Na białoruskiej granicy umierają ludzie. Całe rodziny uchodźców i imigrantów tkwią od miesięcy w śmiertelnej pułapce, w którą zwabił ich Łukaszenka, ale której śmiertelne w skutkach, niebywałe okrucieństwo ma już polskich sprawców. Chodzą w polskich mundurach. Działają w naszym imieniu. Gadają o obronie polskiej granicy i wielu z nas kiwa głowami. Jedni z bólem, inni zgoła z uśmiechem i dumą. Ludzie w mundurach z polskimi godłami wspominają też czasem o obronie granicy Europy i wtedy na ich twarzach widać już cyniczny półuśmiech, bo oni wtedy mówią nam przecież, że nie oni jedni skazują na śmierć niewinne ofiary historii. I mają rację z tym złym uśmiechem. To prawda, nie tylko oni.
My zaś nie tylko kiwamy głowami. W Sejmie byliśmy świadkami owacji na stojąco na cześć „obrońców granic”. Brawa biła cała opozycja z pojedynczymi wyjątkami przywodzącymi na myśl samotnie niesalutującego Augusta Landmessera, który przecież nie był żadnym herosem antynazistowskiego oporu, ale zwykłym szarym człowiekiem – dla pracy potrafił nawet wstąpić do NDSAP. W Warszawie tymczasem przeszedł kolejny marsz faszystów. Tym razem upaństwowiony – nie pierwszy raz tak się stało, ale po raz pierwszy zauważono to tak wyraźnie. Zauważono jednak również, że przebieg tego marszu był wyjątkowo spokojny, że nie dochodziło na nim do „incydentów”. Pominięto pogruchotane kości poturbowanej przez ONR-owską bojówkę Kingi Kamińskiej, aktywistki Obywateli RP. Dziękowano policji, nie wiedząc lub nie chcąc wiedzieć, że była tego dnia szczególnie brutalna – zrobił to m.in. Prezydent Warszawy, wciąż jeden z opozycyjnych liderów, Rafał Trzaskowski. Wszyscy mówili o „rodzinach z dziećmi” i „zwykłych ludziach”, którzy w Warszawie maszerowali, demonstrując patriotyzm.
„Zwykłe rodziny” Kurdów – to też są zwykłe rodziny – cierpią tymczasem na polskiej granicy i umierają. Patrzą na to jeszcze inne zwykłe rodziny z Podlasia. Historia zatoczyła tu koło. Znów w domach w lesie jedni zwykli ludzie karmią wycieńczone ofiary, a drudzy równie zwykli – dzwonią po służby…
Ich przyjazd jest zawsze tragedią. Przerywa przerażoną cierpieniem ciszę – słychać wtedy płacz i krzyki rozpaczy. Michałowo jest jednak dla całej Polski znakiem nadziei. Tu jest ciszej niż gdzie indziej. Tu zwykli ludzie, którym historia znowu runęła na głowy, w ciszy pomiędzy krzykiem krzywdzonych i cierpiących, wśród łez połykanych w milczeniu, zdają niezwykle trudny egzamin. Nie umiem wyobrazić sobie, jak bardzo trudny.
Problemem są właśnie zwykli i dobrzy ludzie
Czasy nastały takie, że wspominamy dziś Wiktora Woroszylskiego wiersz o państwach faszystowskich. Wspominamy, bo – jak to Woroszylski napisał –
(…) nie było znaków na niebie komet żałobnych
wody w krew zamienionej krzaków płonących albowiem
życie biegło zwyczajnie (…)
i było w tych państwach wielu ludzi zwyczajnych i dobrych. Bez cienia ironii pisał przecież Woroszylski o dobru tych ludzi, bo wciąż
Matki o świcie
budziły dzieci całując je w czoło
(…)
W letnie wieczory
na firankach podświetlonych od wewnątrz schodziły się cienie
rozchodziły i znów schodziły miłośnie Zaś zimą
kochankowie łowili ustami parę z ust w ośnieżonych ogrodach (…)
Zatem miłość też kwitła pod słońcem wschodzącym i zachodzącym jak zawsze nad faszystowskimi państwami. Naprawdę bez wątpliwości chodzi tu o ludzi dobrych. Ludzi, którzy kochali, a nie tylko
(…) nie dostrzegali strachu w oczach sąsiada nie
słyszeli drżenia w głosie pytającego o drogę nie
dostrzegali różnicy nie słyszeli
głosu w sobie albo skoro
domyślali się czegoś nie mogli nic zrobić i pocieszali się
mówiąc My przynajmniej
nie robimy nic złego żyjemy jak żyliśmy zawsze Co było prawdą (…)
Tragedią są właśnie ludzie dobrzy, a nie bandyci. Wiemy dzisiaj dobrze, że tak żyjący dobrzy ludzie wystarczyli, by wiek temu Niemcy z państwa, w którym jeszcze tylko działały nazistowskie bojówki i nazistowska partia, zmieniły się w państwo po prostu nazistowskie. Mam w oczach to, czego Woroszylski nie widział, choć widział bardzo wiele. Tych dziś chętnie opisywanych zwykłych ludzi, rodzin z dziećmi defilującymi w Marszu Niepodległości. Chętnie uwierzę, że to zwykli i dobrzy ludzie. Bo właśnie w tym rzecz, że to oni maszerują.
