Kuba,
pozwól, że wytłumaczę się z tego, co napisałem – bo przecież wiedziałem, jak zareagujesz, niezależnie od wszystkich zastrzeżeń, które umieściłem w swoim tekście. Twoja odpowiedź również wymaga reakcji i na nią zasługuje, a ona jest po prostu taka: cieszę się, że odpowiedziałeś i przepraszam za przykrość, którą sprawiłem. Polemik nie będę podejmował ani tym bardziej wymiany mniej lub bardziej złośliwych figur retorycznych. To nie ma sensu. Jesteśmy w innych miejscach i – chyba – o dość wyraźnie różne rzeczy nam chodzi. Warto – tak myślę – zdać sobie sprawę z tych różnic i nauczyć się z nimi żyć. To, że wielokrotnie w przeszłości i pewnie jeszcze nie raz w przyszłości znajdziemy się na kolizyjnych kursach, nie jest ani zaskoczeniem, ani żadną tragedią – wynika w naturalny sposób właśnie z rozbieżnych celów, jakie sobie stawiamy. Z doświadczenia wiem, że zderzeń uniknąć się nie da. Da się uniknąć zaskoczeń.
Z Twojej perspektywy sprawy mają się tak, że Obywatele RP nigdy nie wsparli kontroli wyborów, zawsze w wyborach rozrabiali, zawsze zresztą krytykując wszystko, czego sami nie wymyślili i w czym nie biorą udziału – to oczywiście niesprawiedliwie prosty skrót tego, co napisałeś, ale jakoś przecież prawdziwy. Co więcej, ja się z nim mniej więcej zgadzam.
Z mojej perspektywy wygląda to oczywiście inaczej. Spróbuję wyjaśnić raczej tę perspektywę niż obraz – nie jest teraz najważniejsze, żebyśmy się spierali o szczegóły i również fakty. Oczywiście uczestniczyliśmy (Obywatele RP) bodaj w każdej aktywności opozycyjnej i w każdym obywatelskim proteście. Owszem, jesteśmy też stale obecni w komisjach wyborczych. Nie rzucamy się z deklaracjami, że będziemy tę kontrolę organizować, bo jest nas po prostu za mało, a przede wszystkim w związku z wyborami widzimy cały szereg zadań pilniejszych i ważniejszych. Sądzimy, o czym nieco za chwilę, że koncentracja na działaniach profrekwencyjnych i kontrolnych może przesłonić i faktycznie przesłania wagę tych innych spraw. W pracach struktur OKW oczywiście weźmiemy udział.
Prace OKW interesują nas również z tego powodu, że – jak zapowiedzieliśmy – będziemy kandydować, co zapowiedzieliśmy publicznie i KOD o tym wie. Jesteśmy więc jednym z tych przyszłych komitetów wyborczych, których na uroczystą proklamację w Senacie z jakichś powodów nie zaproszono. Może nawet jesteśmy jedynym niezaproszonym komitetem – nie wiem.
Różnica perspektyw
Ważniejsza od naszej wydaje mi się jednak nieobecność OSK. Z bardzo wielu powodów, wśród których jednym z ważniejszych jest kwestia kandydowania reprezentantek tego największego spośród naszych ruchów – trudna i wciąż zresztą nierozstrzygnięta w samym OSK, jak można sądzić. Zwłaszcza zaś nieobecność ich postulatów, które wyzwoliły największe emocje i największą energię społeczną w całej historii III RP. Sam mam skłonność porównywać zmiany społeczne – uruchomione wspólnym wysiłkiem Ordo Iuris, TK Przyłębskiej i OSK – do wielkiej „Solidarności”. Te dzisiejsze przemiany dotyczą nie tylko istotnych kwestii „wielkiej polityki”, ale może nawet głównie odwrócenia poglądów Polaków na temat aborcji, całości praw kobiet, mniejszości seksualnych i całej tej sfery społecznej wrażliwości, włącznie z drażniącymi samców w moim wieku feminatywami, ostrością widzenia testosteronu w życiu publicznym i codziennych relacjach, wreszcie wszechobecności przemocy pod wszelkimi możliwymi postaciami, o realnych tragediach, prawdziwej ludzkiej krwi i łzach nie wspominając. To przy tym nie jest dygresja obok tematu. Przeciwnie. Dotyczy właśnie perspektywy widzenia spraw najbardziej zasadniczych.
