Fot. Katarzyna Pierzchała. Pojedynek (?) na gaz
Policja w całości odpowiada za przemoc i agresję na ulicach. Jednak…
Jednak odpowiedzialności nie ma po tamtej stronie. Musi się znaleźć po naszej.
Byłem wczoraj na warszawskiej demonstracji – w piątkowy wieczór miała zjechać do Warszawy cała Polska. Zjechała może nie cała, ale tłum imponował liczebnością i determinacją. Dostałem też wczoraj kopy, piąchy, pały i wielokrotny gaz w takich ilościach, że czułem, jak mi ta maź spływa po twarzy, a zmyć tego z siebie nie zdołałem do tej pory i każdy kontakt z wodą powoduje wciąż silne łzawienie. Za brutalną eskalację, liczne prowokacje i przemoc odpowiada wyłącznie policja, która przede wszystkim łamie prawo i społeczne poczucie sprawiedliwości, występując przeciw demonstrującym ludziom. W jakikolwiek sposób. Psim obowiązkiem policji jest chronić demonstrujących ludzi, a nie działać przeciw nim. Ale o wczorajszej demonstracji mam do powiedzenia kilka rzeczy, które się z pewnością nie spodobają wielu jej uczestnikom i osobom kibicującym z boku. Przykro mi, ale powiedzieć je trzeba. Konsekwencje znam.
Pamiętam, szedłem kiedyś w okolicy Sejmu Górnośląską i usłyszałem z tyłu:
— Proszę pana, proszę pana! – odwróciłem się i zobaczyłem długowłosego blond dzieciaka. Podbiegł z uczniowską torbą na ramieniu, by lekko skonfundowany zapytać:
— Szykuje się dzisiaj coś… – coś radykalnego?
Tak poznałem Kubę Oknińskiego, którego przedtem przelotnie widywałem na demonstracjach, a który wczoraj fachowo i wprawnie doprowadził mnie do porządku po ataku gazem. Wtedy było lato 2017 i właśnie gasły z wolna protesty w obronie sądów. Kuba identyfikował nas jako właśnie radykałów, którzy usiłują coś osiągnąć, a nie tylko wyrazić poglądy i zwyczajnie szukał w nas nadziei na sens tych ulicznych doświadczeń. Dziś Kuba jest studentem, wciąż oczywiście bardzo młodym, ale niezwykle doświadczonym. Jest też – bez przesady to piszę – bohaterem. Pamiętam chyba rok później prymitywnego, dwumetrowego, napakowanego policyjnego faszystę – tu również nie przesadzam – jak w podniesionych wysoko nad głową rękach trzymał Kubę ułożonego w powietrzu poziomo i jak nim potem z impetem rzucił o bruk z siłą goryla, by go następnie próbować oskarżyć o naruszenie nietykalności. No, kilka takich obrazków pamiętam.
Dziś więc sam na widok Kuby mam ochotę pytać, czy „coś radykalnego” będzie się działo. Zastanawiam się teraz, z kim trzeba by było gadać o tym, co chcę tu powiedzieć, i właśnie Kuba przychodzi mi do głowy i jego chciałbym prosić o pomoc. Bo Kuba jest z innego świata, z pewnością lepiej ten nowy świat rozumie i łatwiej się porozumiewa z jego mieszkańcami. Jest porządnym i myślącym człowiekiem – no i znamy się nie od wczoraj.
Od niego nie usłyszę, że jestem dziadersem, ani że komentariatem. Jestem bardzo ciekaw, co on ma do powiedzenia, bo chociaż obaj mamy spore doświadczenie, jego doświadczenie jest inne. Liczę też, że Kuby posłuchają jego rówieśnicy – bo przecież nie mnie.
To, co mam do powiedzenia, jest bardzo proste i zarazem jednak trudne. Pokojowa demonstracja. Tylko taka zasługuje na konstytucyjną ochronę, tylko przeciw takiej demonstracji policja działa bezprawnie. I tylko taka demonstracja jest skuteczna.
Ja sam wyznaję silną etyczną zasadę, by nie odpowiadać przemocą nawet na przemoc. Z łatwością wytrzymuję atak na siebie – o wiele trudniej na kogoś, kto stoi obok. Ale to nie jest żadna społeczna norma – każdy ma prawo do samoobrony, to jasne, od nikogo nie wolno wymagać ani nawet oczekiwać „nadstawiania drugiego policzka”.