Nie w tym, że bandyci dopuszczają się rzeczy strasznych. Dla bandytów to normalne, a bandyci zdarzają się wszędzie, w dobrych i opiekuńczych państwach również. Tragedia polega na tym, że ludzie zwykli i dobrzy idą z nimi. Nie tylko „nie dostrzegają”, jak pisał Woroszylski, nie tylko „pocieszają się”, że nic nie mogą. Właśnie wcale nie tylko. Nie jest problemem zło wyrządzane przez bandytów. Nieszczęściem jest zgoda na zło ludzi dobrych, ale i to nie kończy sprawy. Tragedią jest zło wyrządzane przez dobrych, zwykłych budzi, bo – tak, oczywiście! – oni są na zło również gotowi.
Widziałem tych dobrych ludzi maszerujących w Warszawie po wielokroć. Widziałem te rodziny z dziećmi. Wiem wprawdzie z doświadczenia, że kiedy akurat te matki z małymi dziećmi otwierają usta, by się do mnie odezwać, to słyszę z tych ust rzeczy najgorsze, a wcale nie najlepsze i wcale nie naznaczone matczyną łagodnością – ale chętnie uwierzę, choć to wydaje się przeczyć rozumowi, że to są dobre matki, które o świcie budzą swe dzieci pocałunkiem w czoło. Kiedy tak staliśmy tam, a tłum zwykłych rodzin przechodził obok nas, z każdego kwadratowego metra tej rzeki ludzi leciały w naszą stronę najohydniejsze bluzgi, życzenia śmierci, w których szczerość nie dało się wątpić, leciały flaszki, płonące race, petardy i kamienie. Nie da się iść w Marszu Niepodległości niewinnie. August Landmesser mógł jeszcze nie wiedzieć, kiedy wstępował do NDSAP, kiedy z niej wystąpił, kiedy odmówił hitlerowskiego salutu i nawet kiedy zginął w niemieckim mundurze. Polskie zwykłe rodziny dzisiaj wiedzą to wszystko, czego niemieckie rodziny sprzed wieku nie wiedziały.
Jakim państwem jest dzisiaj Polska, skoro zwykli, dobrzy i niewinni niczemu ludzie wiek temu w Niemczech wystarczyli, by Niemcy stały się państwem nazistowskim? Kim my jesteśmy w Polsce, poza tym, że jesteśmy ludźmi zwykłymi i dobrymi?
Michałowo to nie Warszawa
Na szczęście. Tu żyją różni ludzie. Różnie na przykład głosują. Inaczej niż w Warszawie, gdzie głosuje się o wiele bardziej zgodnie. W Michałowie żyje się dzisiaj trudno, ciężko się nawet oddycha. Ale jakoś jednak żyje się lepiej. Żyje się po coś. Jakiś sens się zachował. Tu przecież też
jeszcze
można wspomnieć o kotach wyginających się w kabłąk o wróblach
wzlatujących nad jezdnią o staruszkach na przyzbie o kwiatach
ciętych i doniczkowych o pielęgniarkach
podających chorym termometr o ludziach z miotłą
zamiatających ulice
ale Michałowo to nie świat z opisu Woroszylskiego. Może to po prostu dlatego, że ludzie tutaj patrzą w oczy cierpieniu tak bardzo bezpośrednio. Nie wiem.
Wiersz Woroszylskiego może być o Polsce. Ale o Michałowie nie. Wybrane tu władze to też są zwykli ludzie. Oni widzą przerażone spojrzenia. Nie udają, że nic nie mogą. Tu żyją też inni zwykli ludzie. Ci dobrzy ludzie, co to wzywają służby, sprowadzając krzyki rozpaczy i cierpienie. A mimo to Michałowo żyje inaczej niż Warszawa. Dla tych wszystkich z nas, których współczucie, człowieczeństwo, godność i sumienie zdeptano już w tylu miejscach w Polsce, Michałowo i ludzie stamtąd są wielką nadzieją.
Jedziemy tam w najbliższy piątek, dziękować. Będą ruchy obywatelskie – KOD, Strajk Kobiet, Akcja Demokracja, Wolne Sądy, Obywatele RP i inne środowiska. Dla nas wszystkich Michałowo jest dziś stolicą Polski, o której marzymy, jak kiedyś stał się taką stolicą robotniczy Gdańsk. Na miejscu od dawna, ciężko i odważnie pracując, są środowiska, które przyjeżdżać nie muszą, więc na przykład nie trzeba zapraszać Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka i innych działających w grupie Granica, która na Podlasiu jest ambasadorem tej Polski, która opisowi Woroszylskiego wciąż się wymyka. Im też będziemy w piątek dziękować, bo oni też są dziś tym, co w Polsce zostało najlepsze. Ale wszyscy wiemy, że wyrazy największej wdzięczności należą się niezwykłym zwykłym ludziom z Michałowa i całego Podlasia.