- Jako ruchy obywatelskie – i KOD, i Obywatele RP – powinniśmy mieć ucho bardziej na te kwestie (wciąż konsekwentnie i bardzo świadomie pomijane w „dorosłej polityce”) niż na aktualny stan niesnasek między partiami.
- Jako aktywni politycznie opozycjoniści zainteresowani realną zmianą społeczną, prawną i ustrojową, a nie własnymi politycznymi awansami i niekoniecznie zmianami politycznych ekip u władzy, powinniśmy obaj wiedzieć również i to, że polityka jest po to, by tego rodzaju postulaty realizować, a na pewno nie po to, by nimi żonglować chowając je lub pokazując w walce o władzę. Na żonglowanie nimi nie powinniśmy politykom pozwalać.
- Powinniśmy także wiedzieć, że realne ruchy społeczne żyją właśnie takimi wartościami, a nie tylko kibicowaniem walczącym ze sobą politycznym obozom. To tylko nas emocjonują epickie zmagania z PiS – one są dla nas tytaniczne, w oglądzie z boku natomiast muszą być i w rzeczywistości są raczej komiczne, jeśli wziąć pod uwagę intelektualne kwalifikacje Kaczyńskiego, Sasina, Błaszczaka, Morawieckiego, z którymi się tak heroicznie od lat zmagamy. Że z ostrożności nie wymienię w tym kontekście żadnego z „naszych” polityków, którzy tej tak znakomitej ekipie ulegają już przecież od ładnych paru lat.
Relacje Obywateli RP z KOD i z innymi ruchami oraz z partiami wyglądają zaś z naszego końca, powiedziałbym, dramatycznie. W sprawie jednej listy mamy za sobą już niemal pięć lat walenia głową w ścianę – próbowaliśmy i perswazji, i nacisków, próbowaliśmy tysiąca tekstów, pikiet, konferencji prasowych, również mojego kandydowania, które tak źle pamiętasz. O próbach doprowadzenia do demokratycznego uspołecznienia wyborczej polityki (nie tylko prawybory, ale choćby wysłuchania publiczne) czy naciskach na polityków po naszej stronie, by zechcieli poważnie zająć się istotnymi postulatami obywatelskimi i w ogóle brać je pod uwagę we własnych kalkulacjach, szkoda już wspominać. Pamiętasz może udział KOD w tych działaniach albo choćby odpowiedź na nasze wielokrotne zaproszenia przynajmniej do rozmów o nich? Z koniem partyjnej arogancji biliśmy się samotnie, zbierając od wszystkich recenzje podkreślające nasze warcholstwo, szkodnictwo, osłabianie autorytetu opozycji i jej liderów, często wręcz zdradę. Podobnie było zresztą również w innych sprawach – np. bojkot niekonstytucyjnej ustawy o zgromadzeniach, wymuszanie zgody na wolność zgromadzeń wbrew akcjom policji i zarzutom w sądach: wszystko to robiliśmy i nadal robimy niemal kompletnie samotnie, zbierając kopniaki nie tylko od władzy i jej policji, ale oczywiście także od swoich.
O tym wszystkim da się opowiedzieć o wiele więcej i znacznie ostrzej. Kiedy uparcie nie zgłaszamy własnych zgromadzeń i wiecznie stajemy na jakiejś „zakazanej ziemi”, usiłując ją odzyskać, to zawsze w takich razach ten, kto obok nas grzecznie uzgadnia z policją strefy dozwolone, łamie solidarność i tym naszym wysiłkom przeszkadza. Podobnie rzecz się ma z zakazami sejmowymi itd. Kiedy z kolei stoimy z pikietami przed siedzibami partii domagając się partnerskiego dialogu, o ile nie po prostu tego, by polityk aspirujący do bycia moim i Twoim reprezentantem zechciał przyjąć do wiadomości, czego sobie odeń obaj życzymy – wtedy ten, kto się w tym czasie fotografuje z partyjnymi liderami, udzielając im poparcia bez żadnych porównywalnie twardych warunków, robi za listek figowy, skutecznie osłabiając presję. Kiedy się więc patrzy z mojej perspektywy, da się te doświadczenia widzieć właśnie tak. Jako łamanie solidarności. Zatem w kategoriach bardzo grubych zarzutów. Gdybym miał rzeczywiście skłonność tak patrzeć, nie rozmawialibyśmy od dawna. Nie patrzę w ten sposób. Ani Tobie, ani nikomu innemu nie wymyślam od „łamistrajków” – wiem tyle, że żyjemy i działamy w nieco innych światach.