Jeśli jednak ktokolwiek liczy na pokonanie policji w walce wręcz, z użyciem rzucanych w nią petard, śnieżek, kamieni, koktajli Mołotowa nawet – to jest to najzwyklejsza w świecie głupota. W konkurencjach sprawnościowych i siłowych z nimi nie wygramy. Zdołamy przejść tylko tam, gdzie nam pozwolą i nie siła tu decyduje ani nasz taktyczny spryt, tylko polityczno-wizerunkowy rachunek. To oni mają łączność, logistykę i środki. W odwodach mają nieużyte dotąd armatki wodne i sporo innych gadżetów. Wygrywa się z policją wyłącznie pokazując – teatralnie demonstracyjnie, w sposób widoczny w każdej sekundzie, na każdym z tysięcy zdjęć – gdzie jest dobro, a gdzie zło, gdzie są czyste i pokojowe intencje, a gdzie czysta, niczym nieusprawiedliwiona, sadystyczna przemoc. Wygrywamy zatem nie wtedy, kiedy uda nam się przedrzeć przez kordon i przejść jeszcze 500 m dalej. Wygrywamy wtedy, kiedy odmawiamy posłuszeństwa bezprawiu i policja w końcu ustępuje, ale wygrywamy również, kiedy w odpowiedzi policja leje stojących jawnie bezbronnie niewinnych ludzi. Bo wtedy nikt z patrzących nie będzie umiał przejść obok, obojętnie wzruszając ramionami. Tak to działa. Ludzkie sumienia są wszystkim, do czego się możemy odwołać, a naszą jedyną bronią jest sama sprawa, w imię której znosimy to wszystko. Im więcej zniesiemy, tym lepiej. Nie im więcej ciosów zadamy i kilometrów przejdziemy. Niczego innego nie mamy. To, co mamy, wystarcza.
Słyszałem wczoraj okrzyki – również przez megafony:
— Mamy dość żałosnych ciętych kwiatków i grzecznych słówek. – To jawne odniesienie do białych róż Obywateli RP.
— Ok, młoda damo – odpowiem zatem językiem modelowego dziadersa – ja jestem w stanie nazwać konkretne sprawy i rzeczy, które dzięki naszym żałosnym ciętym kwiatkom osiągnęliśmy. W czym lepsza jest płonąca raca, lecąca petarda i bojowy bluzg? Co dokładnie ma dać? Jaką przewagę?
Byliśmy wczoraj niewielką grupą Obywateli RP jak wszyscy, żeby być w słusznej sprawie. Ale trzymaliśmy się razem, żeby próbować być również zawsze pomiędzy policją, a resztą protestujących. Dlatego, że mamy wprawę w przyjmowaniu policyjnej przemocy, umiemy w tych sytuacjach zachować zdolność myślenia, umiarkowany spokój itd. Czujemy się odpowiedzialni za ruch protestu, który jakoś przecież pomogliśmy zainicjować i z którym silnie się identyfikujemy. Czujemy się odpowiedzialni za tych, którzy dołączają. Byliśmy po to, by próbować pokazać, jak to się robi, by wygrać.
Poszedłem na pokojową demonstrację. Uczestniczyłem w walce z policją. Nic poważnego się przecież nie stało, w ostatnich miesiącach były momenty ostrzejsze i groźniejsze. Za wszystkie akty agresji odpowiada policja, występując przeciw nam nie tylko bezprawnie, ale również brutalnie i w sposób depczący elementarne poczucie sprawiedliwości. Jednak… Opowiem, co sam widziałem i w czym uczestniczyłem.
Kiedy omijając jedną blokadę, a przerywając drugą, wydostaliśmy się na Marszałkowską, na drodze stanął kordon, który miał zatrzymać samochód Strajku. Wóz próbował go objechać trawnikiem na poboczu, ale również tam ruszyła chmara mundurowych. Widziałem człowieka w tym wozie ze źrenicami rozszerzonymi na pół twarzy, krzyczącego do policji przez megafon „puśćcie wóz, faszystowskie kurwy”. I wóz ruszył – bardzo zdecydowanie naprzód. Wdarłem się między niego, a policję, próbując uformować trzymający się pod ramiona szpaler kilku innych osób, które były w pobliżu. Chciałem cofając się torować drogę samochodowi zamiast dopuścić, by na policjantów napierał on. Wkrótce zostałem sam między tym wozem, a policją. Odwróciłem się i zobaczyłem przed sobą granatowy tłum policjantów. Bardzo wiele kobiet wśród nich. Wyglądały jak wielokrotnie oglądane dziewczyny z ONR. Ładne, ale z twarzami zeszpeconymi wściekłością, bluzgające koszmarnie i próbujące mnie lać czym popadnie: pięściami, pałami, kopniakami. Mało to było skuteczne, bo w ścisku policjanci nie mieli się jak dobrze zamachnąć. Przez chwilę skutecznie powstrzymywałem policyjną blokadę i wóz posuwał się powoli naprzód, w stronę jezdni. Ale oczywiście tylko przez chwilę. I kompletnie bez sensu, bo na jezdni ustawiały się już kolejne kordony, zajeżdżały radiowozy. Sam dostałem pierwszą wczorajszego dnia porcję gazu. Kiedy, nic już nie widząc i walcząc z oddechem wycofywałem się przy burcie samochodu, dostałem jeszcze kolejny strzał gazem w ucho – sądzę, że strzelający dobrze wiedział, co robi, demonstrującym radzę uszy zasłaniać bardziej niż oczy.
