Kilkadziesiąt osób powtórzyło treść wypowiedzi Janiny Ochojskiej, za którą postanowił ją ścigać Maciej Wąsik, stając „murem za polskim mundurem”. Noszący ten mundur funkcjonariusze zostali określeni jako sprawcy zbrodni przeciwko ludzkości. Członkowie rządu i szefowie formacji zostali z imienia i nazwiska nazwani zbrodniarzami winnymi sprawstwa kierowniczego w tej zbrodni. Podpisujący to oświadczenie składają właśnie na samych siebie donosy o możliwości popełnienia przestępstwa. Jeśli chcecie ścigać Ochojską – zdają się mówić – ścigajcie także mnie. Gest to, czy realna polityka?
Chodzi oczywiście o solidarność oraz o nazywanie po imieniu rzeczy, które zbyt rzadko tak zostają nazwane. Ale nie tylko o to. Tego rodzaju działanie nie jest pierwszym tego rodzaju aktem. Wiele z osób podpisanych pod opublikowanymi wczoraj oświadczeniami robiło to już wcześniej, powtarzając między innymi wypowiedzi Marty Lempart, która miała być ścigana za obraźliwy język oraz „znieważając naród polski”, za co ścigani mieli być autorzy wypowiedzi o odpowiedzialności Polaków za zbrodnie wojenne zgodnie ze świeżo wówczas znowelizowaną ustawą o IPN. Te gesty – choć narażały na konsekwencje – okazywały się skuteczne. Postępowania umarzano, a represyjne przepisy znoszono. A może właśnie dlatego były te gesty skuteczne, że narażały na konsekwencje.
Sprawa granicy uchodzi za „kontrowersyjną”. Tak określają działania służb na granicy również niezależne od władzy i jawnie sympatyzujące z opozycją media. To może dlatego, że przywykliśmy o zbrodni mówić po prawomocnym wyroku. Oczywiście jednak tej praworządnej zasady nie da się stosować w niepraworządnym państwie. Ofiarom wolno więcej, kiedy się bronią przed przemożną siłą i jawną niesprawiedliwością, albo wręcz zbrodnią, jak to się dzieje w tym przypadku. Rzecz być może w tym, kto uważa się w dzisiejszej Polsce za ofiarę państwa.
Kłopot z tym ma polityczna opozycja. Jej postawa jest zrozumiała. Ja ją np. rozumiem, choć uważam za skandal, a nawet gorzej – za błąd. Jeśli większość Polaków ma ochotę „uszczelniać granicę” również za taką cenę i jeśli zwolenników „szczelnych granic” jest więcej niż zwolenników PiS, wahanie opozycji naprawdę da się zrozumieć. Jeśli posuwa się to wahanie aż do tego, by w Sejmie na stojąco bić brawo „obrońcom granic”, opinia publiczna w wyraźnym zawstydzeniu milczy. W mainstreamowych mediach niezależnych nie widziałem dosłownie ani jednego artykułu komentującego tę owację. Uderzyło mnie to nawet bardziej niż sam ten akt bezmyślnego kunktatorstwa. Machnęliśmy na nie ręką. Czy wolno tak postępować? Czy wolno machać ręką na postępowanie „naszych”?
Wciąż żyjemy wszyscy „polskim Watergate” i podsłuchiwaniem m.in. Krzysztofa Brejzy za pomocą osławionego Pegasusa. Słusznie – podsłuchiwanie opozycji jest skandalem, który rządzących powinien dyskwalifikować. Zwłaszcza w trakcie kampanii wyborczej. Nie dyskwalifikuje – jak wiemy, żadnych dymisji nie będzie. Ciekawe, czy będzie zapowiadana przez opozycję komisja śledcza. Niespecjalnie na nią liczymy. Co więcej można zrobić? W każdym razie reakcja na podsłuchy z pewnością wyda się większości z nas czymś politycznie o niebo ważniejszym niż „symboliczne” gesty solidarności z oskarżaną przez Wąsika Janiną Ochojską.
To błąd – solidarność z Ochojską jest ważniejsza. I nie jest symboliczna. Ona zmienia – może zmienić – również polityczną rzeczywistość. Niewielki szum medialny przeminie, a kwity w prokuraturze zostaną. W tej sprawie powiedziano nie tylko „A”, ale powiedziane zostanie również „B”, „C” i cokolwiek trzeba będzie jeszcze powiedzieć.
