Ciągłość władzy była zawsze tym, z czego były dumne tzw. „stare” demokracje. Dlatego ważny był moment pokojowego przekazania władzy, uściski, gratulację. Było to czymś, co odróżnia państwo demokratyczne od wojskowej dyktatury, gdzie władza zmieniała się tylko w wyniku intrygi, przewrotu czy wojny
Tym razem nawet w USA widzimy podważanie fundamentów przekazania władzy. I paradoksalnie, dzięki podłożonym pod tę instytucję minom „moralne” zwycięstwo ma niemoralny Trump — który przecież ze swoją sektą nigdzie nie zniknie.
Przeciwnicy Trumpa od czterech lat przekonywali, że krajem rządzi niekompetentny, zdezorganizowany, bezwstydny człowiek — okazało się, że jego wyborcy są tego świadomi, jednak znacznie bardziej uparci i pasjonarni niż sądzono dotąd. Trump jako reprezentant określonego stylu nie jest jednorazowym błędem. Nie jest wypadkiem przy pracy demokracji, wytworem rosyjskiej propagandy czy skutkiem błędnej kandydatury Hillary.
Jest to logiczna, naturalna porażka całego amerykańskiego systemu. Której — bez głębokiej zmiany — nie uratuje Biden. W USA jest jednak dość dużo ludzi, którzy to widzą — i mam nadzieję, będzie wola polityczna do poważnej debaty.
A teraz wyobraźcie sobie: jeśli w tak doświadczonej demokracji jak USA, populista podważa sens wyborów nie chcąc oddać władzy, pluje na wszystko i wszystkich — to w wyniku czego władzę może oddać PiS, który zajął już wszystkie kluczowe instytucje kraju? Czy istnieje w ogóle jakakolwiek podstawa do przekazania władzy w Polsce — poza chęcią samego PiSu? Czy ktokolwiek próbuje tu prowadzić debatę o nowym kontrakcie społecznym, i ważniejsze — o jego wdrożeniu, wyciszając Czarnka, Kaczyńskiego, Ziobrę etc. jako figury kłamiące i zupełnie nieistotne dla przyszłości kraju?
Co właściwie jest istotą tej przyszłości?
fot. Wikipedia