11.05.23. "A co, jeśli się uda?"...
Cytowane w tytule pytanie pochodzi z musicalu „1989”. O teatralnej realizacji tego spektaklu, przygotowanej wspólnym staraniem Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie i Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego, była już na tym miejscu mowa (zob. Zapiski pt. Pozytywne mity w lustrach historii z 10.12.2022).
Okazja, by o tym musicalu przypomnieć, wiąże się z faktem, że właśnie opublikowany został jego tekst [zob. „Dialog. Miesięcznik Poświęcony Dramaturgii Współczesnej” nr 4(797) z kwietnia 2023, s. 73-133; zapowiadane jest też płytowe nagranie]. Publikacji w „Dialogu” towarzyszy opowieść Joanny Szczepkowskiej związana ze spektaklem oraz rozmowa Kacpra Siedleckiego i Kornelii Sobczak na temat musicalowej formuły prezentowania historycznych wydarzeń. Jest w tym „Dialogu” także znakomita i wnikliwa analiza-interpretacja-recenzja takiego ujęcia naszej niedawnej historii, jaką proponuje musical „1989” – Inne my autorstwa profesora Przemysława Czaplińskiego.
Dla porządku przypomnijmy: autorami scenariusza są Marcin Napiórkowski, Katarzyna Szyngiera i Mirosław Wlekły, muzyki – Andrzej „Weber” Miłosz. Przedstawienie wyreżyserowała Katarzyna Szyngiera. Rewelacyjnie grany, rapowany spektakl o przełomowym dla nas historycznym momencie, sądząc choćby po trudach zdobywania biletów, wciąż cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem publiczności. W jego finałowej piosence słyszymy:
Znów wieje nam historii wiatr,
Niesie ku przyszłości
Nadzieję mam, już nadszedł czas
To dzieje się, dość ciemności już
Stań razem z nami
Spójrz naprzód, wznieś głowę
Tam za chmurami
Budzi się nowy dzień
I trzykrotne powtórzenie:
Znów wieje nam historii wiatr,
Niesie ku przyszłości
Nadzieję mam, już nadszedł czas
To dzieje się, dość ciemności już
Tekst zatytułowany A co, jeśli się uda? poprzedza finalną piosenkę spektaklu. Stworzył go Adam Zieliński Łona. Należy zaś do roli teatralnego Jacka Kuronia. Zaprasza do namysłu nad przyszłością po sukcesie 4 czerwca 1989 roku. Teraz wiemy już, niestety, aż za dobrze, co się działo potem. Wyprzedzającego namysłu, a przede wszystkim wieloaspektowej wyobraźni co do wielorakich skutków podejmowanych po zwycięstwie działań raczej zabrakło. Może warto w takim razie rzetelnie się zastanowić nad przypisanymi Kuroniowi słowami i przecież wyprowadzić z nich kiedyś rzetelne wnioski. Może właśnie teraz jest na to pora, bo wprawdzie „po masakrze piłą nowogrodzką”, jak to nazywa Czapliński, ponownie znaleźliśmy się w państwie zdewastowanym przez komunopodobną autokrację, ale mamy jednak przed sobą szanse związane z nowymi, poważnymi wyborami. Stosowny fragment z refleksji scenicznego Kuronia w tekście brzmi zaś tak oto:
Co, jeśli się spełni piękny sen?