Co jest realną polityką w sprawie granicy i w sprawie „polskiego Watergate”? W sprawie Brejzy i 33 włamań do jego telefonu – ani ówczesne sondaże, ani wyniki wyborów nie pokazały żadnego dającego się zmierzyć wpływu podsłuchowej akcji Wąsika i Kamińskiego. Sondaże nie drgnęły. PiS dostał w wyborach nawet mniej niż to zapowiadały sondaże, a opozycja więcej. O milion głosów więcej. Za to skutki decyzji o starcie w wyborach trzema listami są widoczne i zmierzyć je się da. Są warte więcej niż właśnie ten milion głosów przewagi, który powinien się przełożyć na przewagę w Sejmie, a się nie przełożył – i wszyscy wiedzieli, że tak właśnie będzie. Wszyscy – więc zwłaszcza politycy wiedzieli, w tym podsłuchiwany Krzysztof Brejza. I wiedzieli też zwłaszcza komentatorzy, którzy powinni byli umieć liczyć. I którzy machnęli ręką. Koszt? Kolejna kadencja PiS. Ani mniej, ani więcej.
Słyszymy dziś, że PiS wygrał dzięki Pegasusowi. Proszę Szanownych Państwa – to nieprawda. Prawdą jest za to, że od tamtej przegranej nie usłyszeliśmy od politycznych liderów słowa „przepraszam”.
Jak to się ma do drobnego gestu w sprawie Ochojskiej i zbrodni na granicy? Ano tak, że Wąsik i Kamiński bywają w Sejmie. Obaj są zbrodniarzami. Co więcej, są przestępcami skazanymi przez sąd za przestępstwa, których dopuszczali się w poprzednim rządzie PiS. Należy uznać, że skazanymi prawomocnie, skoro ich Duda ułaskawił, a sami tuż przedtem wycofali własne apelacje, najwyraźniej sądząc, że tak trzeba przed ułaskawieniem. Nie tylko „zwykli ludzie” powinni dziś wygłaszać oświadczenia i składać autodonosy. Powinni to od bardzo dawna robić parlamentarzyści. Nacisk na konkretnych bandytów u władzy powinien od sześciu lat być przedmiotem wystąpień opozycyjnych polityków, medialnych kampanii i akcji obywatelskiego nieposłuszeństwa.
Żadna taka „duperela” nie powinna pozostawać bez odpowiedzi. Kamiński powinien już dawno stanąć przed sądem znowu. Jak? Sam po owym starym wyroku zapowiadał, że pozwie każdego, kto go nazwie przestępcą. Nic prostszego, jak tylko nazywać go tak przy każdej okazji publicznie. Tak, żeby nie był w stanie tego ignorować. Nie on będzie oskarżonym w procesie, który sam będzie musiał wytoczyć, ale to jego uczynki będą przez sąd oceniane. Tak, język ma znaczenie. Znaczenie ma nie „parlamentarny ton” wypowiedzi, ale zdolność do nazywania rzeczy po imieniu. Tak, by nie dało się nie reagować.
W Sejmie należy wstawać nie po to, by bić brawa „obrońcom granic”. Należy wstawać, by nazywać zbrodnie zbrodniami, a zbrodniarzy zbrodniarzami. Bylibyśmy dziś w innej Polsce, gdybyśmy byli do tego zdolni. Do nas należy przypominać o tym politykom. I nie machać ręką na owacje na stojąco.
8 thoughts on “Mały krok w dużej sprawie – realność polityki”
Zgadzam się.
