31.07.25. Długie trwanie

Tytułowe hasło dzisiejszych Zapisków nawiązuje do pracy jednego z najważniejszych przedstawicieli historiografii francuskiej, Fernanda Braudela (1902-1985), i jego koncepcji takiego przeszukiwania historii, które umożliwiałoby odkrywanie istoty ludzkiego postrzegania świata, ludzkiej kondycji, ludzkich relacji i ludzkich działań w rozwoju. W przeciwieństwie do ujęć tzw. historii wydarzeniowej – to jest badań nastawionych na analizę sytuacji oraz losów związanych z nimi jednostek w krótkim, ściśle określonym czasie – Braudel postulował konieczność łączenia historii z innymi naukami o człowieku, więc z ekonomią, geografią, etnologią czy socjologią i równoczesnego obejmowania analizami z tak różnych perspektyw długich okresów ludzkiego funkcjonowania. „Każda teraźniejszość – pisał – łączy ruchy o różnym pochodzeniu i różnym rytmie; czas dzisiejszy wywodzi się jednocześnie z wczoraj, z przedwczoraj, z niegdyś” (zob.  Fernand Braudel, Historia i trwanie, przeł. Bronisław Geremek, Przedmowa Bronisław Geremek i Witold Kula, Czytelnik, wyd. 2., Warszawa 1999, wyd. 1. 1971, s. 60).

W rezultacie tego rodzaju badań okazuje się, że wciąż zadajemy sobie i światu te same lub podobne pytania i że  w otaczającym nas świecie funkcjonują systemy długiego trwania. Długim trwaniem odznaczają się problemy charakteryzujące ludzkie życie, kulturowe zwyczaje, sposoby myślenia czy pojmowania rzeczywistości. Długie trwanie dotyczy mitów, stereotypów, rytuałów, pewnych postaw i pewnych hierarchii. Czasem wiążą się one z określonym terytorium, jak na przykład polski strach o suwerenność kraju gruntownie analizowany ostatnio przez Jarosława Kuisza w książce, która była przedmiotem uwagi w poprzednich Zapiskach. Nie brakuje też stawianych wciąż od nowa fundamentalnych pytań, które nie zależą od geografii oraz specyfiki związanych z nią kultur. Nie zależą nawet od tego, jak diametralnie zmienia się dookolny świat. Zawsze i wszędzie, odwiecznie niejako, ludzie doświadczają bowiem podobnych lęków, stawiają pytania o przemijanie i śmierć, o sens istnienia świata oraz o sens istnienia każdego i każdej z nas. Wszyscy jesteśmy pod tym względem podobni bez względu na dany nam czas i bez względu na przeświadczenia dowolnych patriotów od ochrony granic.

By się o tym przekonać, wystarczy przeczytać na przykład niezwykłą powieść Olgi Tokarczuk Anna In w grobowcach świata (WL, Kraków 2022, wydanie I Znak, Kraków 2006). Ukazywane w niej wydarzenia łączą naszą współczesność i sumeryjski mit, jeden z najstarszych w historii ludzkości, o którym przekaz zachował się na szczęśliwie odnalezionych klinowych tabliczkach sprzed czterech tysięcy lat. Uniwersalność i długie trwanie  ludzkich wyobrażeń, które wynikają z pytań o życie, śmierć, nieśmiertelność i życie po życiu, o relacje między bogami i ludźmi, są tu ewidentne. Podobnie jak tworzenie miraży kamuflujących świadomość własnej skończoności i formy ucieczki od  tego, co rzeczywiste.