Odnaleziony przez Wojtka Kinasiewicza w punkcie pomocy, której udzielał mi zwłaszcza Kuba, powróciłem na „plac boju”, by się zorientować w sytuacji i ewentualnie skontaktować z kierownictwem tego zamieszania. Marta Lempart dostała jednak po oczach z drugiej strony wozu mniej więcej w tym samym czasie. Zobaczyliśmy ludzi biegających w chaosie i nerwowo formujący się pośród tłumu kordon. Podeszliśmy więc – znów na chwilę tracąc się z oczu.
— Co robisz, chłopaczku, uspokój się – wrzeszczałem do jakiegoś poszturchującego mnie pięściami policjanta, unosząc ręce szeroko w górę, a on mi na to, że ludzie demolują radiowozy.
— To je, kurwa, zabierzcie z terenu demonstracji – próbowałem odpowiadać, ale rzucił się na mnie z pałą policjant z boku.
Ten, do którego się darłem odtrącił tamtego ramieniem, ale jeszcze inny, biegając w amoku strzelił mnie znów gazem. Cofnąłem się nieznacznie i odnalazłem się z Wojtkiem. Przystanęliśmy na chwilę, gdy ktoś wyglądający jak bojówkarz ONR strzelił gazem w stronę policji. Dostaliśmy rykoszetem, odwróciliśmy się tyłem, by z kolei zainkasować od rewanżujących się ochoczo policjantów…
Chwilę później nieopodal kolejna bieganina. Formował się kolejny kordon i biegli w jego stronę ludzie. Ruszyliśmy tam z Wojtkiem, stając przed ludzi i rozłożonymi ramionami oraz wrzaskiem, próbując zapobiec fizycznemu kontaktowi. Znów dostałem kilka ciosów z pięści od policjantów, którzy nie umieli się uformować w szyk, ale wystarczyło ich opieprzyć, żeby przestali. Kordon zaczął się cofać. Ludzie napierali, a my z Wojtkiem na naszym odcinku dość skutecznie próbowaliśmy temu zapobiec. Na ten moment jakbyśmy się zamienili należnymi nam rolami. Trzymający się pod ramiona policjanci wycofywali się pod naporem wymachującego pięściami tłumu – aż im chciałem krzyknąć „siadajcie, chłopaki”.
Tak to szło czas jakiś – biegnie policja, biegną ludzie, pięści, pały, gaz – po czym tłum ruszył Marszałkowską w stronę pl. Bankowego i dalej na Żoliborz. Chodziliśmy zygzakami, bez żadnego kontaktu z policją aż do willi Kaczyńskiego, a ja się wciąż zastanawiałem, jaki jest sens tej zabawy. Przed pancernym kordonem jak zwykle „jebać PiS”, , „jebać psy” oraz kibolskie przyśpiewki „zawsze i wszędzie policja jebana będzie”. Wzniesione w górę zaciśnięte pięści potrząsane w rytm skandowania. „Jebać, jebać i się nie bać”.
Z Wojtkiem i Kaliną de Nisau powstrzymywaliśmy czas jakiś rzucanie racami w kordon, w końcu przysiedliśmy nieopodal na krawężniku. Trochę to wszystko nie na nasze lata. Wtedy kordon rozstąpił się na chwilę, wystrzeliła zza niego szpica, wyszarpując kogoś z tłumu i wciągając do środka. Nie widzieliśmy tego. Zobaczyliśmy tylko pierzchający w pośpiechu tłum, a kiedy przedarliśmy się przez niego pod prąd, było po wszystkim i zrobiło się sporo miejsca. Jebać i się nie bać? Naprawdę?
