Zobaczyłem niedawno taki oto komentarz pod jednym ze swoich postów. „Żadne ruchy obywatelskie nie mają szans na przejęcie władzy, więc racjonalne jest popieranie Donalda Tuska.” Ten ton i ta logika dominowała zawsze w reakcji na wszelkie propozycje Obywateli RP. Dominuje również dzisiaj. Choć nieco słabiej, to jednak wciąż jest to pogląd dominując i kształtujący rzeczywistość bezlitośnie.
Racjonalne z pewnością nie jest „popieranie murem” bez względu na poczynania, co wciąż robimy. Pasie to polityczne pasożytnictwo „czy się stoi, czy się leży 30% się należy”, bo „nie jesteśmy PiS-em”. Wspomaga znany i dobrze opisany mechanizm politycznej konwergencji, w którym dwie zwalczające się partie stają się programowo nierozróżnialne. Politycy PO wiedzą, że ich elektorat wybaczy im wiele np. w kwestii aborcji. To, o co się w tej sytuacji ewentualnie starają naprawdę, to kokietowanie elektoratu przeciwnika. Powoduje to przyspieszającą erozję i tak fatalnej polityki, a dokładniej nie tylko zaufania do niej, ale przekonania, że w ogóle cokolwiek od niej zależy poza oczywiście posadami dla zaangażowanych w tę grę zawodników.
Na tym tle zmiana kursu PO w sprawie aborcji wygląda obiecująco. Jest oczywiście efektem obserwowalnych zmian społecznego poparcia i mieści się w logice tradycyjnej partyjnej strategii, ale jest korzystna.
Racjonalne byłoby natomiast z pewnością twarde stawianie warunków poparcia. Mam nadzieję, że Kongres Kobiet właśnie tego próbował ostatnio, przyznając Tuskowi swą nagrodę bardzo wyraźnie „na zapas”, choć – szczerze mówiąc – nie jestem tego pewien. Nie wiem też przede wszystkim zupełnie, czy Kongres ma taką siłę. A to właśnie tę siłę powinniśmy budować konsekwentnie i z wysiłkiem. To jest najważniejszym zadaniem, jeśli chcemy przetrwać – i my, obywatele zresztą, i nasz lider, Donald Tusk, jeśli już trzymać się ustaleń co do jego niemożliwej do zakwestionowania roli. We własnych próbach tego rodzaju „obywatelskiej polityki” Obywatele RP wielu kumpli nie znajdują, choć to się bardzo powoli zaczyna zmieniać.
„Ruchy obywatelskie nie mają szans na przejęcie władzy” – tę obserwację słyszę wypowiadaną po milionkroć i oczywiście nie sposób jej zaprzeczyć… Po pierwsze to jest rodzaj samospełniającego się proroctwa lub źle zaprojektowanego eksperymentu z tezą, której sprawdzenie musi dać potwierdzający ją rezultat. Po drugie jednak ruchy obywatelskie mają przede wszystkim inną rolę. Nie rządzić, ale stanowić taką reprezentację rządzonych, która rządzącym narzuci reguły gry, co jest podstawą demokratycznego ładu bardzo znacznie starszą niż sam proces demokratycznego wyboru.
Partie natomiast, którym według spójnych rezultatów wielu badań nie wierzy 70% wyborców, nie mają żadnych szans na zwycięstwo w skali, której rzeczywiście potrzebujemy dzisiaj. Dobrze o tym wiem sam, powinniśmy to wiedzieć wszyscy, bo bardzo twarde dane stoją za tą obserwacją. Każdy polityczny realizm musi te twarde dane uwzględniać, inaczej będzie źle. Stąd każda propozycja np. prawyborów jest obliczona – wbrew partyjnej propagandzie wymierzonej zawsze przeciw każdej obywatelskiej podmiotowej inicjatywie, w której partie tępo widzą wyłącznie zagrożenie dla siebie – nie na eliminację partii i zastąpienie ich czymś na kształt komitetów obywatelskich, ale właśnie przeciwnie: na zbudowanie ich wiarygodności na nowo, na nowych zasadach. Nie istnieje taka partyjna koalicja, która byłaby zdolna osiągnąć wynik przekraczający 60%. To się w historii wolnej Polski zdarzyło raz – u początków w 1989 roku. Nigdy potem Polacy nie zdołali już nikomu zaufać aż do tego stopnia. Racjonalny realizm powinien więc uwzględniać przede wszystkim tę obserwację. Z niej wynika, że potrzebujemy czegoś radykalnie nowego.