Ponad dziesięć lat temu ukazała się oto potężna popularnonaukowa praca, pełna przyciągających czytelnika ciekawostek i anegdot, którą można by potraktować jako realizację zaleceń modelu Braudela, gdy idzie o badania historyczne. Mowa o książce Sapiens. Od zwierząt do bogów izraelskiego historyka  Yuvala Noaha Harariego (przeł. Justyn Hunia, PWN, Warszawa 2014; istnieje też graficzna wersja tej książki: Sapiens. Powieść graficzna. Narodziny ludzkości, współautorami Harariego są tu David Vandermeulen i Daniel Casanave). Tytuł podstawowej edycji wskazuje przyjętą przez autora perspektywę – mamy w niej do czynienia z panoramicznym ujęciem ludzkich dziejów. Konkluzja książki brzmi zaś tak:

70 tysięcy lat temu homo sapiens był wciąż niewiele znaczącym zwierzęciem żyjącym własnym życiem w pewnym zakątku Afryki. W ciągu następnych tysiącleci wyrósł na pana całej planety i postrach ekosystemu. Dziś stoi na progu osiągnięcia statusu boga, gotów dostąpić nie tylko wiecznej młodości, ale i boskich władz tworzenia i niszczenia.  
Niestety, panowanie homo sapiens na Ziemi jak dotąd nie przyniosło niczego, z czego moglibyśmy być dumni. Podporządkowywaliśmy sobie  otoczenie, zwiększaliśmy produkcję żywności, budowaliśmy miasta, ustanawialiśmy imperia, tworzyliśmy dalekosiężne sieci handlowe. Czy zmniejszyliśmy skalę cierpienia na świecie? Ogromne przybory mocy sprawczej rodzaju ludzkiego niekoniecznie poprawiały byt jego poszczególnych przedstawicieli i przeważnie przynosiły innym zwierzętom ogrom cierpień.
Na przestrzeni ostatnich kilku dekad osiągnęliśmy postęp pod względem warunków bytowych człowieka, ograniczając głód, choroby i wojny. Niemniej jednak położenie innych zwierząt pogarsza się szybciej niż kiedykolwiek wcześniej, a poprawa losu ludzkości jest zbyt świeża i krucha, by można było mieć co do niej jakąś pewność.
Co więcej, pomimo niezwykłych zdolności, jakimi rozporządza człowiek, wciąż nie wiemy, jakie są nasze cele i wydajemy się nie mniej sfrustrowani niż wcześniej. Przesiedliśmy się z dłubanek na żaglowce, z żaglowców na parostatki, z parostatków na promy kosmiczne, lecz nikt nie wie, dokąd zmierzamy. Dysponujemy niespotykaną dotąd potęgą, ale nie mamy pojęcia, co z nią zrobić. Co gorsza, wydaje się, że jesteśmy bardziej nieodpowiedzialni niż kiedykolwiek wcześniej. Własnym przemysłem wybiwszy się na bogów, kierujemy się wyłącznie swoją wolą. W rezultacie siejemy spustoszenie pośród naszych zwierzęcych kuzynów i w otaczającym nas ekosystemie, poszukując jedynie własnej wygody i przyjemności, lecz nigdy nie znajdując satysfakcji.
Czy jest coś bardziej niebezpiecznego niż niezadowoleni i nieodpowiedzialni bogowie, którzy nie wiedzą, czego chcą? (Sapiens…, s. 503-504).

Sarkastyczną wzmiankę Harariego na temat ludzi w roli współczesnych bogów potraktujmy teraz jako inspirację do przywołania tym razem pracy autora francuskiego, który także zdaje się respektować  ideę Braudela i w jakiejś mierze przypomina też Sapiens Harariego. Mniej więcej dwa miesiące temu ukazał się mianowicie polski przekład książki Frédérica Lenoir’a (filozofa, socjologa religii, pisarza) pt. Sacrum. Historia ludzkiej duchowości (przeł. Eliza Kasprzak-Kozikowska, Znak Horyzont, Kraków 2025). Na wejściu czytamy: „Na początku były bojaźń i zachwyt. Tak narodziło się poczucie sacrum. […] Z tych podstawowych emocji wyrosły najpierw zdumienie, a następnie pytania. Rozpoczęła się wielka filozoficzna i duchowa przygoda ludzkości”. Lenoir z powołaniem na rozmaitych badaczy problemu określa dalej sacrum jako

