Gdyby dziś którykolwiek z przywódców opozycyjnych partii i bloków politycznych wezwał pozostałych do opozycyjnego okrągłego stołu, to on by się niemal na pewno odbył na oczach zdumionej publiczności. Pytanie, jakie by na tej publiczności wrażenie zrobiła debata naszych politycznych ulubieńców, jest sprawą osobną i być może wyjaśnia przynajmniej część zawstydzających powodów, dla których żadnej takiej debaty dotąd nie widzieliśmy
Jakie by jednak nie były te powody, narady przywódców przede wszystkim nie było, a czas nagli. Morawiecki wypisuje nas z UE i pozbawia widoków na tę samą gigantyczną forsę, z której jeszcze niedawno tak bardzo się cieszył. W rządzie królują szwindle i rekonstrukcyjne przepychanki, mamy Czarnka, represje przeciw sędziom, zakaz aborcji, pałkarzy na ulicach, zatkane szpitale, widmo pomoru, pewność niesłychanej gospodarczej zapaści i mamy też dziewiętnastolatka w roli jedynego, który dysponuje usystematyzowanymi danymi o pandemii – więc czego nam jeszcze potrzeba?
PRZECZYTAJ TAKŻE: Polska z popiołów. Kto zastąpi PiS?
Jasne jest przy tym, jak bardzo zapunktowałby ten z liderów, który by pozostałych wezwał do debaty głosem gromkim. Odmówić się nie da, nagłość potrzeby jest jasna i odmowa byłaby kompromitująca. Dlaczego więc żaden z tych panów – Borys Budka, Rafał Trzaskowski, Włodzimierz Czarzasty, Adrian Zandberg, Robert Biedroń, Adam Szłapka, Władysław Kosiniak-Kamysz, Szymon Hołownia – tego dotąd nie zrobił? Cóż, każdy ma swoje specyficzne powody, ale żeby tak naraz milczeli wszyscy? Musi tu być jakiś powód wspólny.
Odpowiedź sugeruje kolarstwo torowe. To taki dziwny wyścig, w którym następuje sygnał do startu i nikt nie startuje. Kolarze demonstrują zamiast tego mistrzostwo w utrzymywaniu równowagi w stójce. Strategia jest tu prosta i zrozumiała. Chodzi w niej o to, by nie prowadzić w ścigającej się stawce. Ten, kto prowadzi, traci bowiem najwięcej sił – a te warto zachować na finisz. Nie o to więc chodzi w całej tej zabawie, by do mety dojechać jak najszybciej – chodzi o to, by dojechać na pierwszym miejscu. To dlatego kolarze stojąc obserwują uważnie siebie nawzajem, zamiast intensywnie wpatrywać się w upragnioną linię mety. Patrząc na opozycyjną politykę trzeba wiedzieć, co jest celem graczy i nie dać się nabrać. Dla nas jest ważne, by do mety jak najszybciej dotarł którykolwiek z nich – dla nich nie czas jest ważny, a kolejność na mecie.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Uprzejmie prosimy uciekać prędziutko
Podobnie ma się sprawa z prawyborami. Tu również – gdyby wezwał do nich ktokolwiek poważny, np. Szymon Hołownia (ryzykuję gniew niektórych kumpli, stwierdzając powagę Hołowni), pozostali tracą bardzo wiele na odmowie. W czasach kryzysu polityczne przywództwo opozycji potrzebuje nie tylko współdziałania, ale i potwierdzonego mandatu oraz jasno wyartykułowanych celów – choćby w nabrzmiałej do granic eksplozji i przemocy na ulicach sprawie zakazu aborcji, w której przecież polityczne zdania, najdelikatniej mówiąc, nie są uzgodnione. Co tym celem ma być dzisiaj? Zachowanie naruszonego przez PiS „kompromisu”? Kontrowersyjne, by znów wyrazić się oględnie. Liberalizacja? Znów kłopot. Kto ma decydować? Kompromis między politykami? Czy może jednak wola wyborców? Jak wyrażona?
Prawybory między partiami opozycji są dziś potrzebne już nie tylko po to, by wyłonić wspólną listę zapewniającą pewne, solidne i trwałe zwycięstwo z mandatem potrzebnym na ciężkie czasy.
Każdy z polityków ma dzisiaj tę buławę w plecaku. I żaden z nich nie chce z niej skorzystać. Dlaczego? Ano, najwyraźniej, chłopaki grają w co innego niż nam się wydaje.
Ps.
Autor przeprasza za przerwę w realizacji cyklu w studiu Obywateli.News. Studio ma kłopot finansowy i wynikające stąd braki techniczne spowodowane awarią. Sytuację rozwiążemy w najbliższych tygodniach.