Ja wiem, że ruch obywatelski nie przejmie władzy, nie trzeba mi tego tłumaczyć. Wiem, że bez twardych elektoratów partii, zwłaszcza najsilniejszej PO, niczego wygrać się nie da. Wiem jednak niestety również to, że partie zdecydowały się nie widzieć, że bez „obywatelskiej niszy” i jej maksymalnie dziś 15 do 20% one również nie wygrają niczego.
Wyzwaniem tych wyborów jest przekroczenie progów 3/5 i 2/3 w Sejmie. Bez tego każde zwycięstwo opozycji okaże się pyrrusowe. Wobec tylu arcytrudnych zadań do wykonania w warunkach ciężkiego kryzysu władza ze słabszą większością i słabszym mandatem po prostu upadnie. I to szybko. Przed końcem kadencji na przykład. Co nastąpi po niej?
Można mieć nadzieję, że nie PiS, bo ten po wyborczej klęsce może się zdezintegrować kompletnie i nie być się w stanie pozbierać. Jednak zdolność do wyłaniania przywództwa w demokratycznej opozycji widzieliśmy i wciąż widzimy. W 2015 roku ekipa Tuska dostała bardzo wyraźną czerwoną kartkę potwierdzaną w kolejnych wyborach. Po nim widzieliśmy w charakterze liderów Kopacz, Schetynę, Budkę, w jakimś sensie również Trzaskowskiego. Każde z nich zawiodło. Widzieliśmy też po drodze „nowe nadzieje” – Petru, Biedroń, Hołownia. Co ciekawe i charakterystyczne, często ci sami ludzie byli i pozostają zwolennikami wszystkich trzech – zarówno politycy, jak i ich wyborcy. Musiał jednak wrócić Tusk, żeby „posprzątać”. Mechanizmu sukcesji nie ma więc w wodzowskich partyjnych strukturach, co niespecjalnie dziwi. W PiS też ich nie ma. Po upadku Kaczyńskiego alt-prawica będzie potrzebować zupełnie nowego ośrodka integracji, PiS nie wyłoni nowego lidera. Ale alt-prawica znajdzie go z łatwością – o wiele szybciej niż zdołamy się pozbierać my, demokraci.
W tej sytuacji jest wprawdzie wróżeniem z kompletnych fusów snucie scenariuszy w rodzaju Ziobro skumany z Konfederacją i Kukizem. Ale trzeba wiedzieć, że populistom wystarczy podpalić kilka opon w Warszawie, żeby wyłonić lidera. Trzeba jeszcze trafić w odpowiedni moment, ale nadchodzący i pogłębiający się kryzys takich momentów dostarczy mnóstwo z całą pewnością. Szanse na silny populistyczny blok przeciw zdezintegrowanemu obozowi demokratycznej reformy są więc jak 100 do 1. Któryś z niemożliwych do określenia czarnych scenariuszy zrealizuje się więc na pewno, jeśli nie zbudujemy silnej, wiedzącej co robi obywatelskiej większości.
