Jeśli ktoś rozgrywa z PiS polityczną rozgrywkę, to Ursula von der Leyen, nie opozycja.
W środę, 1 czerwca Komisja Europejska zatwierdziła polski Krajowy Plan Odbudowy. Głosowanie było wyjątkowe jak na unijny standard, w którym każdą decyzję poprzedza ucieranie stanowisk – w sprawach do tego stopnia trudnych i ważnych decyzje zapadają w końcu najczęściej jednomyślne. Tym razem co najmniej dwoje komisarzy było przeciw. Co oznacza decyzja KE – tak ważna, że Ursula von der Leyen przedsięwzięła dwudniową wizytę w Polsce, by ją zakomunikować? Tego dobrze nie wiadomo – poza tym, że Polska stała się kluczowo ważnym krajem UE i Bruksela chce ułożyć fatalne dzisiaj stosunki z Warszawą. „Zielone światło” dla KPO nie oznacza ani uruchomienia wypłat, ani unijnej akceptacji dla zmienianego w pośpiechu po raz kolejny ustroju polskich sądów.
Co się stało naprawdę, a co się nie wydarzyło i nie wydarzy?
Andrzej Duda i PiS chcą, byśmy wierzyli, że to właśnie projekt Dudy zażegnał wreszcie konflikt z Unią. Cóż – ani nie ten projekt, ani nie ma wciąż mowy o rozwiązaniu sporu, choć strony postanowiły się nie okładać wzajem w kłótniach. Marszałek Tomasz Grodzki chciałby z kolei, by w oczach opinii publicznej to właśnie senackie poprawki zbawiły kraj. Poprawki uchwalono i ustawę wraz z nimi przyjęto w Senacie jednomyślnie – również głosami senatorów PiS. To zatem nie jest żaden sukces opozycji. Żadnej wygranej w głosowaniu nie było. Nikt nie zmienił frontu. To tylko – dosyć naiwna – próba politycznego dealu. Albo sprawienia wrażenia, że jakiś deal zawarto. Czysty PR. W dodatku niestety kiepskiej próby. PiS najzwyczajniej zrobił, co musiał. Opozycja zaś — jak zwykle: co umiała…
Komisji Europejskiej i jej Przewodniczącej zarzuca się zdradę polskiej, a zatem również unijnej praworządności. Tymczasem Komisja zrobiła wyłącznie to, co zrobić mogła – skierowała sprawę KPO wraz z przyszłymi (!) rozwiązaniami dotyczącymi sądów do Rady UE, która w skomplikowanej, trzystopniowej procedurze podejmie dalsze decyzje. Przed Polską (i Ursulą von der Leyen) są również głosowania w Parlamencie Europejskim. Wszystko to zanim KPO zostanie zaakceptowany naprawdę, a wraz z nim ustrój sądów w Polsce. No, łatwo z tym nie będzie.
Wbrew temu, co o KPO i aktualnych zmianach dotyczących sądownictwa opowiada Duda, Morawiecki oraz także Grodzki i opozycja, sama von der Leyen zapytana o nie odpowiada po prostu twardo, że nie jest jej rolą studiowanie poczynań legislacyjnych suwerennych polskich władz. Nie chodzi o tę ustawę. Rozstrzygnięcie, czy sformułowane przez KE trzy podstawowe warunki Unii zostaną wypełnione, będzie podlegać ocenie unijnych instytucji i czas mamy na to do końca czerwca. Z ustawą Dudy, czy bez niej, z poprawkami przyjętymi w Sejmie, czy odrzuconymi. To bez znaczenia. Chciałbym to powiedzieć, patrząc w oczy Kamili Gasiuk-Pihowicz, która o poprawki walczyła jak lwica: to był wysiłek absolutnie pozbawiony znaczenia.
Fetysz arytmetyki głosów
Środowe głosowanie w Senacie nie było pierwszym, w którym to nie „liczba szabli” przesądza – dostaliśmy właśnie w tej sprawie kolejny dowód. Wcześniejsze mieliśmy, kiedy Duda wetował ustawy w 2017 roku, a potem, kiedy decydowano, że Małgorzata Gersdorf jednak dotrwa do końca konstytucyjnej kadencji oraz, że swój status utrzymają „starzy sędziowie” SN, co przesądziło o tym, że Sąd Najwyższy wciąż nie został wzięty, jak to się wcześniej stało z TK. Nie żadna uzyskana fortelem lub argumentami większość głosów w Sejmie o tym zdecydowała, ale rachunek sił zdefiniowany zupełnie gdzie indziej – rachunek, któremu PiS musiał ulec.