intymne i wstrząsające doświadczenie, jakie może być dane każdej istocie ludzkiej, która staje w obliczu piękna oraz tajemnicy życia i świata. To doświadczenie – dodaje – jest mieszanką zachwytu i strachu, miłości i grozy w obliczu tego kosmicznego bezmiaru, który nas przerasta i pochłania. […] poczucie sacrum rodzi się także z uzmysłowienia sobie własnej skończoności i doświadczenia śmierci najbliższych. Jeśli sapiens, od kiedy tylko się pojawił, rytualizował śmierć, to dlatego, że uznawał to za wydarzenie o wielkim znaczeniu i nie mógł porzucić szczątków zmarłych bez odprawienia potężnych, symbolicznych rytuałów. Ukazują one sakralny charakter tego bolesnego, niepokojącego i tajemniczego momentu, w którym zastanawiamy się nad swoją skończonością i ewentualnym pośmiertnym losem duszy.
To intymne poczucie sacrum jest niewątpliwie źródłem religii, ale może również towarzyszyć ludziom, którzy są ateistami lub nie wyznają żadnych dogmatów religijnych. […] Krótko mówiąc, homo sapiens jest zwierzęciem duchowym, zdolnym do osobistego doświadczenia sacrum, które to doświadczenie może się wpisywać w filozofię materialistyczną lub spirytualistyczną. W tym ostatnim przypadku można je określić jako religijne, jeśli dotyczy zbiorowości lub odnosi się do tradycji. Jak się okazuje, to duchowość i poczucie sacrum są pierwotne i uniwersalne. […] duchowość człowieka opiera się przede wszystkim na intymnym doświadczeniu sacrum. To właśnie poczucie sacrum dało początek różnorodnym wierzeniom spirytualistycznym, które z czasem przekształciły się w dogmaty wielkich religii monoteistycznych. Jednak sprowadzanie  duchowości czy sacrum wyłącznie do wierzeń religijnych oznaczałoby pozbawienie ich głębszych podstaw i zawężenie ich istoty. Dlatego w moich rozważaniach nie koncentruję się na wierzeniach jako takich, lecz na uniwersalnych poszukiwaniach duchowych, doświadczeniu sacrum oraz wierze w siły nadprzyrodzone i świat niewidzialny – zjawiskach, które na przestrzeni dziejów przybierały różnorodne formy: od prehistorycznego szamanizmu, poprzez wielkie duchowe, ezoteryczne i religijne ścieżki Wschodu i Zachodu czy też trwałe utrzymywanie się animizmu, magii, relacji ze zmarłymi na całej powierzchni globu, po nowe współczesne poszukiwania sensu (Sacrum…, s. 8-12).

Swoje badawcze poszukiwania określa Lenoir w konsekwencji cytowanego wywodu jako „odyseję sacrum”, na co od razu wskazuje zresztą oryginalny tytuł jego książki (L’Odyssée du sacré. La grande histoire des croyances et des spiritualités des origines à nos jours). I rzeczywiście chodzi o  długą  drogę, już nawet nie o drobne dziesięć lat, które zabrał Odysowi powrót do Itaki, lecz o podróż przez tysiąclecia, bo odkąd homo sapiens zaistniał, odkrywał też sacrum. W szczegółach przedmiot rozważań, czyli „owoc 35 lat badań w dziedzinie filozofii, socjologii i historii religii”, autor zapowiada tak:

Niniejsza praca podzielona jest na dwie główne części: pierwsza opowiada o wielkiej duchowej przygodzie ludzkości od czasów prehistorycznych po współczesność. W szczególności pokazuję tu – i to jest główna teza tej książki – jak poczucie sacrum i religijność przeobrażają się w zależności od zmian w stylu życia ludzi. […] W drugiej części postawimy kluczowe pytanie: co sprawiło, że tylko sapiens spośród wszystkich zwierząt wykształcił zdolność do wierzeń religijnych i przeżyć duchowych (Sacrum…, s. 12-14).