Tak mniej więcej wygląda racjonalizm. Jest trudniejszy niż złuda popierania Tuska – i to dlatego wybieramy to drugie. Nikt nie chce słuchać, że łatwego wyjścia nie ma i nikt nie chce wiedzieć, że praca będzie bolała. Obywatele RP przestrzegali przed każdą wyborczą klęską. Wskazywaliśmy mechanizmy, proponowaliśmy alternatywę. Jako naród wybieraliśmy jednak zawsze łatwiznę. Tym razem przestrzegam przed pyrrusowym zwycięstwem. Słyszę, że racjonalne jest popierać Tuska. Wiem, że idiotyzmem byłoby odmawiać mu poparcia. Cóż, niestety wiem też, co z tego będzie – z tego popierania, które dobrze znam. Żeby nie było, że nie przestrzegałem.
Mam już serdecznie dość użerania się. Na myśl o nim robi mi się niedobrze. Ale zrobię wszystko, żeby alternatywę budować. Żeby nie było, że nic nie robiłem.
7 thoughts on “Ruch obywatelski nie przejmie władzy”
Hello, hello!
W takim razie powtórzę to i ja kolejny raz:
– Ruchy obywatelskie nie mają szans na przejęcie władzy.
Ich wewnętrzne kłótnie i spory oraz spory miedzy ruchami; ruchy, w których brak jest organizacyjnej dyscypliny i mocy przekazania do mediów ich wewnętrznej własnej i ich wspólnej strategii nie daje im wiarygodnego mandatu reprezentacji społeczeństwa.
System rządzenia w krajach demokratycznych jest oparty na partiach, i jak dotąd w lepszy lub trochę gorszy ten system się sprawdza. Innego systemu nie udało się stworzyć w żadnym kraju. Powoływanie się na irlandzkie „senaty” obywatelskie czy inne eksperymenty „włoskie”, „węgierskie”, itp, nie będą lekarstwem na naszą „wrodzoną” kłótnie społeczną w Polsce trwającą od wieków.
Życzę powodzenia dla partii PO w wyborach i ich (PO) próbach tworzenia silnej koalicji. Tu widzę tylko „szansę na sukces”. Innej opcji nie ma.
Ale dociera do Ciebie fakt — nie wymysł! — że 70% obywateli nie wierzy partiom? Co byś z tym chciał zrobić? Psychiatrycznie leczyć chore społeczeństwo, które nie dorosło do poziomu PO? A może byłbyś skłonny uznać jakaś racjonalność i jakieś — być może — systemowe źrodła tego poglądu?
Może dociera do Ciebie również, że obecnym wyzwaniem są progi 3/5 i 2/3 mandatów, co tak czy owak oznaczać musi 60% poparcia, a to się żadnej partii i żadnej koalicji nie udało nigdy w historii?
Dlaczego mówisz o niesprawdzonych eksperymentach, kiedy ten jest sprawdzony na wszelkie sposoby i zawodzi — opinie co do tego są powszechnie zgodne — w konfrontacji z dzisiejszymi i przyszłymi wyzwaniami, a w naszej bieżącej i bardzo konkretnej sytuacji wiadomo to tym bardziej.
Bez PO nic się dzisiaj nie uda, to jest jasne. Jasne jest również, że bez „eksperymentów” czeka nas pewna katastrofa.
Powodzenia!
Trzymam kciuki za obalenie obecnej dyktatury przestępczej mafijnej grupy PIS.
Ja ze swej strony zobowiązuję się do udziału w głosowaniu w przyszłym roku (za granicą, lub jeśli tym czasie będę w Polsce to na miejscu zagłosuję).
Zobowiązuję się publicznie głosować przeciw PIS, i za opcją, która da nam największą szansę zwycięstwa.
P.S. Obecnie 1 USD jest wart ok 5 zł. Obecna władza i ich mocodawcy niszczą naszą ekonomię, gospodarkę i moralność naszego społeczeństwa, nie mówiąc o haniebnych zmianach w edukacji i politycy (lub jej braku) migracyjnej.