Paweł, z perspektywy zwykłego mieszkańca zachodniej Polski rzecz przedstawia się następująco. Oto grono zacnych obywateli ujawnia publicznie, że w rządzie znajduje się liczna grupa zbrodniarzy. Forma wystąpienia i sposób uzasadnienia nie budzi wątpliwości. Skoro klika rządząca jest tak unurzana w nieprawościach jak twierdzą aktywiści, trudno oczekiwać, że w tak skalanym łonie pocznie się szybki – bo sprawiedliwość i dobro publiczne tego wymagają – proces ekspiacji, samooczyszczenia i naprawienia szkód. Zmasowanej zbrodni przeciwstawìć się skutecznie może tylko demokratyczna opozycja sejmowa, która dysponuje ogromnymi możliwościami i zasobami. I oto na początku roku 2022 polska demokratyczna opozycja parlamentarna milczy jak zaklęta. Co mam o tym mniemać albo I nie mniemać? Zdaniem aktywistów /sygnalistów ministrowie Amin, Bokassa i Videla skarmiają imigrantami krokodyle, zajadają kielbasę o podejrzanym składzie i wyrzucają ludzi z helikopterów, zaś parlamentarna opozycja na to: „ależ dzisiaj pada, sojowe latte bez cukru poproszę, tylko żwawo!” Jak trzeba, to i owszem opozycja angażuje czas i energię w rzeczy istotne np. wotum nieufności wobec ministra rolnictwa za zbyt małe dopłaty na zwalczanie drobnych gryzoni albo wiec poparcia dla wielkiego kapitału amerykańskiego (biedne sierotki). Można? Można. Zatem demokratyczni parlamentarzyści albo milcząco (publicznie)/głośno(pokątnie) uznają krzyczących o zbodniarzach aktywistów za kłamców/konfabulatorów. Albo też podzielają zdanie aktywistów co do faktów , lecz z premedytacją milczą o rzeczywistych zbrodniach. W tym drugim wariancie – bez względu na motywy – „demokratyczni parlamentarzyści” są wspólnikami (kimś w rodzaju skorumpowanych gliniarzy z filmów kryminalnych) zaprzedanymi złej sprawie. Zbiór demokratycznych polskich parlamentarzystów byłby wtedy zbiorem pustym. Wielokrotne użycie przez Pawła kwalifikacji „zbrodniarz” jest jak wezwanie na Sąd Boży. Majestat zasady wyłączonego środka. Albo : kłamcy/konfabulatorzy – wynocha! Albo: „demokratyczni” przyjaciele zbrodniarzy – fora ze dwora! Tertium non est datur. No i co o tym ma myśleć biedny katol patrzący z oddali na Warszawę? Czas na kongres zjednoczeniowy opozycji? A może: towarzysze Kamieniew, Bucharin, Zinowiew proszeni są do recepcji? Wiem, ktoś zaraz powie, ze krotochwile są nie na miejscu, ale skręt ku durnowatej wesołkowatości to reakcja obronna w tak zwanej żenującej sytuacji. Ja na miejscu PiS wykorzystałbym tę sytuację dwojako. Jako cover dałbym Karnowskim tekst np. – nie gniewaj się – „Co najbardziej rozśmiesza Tuska i dlaczego to jest znowu Kasprzak”. Wprowadziłbym też nowy związek frazeologiczny: „Kasprzakowa zbrodnia” czyli – jak się domyślasz -synonim „tytułu do chwały”. Królestwo opozycji jest widowiskowo I wielorako rozdarte. I to prawdopodobnie będzie miało skutek.
Będzie miało skutek, owszem. Prawdopodobnie taki, jak przewidujesz.
Wesołkowatość rozumiem dobrze, kiedy się staje obronną reakcją na absurd / koszmar i podobne rzeczy, albo na kilku podobnych rzeczy połączenie. Jednak krokodyle pożerające przeciwników dyktatorów, tychże dyktatorów ludożercze praktyki i inne okropieństwa użyte są tu przez Ciebie nie po raz pierwszy w charakterze czegoś, co ma dyskredytować przynajmniej rozmiar zbrodni, która się odbywa na granicy. Z pewnością nie chcesz powiedzieć, że Twoje osobiste oburzenie obudzi dopiero krokodyl w bagnach Białowieży, kiedy kogoś zje, bo samo doprowadzenie do śmierci z głodu i wyziębienia jeszcze do tego nie wystarczy, nawet jeśli dotyczy ciężarnej kobiety, matki lub jej dziecka. Jeśli jednak nie temu służą te figury, to czemu?
Podobnie jak Ty, ja również piszę o bierności lub współudziale polityków opozycji — piszę o tym od dawna. Nie tylko z okazji zbrodni na granicy, którą politycy tolerują nie tylko biernością lub aktami jawnego dupodajstwa, jak to miało miejsce w przypadku owacji na stojąco, nieskomentowanej — podkreślę ponownie — ani jednym tekstem w żadnej gazecie, co samo w sobie jest miarą czegoś zupełnie przerażającego. Również wtedy o bierności i współudziale piszę, kiedy słowo „konstytucja” budzi ten sam grymas półuśmiechu, który od dawna wywołuje „zastępczy temat” praw kobiet. Kiedy więc uchwalano kolejne „tarcze”, z których każda na wiele sposobów łamała konstytucję, kiedy chyłkiem próbowano przegłosować dla siebie podwyżki, albo wymieniono kandydata w niekonstytucyjnych wyborach prezydenckich. Karnowski mógłby więc napisać nie o Kasprzaku jako o czymś, co stale rozśmiesza Tuska, ale o konstytucji i w zasadzie dowolnym z artykułowanych ostatnio postulatów społecznych, co do których opinia publiczna wydaje się wciąż pokładać nadzieje w Tusku, którego cała ta sytuacja bawi.