Gdy chodzi o część pierwszą, autor wskazuje cztery punkty zwrotne w omawianej historii: (1) przejście z paleolitu do neolitu, (2) wynalezienie pisma, (3) tzw. epokę osiową, podczas której w obrębie wielkich cywilizacji rozwinęła się  u ludzi indywidualna świadomość i zdolność do krytycznego rozumowania, (4) nowoczesność, która rozpoczyna się wraz z renesansem, a w jej obrębie postępującą indywidualizację, w następstwie zaś rozwój nauki, kapitalizm, rozwój technologiczny, globalizm. W tej części Lenoir zastanawia się też, czy aktualnie w związku z kryzysem ekologicznym, cyfryzacją, wytworzeniem sztucznej inteligencji i zmianami naszego stylu życia nie należałoby mówić także o piątym przełomie w rozwoju ludzkości.

Jest co czytać… Na marginesie natomiast warto może zaznaczyć, że pojęcia sacrum od dawna dotyczy wcale niemała biblioteka i że bywa ono rozmaicie wartościowane. W tomie rozmów Jacka Żakowskiego z Adamem Michnikiem i księdzem Józefem Tischnerem jest między innymi rozdział pt. Sanctum (zob. Między panem a plebanem. Adam Michnik, Józef Tischner, Jacek Żakowski, Wydawnictwo Agora, wydanie II rozszerzone, Warszawa 2019, s. 617-634). Tischner formułuje tam następujące objaśnienia dotyczące tej kwestii:

Sacrum to jest wartość, na którą składa się, po pierwsze, tajemnica, po drugie, fascynacja, po trzecie trwoga. Natomiast sama idea sacrum nie zawiera jeszcze wartościowania: złe – dobre. Sacrum jest tylko najwyższą wartością estetyczną, co wcale nie znaczy, że musi być wartością pozytywną. […] Chrześcijaństwo i judaizm w zasadzie nie odwołują się do sacrum. Natomiast używają pojęcia: dobro.  […] Sacrum wydobywa z człowieka maksimum zmysłowości, genialne widzenie, genialne słyszenie. Ale wciąż to są tylko zmysły. A potem nagle przychodzi doświadczenie dobra, które jest całkiem inne. […] Sacrum chrześcijańskie jest umieszczone tylko w człowieku – i to w dobrym człowieku. W gruncie rzeczy jest to więc raczej sanctum niż sacrum. […] Sanctum to świętość i dobro. […] Po pierwsze, sanctum to zawsze jest człowiek. Po drugie, jest to dobry człowiek. Sanctum to dobroć. Ten człowiek wyraża swoją dobroć poprzez „słowo życia”, przez uczynki. W chrześcijaństwie jest sanctissimum – świętość, największe dobro, a potem już sanctum, czyli święci ludzie. Natomiast nie ma żadnych świętych dębów, świętych wiatrów, świętych potęg, które przerażały i trzęsły człowiekiem. W sacrum nie możesz odróżnić dobra od zła, a sanctum to samo dobro. To jest klucz do religii. Jak się tego nie chwyci, idzie się w religii zupełnie fałszywymi tropami (Między…, s. 617-619).

Ciekawe, co by na to powiedział Harari, który w przypominanej wyżej książce, analizując kwestie dotyczące monoteizmu, pisze:

Religie monoteistyczne z hukiem wyrzuciły bogów drzwiami po to tylko, by ci wrócili do nich oknami. Chrześcijaństwo na przykład rozwinęło własny panteon świętych, których kult niewiele odbiegał od czci oddawanej bóstwo politeistycznym.
Tak jak bóg Jowisz strzegł Rzymu, a Huitzilopochtli roztaczał opiekę nad imperium Azteków, tak każde chrześcijańskie królestwo miało swojego patrona, który pomagał mu pokonywać trudności i wygrywać wojny. Anglię i Polskę chronił święty Jerzy, Szkocję – święty Andrzej, Węgry – święty Stefan, Francję zaś – święty Marcin. Swojego świętego miały miasta i miasteczka, grupy zawodowe, a nawet jednostki chorobowe. Mediolan oddał się pod opiekę świętego Ambrożego, z kolei święty Marek roztaczał pieczę nad Wenecją. Święty Erazm z Formii opiekował się kominiarzami, a święty Mateusz spieszył z pomocą poborcom podatków. W razie bólu głowy należało się modlić do świętego Achacjusza, choć z bolącymi zębami lepiej było zwrócić się do świętej Apolonii.
Chrześcijańscy  święci nie tylko przypominali dawnych bogów politeistycznych. Częstokroć byli tymi samymi bogami w przebraniu. Na przykład przed nadejściem chrześcijaństwa najważniejszą boginią celtyckiej Irlandii była Brigid. Gdy tylko Irlandia przyjęła chrzest, ochrzczono i Brigid. Stała się wtedy świętą Brygidą, która do dziś jest najbardziej czczoną świętą w Irlandii (Sapiens…, s. 268).