W normalnej, zdrowej demokracji to partie są szerokimi ruchami obywatelskimi, które w imieniu obywateli współkształtują funkcjonowanie własnej społeczności i kraju. Współrządzą swoją wspólnotą. Kolega reprezentuje tu chyba kulturę postfaszystowską i postkomunistyczną w której obowiązuje zasada „Jeden naród, jedna partia, jeden wódz” lub „kilka plemion, kilka partii, kilku wodzów”. Obie formy nie są demokratyczne. Różnią się co najwyżej jak monopol odróżnia się od oligopolu. I tak jak w gospodarce są surowo zwalczane w imię wolnego rynku, tak w polityce muszą być zwalczane w imię demokracji.
W Polsce jest około 28.000 obwodów wyborczych (tam gdzie się oddaje głosy). A ilu członków ma PO/KO? według moich szczątkowych informacji ok. 10.000. Tak kreatura medialna, które nie ma nawet tylu nóg,by wejść do każdej obwodowej komisji wyborczej ma kompetencje i reprezentatywność, by w Polsce rządzić?
Te pseudo-partyjki nie nie mają w swoich szeregach i nie reprezentują żadnych obywateli. Jeśli coś reprezentują, to najwyżej zawartość odbytnic Tadeusza Rydzyka i Moniki Olejnik.
Jerzy jest przekonany, że trzeba stawiać na skuteczną politykę, że partie — choć swoje za uszami mają (kto nie ma?) — są jedyną sprawdzoną formą demokracji przedstawicielskiej, a wszystko inne to niepewny i potencjalnie niebezpiecznie bliski populizmowi eksperyment. Jerzy jest moim zdaniem staroświecki pod tym względem. I nie dość świadomy wagi tych „eksperymentów” oraz tego, jak dobrze potwierdziły swoją wartość. Także tego, jak bardzo wyczerpany jest ów „dobrze sprawdzony” system.
Pańską krytykę partyjnej patologii ja po pierwsze w pełni podzielam, ale po drugie widzę w niej — i to akurat podoba mi się niezupełnie — również przekonanie, że partie (choć zdrowe, a nie chore) są w demokracji kluczowe. Moim zdaniem muszą przestać być, ale to osobny problem. Natomiast chcę podkreślić braterstwo w tej sprawie 😉
Pogląd, że PiS i PO są pod tym względem tyle samo warte jest mi bliski. To bywa nazywane „symetryzmem” i tego nie znoszą „wyznawcy” po obu stronach dzisiejszej wojny. W każdym „symetryście” widzą agenta wroga i trudno się temu dziwić — to bardzo naturalne. Ja zawsze uważałem co najmniej, że w dniu „ostatecznego starcia” owi „symetryści” powinni być „docelową grupą” wszystkich naszych opowieści i postulatów, że właśnie ich trzeba przekonać i wtedy się okaże, że jesteśmy skuteczni. Jeśli chodzi o kryzys demokracji, to ja uważam, że „zasługi” obu partii są tu bardzo znaczne. Jedna demoluje wszystko, druga skompromitowała demokrację w sposób, który spowodował przyzwolenie na tę demolkę. Systemowe źródła choroby są po obu stronach dokładnie te same. „Symetrystą” nie jestem, należę do jednego z tych dwóch obozów — o tyle różnego od pozostałych, że rozbrojenie tej wojny zawsze uważałem za cel najważniejszy. Natomiast nie uważam PiS i PO za „tyle samo warte”. Osiągnięć i grzechów porównać się nie da.
Inny ważny dla mnie cel jest tożsamy z Pańskim — i chodzi o „demokratyzację partii”. Wiem jednak, że tego celu niemal nikt nie postrzega jako najważniejszego, najpilniejszego — jak to sam widzę i jak to Pan widzi, na ile mogę sądzić. Wiem także, że jeśli w ogóle ktokolwiek słucha, co mam do powiedzenia w tej sprawie, to wyłącznie w perspektywie „walki z PiS” i tak sytuowanych pytań o źródła kryzysu — bo wtedy wynika z nich być może jakaś recepta. To bardzo ograniczona okazja do perswazji, ale jedyna jaką mam.
