Porzućcie zwyczaj traktowania wszelkiej krytyki demokratycznego pomazańca jako zdrady stanu i zbrodni obrazy majestatu. Słuchajcie krytycznych głosów uważnie, korygujcie własne postępowanie, a korekt dokonujcie ze stosownie demonstracyjną celebrą
10 tez na głosowanie za tydzień
- Dyskusje w „naszej bańce” dotyczące wypowiedzi Trzaskowskiego o wyborcach Bosaka i ich „prawidłowych” poglądach na wolność gospodarczą oraz o adopcji przez pary jednopłciowe – nie mają znaczenia. Obejmują skrajnie nieliczny margines aktywistów, którym wysiadają nerwy. W wyborczej skali będą niezauważalne. Nie sądzę, żeby w jakikolwiek odczuwalny sposób zdemobilizowały „demokratów” – ale być może jest się czego obawiać.
- Nie mają już także znaczenia wszystkie argumenty o sensowności i legalności tego głosowania oraz o kalkulacjach szans. Choć decyzję w tej sprawie uważam za koszmarny błąd i efekt zabiegów mających na celu coś zdecydowanie innego niż „odbicie demokracji” – ten spór rozstrzygnięto dawno temu, żyjemy i działamy w podyktowanej tym sytuacji. Za tydzień wygranym będzie albo Duda i projekt pisowskiego koszmaru, albo Trzaskowski – a cokolwiek miałoby to oznaczać dokładnie, próby porównania obu tych nieporównywalnych sytuacji byłyby obrażającym rozum absurdem.
- Polska historia nie skończy się 12 lipca. Zagrożenia nie znikną z wygraną Trzaskowskiego, wiele wskazuje, że raczej wzrosną. Z wygraną Dudy także nie skończy się gra i nie wyczerpią się możliwości działania – takie tezy stawiają wyłącznie ludzie nie umiejący wyobraźnią i rozumem ogarnąć choćby doświadczeń ostatnich 5 lat oraz poprawnie odczytać tego, co w nich i komu udało się osiągnąć, a co z kretesem przegraliśmy. Niemniej wynik 12 lipca będzie miał doniosłe znaczenie. Powody są oczywiste, doniosłość chwili jest gołym okiem widoczna.
- Niezależnie od tego, jak banalne są argumenty „Trzaskowski albo Duda”, tertium jest rzeczywiście non datur. Banalne argumenty mogą być prawdziwe i dzisiaj prawdziwymi są. Nie zawsze słuszne decyzje wynikają z prawdy argumentów, ale nie da się nie widzieć słuszności decyzji, by zrobić wszystko dla wygranej Trzaskowskiego. Odmawiając głosu Trzaskowskiemu wspierasz Dudę — to być może prymitywnie prostackie sformułowanie, ale o wiele trudniej byłoby wskazać jakąkolwiek racjonalność odmowy. Pytanie, co dokładnie i co konkretnego miałaby ona przynieść, poza ewentualnym komfortem psychicznym odmawiającego, jest trudne.
- Sensu nie ma również w szczególności odmowa poparcia Trzaskowskiego z powodu jego nie dość jednoznacznego stanowiska przeciw faszyzmowi, homofobii itd. Alternatywą jest bowiem po prostu faszyzm, najczarniejsza homofobia, żywioł linczu na wskazanych paluchami Kaczyńskiego i Dudy wrogów.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Zagłosuję na Trzaskowskiego. Chcę dać sobie szansę
Powiedziawszy wszystko powyższe, pozostaję w postanowieniu, by samemu do tego ważnego boju nie stawać. Powody są dla mnie ważniejsze niż stawka do wygrania, przemyślałem je gruntownie, choć wcale nie uważam ich za jednoznaczne. Nie da się ich tłumaczyć dzisiaj, kiedy argumenty mylą się wszystkim z ciosami. I nie ma po co tego robić. Nie chcę nawet próbować kogokolwiek przekonać. Chcę mieć prawo swoje odrębne zdanie wypowiedzieć głośno. Rozumiem głosujących na Trzaskowskiego i podzielam wszystkie ich argumenty, a tylko zdecydowanie inaczej je ważę, dostrzegając przy tym racje całkowicie przez nich pomijane. Na tydzień przed głosowaniem nie czas na rozważanie tych rzeczy.
Wydaje mi się za to sensownym powiedzieć uczestnikom plebiscytu przeciw Dudzie, jakie argumenty są, a jakie nie mają szans być skuteczne, jeśli do udziału w plebiscycie chcieć przekonać tych, którzy przekonani nie są. I co da się zrobić, żeby z „mniejszego zła” uczynić po prostu dobro. W naturalny sposób dobrze rozumiem naturę i powody sprzeciwu wobec tego plebiscytu. Posłuchajcie zatem może nieco uważniej kogoś, kto tę obcą wam wrażliwość rozumie najwyraźniej lepiej, a kto dobrze wam życzy. O tym kolejne pięć tez.
