Młoda kobieta umierała przez kilka dni leżąc przy trasie spacerowej miasteczka na białoruskiej granicy. Był polski mróz a ona była Etiopką
Dwaj chłopcy, którzy byli razem z nią – wyszli na ulice Hajnówki błagając o pomoc. Chłopcy wojacy ze Straży Granicznej wysłuchali ich uważnie, wywieźli wszystkich na Białoruś, ale dziewczyny nie szukali.
Został przy niej przyjaciel. Miał czuwać. Ktoś mówi, że chodził po miasteczku, że pukał do drzwi. Aktywiści, którzy znaleźli jej ciało („wyglądała tak, jakby przed chwilą jeszcze żyła”) mówią, że Etiopczyk jest teraz znów po stronie białoruskiej i brzmi jakby oszalał.
*
Nawet jeśli chcemy kontrolować granice – to nie muszą na niej umierać ludzie, prawda?
Ścisła reglamentacja prawa do pobytu: życia, nauki, pracy, zakładania rodzin – nie powinna zakładać w swojej formule śmierci dla tych, których prośbę w naszym imieniu odrzucili chłopcy z WOTu czy SG.
*
Długie dni umierała dziewczyna słuchając przechodzących ludzi, którzy cieszyli się, że spadł śnieg.
Nie chcę czuć się winna temu, że też cieszę się ze śniegu.
Nie chcę, by moje państwo nakłaniało obrońców granic do pozostawiania dorosłych i dzieci na śmierć.
Nie chcę, by te śmierci nam spowszedniały. I nie chcę też, by oszaleli mieszkańcy pogranicza, żołnierze, aktywiści, by groza tej sytuacji doprowadzała ludzi do destrukcji.
*
To się musi skończyć.
fot. Pixabay