Obywatele RP w ogóle zaczęli od bardzo „symetrystycznej” deklaracji programowej. Mówiliśmy w niej wyraźnie, że nie zmiana władzy (żadne np. przedterminowe wybory — ich żądanie uważaliśmy wówczas za niekonstytucyjne) jest pierwszym celem, a wymuszenie praworządności na każdej władzy, również tej obecnej. Uważaliśmy, że to się da zrobić (nadal tak uważamy, sądząc, że opozycja nigdy tego na serio nie spróbowała) i że to się robić powinno, bo PiS ma prawo rządzić (w granicach prawa i z dokładnością do poszanowania praw człowieka), skoro przecież legalnie wygrał wybory. Pisaliśmy bardzo wyraźnie, że żądanie zmiany władzy jest ostatecznością, a nie pierwszym celem.
Nasz pogląd dzisiaj jest inny. Po pierwsze wiemy, że dla większości Polaków myślących demokratycznie (z niedostatkami, które widzimy i które nas przerażają — jesteśmy jednymi z nielicznych, którzy to systematycznie punktują), racją stanu jest zmiana władzy. Dla nas również tak to wygląda już od bardzo dawna — między innymi dlatego, że ta władza odebrała sobie legitymację przestępstwami przeciw konstytucji. Uważamy wobec tego także, że nasze marzenia o prawdziwej demokracji (bardzo zbieżne z Pańskimi) nie dają nam prawa, by tak sformułowaną rację stanu narażać na niepowodzenie. Tego robić nie wolno. W tej sprawie prowadzimy nieustanne spory i dyskusje, bo wciąż nam zarzucają ludzie — Jerzy i jego wypowiedź przykładem — że postulaty „obywatelskości”, „demokratyzacji” itd. są właśnie pod tym względem niebezpieczną mrzonką. Podczas, gdy naszym zdaniem są warunkiem koniecznym powodzenia. Sporo się nagłówkowaliśmy, żeby tak formułować postulaty i na dodatek robić to szczerze, a nie tylko „taktycznie”. By „demokratyzacja” była po drodze również dla tych, którzy chcą po prostu wygrać wojnę, a demokratyczne sposoby nie ekscytują ich w tym kontekście wcale.
Po tych kilku latach sytuacja wydaje się nieco lepsza niż kilka lat wstecz. Ale bynajmniej nie osiągnęliśmy celu w dyskusjach. Co widać.
Ruch obywatelski dążący do przejęcia władzy w państwie nazywamy partią polityczną. Zaklinanie rzeczywistości przy pomocy nazewnictwa jest stosowane od lat, ale tej rzeczywistości nie zmienia. Problem, moim zdaniem, tkwi w ustawie o partiach politycznych oraz w praktyce działania partii politycznych. Dopóki nie wbudujemy odpowiednich mechanizmów partie obejmujące władzę zawsze będą się degenerować.
Bardzo możliwe, że tak jest — ze partie powinny być ruchami obywatelskimi. Z pewnością przyczyny patologii partyjnego życia mają systemowy charakter — od lat na to zwracamy uwagę. Chcemy nawet zainicjować europejską kampanię na rzecz ustanowienia minimalnych demokratycznych standardów dla partii, których naruszenie uniezliwialoby start w wyborach. Na początek choćby europejskich. Bardzo wiec dziękuję za Pańskie zainteresowanie i Pańską ocenę.
Natomiast w bieżącej sytuacji istnieje jeszcze inny aspekt. Trójpodział władzy wymaga reprezentacji rządzonych. Tego w III RP nie było. W sprymitywizowanej opinii publicznej była tylko „sitwa rządzących”, co skompromitowało demokrację i przesądziło o klęsce w 2015 oraz później potwierdzanym przyzwoleniu na demolkę.
Ruch obywatelski nie będący partią powinien pójść do parlamentu, nie uczestnicząc w rywalizacji o władzę. W dzisiejszym stanie rzeczy to wyglada na oksymoron.