Wszystko to jest aktualne, ale zdaje się, że mało kto się nad referowanymi wyżej zależnościami zastanawia. Wobec tego jeszcze jedna lekturowa sugestia w tak zarysowanym kontekście. Niech to będzie tekst izraelskiej dramatopisarki, autorki scenariuszy telewizyjnych i tłumaczki, Anat Gov (1953-2012), pt. Boże mój! (przeł. Aleksandra Olek, Wydawnictwo Austeria, Kraków – Budapeszt – Syrakuzy 2023; w Krakowie dramat ten można zobaczyć na scenie Teatru Stu, ale bywa grywany także w innych miastach). We wstępie do swego przekładu tego tekstu Aleksandra Olek napisała:

Z pewnością nie raz zastanawialiśmy się, czy jest Bóg. Jaki jest, jeśli naprawdę istnieje i czy świat, który stworzył, ma sens. Czy Bóg ingeruje w nasze życie, czy może to człowiek jest odpowiedzialny za wszystko, co w tym świecie się rozgrywa. Skąd się wzięło zło i cierpienie, skoro Bóg jest dobry? O Bogu napisano niezliczone traktaty filozoficzne i poematy, próbując  zrozumieć Jego istotę i opisać Go za pomocą słów. […] Dla jednych Bogiem będzie nadzieja i wiara w dobro, dla innych siła i mądrość drugiego człowieka. Jak w każdej relacji, również w tej zdarzają się momenty bliskości i pojednania, ale mogą pojawić się też chwile rozczarowania, złość czy nieufność.
Czy wyobrażaliśmy sobie jednak, że sam Bóg może potrzebować pomocy i cierpieć od ponad dwóch tysięcy lat na depresję? Co na przestrzeni dziejów mogło doprowadzić go takiego stanu? Jak można mu pomóc i jaki wpływ na losy świata może mieć jego choroba?
W dramacie Anat Gov zmęczony i załamany Bóg postanawia poddać się terapii. Terapeutka Ella – czterdziestokilkuletnia matka niepełnosprawnego dziecka ma niecałą godzinę na to, żeby Mu pomóc i tym samym uratować cały świat. Niecodzienna terapia Boga i próba zrozumienia na nowo biblijnych historii może też okazać się pomocna dla niej samej. Ella może po raz kolejny zastanowić się, czy w jej świecie pełnym rozczarowań i bólu jest jeszcze miejsce na nadzieję. […]
Dramat Boże mój! daje nam jedyną w swoim rodzaju szansę „podejrzenia” niecodziennej sesji terapeutycznej. Jesteśmy świadkami przedziwnego spotkania Boga i człowieka, podczas którego odkrywają wzajemną bliskość. Również i nas autorka zaprasza do przemyśleń. Nie daje gotowych odpowiedzi, każdy ma przecież całkiem inną drogę do swojego Boga…

Różne są przyczyny depresji Boga z dramatu Anat Gov, ale najistotniejsze wydaje się to, że stworzony przezeń człowiek, delikatnie mówiąc, nie wygląda na całkiem udane dzieło…

