W pełnym rynsztunku zrobiłam wczoraj drugie podejście do poczty i apteki. Wykupiłam część leków, na część dostałam kartkę do odbioru, bo muszą ściągnąć z hurtowni, na szczęście są. Zaczęłam brać w aptece faktury. Pomyślałam, że mi pomogą w rozkładaniu na raty płatności ewentualnych grzywien
Z pocztą serial będzie jeszcze trwał. Weszłam przez otwarte pierwsze drzwi i zaczęłam się szarpać z drugimi. Zamknięte. Pomyślałam, że mam deja vu. Tym razem jednak w środku widziałam panie siedzące za kontuarem, ubawione i z dużym zainteresowaniem obserwujące moje usiłowania wejścia. Zamknięte. Nad czerwoną kartką z instrukcją nie przekraczania wyznaczonej linii, którą widziała w sobotę, pojawiła się nowa, tym razem szara kartka z godzinami otwarcia.
W poniedziałek, wtorek i środę czynne do godz. 14. Spojrzałam na telefon – była 14.12. Na nic się zdały prośby, żeby któraś podeszła, spojrzała na awizo, które przyłożyłam do szyby i zapewniła mnie, że nie odeślą przesyłki do nadawcy (w takim wypadku nawet nie można się dowiedzieć skąd ten list był, przerabiałam to). Jedna wrzeszczała, że sama w masce chodzę, a chcę, żeby one pracowały (!). Na co ja, że chodzę w masce, bo kaszlę i wszyscy się boją, a jak ja się zarażę, to mam zerową szansę przeżycia, bo mam astmę i POChP.
Wyszłam z tej poczty, szłam i ryczałam z wściekłości. Te baby z poczty patrzą na mnie jak na raroga za każdym razem, jak tam przychodzę. Średnio trzy – cztery razy w miesiącu i za każdym razem odbieram listy z sądu, policji albo prokuratury. Muszą wiedzieć o co kaman, aż tak głupie nie są. Dzisiaj wreszcie miały satysfakcję, że mi dowaliły.
Po wizycie poczcie dwie godziny prawie łaziłam na świeżym powietrzu, z daleka od ludzi, żeby ochłonąć.
Maskę nasuwałam na twarz tylko w aptece, na poczcie i w sklepie. Bardzo źle mi się w niej oddycha, brakuje tchu.