatwo tam trafić na zdanie, że „prawie z każdego człowieka można zrobić przestępcę”, bo jesteśmy „bardzo podatni na propagandę i społeczne podziały” (s. 42). Jest w tej książce poza tym opis niesamowitego doświadczenia przeprowadzonego przez pewnego charyzmatycznego nauczyciela z Palo Alto w Kalifornii. Temu nauczycielowi bez większego trudu udało się w pięć dni zrobić ze swych gimnazjalistów zwartą grupę podobną do Hitlerjugend (Nagi umysł…, s. 31).
Gdy natomiast chodzi o cały naród, może to zabrać nieco więcej niż pięć dni, ale też niespecjalnie dużo. O tym traktuje książka Gregora Ziemera Jak wychować nazistę. Reportaż o fanatycznej edukacji (przeł. Anna Dorota Kamińska, Wstęp Bogdan de Barbaro, Wydawnictwo Znak 2021, ss. 270).
Ziemer był dyrektorem Szkoły Amerykańskiej w Berlinie i miał szansę w 1939 roku z bliska przyjrzeć się systemowi nazistowskiej edukacji. Podporządkowana ona była, najkrócej mówiąc, idei, że dzieci należą do państwa, państwo do partii, na czele której stoi zbawca narodu. Chłopców ćwiczono więc na żołnierzy, którzy chcą umrzeć dla Hitlera, w dziewczętach zaś utrwalano cnoty niewieście. Ich naczelnym zadaniem było rodzenie dla Hitlera nowych żołnierzy, którzy żyć będą dla zabijania i umierania. Lektura najdosłowniej zwala z nóg, szczególnie gdy pomyśleć o naszych aktualnych reformach szkolnych. Tak daleko jeszcze nie zaszliśmy, ale to i owo wydaje się niebezpiecznie bliskie. Książka jest aktualnie łatwo dostępna, jej streszczenie i recenzję pod tytułem Smocze zęby autorstwa Joanny Podgórskiej można przeczytać w „Polityce” (numer z 1 września 2021).
4.
W tym kontekście dodajmy w takim razie jeszcze krótką wzmiankę o naszych kulturalnych aktualnościach, które w pewien sposób także łączą się z prezentowanymi wyżej Zapiskami.
Na mocy sejmowej decyzji rok 2021 jest u nas mianowicie Rokiem Cypriana Kamila Norwida w dwustulecie urodzin i Stanisława Lema w stulecie urodzin. W Krakowie honorowano w związku z tym Norwida 10 i 11 września na wawelskim dziedzińcu prapremierowym wykonaniem napisanej przez Joannę Wnuk-Nazarową operowej ilustracji jego misterium pt. Wanda z 1851 roku. Towarzysząca wydarzeniu gazetka informacyjna opatrzona została dumnym tytułem Wanda wraca na Wawel. Tym samym przypomniana została po raz enty w historii bohaterka najważniejszego polskiego mitu założycielskiego. Wanda umiera oto samobójczą śmiercią, by uszczerbku nie poniosła polska narodowa niezależność. Pogańska władczyni, nim utonie w Wiśle, doświadcza wizji krzyżowej ofiary Chrystusa, niejako zapoczątkowując u nas chrześcijaństwo. Jej śmierć, traktowana jako ofiara za ojczyznę, w zestawieniu z wizją Ukrzyżowanego przykrywa kardynalny w chrześcijaństwie grzech samobójstwa. Stefan Chwin, w książce, o której była tu już kiedyś mowa, pisze:
Fundamentem naszej historii, momentem założycielskim była bowiem – jak to przedstawiało wielu autorów – śmierć Wandy, córki Kraka, legendarnej władczyni Lechitów, która – jak mówi legenda, mniej lub bardziej znana wielu pokoleniom Polaków – wolała się zabić, niż wyjść za jasnowłosego księcia Rydygiera. Legenda ta, obecna w polskiej pamięci od wielu wieków, nieodmiennie przedstawiała – i przedstawia nadal – samobójstwo Wandy jako wzór postawy moralnej zarówno dla dorosłych Polaków, jak i dla polskiej młodzieży (zob. 57 w: Oddać życie za Polskę. Samobójstwo altruistyczne w kulturze polskiej XIX wieku, Wydawnictwo Tytuł, Gdańsk 2021, ss. 628; rozdział poświęcony różnym wariantom mitu Wandy: Wanda. Samobójstwo kobiety jako początek dziejów Polski, s. 56-98, przypisy tych kwestii dotyczące s. 332-539; wiele ze wskazywanych tekstów można bez kłopotu znaleźć w sieci).