Bo widzisz: los się różnie lubi pogmatwać
Co będzie w dzień zwycięstwa, to ja z grubsza wiem
Ale co będzie dzień później – to już zagadka
Tymczasem trudno nie zauważyć, że Polska stanowi aktualnie przestrzeń konfliktów rodzących się na przecięciach racji, przeświadczeń, stanowisk, interesów, wizji człowieka – z jednej strony – oraz obserwacji i wyobrażeń związanych z gwałtownie postępującą cywilizacyjno-kulturową zmianą w wymiarach globalnym i lokalnym – z drugiej, a także w rezultacie problemów wywołanych przez pandemię i tych, na które otwiera refleksja o sztucznej inteligencji…
Jednym z ważnych aspektów konfliktu są problemy dotyczące szkoły i właśnie o pewnych lekturach oraz o pewnych działaniach dotyczących tego tematu będzie mowa dalej. Zdanie kanclerza Jana Zamojskiego, parafrazowane potem przez Staszica, w dzisiejszym kontekście niczego chyba ze swej oczywistości nie utraciło: „Takie zwykłe być Rzeczpospolite, jakie obyczaje i wykształcenie obywateli”. Brzmi to oczywiście jak truizm. W przestrzeni publicznej bywa bowiem w takim lub innym brzmieniu stale powtarzane. Powtórzenia te mają często charakter wyłącznie ornamentacyjny, retoryczny i zależny od okoliczności. Mają jednak także wymiar sprawczy. Ujawnia się on wyraźnie w politycznych operacjach na szkole. Takich, które mają zapewnić przyszłość nie tyle modelowi państwa o charakterze Rzeczpospolitej, co aktualnemu modelowi sprawowania władzy i ideologicznych przekonań jej zwolenników.
Nie jest to zresztą problem naszych tylko czasów. Przeciwnie. Jest on nieledwie odwieczny. Wcześniejsze źródło cytowanej formuły odsyła wszak aż do Isokratesa, greckiego mówcy sprzed naszej ery: „Jakie wychowanie młodzieży, taki los państwa”.
Takie postrzeganie eksponowanej w tym haśle zależności nasz aktualny minister Czarnek i Spółka mają opanowane do ostateczności. Pytanie tylko, czy wynikająca z tego wizja świata naprawdę odpowiada społecznościom spoza partyjnej Spółki i czy określona partia jest tożsama z Rzeczpospolitą, jest jej właścicielką…
Moc przywołanego hasła potęguje się w każdym razie i wypełnia rzeczywistymi konsekwencjami wobec następującego ciągu znaczących epitetów, które opisują naszą ogólnokształcącą szkołę: obowiązkowa, powszechna, masowa. Pominąwszy incydentalne rozwiązania, więc szkoły prywatne czy społeczne, prowadzone z udziałem odważnych nauczycielek i nauczycieli z wyobraźnią, pominąwszy dzieci pochodzące z rodzin, które mają świadomość znaczenia dobrej edukacji i finanse, by taką edukację swym dzieciom zapewnić – co oczywiście rujnuje wszelkie marzenia o równości, cokolwiek by się pod tym pojęciem kryło – trudno ujść cało przed indoktrynacją wobec zależności powszechnie obowiązującego systemu edukacyjnego od polityków z ich doraźnymi interesami oraz od biurokratów spętanych myśleniem o tabelach i sprawozdaniach, gdy z centralnego nakazu serwowany jest detaliczny opis szkolnych obligacji do masowego wykonywania, a nad głową stoją kontrolerzy w rodzaju krakowskiej kuratorki, gdy partyjni politycy wskazują, co wolno i czego w szkole nie wolno. Codziennie mamy tego nowe świadectwa. Reakcją na bezsens i bezradność może być hipokryzja, ale nie wydaje się, by zachęty do dwójmyślenia były istotnie dobrym wyjściem.
Rzeczywistość okazuje się zresztą tym bardziej, wręcz ekstremalnie skomplikowana, jeśli do tak zarysowanego obrazu dodamy polekturowe refleksje wynikające z lektury książki Dawida Karpiuka Dzieciaki (Agora, Warszawa 2023). Jest to bowiem najdosłowniej zwalające z nóg połączenie reportażu i opowieści nastolatków oraz dwudziestolatków przedstawiane ich własnymi głosami. O bohaterach tego reportażu w okładkowej nocie przeczytamy:
Zanim rozsypią się na kawałki, szukają ucieczki w alkoholu, lekach, narkotykach, seksie, przemocy, autoagresji. Żyją i czekają. Aż w końcu serca im pękną. Aż się nie obudzą.
Dzieciaki […] balansują na granicy. Próbują sobie radzić z brakiem miłości, depresją, zaburzeniami psychicznymi, nałogami i jednocześnie żyć na własnych zasadach. Im głębiej sięgamy do ich historii, tym jaśniejsze się staje, skąd ich urazy, traumy, dlaczego uciekają i chcą zapomnieć.