Co przeważało szalę? Zarówno protesty społeczne i akty nieposłuszeństwa wobec pisowskich ustaw, jak zaskakująco nieprzejednana postawa nieoczekiwanie solidarnego środowiska sędziów, wreszcie gigantyczna, wieloletnia praca prawników – jak się okazuje, jednych z najwybitniejszych w Europie – która doprowadziła do faktów prawnych, z którymi liczyć się musi każdy w Warszawie i Brukseli. Dokładnie ten sam rachunek zdecydował o ostatnim głosowaniu w Senacie. To wciąż efekt tej samej, gigantycznej kampanii ruchów, organizacji i środowisk obywatelskich, która na nowe tory wkroczyła latem 2018 roku, przynosząc nam sukces bezprecedensowy na europejską skalę i w europejskim wymiarze niesłychanie doniosły. Dlaczego doniosły? Bo to my, to wciąż poniewierane obywatelskie społeczeństwo z Polski daliśmy Europie sprawczość – odwracającą tradycyjną bezradność Brukseli wobec wszystkiego, co u siebie wyprawiał dotąd bez przeszkód Orban, a czego już nie zdołał powtórzyć Kaczyński.
Co jednak ugrała polityczna opozycja na parlamentarnych przepychankach wokół projektu Dudy i na obchodzeniu z daleka projektu Iustitii popartego przez opozycję wymuszenie, niesolidarnie i niemrawo? Poza naiwnie fałszywym przekonaniem, że robi dobry PR – niestety nic. Na własne życzenie zwlekając z inicjatywą, o której ledwie szeptano zamiast krzyczeć, doprowadziła przede wszystkim do tego, że to projekt Dudy głosowano, a nie własną inicjatywę Senatu. Nie zgłoszono Komisji Europejskiej ustaw naprawdę rozwiązujących spór z Unią i po prostu dobrych, nie posłano ich do oceny Komisji Weneckiej. Marszałek Grodzki nie grzmiał w orędziach w TVP do pisowskich wyborców o Senacie szukającym pojednania z Unią, któremu naprzeciw stają już włącznie niezrozumiałe fobie Kaczyńskiego i Ziobry. Nie zrobiono niczego, by to naprawdę inicjatywa opozycji – zarówno faktycznie, jak PR-owo – doprowadziła do rozwiązania konfliktu z Unią. Nie zrobiono niczego, by uruchomić nietrudną do wygrania w tych warunkach ofensywę, która podstawami władzy PiS mogła zachwiać naprawdę. Rozgrywającym w tej sprawie nie jest Tomasz Grodzki, nikt z senatorów ani żaden z opozycyjnych liderów. Rozgrywa Ursula von der Leyen. I może to dobrze.
Dorosłość naiwnego uporu
Widzieliśmy na tym tle drobny, pozbawiony większego znaczenia protest Obywateli RP – dokładniej ośmiorga z nich. Z adresowanym do Ursuli von der Leyen transparentem: „Rządy Prawa w Polsce – prosty test wiarygodności”. Kiedy się z takim transparentem stanie na sejmowej „zakazanej ziemi” ma się pełne gwarancje, że „Rządy Prawa” zostaną przez sejmowe służby potraktowane jak są traktowane zawsze i że da się to sfotografować wymownie. Że to pokaże, z kim Unia negocjuje w Polsce rządzonej przez obecną władzę. Taki był właśnie cel tej kameralnej akcji.
Dlaczego piszę o sprawie tak drobnej w tak poważnym kontekście? No, np. dlatego, że podobnie jak na sali Senatu okazało się po raz kolejny, że nie stosunek głosów decyduje w sprawach naprawdę ważnych, tak i na sejmowych skwerkach jak zwykle nie decydował żaden przepis prawa. Staliśmy tam z drobnymi tylko przeszkodami przez kilkadziesiąt minut, podczas, gdy rekord wynosił dotąd kilkadziesiąt sekund. Dlaczego? Dlatego, że władzy to się opłacało. Opłacało się pozwolić nam naruszyć z determinacją broniony „zakazany teren” zamiast narażać się na „lekceważenie rządów prawa”. Niechęć do prowadzenia tego rodzaju wyprzedzających działanie kalkulacji ze strony opozycji – zarówno politycznej jak obywatelskiej – jest miarą naszej politycznej niedojrzałości. O kondycji demokratycznego ustroju umiarkowanie decyduje, kto akurat rządzi i czy jest uczciwy, mądry oraz szlachetny. Zdecydowanie ważniejsze jest, czy potrafimy skutecznie przeciwstawić się głupkowatym szujom u władzy. Czwartkowa kameralna i pozbawiona większego znaczenia demonstracja garstki ludzi właśnie to pokazała. Potrafimy. I właśnie tę zdolność trzeba systematycznie umacniać, troszcząc się o każdy uzyskany przyczółek.
W nieporównanie większym wymiarze i z doniosłym efektem pokazaliśmy to samo w 2018 roku i potem, kiedy obroniliśmy kadencję I Prezes SN, „starych sędziów” i w efekcie z grubsza niemal cały Sąd Najwyższy, kiedy spowodowaliśmy unijną zasadę „pieniądze za praworządność”, przed którą – bo nie przed głosami opozycji w parlamencie – PiS musi ustępować lawirując pospiesznie. Oraz wtedy, kiedy skutecznie zbojkotowaliśmy zakaz zgromadzeń, spowodowaliśmy faktyczną kontrolę konstytucyjności prawa w zwykłych sądach powszechnych, powodując przy okazji, że „z kolan powstali” dzielni sędziowie, wydając wyroki wbrew władzy i jej policji, budując prawdziwą niezawisłość sądów na poziomie niespotykanym w całej historii III RP.