Coś jeszcze widać w tych Twoich opisach i to jest Twoje rozbawienie, nie tylko Tuska.
Otóż moją rolą jest niestety bawić w ten sposób. Uważam ją za właściwą. I za niezbędną. Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla przerzucania przez zasieki ciężarnej kobiety, ani nikogo. Po prostu. To jest zbrodnia. Czy to wezwanie na Sąd Boży? Ja mam na myśli perspektywę doczesną, a nie eschatologiczną, ale owszem — to jest sytuacja tertium non datur. Jak każda taka zbrodnia — ona się zawsze da uzasadnić czyimś interesem — tak wielkim, że staje się „polityczną koniecznością”. Nazwać zbrodnię zbrodnią, a zbrodniarza zbrodniarzem nie oznacza nie rozumieć konieczności (pozornych lub rzeczywistych), którym ulegają ludzie skądinąd porządni. Z rachunku zysków i strat po stronie każdego z uczestników tej wcale nie zabawnej sytuacji ja sobie zdaję sprawę. I po stronie kosztów sprawców i sojuszników tych zbrodni próbuję dopisać sprzeciw. Nieskutecznie, co wyraźnie widzę w Twoich krotochwilach i nie tylko w Twoich. Przy okazji Maćka Zięby pisałem o winie, która zawsze jest bardziej powszechna niż się wydaje. I o tym również pisałem, że wielu z tych, którzy Maćka potępiają jednoznacznie — przecież niestety słusznie — równocześnie widzi logikę Tuska, który opieprza Franka Sterczewskiego za nierozważne karmienie propagandy PiS i fakt, ze zwolenników „obrony granic” jest więcej niż wyborców PiS. Kiedyś jednak przyjdzie czas, że zwłoki na granicy policzą. Minie dużo tego czasu i zapomnimy o dzisiejszych sondażach. Wtedy zbrodniarz stanie się zbrodniarzem, jak się nim stał Maciek. I wtedy będziemy szukać łatwych rozgrzeszeń i morałów z bajek dla dzieci, wskazując oczywistych winowajców. Dopiero wtedy powiedziałbym słowo w obronie Tuska i tych, którzy jego logikę podzielają — ale już z pewnością nie powiem, bo tak długo nie pożyję na pewno.
Wiec w sprawie TVN nie był obroną amerykańskiego kapitału, nie żartuj. Był obroną ostatniej stacji, na której PiS nie położył jeszcze łapy. Zaangażowanie amerykańskiego kapitału jest dla tych, którzy bronią ostatniej niezależnej stacji TV okolicznością sprzyjającą — zwiększa szanse powodzenia całkiem po prostu.
W sprawie przemożnej dla Tuska konieczności bicia braw „obrońcom granic” mam poza tym do powiedzenia kilka rzeczy, które dotyczą właśnie rachunków strat i zysków. Podobnie jak to było w równie beznadziejnej sprawie polskiej praworządności, da się tu odwrócić rachunki i nawet zmienić politykę Unii. To doświadczenie jest politykom obce, bo w nim nie uczestniczyli — byli zawsze przeciw tym naszym próbom i dziś są gotowi je unieważnić, nie podejmując żadnej inicjatywy w sprawie sądów, choć ona jest dziś niemal wygrana. Ale to jest osobna bajka — w niej już nie ma niczego zabawnego, bo tu chodzi o konkrety. O bardzo konkretną mapę drogową wyjścia z tej sytuacji. Ją również proponowaliśmy politykom i kumplom z ruchów obywatelskich.
Tak właśnie dzięki solidarności z kobietą oskarżoną w 1972 r. o aborcję po gwałcie, która ryzykowała nawet karą śmierci, Francuski w 1974 r wywalczyły prawo do aborcji.
Kobiety z pierwszych stron gazet podpisały bowiem manifest- donos na siebie, który nazwano Manifestem 343 Łajdaczek. Zadeklarowały w nim, że i one przerwały ciążę, i żądają w takim razie też uwięzienia. Ówczesny rząd nie wiedział co z tym robić, bo jak wsadzić do więzienia tyle znanych kobiet, do tego często żon równie znanych mężczyzn. Problem był tym większy, że liczba kobiet do uwięzienia stale rosła, bo podpisywało się pod tym donosem na siebie coraz więcej pań. Nie dawało sie więc już ukryć, że to prawo nie funkcjonowało. Służyło tulko do karania biednych kobiet, które przerywały ciąże pokątnie, bo nie stać je było na kliniki w Belgii, Holandii, czy Szwajcarii, jak te bogate.
