Z nagła w Senacie spotkali się liderzy opozycyjnych partii i wśród innych słów powiedzieli właśnie to. Zastrzegając, że listy sejmowe są osobną sprawą i elementem międzypartyjnej konkurencji. Podobieństwo do sytuacji z 2019 roku, kiedy oddaliśmy drugą kadencję PiS, choć opozycja uzyskała 5% przewagi w głosach, nie zawstydza partyjnych szefów
Pakt Senacki jest oczywistością, która cieszy, bo w okręgach jednomandatowych bez tego z PiS wygrać się nie da. Natomiast wygrana wspólnych kandydatów opozycji powinna być miażdżąca, ponieważ na palcach jednej ręki da się policzyć senackie okręgi, w których przewaga PiS byłaby aż tak znaczna, że poparcie przekraczałoby 50%. Wszystko, co powiedziano dziś w Senacie, sugeruje, że idziemy – mniej więcej – do powtórki sytuacji w tamtych wyborach.
Pakt Senacki zawarty w ostatniej chwili w zamkniętych gabinetach liderów oznacza, że wyborcy zróżnicowanego obozu demokratów dostaną kandydata „do poparcia”. To znosi wybór. Czy progresywnym wyborcom zaproponują uzgodnionego konserwatystę, czy tradycjonalistom „lewaka” – głosować na niego będzie trzeba, bo inaczej wygra PiS…
W USA, gdzie wybory są większościowe, odbywają się w jednomandatowych okręgach i mają charakter plebiscytu Demokratów przeciw Republikanom, rzeczywisty wybór odbywa się na poziomie prawyborów, których polscy liderzy nam odmawiali i odmawiają nadal. Kandydatów pokażą nam sami, nasz głos w tej sprawie nie jest dla nich istotny i do niczego go nie potrzebują. W Wielkiej Brytanii głosuje się podobnie jak w Stanach, a żadnych konstytucyjnych prawyborów tam nie ma – odbywają się one jednak w praktyce w poprzedzającej wybory konkurencji dobrze znanych partyjnych frakcji, poddanej skomplikowanej, wielostopniowej, demokratycznej procedurze obejmującej setki tysięcy członków partii. W Polsce zaś…
Cóż, w Polsce mamy kryzysową sytuację zagrożenia ustroju i z całą pewnością warto by było zawiesić prawo wyboru, żeby zagrożenie powstrzymać. Więc najpierw wygrywamy, potem stawiamy sprawców zamachu stanu przed sądami, dokonujemy ustrojowych reform, by zamach nie mógł się powtórzyć i natychmiast rozpisujemy ponowne wybory, by przywrócić normalną politykę według reguł, które są tym razem porządne i trwałe. Niczego takiego jednak nam nie obiecano.
Bo i po co? Ktoś z wyborców demokratycznych domaga się demokracji? Ktoś w ogóle rozliczył bossów z 2019 roku za tamtą klęskę na ich własne życzenie? Wciąż wierzymy, że tym razem wygrają i to nam wystarcza. Może i tak będzie…
Nie jest to Polska moich marzeń, ale ponieważ moje marzenia nikogo nie obchodzą, to i sam chętnie bym je schował — gdyby nie fakt, że tak sklecone zwycięstwo, jeśli naprawdę nastąpi, bo szanse na to nie są wiele większe niż były w 2019 roku, niczego nikomu nie zapewni. Domek z kart rozleci się równie łatwo jak w 2015 roku. Tylko wstrząs będzie większy, bo tak już jest od jakiegoś czasu. I zapłacimy za to wszyscy — czy mamy jakieś marzenia o Polsce, czy nas one wyłącznie drażnią.