Jacek Żakowski napisał w Wyborczej wczoraj, że na stanowczą odpowiedź Zachodu wobec agresji Putina czas jest być może raczej właśnie teraz, kiedy losy Ukrainy wciąż się ważą, a nie wtedy, kiedy będą już przesądzone. Że „polityka strachu” ma na Zachodzie długą i niechlubną tradycję i zdążyła po wielokroć wykazać własną krótkowzroczność. Że kiedy Putin pokona Ukrainę będzie tylko gorzej, a uleganie szantażom terrorysty nie daje niczego. Swoim zwyczajem i na swoje nieszczęście Żakowski odniósł się do groteskowej „misji” trzech premierów i Kaczyńskiego do Kijowa oraz do jeszcze bardziej groteskowej wypowiedzi Kaczyńskiego o koniecznej obecności wojsk NATO w Ukrainie. Napisał (Oops!… He Did It Again), że o ile rekomendacje populistów są zawsze fatalne, o tyle ich diagnozy często bywają trafne i że tak jest również tym razem.
No, Jacek Żakowski nie powinien się więc dziwić, że na takie dictum zobaczył te same komentarze, co zwykle. Żakowski od dawna ma u kolegów po fachu swego rodzaju wariackie papiery i ma je również wśród bardzo wielu czytelników komentujących go namiętnie, zawsze z wyższością, zawsze szyderczo i niemal zawsze bezmyślnie. Ich credo to zazwyczaj popieranie głównej partii opozycji oraz Zachodu zawsze, niezależnie od tego, co wyprawiają ci popierani politycy. Żakowskiemu stale wypomina się jego „nie straszcie PiS-em” i nikt nie pamięta, nie rozumie lub po prostu nie chce wiedzieć, że Żakowski nie utrzymywał wcale, jakoby PiS nie był wart strachu, a tylko przekonywał, że straszenie PiS-em nie wystarczy, kiedy się samemu ma do zaoferowania wyłącznie obronę własnej władzy i status quo, w którym populiści nie bez racji dostrzegają wady, czytelnie odczuwalne również dla wyborców. Patrzę na kolejne połajanki i nie mogę uwierzyć, że po wszystkich wyborczych porażkach, których doświadczyliśmy, komentujących Żakowskiego nie stać na przyjęcie do wiadomości czegoś, co już dawno stało się oczywiste: Żakowski miał rację – straszenie PiS nie działa nawet po latach demolki, którą PiS nam wszystkim zafundował. Moje własne zdziwienie jest jednak równe frajerstwu Żakowskiego: gdyby jego ówczesne racje dostrzeżono, nie przegrywalibyśmy tych wszystkich kolejnych wyborów.
Wróćmy jednak do wojny w Ukrainie i skuteczności nuklearnych pogróżek Putina, bo to jest dzisiaj ważne. Żakowski nie wie oczywiście, podobnie jak tego nie wiem sam i tym bardziej nie wiedział bełkoczący w Kijowie Kaczyński, na czym mogłaby polegać polityka nieulegania lękom i szantażom Putina, a zamiast tego dopuszczająca bezpośrednie militarne zaangażowanie Zachodu, czyli po prostu NATO. Wie tylko – podobnie jak wiem sam (o stanie umysłu Kaczyńskiego wypowiadać się nie będę) – jakie są i jakie będą skutki ograniczeń w działaniach Zachodu, które następują pod wpływem pogróżek Putina. Putin mianowicie uczy się, że się pogróżki działają i są opłacalne. Uczy tego również nas. Doktryna obrony terytoriów NATO i żadnych więcej zwraca wzrok Putina np. na Mołdawię, której NATO nie broni, podobnie jak np. Finlandii. Wypisz, wymaluj, monachijski scenariusz. W diagnozie zatem Żakowski ma rację. Z czysto logicznych powodów, które kwestionować jest czystym szaleństwem. Podobnie jak było szaleństwem wierzyć, że da się wygrać wybory wyłącznie na strachu przed PiS…
Mylić się zaś może Żakowski wyłącznie, kiedy zakładamy, że Putin wojnę w Ukrainie przegra. Nie w tym sensie, że tam utknie i będzie się wykrwawiał w rzezi, którą zgotuje jednak przede wszystkim Ukraińcom. Również nie tak, że cała ta krwawa historia skończy się jakimś kompromisem, który mu pozwoli „wyjść z twarzą”, bo Putin „z twarzą”, zachowujący zatem władzę, oznacza stałe zagrożenie i nawet bez armii oraz bez gospodarki będzie mógł wciąż straszyć atomowym guzikiem. Nie – Żakowski nie ma racji wyłącznie wtedy, kiedy Ukraińska armia wyprze rosyjską ze swych granic, odzyska Krym i Donbas. Rzecz w tym, że w scenariusz Cudu nad Dnieprem nadal nie wierzy nikt z zachodnich ekspertów i analityków, a zatem nie bierze go poważnie pod uwagę nikt z zachodnich przywódców, bo oni własnych analityków słuchają.