I tak na skutek solidarności kobiet, przegłosowano w końcu we Francji prawo do aborcji, które funkcjonuje do dziś.
W Polsce nie udało mi się jednak namówić kobiety do takich deklaracji, by skończyć z z tym tematem raz a na zawsze, i to mimo że braku antykoncepcji, prawie wszystkie przerywały. Okazało się zatem, że w Polsce nie tylko brak antykoncepcji, ale i solidarności, a przynajmniej solidarności w tej konkretnej sprawie, choć to ona właśnie daje rzeczywiste rezultaty.
O ile wiem, w Polsce nie są w Polsce za aborcję karane, a więc taki gest jak niegdyś we Francji byłby raczej jałowy, pusty, wręcz niepoważny. Nie wolno mieszać kontekstów sytuacyjnych. Podobny gest ze strony lekarzy miałby więcej sensu, bo ci mogą być za nielegalne aborcje karani.
To prawda. W tym sensie jakimś rodzajem nieposłuszeństwa jest działalność Aborcji Bez Granic.
Taka absolutyzacja „wszelkiego zła” do miary zbrodni przeciw ludzkości jest w gruncie rzeczy relatywizacją „wszelkiego zła”, w tym zbrodni przeciw ludzkości. Bo jeżeli zbrodnią przeciwko ludzkości jest praca pograniczników, których zawód niejako polega, na uniemożliwianiu naruszania państwowej granicy, również z zastosowaniem środków przemocy, to wtedy taką „zbrodnię” większość potraktuje wzruszeniem ramion i westchnieniem „phi”. Podobnie takim „phi” potraktuje inne „zbrodnie przeciwko ludzkości”, takie jak podsłuchy Pegasusem Berejzy, pałowanie przez policjantów nazistów, kiboli i aborcjonistek na ulicy, brak chęci zjednoczenia „opozycji” wobec „śmiertelnego zagrożenia ojczyzny”, ale też rzezie w Ruandzie, w Srebrnicy, na Wołyniu, czy w końcu może nawet zagazowanie i skremowanie 3-6 milionów Żydów. Po prostu „phi”.
Trzeba być szalonym lub kompletnie zaślepionym, by aż tak relatywizować i rozbrajać tak ważne pojęcia, jak „zbrodnie przeciw ludzkości”. PiS może się tylko cieszyć z takiej „opozycji”.
Pytanie w takim razie powinno dotyczyć skali i drastyczności tego, co ci ludzie wyprawiają, żeby dało się mówić o zbrodni. Nie wystarczy rzucanie kobietą w wysokiej ciąży? Nie wystarczy trzymanie głodnych ludzi na mrozie tygodniami? Nie wystarczy robienie tego wszystkiego — i wielu innych rzeczy — z jawnym naruszeniem prawa? Przypomnę tylko, że o zbrodnie przeciw ludzkości oskarżano żołnierzy na wojnach, więc naprawdę nie wystarcza tu stwierdzić, że strażnicy graniczni mają prawo do stosowania przemocy.
Istnieje również druga strona tego samego medalu. Gdyby w Polsce zrzucano opozycjonistów z helikopterów, albo rzucano ich na pożarcie krokodylom, wtedy — zakładam — ani Pan, ani ja nie mielibyśmy w sobie tak wielkiej gotowości do wyrażania krytyki wobec władzy. Jeden z nas mógłby być już pożarty, a drugi uznałby, że jego własne gadanie może się skończyć wyłącznie właśnie pożarciem. Istnieją także historyczne doświadczenia pokazujące, że autorytaryzm władzy rozpędza się karmiony przyzwoleniem — aż do momentu, w którym ten impet staje się naprawdę niemożliwy do powstrzymania.
Owszem, nadużywanie słów bywa szkodliwe. Fałszywe alarmy również — powodują, że alarm prawdziwy zostanie zignorowany. Ale czego więcej niż bezprawnie i okrutnie zadawana śmierć nam trzeba, żeby uznać alarm za uzasadniony? Wszystkie wielokrotnie opisane przypadki mają na polsko-białoruskiej granicy miejsce.