- Wspólną cechą wielu tych, którzy głosować nie chcą lub są gotowi to zrobić bez cienia waszego entuzjazmu jest niechęć wobec partyjnej wojny PiS z PO. Ta niechęć nie ma niczego wspólnego z „symetryzmem”, większość tak rozumujących ludzi dobrze wie, że porównanie obu partii nie ma żadnego sensu. Odmowa udziału w wojnie bierze się z pewności, co do jej skutków. Oraz z przekonania, że paliwa do społecznego konfliktu dostarczają obie partie, które z tego żyją – zupełnie niezależnie od tego, jak się rozkłada ciężar odpowiedzialności między nimi. Jakkolwiek trzeźwo mogą brzmieć argumenty o tym, że szczegółowe programy naprawy Polski tracą na znaczeniu wobec konieczności odsunięcia PiS, bez którego żaden taki program się nie powiedzie – one tylko wzmacniają tę niechcianą wojenną logikę, w której chodzi wyłącznie o pokonanie przeciwnika i własne zwycięstwo jego kosztem, a nie o żadne inaczej określone cele. Tego argumentu więc nie używajcie – jest tyleż oczywisty, co przeciwskuteczny. Pamiętajcie – mówicie do ludzi, którzy nie chcą wygranej PiS, ale których zwycięstwo PO nie ucieszy w żadnym stopniu tak, jak ucieszy was. Mówicie do ludzi, którym nie jest wszystko jedno, co będzie potem i którzy wasze „potem się zobaczy” uważają za katastrofalny błąd. Nie musicie przyznawać im racji – wystarczy przyjąć do wiadomości, że tak właśnie myślą.
- Przede wszystkim mówicie do ludzi, którzy mają dość szantażu „głosujcie na nas, inaczej wygra PiS”. Podkreślanie tego zagrożenia nie ma sensu – mówicie do ludzi, którzy to zagrożenie poznali nierzadko lepiej niż ktokolwiek w Polsce w ciągu ostatnich pięciu lat. Ostrość i brutalną rzeczywistość tego wyboru ci ludzie rozumieją doskonale. Czują się przed nim postawieni przez was. Ulegali temu szantażowi przez wszystkie ostatnie wybory. Nie tylko wiedzą, że te wybory przegraliśmy, ale widzą też bardzo wyraźnie, jak bardzo ich dotychczasowa lojalność wobec decyzji partyjnych liderów karmiła ów arogancki woluntaryzm polityków, wiedzących, że mogą sobie pozwolić na każdy wstyd np. w sejmowych głosowaniach, albo w zabiegach o poparcie Konfederatów, a i tak dostaną głosy wyborców pozbawionych wyjścia. Mówicie do ludzi, którzy chcą porzucić tę lojalność karmiącą pasożytnicze polityczne nieróbstwo i reagują silną alergią na oczywiście prawdziwy tekst „inaczej wygra PiS”. Wcale nie bezrozumna jest ta alergia, bo ci ludzie mają cały zestaw racjonalnych przesłanek – dalekosiężnych poza zakres czekającego nas za tydzień starcia i niezwykle ważnych.
- Porzućcie więc zwyczaj traktowania wszelkiej krytyki demokratycznego pomazańca jako zdrady stanu i zbrodni obrazy majestatu. Słuchajcie krytycznych głosów uważnie, korygujcie własne postępowanie, a korekt dokonujcie ze stosownie demonstracyjną celebrą. To stępi ostrze szantażu odrzucanego przez ludzi, których chcecie przekonać, stworzy przynajmniej wrażenie wzajemnowzrotności relacji pomiędzy wybieranymi, a wybierającymi. Unikajcie zwłaszcza sytuacji, w których skłonność do ustępstw wobec przeciwników i rezygnacji z istotnych składników ideowej tożsamości przewyższa gotowość uwzględnienia głosu własnych wyborców – jak to ma miejsce w kokieterii wobec wyborców Bosaka, czy w tekstach o adopcji.
- Porzućcie myślenie partyjne. Zwłaszcza w prezydenckich wyborach liczy się nie program umiarkowanie konserwatywny, lewicowo-progresywny i „wyważanie” jednego z drugim. W najostrzej konfliktowych sprawach, jak choćby aborcja, prawa gejów, czy 500 Plus, sztuka polega na umiejętności zaproponowania sposobu rozwiązania problemu głosami obywateli, a nie na znalezieniu niemożliwego do znalezienia poglądu, który ma szansę zdobyć poparcie większości i przynieść zwycięstwo. Myśleć trzeba nie w kategoriach przewagi tej lub innej partii i nie tej lub innej idei, ale w kategoriach kontraktu możliwego do zawarcia przez Polaków w ramach ustroju, który są gotowi akceptować. Chodzi więc nie o taką lub inną decyzję w sprawie aborcji, czy praw gejów, ale o podjęcie decyzji przez obywateli, a nie za nich.
- Popierając Trzaskowskiego pamiętajcie, że wymyślono tę kandydaturę w partyjnym gabinecie i nie wszyscy umieją się z nią identyfikować. Trzaskowski jednak – niezależnie od wyniku starcia za tydzień – ma mieć mandat lidera demokratów. Nie wolno zeń czynić znaku dominacji PO wśród opozycji. Opozycyjnej debaty programowej nie było. Wam to nie przeszkadza – mniejszości „maruderów”, od których być może wszystko zależy – przeszkadza to bardzo. Im więcej dialogu, im mniej nawoływania do karności w szeregach, tym większe szanse na to, że Rafał Trzaskowski – kimkolwiek jest, cokolwiek myśli o prawach gejów i wolności gospodarczej, jak widzi kondycję i kształt pożądanej w Polsce demokracji, czy boi się faszyzmu, czy jest z nim gotów walczyć – naprawdę stanie się przywódcą ruchu demokratycznej przebudowy państwa. To się da zrobić. Jeśli się nie uda 12 lipca, to będzie jeszcze czas potem. Bylebyśmy nie ogłupieli do reszty w bojowym zacietrzewieniu.
2 thoughts on “Ostatni tydzień w szklance wody”
Już nikomu z tzw. „Obywateli RP” nie podam ręki. Jesteście bandą politycznych i społecznych popaprańców. Odmawiam wam prawa do posługiwania się nazwą ORP.
Ależ napisałem to sam, nie „bandą”, Henryku. I to zdecydowanie nie mój świat, w którym wiadomo, co należy pisać i kto jest bandą. Tej pewności Ci nie zazdroszczę, choć wiem, że ona daje spokój.