Dawid Karpiuk opowiada to wszystko ich realnymi głosami, których refrenem jest hiphopowy soundtrack. Narracja wymyka się schematom i choć płynie się przez nią jak w transie, to nie jest fikcja.
Te historie wydarzyły się naprawdę.
Informacje o tym, jak autorowi udało się nawiązać kontakt z bohaterami książki i zgromadzić ich opowieści, znaleźć można bez trudu w sieci. Są zaś te porażające historie charakterystyczne współcześnie nie tylko dla naszego podwórka. Stanowią raczej oznaki powszechniejszego kryzysu kulturowego. Świadczy o tym choćby wystawiany w krakowskim Teatrze Słowackiego spektakl Spóźnione odwiedziny kanadyjskiego autora, Jordana Tannahila. Dotyczy on historia chłopca, który prześladowany przez kolegów z powodu swej seksualnej odmienności, popełnił samobójstwo. W związku z tą tragedią spotykają się dwie rodziny. Ta, która straciła syna, i ta, której syn brał udział w hejtowaniu kolegi. I nic nie jest proste ani łatwe w takiej sytuacji… Może powinni zmierzyć się z takimi opowieściami politycy, którzy opowiadają o seksualizacji dzieci.
Tak czy inaczej, powstaje pytanie o to, jak – wobec tych wszystkich zjawisk politycznego, socjologicznego, kulturowego i cywilizacyjnego splątania i politycznej bezwzględności – myśleć o współczesnej, sensownej edukacji. Nie ulega przecież wątpliwości, że przynajmniej próby projektowania rzetelnie uzasadnionych rozwiązań z tego zakresu na czas, gdy miejmy nadzieję, szczęśliwie „uda się” nam ponownie odwrócić karty historii, są konieczne. Z dnia na dzień tego rodzaju rozwiązania nie powstają.
Odnotujmy zatem, że gdy idzie o szkołę, prospektywne działania, które miałyby służyć z czasem naprawie aktualnego, kompletnie zdewastowanego systemu edukacji i wyprowadzenia go z zapaści, podjęło już jakiś czas temu wiele organizacji społecznych zainteresowanych problemem. W rezultacie powstał zaś Obywatelski pakt dla edukacji sygnowany przez dużą liczbę takich organizacji, a pod koniec stycznia tego roku w warszawskim Centrum Kopernik odbył się „szczyt edukacyjny” ich reprezentantów, którzy zgromadzili się po to, by o przygotowanym pakcie dyskutować i do dyskusji nad nim zachęcać innych ewentualnie zainteresowanych. Cały tekst Paktu i jego omówienia łatwo znaleźć w sieci, w tym na stronach, które firmuje oko.press. Warto te teksty z uznaniem dla starań ich autorów, lecz krytycznie przestudiować i poddać rzeczowej dyskusji.
Na pierwszym miejscu słusznie stawiany jest w tym dokumencie problem uwolnienia systemu edukacji od „centralnego”, czytaj „partyjnego” sterowania. Podniesione zostały też kwestie finansowania edukacji i nauczycielskich pensji.
Poza tym jednak różne kwestie mogą wymagać dyskusji. W facebookowych wpisach dotyczących tego dokumentu da się zauważyć na przykład wypowiedzi osób, które niepokoją się relacjami – wynikającymi ich zdaniem z tych zapisów – między kształceniem tzw. humanistycznym i przyrodniczym i jakby zaniedbywanie tego drugiego. Może to wskazywać – zwróćmy uwagę na marginesie – na uwięzienie w myśleniu charakteryzowanym w swoim czasie przez pewnego uczonego jako podział na „dwie kultury”: tych, którzy są „barbarzyńcami”, więc zajmują się przyrodoznawstwem i – dla przykładu – Szekspira nie znają, oraz tych, którzy – jak filolodzy, filozofowie, historycy, literaturoznawcy – reprezentują „prawdziwą kulturę”. Z tego miało wynikać, jaką wiedzę trzeba posiadać, by zostać uznanym za humanistę, a co do takiego miana nie upoważniało.