Za wybory politycy powinni nas przeprosić, zamiast zaszczycać obecnością
O samej inicjatywie OKW napisałem dość wyraźnie, prosząc, by moje złośliwości widzieć jako drobiazg, bo przecież rzeczywiście skupienie w jednym miejscu i celu wszystkich najwyższych liderów politycznych jest sukcesem wielkim, który nikomu się dotąd nie udał. Napisałem także, co chętnie powtórzę, że ostatnią taką próbę – idącą zresztą o wiele dalej – wykonał Mateusz Kijowski z Koalicją WRD. Przestrzelił wtedy i poległ, a kibicowałem mu bardzo, choć stosunki między nami nie były wówczas poprawne. Tamtej historii warto się przyjrzeć przez chwilę, bo była charakterystyczna. Inicjatywę powitały z nadzieją bardzo przychylne komentarze. Idea koalicji była jasna dla wszystkich i łatwo zrozumiała, ale podobało się wówczas komentatorom także to, że arbitrem narzucającym reguły fair play pomiędzy partiami i niejako je dyscyplinującym miał być właśnie obdarzony ogromnym autorytetem ruch obywatelski. Wasz ruch, co z entuzjazmem akceptowałem, choć byłem poza nim, wciąż nieco posiniaczony po rozstaniu. To był naprawdę świetny pomysł, a przy tym popatrz, jaki prosty. Kilka dni trwało oczekiwanie ciągu dalszego i rosnące napięcie, kiedy milczała PO, której obecność w inicjatywie miała oczywiście kluczowe znaczenie. W końcu Schetyna oświadczył lakonicznie, że do koalicji nie wejdzie, co oczywiście natychmiast pozbawiło ją sensu. Media posłusznie przyjęły ten fakt do wiadomości i zamknęły gęby, temat zniknął, przy tłumionych odgłosach zdumionego niedowierzania, redakcje otrząsnęły się i zajęły wspieraniem „najsilniejszego przeciwnika PiS”, cokolwiek postanowił zrobić.
Napisałem również wyraźnie, że rozumiem dzisiejszą potrzebę uczynienia nawet kilkunastu kroków wstecz i rozpoczynania międzypartyjnej współpracy ostrożnie od małych rzeczy z nadzieją na coś, o co chodzi lub powinno chodzić na końcu tej drogi.
Bo chodzi nie tylko i nie przede wszystkim o kontrolę wyborów. W tym rzecz. Równie wyraźnie napisałem – z czym mam nadzieję się zgodzisz – że np. o porażce w 2019 roku przesądziły nie fałszerstwa i nie Pegasus, tylko trzy listy, które dały PiS większość mandatów, choć opozycja dostała o 5% więcej głosów wyborców. Moja najpoważniejsza obawa związana z inicjatywą OKW dotyczy właśnie tego i jest tym większa, z im większą pompą patronat ogłaszają byli prezydenci. Politycy – jak ich znam – uznają nader chętnie, że „towarzyski obowiązek” wobec siebie nawzajem i zwłaszcza wobec wyborców zorganizowanych w ruchy obywatelskie właśnie spełnili. Przyszli i podali nam dłonie, a teraz mamy znowu „pozwolić im działać” – jak to było zawsze przy wszystkich tych wciąż przegrywanych wyborach – cierpliwie czekając, aż „dojrzeją polityczne decyzje liderów”, a one dojrzewają w zaciszu partyjnych gabinetów, z dala od kamer i opinii publicznej. By znać właściwą miarę rzeczy, należy wciąż przywoływać doświadczenie właśnie wyborów 2019 roku, których skandaliczny wynik był czymś, na co partyjni liderzy zdecydowali się w pełni świadomie, grając po prostu do innych bramek niż gramy my. Z premedytacją opowiadając nam duby smalone o zwycięstwie nad PiS. Nie wiedzieli, że tak się ta gra skończy? Nie widzieli sondaży i nie umieli ich przeliczyć na mandaty? Naprawdę? Czy wobec tego na pewno nadają się do polityki?