Nikt chyba nie wątpi, że rocznicowe przypomnienie Norwidowej Wandy dało okazję do wyeksponowania w towarzyszącym przedstawieniu ministerialnym liście porządku wartości, dla którego od zawsze decydujące są u nas, jak przykład Wandy wskazuje, patriotyzm i chrześcijaństwo. Samo przez się zrozumiałe, że dla szkoły stanowić one mają podstawowe wyznaczniki edukacyjne. Nie musi się za to pamiętać o formule, według której „Polak jest olbrzym, a człowiek w Polaku karzeł”, jak ten sam Norwid pisał w liście do Michaliny z Dziekońskich Zaleskiej. Fakt natomiast, że u Norwida Rydygier, inaczej niż w opisywanych przez Chwina wersjach legendy, jest rudy, nie ma chyba specjalnego znaczenia…
Prawie równocześnie z Norwidem uczczono w Krakowie Lema. Między 10 a 14 września odbywał się tu poświęcony mu Festiwal Bomba Megabitowa, na który złożyło się wiele rozmaitych wydarzeń, w tym zapowiadane w programie „futurystyczne lekcje polskiego”. Niezależnie od tych lekcji, ze względu na edukację i w kontekście serwowanych nam właśnie reform, w tym wyobrażeń o obowiązkowych lekturach, dobrze byłoby może pamiętać dwie myśli Lema.
Pierwsza w Wysokiego Zamku:
[…] już nazbyt wstydliwie absolutną niezbędność przychylności ludzkiej przemilczamy, mówiąc o sztuce, bo zarówno wychowujemy, jak wychowywani jesteśmy w przeświadczeniu, jakoby dzieła nieznacznie tylko różniły się od grabi w półmroku leżących. Ten kto na nie nastąpi, dostanie w łeb, aż go jasność nagła omroczy. I nie inaczej ma być z dziełem znakomitym: tego, kto się doń weźmie, nagły, choć niespodziewany trafi zachwyt. […] Zgwałcić sztuką nikogo się nie da – zachwycamy się nią, jeśli godzimy się być zachwyceni (Wyskoki Zamek, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2000, s. 114-115).
Namysł nad tą uwagą mógłby się może przydać tym, którzy sądzą, że podmianki na szkolnych listach lektur z punktu zaowocują edukacyjnym złotem.
Druga myśl natomiast odnosi się do postępowania bohatera jednej z Bajek robotów, niejakiego Kwarcowego. Ten naprawdę wiedział, co jest niebezpieczne. Czytamy:
Jednego musiał unikać, to jest myślenia uporczywego, od niego bowiem rozgrzewał mu się kwarcowy mózg i to go mogło zgubić (Trzej elektrycerze w: Bajki robotów, Wydawnictwo Siedmioróg, Wrocław 1966, s. 6).
Zdaje się, że wobec rozmaitych „prognoz niepogody” aktualni eksperci z ministerium edukacji zalecają nam dziś, w czym szczęśliwie pozwala się zorientować mądrość Lema, ratunek według sposobu Kwarcowego. Problem w tym, czy rzeczywiście tego właśnie chcemy…
1 thought on “16.09.21. Prognoza niepogody i Homo docens”
I gdybyż zechciał przeczytać ten tekst minister Czarnek… I gdybyż powziął jakąkolwiek refleksję….
Z edukacją w szkole jest niedobrze, bo reformatorzy wszelkiej maści zawsze zaczynają od listy lektur, od szczegółowego wyliczenia, co musi wiedzieć uczeń po … klasie. To łatwo sprawdzić na egzaminie. Ale czy o to chodzi w edukacji?