Demokracja ma swoje wady i zalety. Dlatego filozofowie mawiali filozoficznie, że w każdej demokracji najbardziej demokratyczne są choroba i śmierć
Z czasem okazało się, że choroba jest już mniej demokratyczna, bo jeśli należy się do elity władzy albo elity pieniądza, można się z niej wyleczyć. Dla nich zawsze jest łóżko w izolatce z telewizorem, najskuteczniejsze leki, a respirator czeka przy łóżku.
Koronawirus wydawał się być zwykłą chorobą, na którą wystarczy, że jest miejsce w szpitalu i łóżka w izolatce. Oglądaliśmy więc roześmianych posłów w trakcie posiedzenia Sejmu z maseczką na czole, gromadzących się wokół roześmianego Zwykłego Posła. Dramatyczne relacje bliskich pokazują, że jest to jednak śmiertelna choroba, nawet gdy się ma miejsce w izolatce i zapewniony respirator.
Dzisiaj dowiedzieliśmy się, że główny doradca Borisa Johnsona, Dominic Cummings, przebywa w samoizolacji w swoim domu. Ostatnio widziano go, jak uciekł z siedziby angielskiego premiera, dowiedziawszy się, że ten ma koronawirusa. Był to twórca strategii „odporności stadnej”, przyjętej przez brytyjski rząd na początku epidemii – zarażą się ci, co się zarażą, umrą ci, co umrą, a ci co przeżyją to będą odporni.
U Dominica Cummingsa wystąpiły już objawy koronawirusa. Ciekawe czy dalej jest zwolennikiem tej strategii, a zwłaszcza jej elementu ostatecznego: ci co umrą, to umrą?
U nas politycy partii rządzącej twardo bronią terminu 10 maja, jako daty wyborów prezydenckich. Wygląda z boku na to, że jeszcze nie biorą pod uwagę, że może będą musieli skorzystać z głosowania pocztowego, bo będą w kwarantannie. I, że zupełnie nie mieści im się w głowie, że może będą mieli urnę przyniesioną do łóżka w obwodowej komisji w szpitalu. Tego, że będą oglądali transmisję z pogrzebu kolegi w Internecie albo w TVP nie biorą zaś w ogóle pod uwagę.
Władza alienuje. Ale czy aż tak bardzo?
Kiedyś myśleliśmy, że samoloty z prezydentem nie spadają, dzisiaj że premier i prezydent nie chorują, a nawet jak chorują, to nie umierają. Ciekawe czego będziemy pewni jutro?
Dzisiaj jesteśmy pewni, że wybory prezydenckich nie mogą być za szybko. Ze strony rządzących padła konkretna propozycja: jak nie za miesiąc to najszybciej za rok. Najszybciej.
Gdyby PiS był zwykłą partią, te słowa ucieszyły by mnie. Nareszcie w tym morzu szaleństwa wyspa normalności. Ale PiS to PiS i już zaczynam się bać, że to najkrócej potrwa 3 lata. Bo najpierw stan wyjątkowy „na ogólne życzenie publiczności”, potem inny stan nadzwyczajny, bo wirus nie wygaśnie, a na końcu jeszcze wymagana 90 dniowa karencja. A potem już sam nie wiem co!
Mój strach zamienia się w panikę, kiedy pomyślę, że to, kiedy odbędą się wybory prezydenckie, zależy także od tego, jak zachowa się obecna opozycja parlamentarna. A to już trochę znam.
….
Jesteśmy naprawdę w….
fot. Pixabay