Każdy zaś zakładany na Zachodzie scenariusz przewiduje dziś, że Krym i Donbas pozostają w Rosji. Większość – że Putin dostaje coś ekstra. Każdy scenariusz zakłada więc przesunięcie na Zachód żelaznej kurtyny. Każdy uczy terrorysty, że terror jest skuteczny.
Generałowie NATO malują wiele scenariuszy – o tym Wyborcza pisała również. Dzisiaj wszyscy oni przyznają, że ich własne początkowe oceny nie były trafne i że nie docenili zarówno słabości Rosjan, jak siły Ukraińców i zachodnich sankcji oraz ogromnego wsparcia dla walczącej z Rosjanami armii. Ale choć siła przekonania o nieuchronności upadku Ukrainy znacznie zmalała, scenariusz jej zwycięstwa nadal nie wchodzi w grę. Oznacza to, że w każdym innym wariancie, który brany jest pod uwagę realnie, Putin korzysta na dokonywanej dziś agresji. Żeby postawić sprawę jasno – nie piszę o tym, jak sam oceniam szanse Ukrainy (przecież się na tym nie znam) – piszę wyłącznie o tym, co da się uznać za twarde podstawy decyzji zachodnich przywódców. Oni zaś pracują wyjątkowo dla siebie intensywnie i nietypowo skutecznie nad obciążeniem Putina kosztami „specoperacji”, ale wiedzą, że ani tej „specoperacji” nie powstrzymają, ani nie spowodują, że Putin nie stworzy nowej żelaznej kurtyny zdecydowanie na zachód od dzisiejszych granic Rosji. Ich intensywne działania mają przy tym ograniczenia wyrażone bardzo jasno – nie będzie wojsk NATO w granicach Ukrainy, nie będzie strefy zakazu lotów. NATO nie podejmie ryzyka – ani nuklearnego w związku z szantażem Putina, ani konwencjonalnego.
Problem zatem istnieje i nie pomoże na to zbywanie Jacka Żakowskiego wzruszeniami ramion i bezmyślnym przypominaniem jego „nie straszcie PiS-em”.
Sam uważałem i nadal uważam, że póki jest jeszcze czas należy zadeklarować otwarcie polskiej granicy również dla ukraińskiej armii, jeśli będzie u nas poszukiwać bezpiecznego schronienia dla swych sił powietrznych (kiedy zniszczeniu ulegnie infrastruktura lotnisk) i lądowych. Teraz, a nie dopiero wtedy, kiedy wyparci przez rosyjską ofensywę żołnierze staną u naszych granic. Niech tym razem Rosjanie kalkulują ryzyko, a nie jak zawsze wyłącznie Zachód. Ale ja się nie znam. I przede wszystkim przecież nie odpowiadam za możliwe – każdy to wie – dramatyczne skutki takiej decyzji. Prawdopodobnie lepiej zna się generał Koziej, który w wywiadzie dla Wyborczej za błąd uznał amerykańskie i NATO-wskie deklaracje o tym, że żadnej wojskowej obecności w granicach Ukrainy nie będzie, że humanitarny parasol ochronny nad Ukrainą na prośbę jej suwerennych władz jest zgodny z prawem międzynarodowym, a agresja Rosji w odpowiedzi wyczerpałaby treść Art. 5. Traktatu Północnoatlantyckiego. Koziej także sądzi, że trzeba zmusić Putina do szacowania ryzyka, zamiast wciąż wyłącznie kalkulować zagrożenia, które tylko on tworzy.
