Epidemia, a teraz pandemia koronawirusa rozpoczęła się w grudniu 2019 roku w Chinach. A najprawdopodobniej jeszcze wcześniej, ponieważ jak wiadomo władze w Pekinie ukrywały fakt, że pojawił się nowy patogen
Najpóźniej w połowie, czy w trzecim tygodniu grudnia, wiadomo było jak jest groźny i jak atakuje ludzki organizm. Sądząc po relacjach z Chin, a następnie z Japonii i Korei Południowej, dość szybko zorientowano się, jakie są prowizoryczne (chociaż nie zwalczające przyczyn zakażenia) środki zaradcze. Natychmiast też pojawiły się spekulacje, że to zamach terrorystyczny lub atak bronią biologiczną.
Zakładając, że COVID-19 dotarł do Polski pod koniec lutego (pierwsi chorzy zaczęli się zgłaszać 4 marca, a okres inkubacji wirusa trwa co najmniej kilka dni), rząd miał przynajmniej miesiąc, żeby się zastanowić nad działaniami, które musi podjąć w przypadku dotarcia epidemii do RP. Z całą pewnością można było przewidzieć, że potrzebna jest jak największa liczba testów wykrywających chorobę, niezbędne jest zwiększenie zaopatrzenia w środki czystości i maseczki na twarz (z jednoczesnym wyjaśnieniem dlaczego są potrzebne), konieczne są respiratory, miejsca na OIOM-ach i środki zabezpieczające personel medyczny (nie tylko na lotniskach i innych miejscach publicznych, ale we wszystkich placówkach służby zdrowia). Tymczasem można odnieść wrażenie, że rząd zachowuje się jak pijany w burdelu.
W aptekach brakuje maseczek i środków antybakteryjnych. W supermarketach środków czystości z papierem toaletowym włącznie. Nie ma żadnej spójnej akcji informacyjnej. Decyzje o zamykaniu placówek oświatowych i kulturalnych są najwyraźniej podejmowane chaotycznie. Krążą plotki o potencjalnym „zamykaniu” poszczególnych miast. Nie ma jednak ani żadnych oficjalnych zaprzeczeń, ani potwierdzenia, że to możliwe (ustawa przewiduje zamykanie stref niezbędnych dla przeprowadzenia kwarantanny), aby mieszkańcy najbardziej zagrożonych miast mogli się na taką sytuację przygotować.
Tymczasem od stycznia wiadomo, jakie środki zaradcze sprawdziły się (bądź nie) w Chinach, Korei i Japonii. Wystarczy czytać gazety. A placówki dyplomatyczne powinny o tym informować od dawna. Ze względu na pogłoski o zamachu terrorystycznym, czy użyciu broni biologicznej (tym bardziej, że na uniwersytecie w Wuhan prowadzono prace nad bronią biologiczną) powinien się w to włączyć również wywiad i starannie przyglądać się procedurom i poszukiwaniom pacjenta „0”, stosowanym w zarządzaniu kryzysowym, w państwach najwcześniej zaatakowanych chorobą.
Po skutkach widać, że rząd nie miał tych danych, albo ich nie przemyślał. Czy to znaczy, że zawiedli dyplomaci i oficerowie, czy ich zleceniodawcy? Jedno i drugie świadczy o kompletnym braku wyobraźni. A może „opcja zerowa” w służbach specjalnych i dyplomacji doprowadziła do tego, że w gabinetach zapomniano o solidnym planowaniu i reagowaniu na sytuacje kryzysowe wynikające z zagrożeń we współczesnym świecie?
fot. Pixabay
O autorze
Piotr Niemczyk
W latach 90. dyrektor Biura Analiz i Informacji Urzędu Ochrony Państwa, wiceszef zarządu wywiadu UOP. Wieloletni ekspert Sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych. Współorganizator Krajowego Centrum Informacji Kryminalnej. Członek Rady Konsultacyjnej przy ośrodku szkolenia ABW w Emowie. Obecnie jest niezależnym ekspertem ds. bezpieczeństwa