Ta sytuacja wyklucza według mnie ceremonialną grzeczność w relacjach ruchów obywatelskich z partiami. Każda uczciwie poważna rozmowa o wyborach powinna się zacząć od ich przeprosin, a nie od naszych podziękowań za to, że sami liderzy zechcieli uświetnić swą obecnością tę skądinąd przecież ważną inicjatywę. Nie chodzi bynajmniej o publiczną satysfakcję z przeprosin. Chodzi o bardzo praktyczny konkret. Prawdopodobnie wiesz, choć mogłeś nie zwrócić uwagi – zabiegamy od lat o uczciwą publiczną debatę na temat strategii wyborczych i realnej treści wyborczej obietnicy demokracji, w której głos obywateli rozstrzygnie polityczne konflikty polskiej wojny. Publicystyką, rozmowami w kuluarach, pikietami, kandydowaniem nawet. Nie jest żadnym przypadkiem, że wszystkie te próby dotąd spełzały na niczym, choć inwestowaliśmy w nie wszystko, czym dysponowaliśmy, a nawet więcej.
Z Twojej perspektywy – bo tu wciąż właśnie o perspektywy celów chodzi – wygląda to tak, że daremność naszych prób dowodzi fałszu naszych założeń, na powodzenie zaś nie ma żadnych szans, kiedy bierze się za to niezupełnie okrzesany Kasprzak, którego realne znaczenie w dodatku już jakiś czas temu przeminęło, a postulaty zgłasza tak bezczelne, jakby rządził w Polsce. Nie ironizuję – bardzo dobrze rozumiem takie widzenie rzeczy. Co więcej, jak napisałem, w sporej mierze tę ocenę podzielam.
Z mojej perspektywy widzę to jednak tak, że dopóki politycy będą mieli jak między nami wybierać, izolując „radykała” na pozycji wariata odklejonego od realiów „dorosłej polityki”, niczego realnego na nich nie wymusimy. Dlatego i niemal tylko dlatego pozwoliłem sobie w tekście, który był o czymś zupełnie przecież innym niż inicjatywa OKW, na wyrażenie obawy, że ta inicjatywa i Wasz w niej udział stanie się w tej sytuacji listkiem figowym, który po raz kolejny spełni właśnie te funkcje. Będzie ściemą i fasadą dialogu społecznego w miejsce dialogu prawdziwego. Naprawdę nie jest przypadkiem, że szefowie partii zjawili się na proklamacji OKW, a nigdy nie zaszczycili swoją obecnością Porozumienia dla Praworządności, czyniąc tę inicjatywę priorytetem własnych działań. Nie zaszczycili nas swą obecnością wtedy po prostu dlatego, że czegoś konkretnego od nich chcieliśmy. Kiedy tak popatrzysz, inicjatywa OKW może zaszkodzić, a nie pomóc i sądzę, że tak właśnie się stanie. To dlatego o tym napisałem. Wiedząc oczywiście, jak to odbierzesz. Trudno. Nie urodziłem się po to, żeby mnie wszyscy kochali. O sympatię polityków zabiegać nie zamierzam na pewno – i to z całą pewnością jest kolejną z różnic między nami, co żadną miarą nie jest z mojej strony zarzutem – na wszelki wypadek zaznaczę.
Pacta Conventa
Do takiego widzenia spraw skłania mnie perspektywa ogólniejsza. Otóż Obywatelom RP chodzi po głowie głęboka konstytucyjna reforma ustrojowa. Opisaliśmy ją w naszym programie (bo taki pracowicie uchwaliliśmy) i od wielu lat staramy się działać na jej rzecz. W PR idzie nam kiepsko, mało kto ten nasz program zna, gotów się jestem założyć, że Ty go znasz nie bardzo. Z wielu powodów uważamy, że podjęcie głębokiej konstytucyjnej reformy tu i teraz, a nie w odległej przeszłości po utrwaleniu odzyskanej władzy, jest konieczne dla zażegnania obecnego upadku państwa – klęska roku 2015 naszym zdaniem bardzo mocno tę konieczność pokazuje. To osobne, duże zagadnienie. O poważną rozmowę o tym również bezskutecznie zabiegamy od lat.