Ryzyko rosyjskich rakiet – być może uzbrojonych w atomowe głowice – jest oczywiście czymś zupełnie innym niż chaos w dostawach paliw i nośników energii i jego niewygodne konsekwencje. Jednak deklaracje o tym, że lotniczego parasola nad Ukrainą nie będzie, a sił lądowych tym bardziej, współbrzmią już mimo tych różnic bardzo dokładnie ze zdaniami kanclerza Scholza o tym, że europejskie sankcje nie mogą dotyczyć dostaw rosyjskiego paliwa, ponieważ nie da się go w Europie zastąpić w żaden inny sposób. Tu już lęk przed rosyjskimi rakietami i „rozlaniem się” wojny, która już trwa i jest wymierzona w Europę, zrównuje się bardzo wprost z ciepłą, mieszczańską wygodą, przywiązaniem do skrzących się nocą świateł w europejskich miastach i – z przeproszeniem wszystkich – do ciepłej wody w kranie. Zaangażowanie Europy po ukraińskiej stronie jest dziś wciąż ograniczone koniecznością utrzymania europejskiego „stylu życia”.
Ta sama postawa ma wiele innych kontekstów, w tym polski, zupełnie lokalny. Nie istnieje opozycyjna polityka wobec uchodźców z Ukrainy, nikogo nie obchodzi wciąż równocześnie dokonywane bestialstwo wobec uchodźców na granicy z Białorusią, nie ma politycznej ofensywy w sprawie polskiej praworządności, odblokowania unijnych pieniędzy i powrotu do lojalności wobec europejskiej integracji. W globalnej skali postępujemy tak, jakby polityce faktów dokonanych Putina nie dało się przeciwdziałać. W polityce wewnętrznej ograniczamy się podobnie do reakcji na aktywność PiS.
W jednej i drugiej sferze rezultat może być podobny. Niekoniecznie fatalny. Ukrainie może się udać, możemy zobaczyć Cud nad Dnieprem. Cud w Polsce stanie się wtedy również możliwy. Wierzyć weń zdaje się np. Roman Giertych, który opublikował ostatnio zapierającą dech w piersiach wizję geopolitycznego spisku z udziałem Putina, Orbana i Kaczyńskiego. Chodzi o z dawna w Rosji planowany rozbiór Ukrainy i o to, by dokonał się on z pomocą Polski i Węgier. Cóż, klasyczna teoria o spisku – trzeba by było uwierzyć, że historię da się precyzyjnie zaplanować na kilkanaście ruchów do przodu. W szachach takie planowanie jest wprawdzie podstawą skutecznej strategii, ale już katastrofalnym błędem byłoby podążać w szachowych rozgrywkach tylko za jednym z tak wykalkulowanych scenariuszy, zamiast zgodnie z rzeczywistością zakładać, że ilość możliwych sytuacji rośnie wykładniczo wraz z ilością rozważanych ruchów i oceniać raczej wartość zajmowanych na szachownicy pozycji niż planować koronkowe akcje prowadzące do mata po piętnastu ruchach. Z szaleństwa Giertycha da się jednak – jak każdy szaleniec tego rodzaju Giertych myśli racjonalnie i nawet precyzyjnie – wyczytać coś również o tak widzianych „pozycjach na szachownicy”. Wciąż rozważany i najbardziej prawdopodobny jest bowiem scenariusz – pojawia się on w cytowanych tu już ocenach ekspertów NATO, gen. Kozieja i wszędzie indziej – w którym Putin bierze lub wasalizuje wschód Ukrainy, a bezwartościowy dlań zachód oddaje pod protektorat NATO. Szalona wizja Giertycha zrealizuje się wtedy przy paraliżu opozycji węgierskiej i polskiej. Kaczyński wchodzi do Lwowa, Orban bierze Zakarpacie – obaj rządzą na wieki i będą mieli pomniki, o których marzą.
