Idea dzielenia się pracą nie jest nowa. Jest to wynalazek na czas zły, jasne też jest, że nie wszystkie rodzaje produkcji i usług się do tego nadają. Ale nadaje się bardzo wiele
Generalnie chodzi o to, że zamiast mechanicznie zwalniać ludzi, gdy praca jest traktowana wyłącznie jak towar, a człowiek gorzej niż maszyna przeznaczona do złomowania (firma woli złomować człowieka niż sprzedać maszynę), trzeba dzielić się pracą.
Nie jestem Freudem biznesu, żeby analizować, dlaczego ta część pracodawców, która nie pozbywa się mechanicznie pracowników w kryzysie, robi to ze względów egoistycznych, czy altruistycznych. Na pewno też są tacy, którzy zawsze i od lat zaczynają przy wszelkich kłopotach od redukcji zatrudnienia. W dodatku lata castingowego łamania pracowniczej solidarności spowodowały, że jeśli nawet utrzymuje się zatrudnienie wbrew kryteriom czysto ekonomicznym, to jest efekt woli pracodawcy.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Organizujmy się i współpracujmy, bo państwo już przestało działać
Powinno to być dokonywane z udziałem pracowników, związkowców, czy każdej innej reprezentacji, która nie jest stworzona tylko przez pracodawcę. Wtedy, zamiast iść na bruk, ktoś zarabia (mówię o idealnych sytuacjach) na przykład 80 procent, a nie je szczawiu z nasypu kolejowego.
Takie pomysły budzą tymczasem w najlepszym wypadku wzruszenie ramionami. Tylko, że to są rzeczy możliwe do zrobienia, ramię w ramię. Zawsze.
fot. flickr