Jest to oczywiście podział z gruntu sztuczny. W istocie zresztą od dawna już mówi się o „trzeciej kulturze”. Jako jej reprezentanci wskazywani są zaś między innymi socjolodzy, fizycy, biolodzy, genetycy, informatycy, astronomowie czy antropolodzy. Oni przecież także, podobnie, jak filolodzy czy filozofowie, przedstawiają „res humanae” i humanistycznego nastawienia odmówić im nie sposób. Wystarczy sobie choćby tyle uświadomić i wyciągnąć wnioski. Do polecenia byłaby w tym miejscu książka Michała Hellera i Stanisława Krajewskiego Czy fizyka i matematyka to nauki humanistyczne? (Wydawnictwo Copernicus Center, Kraków 2014). Formuła umieszczona na pierwszej stronie okładki tej książki niweluje sygnalizowane wyżej wątpliwości: „Dobra, prawdy i piękna nie ma wśród wyników nauki, lecz są one wszędzie w tym, czym nauka jest”.
Problem w tym, jak się to wszystko przekłada na elementarne potrzeby edukacyjne. W rozmowach o Obywatelskim Pakcie dla edukacji pojawiają się w relacjonowanym kontekście sugestie powrotu do idei „nauczania blokowego”. Powstaje jednak pytanie, dlaczego takie pomysły spełzły kiedyś na niczym. Więcej o tym w dalszych akapitach…
W każdym razie, jeśli wierzymy w słowa Isokratesa i jego następców o tym, że los państwa zależy od wychowania młodzieży, trzeba by może w tym kontekście wyraźnie zapytać przede wszystkim, o jakie właściwie państwo tak naprawdę chodzi i jeśli w odpowiedzi usłyszymy o demokracji, wyeksponować jej charakterystykę. Koncepcja powszechnego kształcenia musi być przecież z nią spójna. Warto odnieść się przy tym do paradoksu, który wynika ze zderzenia konstytucyjnego prawa do edukacji i obowiązku jej podejmowania, a na ten temat różne zdania dałoby się przywołać. Łącznie z opinią profesora Jana Hartmana:
Nie, nie i jeszcze raz nie! Większości ludzi nie da się uformować na inteligentów i większość ludzi tego nie pragnie […] pomysł, by z dzieci robotników i chłopów w trzecim pokoleniu uczynić czytelników Żeromskiego, a nawet Masłowskiej, był od początku absurdalny i takim pozostaje do dziś. Podobnie jak pomysł, by każdy człowiek na ulicy, zaludnionej absolwentami szkół, wiedział, co to logarytm i jamb […] statystycznie biorąc, cały projekt przetworzenia masy ciemnej w masę jasną zupełnie nie wypalił, a oświecenie zamiast stworzyć masowe społeczeństwa inteligenckie, stworzyło społeczeństwa […] będące najwyżej parodią, bo na pewno nie przybliżeniem niemądrego ideału (Ja, prostak, „Polityka 2018 z 26.06)
Może jednak, zaznaczmy w ramach komentarza, że problem polega bardziej na tym, jak się tę „edukację dla wszystkich” obmyśli oraz czy chodzić w niej będzie akurat o poznawanie wskazywanych przez kogoś tekstów i pojęć, a przede wszystkim, w jaki sposób ma się to poznawanie odbywać.
Warto by też zauważyć, iż wspomniany Obywatelski pakt dla edukacji jako rezultat działań tworzących sieć organizacji obywatelskich (SOS dla edukacji) nie jest u nas pierwszym dokumentem tego rodzaju. W 2011 roku podczas I Kongresu Edukacji Polskiej (5-6 czerwca) do zawiązania tego rodzaju paktu nawoływał na przykład Michał Boni. Wkrótce potem powstała zaś osiemdziesięciostronicowa broszura pt. Pakt dla szkoły (dostępna w sieci). Wpisane w nią idee prezentowane były podczas Kongresu Obywatelskiego zorganizowanego przez Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową.
I jest w tej broszurze między innymi tekst autorstwa profesora Piotra Kołodzieja, który precyzyjnie i ponad wszelką wątpliwość dowodzi, co stanowi problem zasadniczy i decydujący o powodzeniu jakiejkolwiek reformy szkolnictwa. Tekst ten zawiera mianowicie analizę trzech wielkich polskich reform oświatowych, a więc: (1) reformy przeprowadzanej przez Komisję Edukacji Narodowej w XVIII wieku, (2) reformy międzywojennej oraz (3) reformy wprowadzonej w III RP. Każda z nich uległa zwyrodnieniu. Każda z tego samego powodu.