Możemy w takie rzeczy wierzyć lub wypierać je ze świadomości. Ale zwłaszcza w Polsce powinniśmy wiedzieć najlepiej, że najgłupsze wizje największych idiotów – Kaczyńskiego, ale też i Putina, który podobno nie wie, co robi – realizują się wtedy, kiedy ludzie rozsądni kierują się lękiem przed nimi. Doświadczyliśmy tego po wielokroć i wciąż doświadczamy. Dlatego szczerze odradzam wzruszać ramionami na Żakowskiego. On irytująco często po prostu ma rację. Nie fantazjuje szalenie jak Giertych, a tylko twardo opisuje rzeczywistość. Ona zaś skrzeczy donośnie.
2 thoughts on “Polityka lęku czy wygody…”
Jak zawsze Paweł ma wiele racji ,dla zachodu ważne jest ile na tym zarobią ,a nie stracą. Nie wiem czy endecki PiS będzie chciał coś zrobić samodzielnie ,bo sam furmanki bez badylarzy z NATO nie pociągnie ,tym bardziej ,ze sam uprawia skrajną politykę i pewno się też zastanawia co z tego będzie miał.
Moim zdaniem tzw. Zachód postępuje teraz optymalnie i racjonalnie. A co ważniejsze sytuacja rozwija się również dla Zachodu optymalnie.
Natomiast w wywodach pana Żakowskiego, jak również Pana Autora, brak właśnie racjonalności. Jest to podejście nacechowane emocjami, resentymentami i spekulacjami oraz nomen omen strachem. Ze strachu nie można ani uciekać pod miotłę, ani też przechodzić do desperackiego ataku, czy nieprzemyślanej i nieprzygotowanej konfrontacji. Już pisałem wcześniej, że tzw. Zachód nie ma teraz potencjału militarnego, by wejść do totalnej wojny albo wywoływać ryzyko takiej wojny. Piszę tutaj tzw. Zachód, bo ten Zachód i NATO, – pójdę tutaj klasykiem – to taka „wyimaginowana wspólnota”, zwłaszcza pod względem militarnym. Mówiąc Zachód i NATO, mówimy faktycznie USA i to jest jedyna realna siła zdolna do dużych operacji militarnych i do konfrontacji z Rosją. Ale może nie być zdolna do konfrontacji na dwa fronty z Rosją i Chinami jednocześnie. Jak jest, to tylko ona będzie decydować, czy ma ochotę na totalną wojnę. A wydaje się, że nie ma, bo na razie nie słyszę o armadach samolotów transportowych lecących do Europy ze sprzętem i setkami tysięcy żołnierzy.
Sytuacja jest optymalna zwłaszcza dzięki bohaterskiemu oporowi Ukrainy, a aktualna sytuacja tym się różni od tej „monachijskiej”, że Hitler po każdym Anschluss’ie się znacznie militarnie i gospodarczo wzmacniał (Czechosłowacja miała wtedy jeden z największych przemysłów zbrojeniowych), natomiast Putin się osłabia i wykrwawia oraz bankrutuje ekonomicznie.
Natomiast Zachód zyskuje może parę lat nad odrestaurowaniem i reorganizacją swoich lokalnych armii oraz politykę energetyczną uniezależniania się od węglowodorów w ogóle, a zwłaszcza od tych pochodzących z Rosji. Czyli najbardziej racjonalne są możliwie ostre sankcje (bez odmrażania sobie samym uszu), nacisk dyplomatyczny oraz wspieranie małą i średnią bronią Ukrainy, tak aby koszt tej wojny był dla Rosji jak największy.
Osobiście życzyłbym sobie od Zachodu zaostrzenia tej polityki, w tym sensie, żeby Zachód uzależnił przyjęcie Rosji do zachodniej cywilizacji i podjęcia współpracy nie tylko od całkowitego wycofania się z Ukrainy, ale również definitywnego porzucenia przez Rosję ustroju autokratyczno-oligarchicznego w kierunku państwa prawa i przynajmniej częściowej demokracji, niekonieczni liberalnej, ale jakieś w której szanowane są elementarne obywatelskie prawa i prawa człowieka, wolność informacji, trójpodział władzy. Rosja nie musi przyjmować zachodniego stylu życia, ale powinna być tak długo izolowana, dopóki nie wprowadzi paru reform ustrojowych uniemożliwiających recydywę dzikiego azjatyckiego zamordyzmu.