Chodzi nam o ustrój określony świadomie zawartą umową społeczną, która nie tylko to mówi, że władców sobie wybieramy, ale również, że ograniczamy ich władzę i wymagamy własnego udziału w kluczowych decyzjach. To tradycja klasycznie liberalna, choć o całą epokę starsza niż sam liberalizm. W Anglii to była Wielka Karta Swobód, we Francji Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela, w Polsce zaś Artykuły Henrykowskie i Pacta Conventa, przed którymi uciekł stąd jeden naszych z wybranych przez szlachtę królów, uznając, że w tych warunkach nie daje rady rządzić, jak się tego nauczył i jak przywykł. Na rzecz takich relacji rządzących z rządzonymi pracujemy. W liderach opozycji widzimy przyszłych władców (oni zresztą wiele robią, żeby tak wyglądać) i próbujemy zagwarantować sobie cokolwiek poza wiarą, że będą władcami łaskawszymi.
Bynajmniej nie jest to ani abstrakcja, ani oczekiwania na wyrost w stosunku do siermiężnej rzeczywistości rządów PiS, których po prostu trzeba się dzisiaj pozbyć. Mój tekst, który Cię tak dotknął, dotyczył przecież nie OKW i przyszłej władzy opozycji, a konkretnej polityki tu i teraz – praworządności, wizyty von der Leyen i polityki opozycji w tej sprawie, która właśnie okazała się zwyczajnie śmieszna. W mediach pełno było ocen i analiz wskazujących, że Komisja Europejska odpuszcza i uruchomi strumień pieniędzy akceptując byle pretekst zamiast rzeczywistej zmiany sytuacji. Zewsząd słychać było, że nas „sprzedadzą”.
Von der Leyen? Sprzeda? Naprawdę? A nie Pawlak, czy Gowin być może znów zakumplowany z Ujazdowskim, nie Hołownia, który wraz z nimi dostrzegł nadzieję w „ośrodku prezydenckim” i możliwym „kompromisie” z Dudą, którego da się wesprzeć przeciw PiS? Zapomnieliśmy już pomstowanie na „zdradę Lewicy”? Narzekanie na „kunktatorstwo PO”? Otóż wizyta von der Leyen powinna pokazać i mam wciąż wielką nadzieję, że pokaże, iż Komisja Europejska i postawa europejskich polityków powinna nas kłopotać nieporównanie mniej (jeśli w ogóle jakkolwiek) niż zachowania polityków rodzimych. Dlatego, że politycy i instytucje UE są już związane wyrokami TSUE i ETPCz, które respektować muszą. Załatwiliśmy to sobie dawno temu. My – ruchy i organizacje obywatelskie – bez udziału polityków. Możemy dzisiaj spać niemal spokojnie po wszystkim, co zdołaliśmy zrobić. W stosunku do naszych politycznych liderów mamy natomiast wyłącznie nadzieję i wiarę – tam, gdzie powinniśmy od dawna mieć gwarancje. Jak widać zawsze, kiedy przeżywamy owe żenujące głosowania w różnych sprawach – od podwyżek diet, poprzez aborcję, IPN po akceptację niekonstytucyjnych tarcz kryzysowych i wyborów prezydenckich i wreszcie ostatnie żenujące kluczenie w sprawie praworządności i naszych najważniejszych postulatów – chodzi nie tylko przyszłe poczynania naszych ulubionych polityków, kiedy już będą u władzy, ale o ich bardzo konkretne poczynania dzisiaj.
Dobrze wiem, że ten punkt widzenia jest bardzo specyficzny, nie Twój i nie KOD-u – to z tego powodu go opisuję. To dlatego się zderzamy co i raz – i jeszcze nie raz będziemy. Chcemy różnych rzeczy. Zawsze da się powiedzieć – i często to słyszę – że żadna reforma ustroju i politycznych zwyczajów nie interesuje nas dzisiaj, kiedy trzeba po prostu zapewnić czyjekolwiek zwycięstwo nad PiS. Jeśli do tego trzeba kluczenia w sprawie aborcji, praworządności czy czegokolwiek – niech będzie, byle tylko wygrać. Z zasadniczych powodów z taką postawą się nie zgadzam, ale uważam również, że ona odsunięcie PiS bardzo znacznie utrudnia, a utrzymanie populistów w narożniku czyni trwale niemożliwym.
