Kiedy w czasach realnego socjalizmu, rząd zmuszony szalejącą inflacją, powodowaną niewydolnością systemu, podnosił ceny, naród wychodził na ulicę. Dziś, kiedy rząd powtarza stare pokomusze błędy ekonomiczne, wywołuje niekontrolowaną inflację i wzrost cen zubażający najbiedniejszych, naród siedzi w domu. A jeśli wychodzi to na procesje
Ziobro codziennie okrada Polaków z pieniędzy. Cztery i pół miliona każdego dnia (już grubo ponad miliard złotych) i miliardy, których nie dostajemy na odbudowę gospodarki po pandemii. Bo naród ma ponosić koszty fobii chorego na nienawiść łobuza.
Trudno mi zrozumieć tę niemoc, wobec totalnego łajdactwa rządzących, którzy dla utrzymania się przy włądzy są gotowi poświęcić dobro państwa, dobro obywateli, pozycję Polski w świecie.
To jest jednak probierz naszej obywatelskiej sprawczości, świadczący jak bardzo niedojrzałą demokracją jesteśmy. Nie mamy siły, ochoty, odwagi by wyjść na ulice w milionowym proteście. Nie tyle przeciw ekonomicznej mizerii, ale przeciw nieudacznej władzy, która z roku na rok coraz głębiej marginalizuje nas jako państwo. Stajemy się państwem kolesiów, nie liczy się interes państwa, liczy się ich interes i władza, która pozwoli uniknąć kary.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Kisiel na dziś
I coraz bardziej naród przyjmuje tę filozofię urządzania się w dupie. Bo może dadzą czternastkę, dołożą do pięćset plus, wiec po cholerę się buntować. Bo może sądy są dla innych, nie dla nas. Bo może sąsiadowi się nie uda, ale mnie nie dosięgnie.
Gdyby rząd oświadczył, że zabierze każdemu tysiąc zł rocznie to może by się naród zbuntował. Ale skoro mówi, że każdemu da, to może lepiej siedzieć cicho.
Mimo wszystko mam nadzieję, że któregoś dnia wyjdę na ulicę i zaskoczy mnie wkur***ny naród upominający się o własne pieniądze.