Wspominam tę drobną demonstrację garstki ludzi również dlatego, że takie demonstracje lubię, a szczerze nie cierpię tych wielkich. Nie kręci mnie tłum, który jest w stanie zadeptać przeciwnika – choćby była nim autorytarna władza z całym swym policyjnym aparatem. Ustrój, o który mi chodzi, polega właśnie na tym, że nawet tak skrajnie mniejszościowa garstka nie jest w nim bezbronna i umie skutecznie dobić się poszanowania własnych praw. Tak się przy okazji składa, że tę samą cechę liberalnej demokracji dobrze rozumie i ceni Ursula von der Leyen oraz reszta unijnych komisarzy. Deptanie praw ośmiu osób jest dla nich dowodem złamania zasad absolutnie fundamentalnych. Dlatego uważam, że nasz kameralny protest w dniu wizyty szefowej KE miał jednak znaczenie.
Dlatego również wciąż proszę, by w polityce nie widzieć wyłącznie stosunków głosów w Sejmie i Senacie, bo w ostatecznym rachunku na bardzo wiele sposobów liczą się zupełnie inne rzeczy.
Wielki Piątek opozycji
I zaraz po wszystkich tych wydarzeniach doniosłych i drobnych czeka nas w piątek uroczyste odpalenie Obywatelskiej Kontroli Wyborów. Doprowadził do tego KOD i chwała mu za to, bo inicjatywa połączy wszystkie partie opozycji i zostanie przez nie potraktowana poważnie. Z pompą i godnie – patronat uroczystej proklamacji w Senacie obejmą byli prezydenci RP. Obecni będą sami najwyżsi liderzy wielkich partii.
Dlaczego da się słusznie podejrzewać przekąs w tym opisie? Przekąs, zaznaczam, bardzo umiarkowany, bo samo zgromadzenie razem w jednym celu wszystkich tych ludzi w polityce największych jest osiągnięciem nie lada i z całą pewnością wymagało gigantycznych zabiegów oraz talentu. To się w końcu przecież dotąd nie udało nikomu.
Po pierwsze zapytam złośliwie, co z 27 tys. obserwatorów wyborczych, których armia miała być gotowa (z zapasem zmienników) na koniec lutego, jak to nam publicznie obiecano? Czy zobaczymy ich czekających w napięciu na rozkazy? Czy może ktoś poleciał ze stołka szefa partyjnego regionu za niewykonanie rozkazu?
Po drugie zanotuję równie złośliwie, że ruchy obywatelskie reprezentuje w tej inicjatywie jej wyłączny autor, czyli KOD. Nie ma w niej np. OSK i wygląda to tak, jakby pozostali umieli sobie wyobrazić wybory bez zaangażowania na wszystkie możliwe sposoby – z kandydowaniem zresztą na czele – ruchu protestu kobiet, który wywołał największą społeczną mobilizację w historii III RP i zrobił to w sprawie, która wszystkich nas obchodzi i dotyczy najbardziej.
Po trzecie i nieco ważniejsze pozwolę sobie zauważyć, że kontrola wyborów, choć ważna, jednak nie przesądza. W 2019 roku przegraliśmy nie przez fałszerstwa i nie przez Pegasusa. Przegraliśmy przez haniebną decyzję o starcie trzech osobnych wyborczych, co skazało nas na oczywistą i w pełni przewidywalną porażkę, choć głosów dostaliśmy o niemal milion więcej niż PiS. Haniebną, a nie głupią, bo partyjni sztabowcy wiedzieli, jaki będzie skutek, a jednak zdecydowali, jak zdecydowali. Rozumiem oczywiście, że dziś do rozmów o wyborczych strategiach, celach, programach, trzeba najpierw uczynić jakiś pierwszy krok, a ten wydaje się o tyle dobry, że oczywisty i niekosztowny. Jednak na podstawie bogatych i bolesnych doświadczeń związanych choćby ze wspólną inicjatywą dotyczącą praworządności obawiam się bardzo, że strategia uprzejmych uśmiechów i koncyliacyjnych min żadnego kolejnego kroku nie spowoduje i oczywiście nie wymusi. Piątkowe uśmiechy sprzyjają raczej właśnie temu, że na uśmiechach zakończą zadowoleni z siebie przywódcy, uspokoiwszy publiczność, że współpraca trwa w najlepsze, a polityczne decyzje dojrzewają jak ananasy w szklarni.
Wreszcie po czwarte i najważniejsze – dlaczego właściwie, do cholery, nie doczekaliśmy się patronatu trzech prezydentów i bezpośredniego zaangażowania samych wielkich liderów we wspólną, opozycyjną ofensywę dotyczącą rządów prawa? Brak odpowiedzi na to pytanie, czyni piątkową fetę w Senacie kompletnie bezwartościowym balonem pustego PR.