PiS wziął władzę, oferując własną, wyrazistą wizję państwa. Absurdalną. Złowrogą. Ale jakąś zaoferował. Wyraźnie widać było społeczny głód wizji znaczonej czytelnymi wartościami. Pisowska wizja przegrywa, tracąc wiarygodność. Być może to wystarczy, by PiS pokonać, choć niezupełnie w to wierzę i nie bardzo to widać w mierzalnych społecznie faktach. Popularność skompromitowanej wizji PiS wynikała z niedostatków demokracji III RP. Deficyt w tym zakresie trzeba wypełnić, zanim próżnię wypełni nowy populizm.
Dlatego uważam, że demokratyczna wizja jest niezbędna, by wygrać i dlatego Obywatele RP formułują ją nie z punktu widzenia konkretnych politycznych poglądów, ale jako ruch skoncentrowany na ponadpartyjnych, konstytucyjnych wartościach. Co więcej, to musi być wizja wiarygodna, a zatem nie zaledwie obiecywana, ale koniecznie realizowana dziś. Dlatego uważamy, że w wielu sprawach – jak praworządność, aborcja, wiele innych, w tym także „uspołecznienie” kampanii wyborczej poprzez np. prawybory – trzeba niezbędnie szukać efektywnych rozwiązań i realnej zmiany dziś, a nie w mglistej perspektywie nowej władzy po zwycięskich wyborach. Dlatego każdy nasz, Obywateli RP kontakt z politykami opozycji będzie zawsze zmierzał do przywrócenia należnego porządku pomiędzy obywatelami wskazującymi tych, którzy ich mają reprezentować, realizując ich postulaty. Będziemy robić wszystko, by wyrwać się z folwarku.
Zgoda buduje?
Piszesz, że KOD łączy, a nie dzieli. Słyszałem to niemal skandowane dawno temu, kiedy mnie z KOD wykluczano. Ubiegający się o reelekcję Bronisław Komorowski powtarzał, a brzmiało to przaśnie jak jasna cholera, że „zgoda buduje, niezgoda rujnuje”. No, weź…
Zgódźmy się co do tego, że krytyka jest świętym prawem w demokracji, a nawoływanie do jej powstrzymania jest największym możliwym nietaktem dla demokraty. Zgódźmy się co do tego, że krytyka dostarcza demokratom wartości. Choćby trzeźwego osądu. Zgódźmy się wreszcie także co do tego, że konflikt jest cechą życia. Że instytucje demokracji da się widzieć – jak je widział Jacek Kuroń – nie tyle jako miejsca, w których konflikt się rozbraja, ale jako wyraz tego konfliktu, objaw życia, może nawet jego istota.
Niezależnie od tego, co sądzimy o strategii w nadchodzących wyborach – czy list będzie piętnaście, czy jedna po stronie demokratów, naszą wartością jest spór nie jedność. Wymogiem chwili jest solidarność. Ona jednak nie wymaga jednolitości, jak jej nie wymagała w legendarnych już na szczęście czasach owej dawnej, wielkiej „Solidarności”.
Wiedziałem oczywiście, że Ci się narażę pisząc, co napisałem. Zrobiłem to w nadziei, że obecna sytuacja zamieszania wokół KPO i istotnego przesilenia w dość jak dotąd bezpłodnym Porozumieniu dla Praworządności pozwoli nam wszystkim uświadomić sobie kilka bardzo prostych rzeczy – o zasadniczym znaczeniu dla Obywateli RP, bo one się stały bardzo widoczne:
- Nie musimy wierzyć politykom UE, bo zapewniliśmy sobie gwarancje ich przyzwoitości.
- Politycy UE wobec pryncypiów polskiej praworządności są z tego właśnie powodu zdecydowanie bardziej wiarygodni niż nasi, w których intencje możemy wciąż tylko wierzyć – i to wbrew dotychczasowym doświadczeniom.