Przyczyną zwyrodnień zawsze był przede wszystkim fakt, że reformy ordynowano odgórnie, podczas, gdy nie było nauczycieli, którzy nawet gdy chcieli utożsamiać się z reformą, nie byli w stanie samodzielnie przekładać rozmaitych reformatorskich instrukcji na kompatybilne rozwiązania praktyczne. Nie oznaczało to złej woli, lecz wynikało z doświadczenia przeszłego i innego przygotowania do zawodu niż odpowiadające wprowadzanej reformie.
Także dziś w jakimkolwiek myśleniu o naprawie systemu edukacji jest to element zasadniczy. Uczelnie wyższe w czasach III RP i do dziś mają w tym zakresie swoje za uszami. Pomysły charakterystyczne dla zakładanej reformy wymagają bowiem, by nauczyciele kształceni byli według reguł, które mieliby stosować w szkołach, by na sobie mieli przećwiczone to, jak będą pracować z innymi, by „na własnej skórze” doświadczyli sensu takiej pracy. Dotyczy to nie tylko zajęć z zakresu pedagogiki czy dydaktyki, lecz także innego w formie przygotowania merytorycznego. Nie jest to bowiem tylko sprawa częstszego wysyłania studentów na praktyki w szkole, lecz problem koniecznego obmyślenia na nowo całego modelu studiów nauczycielskich. I siłą rzeczy wiąże się z obligacją wyprzedzającego przemyślenia porządku wszelkich działań, które miałyby reformie służyć i ten projekt studiów poprzedzać. Takiej idei nie da się od ręki ustalić i wprowadzić w życie.
Obywatelski pakt dla szkoły słusznie podejmuje w związku z tym kwestię dobrego i racjonalnego finansowania edukacji przedszkolnej i szkolnej, w tym nauczycielskich zarobków. Tyle jednak nie wystarczy. Bez ustalenia racjonalnego porządku działań i nowego modelu kształcenia nauczycieli skończy się jak zawsze.
W tym kontekście do polecenia byłaby książka Joanny Sokolińskiej Nauczyciele. Wielki zawód (Wydawnictwo RM, Warszawa 2023). Tytuł ma oczywiście zarówno znaczenie dosłowne, jak i metaforyczne.
Na wejściu przeczytamy: „W Polsce pracuje ponad pięćset osiemdziesiąt siedem tysięcy nauczycieli”. I mało kto chce obecnie w tym zawodzie pracować, dorzućmy. Metaforyczny sens tytułu tej książki ma przewagę. Ale jest w książce Sokolińskiej między innymi rozdział pod tytułem O co chodzi z tą Finlandią? Dowiemy się z niego, dlaczego tam o wykształcenie w zawodzie nauczycielskim ubiega się wiele osób i że nie jest to wcale łatwa konkurencja.
Dodajmy: zawód nauczyciela oznacza „majstrowanie” przy cudzych mózgach. Niechby każdy z naszych niezliczonych znawców szkoły i wszystkiego, co się z nią wiąże, na serio o tym pomyślał…
I dodajmy jeszcze związane z edukacją pojęcie, które rozważa w dotyczącej omawianych tu zjawisk książce George Steiner (zob. Nauki Mistrzów, przeł. Jerzy Łoziński, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2007). Chodzi o pojęcie „tajemnica sytuacji”. Nie ma takich samych ludzi, nie ma takich samych sytuacji. Bezwzględnie słuszne instrukcje nauczycielskiej obsługi uczących się, metody, techniki, formy działania są wobec „tajemnicy sytuacji” niczym.
Dobrze jest o tym pamiętać, zanim weźmie się ktoś do meblowania cudzych głów… Dobrze jest o tym pamiętać, zanim zacznie się wygłaszać opinie o wygodach nauczycielskiej profesji i zanim zacznie się projektować model edukacji, zwłaszcza powszechnej.