Jeszcze raz – za wszystkie te przejawy przemocy, których widziałem i doświadczyłem z pewnością więcej niż inni, bo też i wciąż na obrzeżach niejako szukałem guza – za to wszystko jednoznacznie odpowiada wyłącznie policja i dyrygujący nią politycznie Jarosław Kaczyński. Ale nawet przez minutę nie miałem wczoraj poczucia, że uczestniczę w pokojowej demonstracji, korzystając z chronionej konstytucją i międzynarodowymi konwencjami wolności zgromadzeń publicznych.
Na zdjęciach AP.ART Aleksandry Perzyńskiej widać niemal dowody prowokacji.
Marta Lempart mówiła „nie rzucać”. Poprzedniego dnia rozdawała „żałosne cięte kwiaty”. Mówiła o „pokojowym zgromadzeniu”. Poparzona gazem, zmęczona potwornie. Poza tym ona, Klementyna Suchanow, Agnieszka Czerederecka i wszystkie inne kobiety z OSK wciąż powtarzają, że ten ruch protestu żyje sam i kierować się nie da. Trochę to ich życzenie, trochę pewnie unik i czysto retoryczna figura, ale też i prawda – doświadczyliśmy tego wczoraj, kiedy na nasze pacyfikujące wezwania odpowiadano krzykiem „a co, kurwa, mamy ich grzecznie prosić, żeby się posunęli?! – wypierdalaj!”
Nie rozumiem sensu i celu tego naszego chodzenia po mieście. Nie wiem zupełnie, jakim to zwycięstwem miał być każdy pokonany kordon i każdy przebyty kilometr. Co osiągnęliśmy dochodząc na Mickiewicza przed ciężkozbrojne oddziały.Kuba Okniński chyba też tego nie wie. Prawda, Kuba?
Dlaczego nie mogliśmy zostać na Rondzie Praw Kobiet, blokując ruch, albo może właśnie powstrzymując się od tego, ignorując policyjne komunikaty o „nielegalnym zgromadzeniu”, odmawiając – kto mógł – wylegitymowania się i trwając tam dopóki policja albo pozwoli nam odejść w spokoju, albo nas powywozi setkami na komendy, by tam ustalać naszą tożsamość. Kuba?
Wiem, że to się może w każdej chwili skończyć źle. Albo nijak – co na szczęście jest bardziej prawdopodobne. Bo dobrze się to skończyć nie może. Jak sądzisz, Kuba? Poważnie pytam.
Istnieje żelazny katalog bezwzględnych zasad ruchu bez przemocy. One mają wartość. I wartość budują. Bezcenną. O polityce tego ruchu, o strategii wygrywania, już trochę pisaliśmy i mówiliśmy. To osobny temat. Ważny i domagający się poważnej rozmowy. Ale to, co się dzieje na ulicach jest i tak fundamentalnie ważne. Wyznacza standard, którym posłużą się „oni”, kiedy „my” wygramy. O tym bym też chciał pogadać.
5 thoughts on “Policja w całości odpowiada za przemoc i agresję na ulicach. Jednak…”
Sprostowanie: Kuba Okniński jest maturzystą, nie studentem — popieprzyły mi się rachunki w kalendarzu 😉
Im dalej od Warszawy tym mniej takiego parcia na konfrontację z policją wśród protestujących, tak mi się wydaje.
Ale odczucie moje ,
bardzo silne, jest takie,że
usilnie deklarowanie:protesty mają oddolny i spontaniczny charakter, doprowadziło do tego,że
nie ma głowy. A to nie jest dobrze.
Rzekłbym raczej, że osoby próbujące być ową głową to nieziemskich proporcji dzbany, np. Lempart, Scheuring-Wielgus, Suchanow, Jachira czy Nowacka. Wyjąć tylko z równania takich pomyleńców i jestem w stanie niemal zagwarantować spokój, jaki jest w większości miast poza Warszawą.
Tu musiało pójść w tę stronę, może jeszcze teraz można przypadki agresji tłumu przypisać prowokatorom, pewnie w tym duzo prawdy, ale za chwile zamiast śnieżek , petard, polecą kamienie, mołotowy itp. Z bezsilności, z wściklosci, gniewu. A co dalej? Akcja bezpośrednia?
No niestety . Takądeterminacje powinno wykazać zgromadzenie 200- 400 tysięcy ludzi a nie grupa kobiet i nobliwa organizacja leciwegodżentelmena, któremu towarzyszą weterani walk z zomo lat 80tych. Podziwiam Pawełku Twój literacki talent i przypomniałem sobie skąd ten klimat powrocił do mnie….. pierwszy ,chyba, rozdział Kongresu Futurologicznego S. Lema… Tyle że tam gazowano LSD..
Comments are closed.