- Rola parlamentarnej opozycji – jeśli ma polegać na działaniach w granicach „arytmetyki sejmowej” – jest po prostu żadna. To raczej sztafaż, wieczne legitymizowanie pozbawionych realnego znaczenia „obrad” Sejmu. W sprawach naprawdę ważnych nie liczy się „ilość szabli” – widzieliśmy to po raz kolejny w głosowaniu senackim nad ustawą Dudy. Rachunek sił, bilans zysków i strat da się zdefiniować zupełnie inaczej – i to on przesądza. To on zatrzymał ofensywę PiS na sądy. My to zrobiliśmy, a nie politycy – a to właśnie od tego jest opozycja. Politykom – jeśli mają nas reprezentować i chcą dostać nasz głos – powinniśmy to uświadomić.
- Ruchy obywatelskie mają nie tylko powód – mają przede wszystkim obowiązek żądać od polityków realizacji postulatów. Nie jest ich obowiązkiem udzielanie poparcia.
4 thoughts on “Niezgoda buduje”
Paweł ma rację ..Kuba nie potrafi rozmawiac z ludem…Paweł to trybun powinien być przywódca opozycji
Do diabła z cechami trybuna lub salonowca. Miejsce jest dla takich i takich. Jest nawet na rywalizację jednych z drugimi, jeśli tak chcą. Solidarność bywa trudna. Ale nie musi ograniczać nikogo.
Przykro to pisać, ale warto unikać śmieszności. Wasza polemika odbywa się w społecznej ciszy, której przecież musicie być świadomi. Ludzie zapewne czytają ją jako spór dwóch facetów zabiegających głównie o swoje miejsce w historii i to w dodatku bez powodzenia. Kuba stara się zapewnić sobie miejsce na liście i wszystko wskazuje, że mu się to powiedzie. Gratuluje mu, ale niech wybaczy – z tego nic nie wyniknie dla wskrzeszenia ruchu obywatelskiego jakim był KOD. Paweł, który uważa, że jego „radykalizm” nie pozwala mu osiągnąć tego samego (należnemu nie wiadomo dlaczego miejsca w polityce) oszukuje chyba sam siebie, bo ani nie jest specjalnie „radykalny” (bardziej szlachetnie „samotny” w walce ze wszystkimi o wszystko) ani tak nie jest przez innych traktowany. Na koniec powiem tak: Dobrze, że Paweł napisał, co myśli o „porozumieniu”. Niedobrze, że Kuba „odpisał” i wdał się w polemikę, która oby skończyła się jak najszybciej. Roztrwoniliśmy KOD, dziewczyny zgubiły gniew, Obywatele, jak Don Kichoci walczą z wiatrakami… a wygrać musimy! Pamiętajcie o tym i zostawcie ten bezpłodny spór czy zgoda czy niezgoda buduje.
Ani się nie uważam za radykała, ani nie lubię tej łatki przypiętej nam czasem z życzliwości i uznania, a czasem właśnie nieżyczliwie. Nie — my jesteśmy zaledwie uparci.
Ten upór dotyczy również przekonania, że o różnicach programowych, a także strategicznych należy rozmawiać wyczerpująco i publicznie — choć oczywiście nie każde medium się do tego nadaje i nie każdy krąg odbiorców. Tożsamościowe misje mediów zrujnowały nasze myślenie w wystarczającym stopniu, żeby w to nadal brnąć.
Niechęć do dyskusji o jednej liście jakoś udało się przełamać. Widać dzisiaj, jak wielkie jest spustoszenie. W tej dyskusji, która na szczęście staje się coraz bardziej rzeczowa, nadal panoszy się całe mnóstwo czysto negacjonistycznych bzdur. Ale warto było próbować. I warto ten wysiłek kontynuować. Jest jeszcze ileś podobnie grubych tematów.
Np. aborcja i sposób zmiany prawa w tej sprawie. Kto ma o tym zdecydować. W jakim trybie. Kiedy. Kiedy konkretnie. Czy da się ten proces (jaki dokładnie?) uruchomić teraz?
To gotowy sposób na inbę. Niewykluczone, że między nami i OSK też. Próbki temperatury tego sporu i waga oskarżeń oraz inwektyw, które tu pojawiają się natychmiast — widzieliśmy to wiele razy. Czy z tego powodu dyskusji podjąć się nie da? Być może. Czy nie powinnismy próbować? Powinnismy. Bezustannie. Do skutku. Nie ma żadnej innej drogi.
To są wszystko rzeczy zbyt ważne.