Na koniec zaś, jak zwykle, kwestia edukacji, a więc książkowego wręcz przykładu systemu długiego trwania, który „radzi sobie” mimo nieustannych reform. Nie dalej jak na początku tego tygodnia relacjonowano w „Wyborczej” rozmowę ze specjalistką od kolejnej reformy, w tym od nowelizacji podejścia do szkolnych lektur. Padły tam między innymi zapowiedzi, że od 2026 roku „nauczyciel nie będzie miał wielu tekstów do przerobienia” oraz „omawiania”, za to w klasach VI-VII będzie zapraszał swych uczniów „na spotkanie z historią literatury”. Rzecz w tym tylko, że „przerabiać” coś można dla przykładu na surowce wtórne, a  „omawianie” literackich tekstów w szkole oznacza na ogół wciskanie do uczniowskich głów cudzych mądrości, tylko po to, żeby potem mogły być powtarzane na egzaminach. Lepiej byłoby o literackich tekstach i problemach w nich ukazywanych rozmawiać, ale reformatorom jakoś to nie przychodzi do głowy. Natomiast co do historii literatury w szkole, okazuje się,  należałoby może raz na zawsze ustalić w końcu, że najlepiej ćwiczyć w tym zakresie dzieci, jeśli nie od poczęcia, to chociaż od kołyski. Cóż! Język – zdrajca okrutny –  najwyraźniej pracuje, jak widać, na rzecz długiego trwania!

Fernand Braudel w książce wspominanej na początku tych Zapisków nie bez racji chyba dobre pół wieku temu napisał, co następuje:

Rozważania o więzi historii z czasem teraźniejszym wypada wesprzeć pewnymi przykładami. Pierwszy, na którym chciałbym się zatrzymać, to sprawa reformy systemu oświaty.
Historyk, któremu sprawy nauczania są bliskie zarówno z praktyki osobistej, jak i z pracy badawczej – nauczanie w ciągu wieków zmieniało nieustannie swój kształt – musi być świadom wagi swego doświadczenia. Zasadniczą lekcją historii, zgodną zresztą jak najbardziej ze zdrowym rozsądkiem, jest wskazanie, że reformę oświaty rozpocząć należy od piętra najwyższego – od szkół wyższych. Niemożliwością wydaje się rzeczywiste zrewolucjonizowanie systemu nauczania na szczeblu podstawowym i średnim: siła inercji tego systemu, obejmującego w naszych krajach miliony młodzieży, jest zbyt wielka. Jedyna możliwość zasadniczej reformy oświaty – to uderzyć z całą siłą w nauczanie uniwersyteckie (Historia trwanie, s. 340).

Uwagi te, zapisane ponad pół wieku temu,  dotyczyły edukacji historycznej we Francji. Powstaje pytanie, czy dzisiaj także u nas znajdzie się wreszcie ktoś, kto „święte” słowa Fernanda Braudela przyjmie do wiadomości, potraktuje poważnie, odnosząc je między innymi do bezsensownego bajdurzenia o tzw. edukacji polonistycznej i o kanonie polskich lektur. Czy znajdzie się ktoś, kto wbrew długiemu trwaniu działań pozornych podejmie działania na rzecz zmodyfikowania „przenajświętszych programów nauczania uniwersyteckiego”, jak je nazywał Braudel (Historia i trwanie, s. 83) i rozpocznie reformę szkolnictwa we właściwym miejscu…

O autorze

Zapiski na marginesach starych i nowych lektur

Fot. Wikimedia

Fot. Franciszek Vetulani

Zofia Agnieszka Kłakówna – mieszka w Krakowie, polonistka, literaturoznawczyni, od zawsze i stale zajmuje się problemami edukacji — w teorii i w praktyce, w różnych rolach, w różnych szkołach, w różnych miejscach, w Polsce i poza jej granicami, jest autorką paru książek na ten temat, współautorką koncepcji edukacyjnej i odpowiadających jej podręczników pod nazwą To lubię! Sztuka pisania, przez wiele lat redagowała czasopismo „Nowa Polszczyzna”. Zdaniem recenzentów jej prac – „skrajna indywidualistka, która przedziwnym sposobem prawie zawsze pracuje w zespole”. 

Wszystkie zapiski

20.11.25. Ostrzeżenia z przeszłości…

Nazistowskie tendencje z zapałem akceptowali i realizowali między innymi znakomicie podobno wykształceni ludzie. I dziś pod znakiem zapytania dałoby się postawić zachowania znaczących uczestników gier społecznych, którzy legitymują się dyplomami zacnych uniwersytetów. Być może rzeczywiście odpowiadają za to całkiem po prostu procesy ewolucyjne.

Czytaj »